Tylko we Lwowie / 18.04.2015 - 19.04.2015

Pora na kolejną wycieczkę, w miesiącach zimowych moje tempo spada, a że mamy już wiosnę, to czas nadrobić zaległości w podróżach zagranicznych. W styczniu w PLL LOT trwała kolejna kilkudniowa „Szalona Środa”, jednym z najtańszych oferowanych w ramach tej promocji był Lwów, więc tanie bilety powędrowały do koszyka. Cieszyłem się tym bardziej, że udało mi się namówić na ten wyjazd dwóch znajomych, bo od czasów mojego weekendu pobytu w Brukseli we lipcu 2014 wszędzie latałem sam, a to zawsze miłe urozmaicenie. Zwłaszcza, że Maciek jest sprawdzonym kompanem, o czym przekonałem się podczas naszych podróży na St. Martin oraz do Nicei kilka lat temu.
W sobotnie wczesne popołudnie melduję się punktualnie na dwie godziny przed odlotem na stołecznym Lotnisku Chopina. Po raz pierwszy mam tak naprawdę okazję skorzystać z przywilejów, jakim jest posiadanie srebrnej karty Frequent Traveller Miles & More. Zamiast standardowo do klasy ekonomicznej udaję się do stanowisk odprawy dla klasy biznes LOT Polish Airlies, które od niedawna na Okęciu zostały przeprojektowane i cieszą oko pasażerów. Pracownik z lotniska z uśmiechem na ustach bierze ode mnie paszport oraz kartę, nadaję bagaż i po chwili otrzymuję kartę pokładową. Przy odprawie dla klasy ekonomicznej musiałbym zapewne wystawać w kolejce do automatu, który produkuje czarno-białe wydruki na cienkim papierze, co mnie jako fana awiacji nie zadowala – to takie moje małe zboczenie. Po załatwieniu formalności przy ladzie udaję się pewnym krokiem do kontroli bezpieczeństwa, tym razem ku mojemu zdziwieniu działają niemal wszystkie stanowiska i proces przebiega sprawnie. Zaraz po wejściu na teren przeznaczony już tylko dla pasażerów mijam w terminalu stewarda, z którym leciałem ostatnio na trasie POZ-WAW. Miło rozpoznać kolejną osobę z personelu latającego. Mam dużo czasu do odlotu, moich współtowarzyszy jeszcze nie ma, zatem czas po raz pierwszy zawitać do Business Lounge „Polonez” przeznaczonego m.in. właśnie dla posiadaczy statusu Frequent Traveller w programie Miles % More. Po schodkach docieram na piętro i znikam za rozsuwanymi drzwiami saloniku. Przy wejściu okazuję srebrną kartę oraz boarding pass i rozgaszczam się na wygodnym kremowym fotelu. Po zajęciu miejsca i wybraniu lektury przechodzę do części „bistro”, gdzie można skosztować nieco specjałów kulinarnych. Nalewam sobie zupę pomidorową z grzankami, a na deser częstuję się kawą, croissantem, wafelkiem Prince Polo oraz przygotowuję sobie drinka. Na menu nie mogę w żadnym wypadku narzekać, myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie, a barek wydaje się być dobrze zaopatrzony. Czas na relaks przed lotem, błoga chwilo, trwaj!

Po poczęstunku opuszczam lounge, przechodzę przez kontrolę paszportową i dołączam do znajomych, którzy już dotarli na miejsce. Pod bramką kłębi się już spory tłumek Ukraińców, osób z polskimi paszportami praktycznie nie widać. Potwierdza się moje stwierdzenie z listopada, kiedy to z Warszawy odlatywałem do Kijowa, ewidentnie nasi wschodni sąsiedzi również przejawiają zamiłowanie do stania w kolejce na długo przed otwarciem gate'u. W końcu rusza boarding, przez rękaw kierujemy się na pokład naszego Boeinga, którym polecimy do Lwowa. Przy wejściu kolejna niespodzianka, bowiem szefem pokładu jest pan Andrzej Kozłowski, z którym miałem okazję lecieć właśnie jesienią do Kijowa. Kapitanem rejsu jest p. Tadeusz Gramatyka, a sam przelot trwa jedynie 40 minut. Zajmuję wyznaczone miejsce 6A a koledzy odpowiednio 6B i 6C; akurat w tym typie samolotu możemy usiąść razem. Lot jest bardzo spokojny i wręcz rutynowy, chwilę po starcie rozpoczyna się serwis pokładowy, ale nie widziałem, by cieszył się popularnością. Następnie tradycyjnie zostaje rozdany wafelek Prince Polo oraz plastikowa szklaneczka z wodą mineralną. Skupiam się na lekturze tych stron magazynu pokładowego Kalejdoskop, których nie zdążyłem przeczytać tydzień wcześniej podczas lotu z Poznania do Warszawy. Czas mija naprawdę szybko, samolot wyłania się z chmur i lądujemy, podczas zniżania widać było małą cerkiew ze złotymi kopułami, to już takie typowe klimaty dla tego regionu. Bardzo duże wrażenie robi na nas nowoczesny i przestronny terminal lwowskiego lotniska. Czytałem, że wybudowali go przed Euro 2012, ale nie sądziłem, że gmach będzie się tak dobrze prezentował. Jesteśmy poza UE, czas na rutynową kontrolę, kolejna pieczątka z Ukrainy ląduje w moim paszporcie, jeszcze tylko oczekiwanie na nasze bagaże rejestrowane i wychodzimy do hali przylotów, gdzie kłębią się rodziny i najbliżsi pasażerów. Na nas oczywiście nikt nie czeka, w informacji turystycznej dostajemy plan miasta a w bankomacie wypłacamy gotówkę i ruszamy z lotniska na przystanek trolejbusu, który zlokalizowany jest nieopodal przy starym terminalu w iście sowieckim stylu.
Przystanek wygląda wyjątkowo niechlujnie, obok podniszczonej wiaty na słupie znajduje się mało
czytelny dla niewtajemniczonych rozkład jazdy oraz zdezelowany aparat telefoniczny. Nie czekamy jednak długo, gdyż niebawem pojawia się pojazd, wchodzimy do rozklekotanego trolejbusu i kupujemy bilet na przejazd za 2 hrywny u kierowcy. Ważna informacja – bilet należy niezwłocznie skasować w dość oryginalnym kasowniku, który znajduje się przy szybie. Jest to urządzenie przypominające nieco dziurkacz, trzeba włożyć bilet do środka i odpowiednio go nacisnąć. Dojazd od Uniwersytetu Lwowskiego trwa około 30 minut, po drodze mijamy zaniedbane bloki z wielkie płyty, po ulicach szusują stare samochody, zupełnie inna epoka, można cofnąć się w czasie o dobre kilkanaście lat. Na szczęście po wyjściu z trolejbusu krajobraz jest już bardziej uporządkowany i śródmiejski, mijamy zabytkowe kamienice i ruszamy do Hotelu George zlokalizowanego przy Placu Adama Mickiewicza w samym centrum Lwowa. Nasz hotel prezentuje się iście imponująco , wygląda niczym pałac, dawno nie zaznałem takich luksusów. Recepcjonistka już nas oczekuje i wita nas po polsku, po załatwieniu formalności i uiszczeniu zapłaty ruszamy do naszego apartamentu, niestety widok z drugiego piętra na zrujnowany budynek po drugiej strony ulicy nie jest zachęcający ;(
Kiedy wychodzimy z hotelu na zewnątrz jest już ciemno, ruszamy Prospektem Swobody i od razu zauważamy, że ta część miasta jest zdecydowanie bardziej zadbana. Latarnie na ulicy podkreślają zabytkową architekturę galicyjską. Czas na wizytę w galerii Pasaż, w której podziemiach mieszczą się jedyne w centrum delikatesy – supermarket, gdzie mogę oddać się swojej pasji i wyszukiwaniu nowości spożywczych niedostępnych w Polsce. Niskie ceny sprawiają, że opuszczamy sklep nieco obładowani, ale nieopodal znajduje się już restauracja McDonadld's, gdzie możemy się posilić i ugasić pragnienie. Po uzupełnieniu kalorii mimo mało sprzyjającej aury przechadzamy się wąskimi uliczkami zdominowanymi przez kościoły i inne świątynie. Miasto pod względem religijnym wydaje się być bardzo różnorodne. Najbardziej podoba mi się Rynek z ratuszem, jest pięknie oświetlony a dookoła znajdują się liczne kafejki i pijalnie, gdzie można sobie pofolgować kulinarnie. Na nas już pora, wracamy do hotelowego apartamentu, powoli szykujemy się na imprezę i urządzamy małe before party. Do klubu Metro, w którym spędzamy sobotnią noc nie mamy daleko, a wieczorny spacerek się nam przyda.
W niedzielny poranek dzielnie wstajemy po niespełna 4 godzinach snu, wprawdzie w naszym pakiecie mamy wykupione śniadanie, ale jako oddany fan McDonald's postanawiam nadrobić zaległości i spróbować naleśników, które są tutaj serwowane na śniadanie. Niestety, cieniutkie plasterki ciasta z dżemem morelowym zupełnie nie zasługują większą uwagę i wracamy do hotelowej restauracji, gdzie możemy delektować się bardzo urozmaiconym i sycącym menu.
Pogoda się ustabilizowała, jest zimno i wieje przenikliwy wiatr, ale nie pada, ruszamy zatem poznać to urocze i ongiś polskie miasto. Od razu przyznam, że nie jest to architektura, w której się lubuję, ale postaram się docenić spuściznę poprzednich pokoleń. Uważam jednak, że stawianie Lwowa na równi z Krakowem to zbyt zuchwałe porównanie. Odniosłem wrażenie, że najbardziej okazałymi i zarazem zadbanymi budowlami są różnego rodzaju świątynie, przeważają kościoły grekokatolickie. Ponieważ jest niedziela, to w każdej świątyni trwa właśnie msza czy też innego rodzaju nabożeństwo. Bogato zdobione wnętrza, złoto, ikony i śpiew popów nadają tym miejscom mistycznego charakteru. Zaglądamy na rynek, który za dnia prezentuje się równie dobrze co i w nocy, w pobliskich sklepikach nabywam pamiątki, ale niestety nie udaje mi się znaleźć otwartej placówki pocztowej w pobliżu i widokówki wysyłałem już z Warszawy. Moją uwagę na lwowskim Rynku przykuwa sprzedawca oferujący papier toaletowy z wizerunkiem Putina, można również nabyć wycieraczki do drzwi z wizerunkiem prezydenta Federacji Rosyjskiej. Jak wspomniałem, pogoda nie sprzyjała spacerom, czas się ogrzać i nieco posilić. Tym razem postanowiliśmy wybrać coś typowo ukraińskiego i tym sposobem trafiliśmy do Pyzatej Chaty, barszcz ukraiński to już klasyk gatunku, do tego spróbowałem jeszcze de Volaille a koledzy skusili się na pierożki i surówkę. Jedzenie pycha i w bardzo przyzwoitych cenach, wystrój przypomina nieco nasze bary mleczne z epoki głębokiego PRL. Po obiedzie wracam po nasze bagaże do hotelu George i ruszamy na przystanek pod Uniwersytet Lwowski. Zanosi się na deszcz, więc idziemy bardzo spiesznym krokiem, nasz pojazd jest już podstawiony na pętli i niebawem ruszamy w drogę powrotną na lotnisko. Czuję się mocno zmęczony po zarwanej nocy, ale kiedy docieramy do porto lotniczego siły wracają. Do rozpoczęcia odprawy jest jeszcze trochę czasu, przyglądam się długiej kolejce pasażerów odprawianych na rejs WizzAir Ukraine do Wenecji-Treviso. Kiedy zerkam na tablicę odlotów i przylotów, stwierdzam, że lotnisko LWO świeci pustkami, oprócz codziennych połączeń (2-3) do Kijowi liniami UIA, rejsu do Wiednia, Monachium czy Stambułu oraz połączeń PLL LOT do Warszawy i ew. czarterów do Egiptu niewiele się tutaj dzieje. Nowy terminal zdecydowanie został wybudowany na wyrost, ale to dobrze, że pojawiła się taka infrastruktura. Podczas odprawy biletowo-bagażowej okazuje się, że nasze karty pokładowe były już wydrukowane i przygotowane; podejrzewam, że personel lotniska chciał przyspieszyć check-in i wydrukował je wcześniej, ponieważ byliśmy odprawieni online; taka miła niespodzianka. Po przejściu odpowiednich kontroli jesteśmy już na górze. Najpierw małe zakupy w sklepie duty free (dla zainteresowanych: litr wódki Nemiroff w różnych wersjach smakowych kosztował 3 lub 4 euro!), a następnie raczymy się kawusią w oczekiwaniu na nasz lot. Tym razem Embraer z Warszawy przylatuje z około piętnastominutowym opóźnieniem spowodowanym oczekiwaniem na pasażerów transferowych na rejs do Lwowa. Po drodze nadrabiamy opóźnienie i trzy kwadranse później jesteśmy już na Lotnisku Chopina w Warszawie. Do widzenia!

Poznañ w rytmie Mammia Mia / 11.04.2015


Czas na moją ostatnimi czasy najpopularniejszą trasę krajową Poznań – Warszawa. Kiedy na zewnątrz jest jeszcze ciemno, w sobotni poranek po imprezie docieram na poznańskie lotnisko. Oprócz mnie w hali odlotów jest już kilka osób, ale jak się okazuje wszyscy pozostali oczekują na poranny rejs linii WizzAir do Londynu Luton. Wiadomo, to najbardziej obłożony kierunek w siatce tego węgierskiego przewoźnika. Około 4 rano za ladą pojawiają się panie z obsługi naziemnej, które przygotowują stanowisko odprawy, pojawiają się odpowiednie barierki, ale za to tym razem brakuje czerwonego dywanu dla klasy business. ;) Przy pozostałych stanowiskach również zaczyna się coś dziać, mam wrażenie, że poranny sobotni rozkład odlotów z Ławicy mam już opanowany. Oprócz rejsu PLL LOT do stolicy o podobnej porze odlatuje wspomniany WizzAir a także SAS do Kopenhagi oraz Lufthansa do Monachium. Po odebraniu karty pokładowej (brak jakiejkolwiek kolejki) przemieszczam się w stronę kontroli bezpieczeństwa. Spotyka mnie miła niespodzianka, bowiem zainstalowano czytnik kodów kreskowych i teraz zbędna jest już szczegółowa weryfikacja kart wstępu przez pracowników SOL. Tym razem otwierałem nową kolejkę, więc magiczna bramka zapiszczała, co było równoznaczne z „macanką” przez potężnego pana kontrolera, który poprosił mnie również o zdjęcie obuwia i prześwietlenie go. Jakby jeszcze tego było mało pani sprawdzająca mój bagaż podręczny poddała mój mały płyn do soczewek oraz ulubiony kokosowy żel do rąk The Body Shop szczegółowej kontroli, byłem więc przeszukany na wszystkie fronty.
Poznańskie lotnisko jest małe, naprzeciwko wejścia znajduje się tradycyjny sklep duty free z alkoholami, perfumami i słodyczami. Nigdy nie rozumiałem fenomenu takich miejsc, bo ceny w nich są znacznie wyższe niż nawet w najdroższych delikatesach na mieście. Ale widocznie mają popyt, bo takiego typu miejsca znajdują się wręcz w każdym porcie lotniczym świata, niezależnie od jego rozmiarów.
Przechodzę w stronę bramek i na krzesłach znajduję magazyn lotniska w Poznaniu, by czas szybciej mi upłynął, dokładnie zapoznaję się z jego treścią; w najnowszym numerze władze lotniska chwalą się, że w maju zostanie zbazowany w POZ drugi samolot WizzAir, co pozwoli na zwiększenie ilości operacji lotniczych oraz otwarcie kilku nowych kierunków. Cudów jednak nie radzę się spodziewać, do poznańskiej siatki dołączy przykładowo lotnisko Stockholm Skavsta.
Około 40 minut przed odlotem obsługa lotniskowa prowadzi do samolotu załogę, widzę dwóch pilotów oraz stewardessę w średnim wieku i stewarda, który może być jej rówieśnikiem. Niedługo potem przy bramce numer 2 rozpoczyna się Boarding, podstawiony zostaje autobus i oczekujemy na ostatnich pasażerów. Ponieważ tego dnia jest ich wyjątkowo mało (raptem 17 osób), cała operacja nie trwa długo i po chwili siedzimy już w Embraerze 170. Do tej pory rotacja ta była wykonywana przez małe samoloty turbośmigłowe Dash w barwach euroLOTu, ale w związku z ogłoszeniem upadłości tej spółki wszystkie destynacje przeszły do spółki-matki PLL LOT. Ze względów formalnych tymczasowo wszystkie Dashe są uziemione na Lotnisku Chopina w Warszawie i nawet krótkie rejsy krajowe wykonywane są przez brazylijskie Embraer w barwach naszego narodowego przewoźnika. Przy wejściu do samolotu podróżnych wita sympatyczny szef pokładu p. Mariusz Grochowski, który przekazuje podstawowe informacje o locie. Rejs do Warszawy poprowadzi kapitan Michał Kubiak. Czekamy jeszcze tylko na dokumenty, które muszą być dostarczone do kokpitu, a w tle przygrywa przebój Abby „Mamma Mia”. Potem ma miejsce standardowy dwujęzyczny instruktaż bezpieczeństwa i po chwili wzbijamy się w powietrze. Jeszcze tylko ostry zakręt i już lecimy w kierunku Warszawy. Zaraz o starcie następuje klasyczny serwis pokładowy w postaci wafelka Prince Polo oraz wody mineralnej. Zapoznaję się z magazynem pokładowym „Kalejdoskop” i po około 30 minutach bezpiecznego lotu za oknami widać już stolicę Polski. Halo Warszawa!