Dubrovnik - perła Adriatyku / 26.06.2015 - 30.06.2015

Znacie Ev’ry Night, znacie? :-P A scislej mowiac, czy znacie teledysk do tego „hita-kita” Mandaryny? Jesli kojarzycie jego lokalizacje, to bedziecie wiedziec, dokad wybralem sie w kolejna podroz, ktora tym razem rozpoczynam w moim ulubionym Berlinie. Pomysl na odwiedzenie Chorwacji zrodzil sie w mojej glowie kilka lat temu, kiedy lecac do Neapolu kapitan zwrocil nasza uwage na widniejace w dole mury obronne Dubrovnika. Chorwackie wybrzeze Adriatyku wygladalo z lotu ptaka bardzo atrakcyjnie, wiec zimowa pora zarezerwowalem bilety na trasie Berlin Schönefeld – Dubrovnik – Berlin Schönefeld. W sobotnie przedpoludnie pociagiem Airport Express z dworca ZOO docieram na lotnisko SXF, wyglada ona tak samo nieatrakcyjnie jak zawsze, nowy port lotniczy Berlin Brandenburg International (BER) stoi wybudowany juz od kilku ladnych lat, niestety wady konstrukcyjne spowodowaly, ze gigantyczna inwestycja wciaz nie zostala oddana do uzytku i chcac uniknac blamazu wladze nie podaja nowego terminu otwarcia BBI. Nieoficjalnie mowi sie nawet o 2019 roku...
Po dotarciu do pomaranczowej czesc terminalu, gdzie znajduja sie wylacznie stanowiska odpraw linii easyJet. Mam jeszcze okolo 30 minut do rozpoczecia odprawy na moj rejs, zajmuje miejsce w zatloczonym i mocno podniszczonym terminalu i uwaznie lustruje pasazerow, z ktorych zdecydowana wiekszosc stanowia Polacy, co wiecej, to oni wlasnie licznie udaja sie do Dubrovnika. Ustawiam sie w kolejce do odprawy i dostaje pomaranczowa karte pokladowa, jestem chyba jedynym, ktory prosi o tradycyjna karte, poniewaz wszyscy maja wydrukowane karty online. Rowniez posiadam taki wydruk, ale jak tylko moge staram sie odbierac tradycyjne boarding passy, to takie moje hobby. Po kontroli bezpieczenstwa i  przejsciu przez sklep wolnoclowy kiedy zerkam na monitor okazuje sie, ze wylot bedzie opozniony okolo 40 minut. Tak jak podejrzewam dzieje sie tak z powodu poznego przylotu samolotu na berlinskie lotnisko. Dopiero przy bramce widac, jak wiele turystow wybralo ten sam kierunek. Startujemy w koncu okolo godzine po czasie, ale kapitan nadrabia opoznienia i tragedii nie ma, bo na miejscu jestesmy jedynie ok. 20 – 30 minut po czasie. Bardzo duze wrazenie robi ladowanie, samolot szybuje nad lazurowymi wodami Adriatyku, by wzbic sie na specjalne wzniesienie, na ktorej usypany jest pas startowy. Po wyjsciu z Airbusa od razu staje oko w oko z goracym powietrzem, slonce mocno opalizuje. Jeszcze tylko blyskawiczna kontrola paszportowa i juz jestem w przestronnej hali przylotow, gdzie mila niespodzianke stanowi bankomat chorwackiej sieci banków, w ktorego polskim odpowiedniku mam konto w Polsce.
W hali przylotow zlokalizowane jest rowniez stanowisko przewoznika Atlas, ktory kursuje miedzy lotniskiem DBV a dworcem autobusowym. Autobus jest juz mocno wypelniony, ale jeszcze znajduje wolne miejsce i po kilku minutach odjezdzamy. Bardziej oplaca sie kupic bilety w dwie strony, platnosc tylko gotowka. Dojazd do centrum trwa okolo 30-40 minut. W Chorwacji swieci piekne slonce, przez okna autokaru kontempluje bajkowe krajobrazy Riwiery Adriatyku. Dla tej okolicy charakterystyczne sa strome urwiska opadajace wprost do morza, turkusowa woda pieknie wspolgra z dzika, nieco orientalna roslinnoscia, co jakis czas widac egzotyczne palmy, a w oddali blyszcza pomaranczowe dachowki domostw w Dubrowniku.
Po wyjsciu z autobusu umieram z pragnienia, ale dzielnie walcze z pragnieniem i decyduje sie najpierw dotrzec do kwatery, w ktorej mam zarezerwowany nocleg. W tych stronach o klasyczny hotel raczej ciezko, sa bardzo drogie hotele pieciogwiazdkowe a hoteli klasy sredniej praktycznie sa nieobecne, Chorwacja ma za to do zaoferowania liczne apartamenty, wille czy kwatery prywatne. Moje mieszkanie znajduje sie jak to zwykle bywa na wzgorzu, by sie tam wdrapac musze niezle sie napocic, zar leje sie z nieba, ale piekne widoki na nowy port i zatoke wynagradzaja trudy wspinaczki.  Po rozgoszczeniu sie w mieszkaniu i odpoczynku wracam do miasta, tym razem pokonanie kamiennych schodkow nie przysparza mi trudnosci, bowiem zbiegam w dol. Po drodze na dworzec autobusowy mijalem hipermarket Konzum i to wlasnie tam kieruje pierwsze kroki, by zobaczyc, jakie specjaly goszcza na chorwackich polkach. Okazuje sie, ze nie roznia sie tak bardzo od tego, co mozna zobaczyc w Polsce, ale udaje mi sie upolowac m.in. gruszkowy cydr Somersby, ktory dotychczas pilem w ubieglym roku w Bulgarii. O dziwo zaskakuja mnie ceny, ktore wydaja sie byc wyzsze niz w Polsce, np. pollitrowa Coca Cola to wydatek 5 zl. Na szczescie przy kasie znajduje tez widokowki, wiec wieczorem bede mogl je wypisac. Po wyjsciu ze sklepu kieruje sie wzdluz nowego portu do scislego centrum miasta, moja uwage zwracaja eleganckie jachty zacumowane przy brzegu, wyglada to niczym w Saint Tropez, nie przypuszczalbym, ze to takie elegancki kurort. Slonce powoli zachodzi, kiedy po dluzszym spacerze docieram na starowke, ktora jest okolona poteznymi murami obronnymi, ktore uchodza za swoista wizytowke miasta. Przy bramie stoja przebrani za straznikow mlodzi chlopcy z bronia, zaraz za zwodzonym mostem przenosimy sie do innego swiata, marmurowe chodniki az blyszcza w zachodzacym sloncu. Turysci przechadzaja sie po glownym deptaku miasta Stradun, podazam za nimi docieram do pieknego placu z katedra, bogato zdobione fasady budynkow az bija blaskiem, cala starowka jest w kremowej tonacji zdobiona bogaro marmurem. Po przejsciu za kolejna brame znajduje sie maly cypel, gdzie zlokalizowany jest maly stary port, skad odplywaja male stateczki turystyczne, wiekszosc z nich kursuje na niedaleka wyspe Lokrum, gdzie mozna rozkoszowac sie dziewiczymi plazami oraz podziwiac klasztor. Powoli zapada zmrok i zaczynam odczuwac zmeczenie, wracam do mojego apartamentu i zasypiam jak susel.
Kiedy budze sie w niedzielny poranek na niebie klebia sie deszczowe chmury, juz wiem, ze z plazowania nic nie bedzie. Po sniadaniu na tarasie postanawiam zatem pospacerowac ponownie po starowce i napawac sie widokami ze wzgorza. Mimo niedzielnego przedpoludnia czynne sa wszystkie sklepy a takze piekarnia nieopodal, moge sprobowac swiezego pieczywa oraz slynnego burka, nieoficjalnego przysmaku Chorwacji, przekaska jest bardzo smaczna, rowniez w wersji na zimno, polecam serdecznie. Po popoludniowej burzy momentalnie wypogadza sie, ruszam w kierunku plazy, by zobaczyc, czy rzeczywiscie sa takie kamieniste, za jakie uchodza. Okazuje sie, ze w poblizu starego miasta znajduje sie sztuczna plaza z eleganckimi lezakami, parasolami i klimatyzowanym klubem, z ktorego to glosnikow wydobywa sie dosc glosna muzyka house. Rozkladam sie na piasku, widac, ze poprawa pogody zmobilizowala turystow do masowego ruszenia na plaze. To bardzo dobra zapowiedz kolejnego dnia, ktory niemal w calosci od godzin wczesnoporannych spedzam na plazy korzystajac z kapieli slonecznych. Kilka razy zdecydowalem sie nawet wejsc do lodowatej wody, ale uksztaltowanie dna morskiego skutecznie uniemozliwialo spacery brzegiem plazy. Czas na plazy plynie powoli, przygladam sie korzystajacym z lata turystom, w poblizu na chwile rozklada sie takze duza rodzina z Polski, ale wkrotce dzieci krzykiem zmuszaja ich do zejscia z plazy. Po kapieli slonecznej na chwile zahaczam jeszcze na startowke, gdzie w jednej z waskich uliczek zlokalizowana jest poczta i moge wyslac widokowki do Polski i Szwajcarii. Upal w nagrzanych murach dosc ciezko zniesc, staram sie szybko przemknac w cieniu do mojego mieszkania. Zabieram moje manatki i zmykam na autobus Atlas jadacy w kierunku lotniska. Tym razem droga do portu lotniczego trwa jedynie nieco ponad kwadrans, wdrapuje sie po schodkach do hali odlotow i szukam miejsca, w ktorym moglbym poczekac na rozpoczecie odprawy.
Okazuje sie, ze jest tylko jedna kawiarnia okupowana przez pasazerow rejsu do Zagrzebia oraz
lotu czarterowego do Paryza. Udaje mi sie jednak znalezc miejsce na stolku barowym (uwielbiam!) i przez dluzsza chwile delektuje sie cappuccino. Po rozpoczeciu odprawy biletowo-bagazowej na rejs do Berlina (nieco wczesniej odlatuje maszyna easyJet do CDG) odbieram karte pokladowa (o dziwo jest to jedynie zwykla biala kartka papieru, bez zadnego koloru, a juz na pewno zupelnie nie taka ladna i pomaranczowa, do jakich przyzwyczail mnie tez przewoznik). Gladko przechodze przez kontrole bezpieczenstwa i znajduje sie w strefie duty free, gdzie tradycyjnie juz testuje nowe dla mnie zapachy perfum. Mam jeszcze duzo czasu, zamawiam Coca Colę w barku i siegam po lekture, ktora zabralem ze soba w podroz. Okazuje się, że boarding rozpocznie się nawet przed czasem, nie jestem przywyczajony do takich standardów i doceniam starania obsługi lotniska, gdyż dzięki temu możemy planowo wystartować i dotrzeć do Berlina przed czasem. Na pokładzie samolotu wita nas uśmiechnięta załoga easyJeta, jak to zwykle bywa, wśród załogi jest także jedna Polka - to już chyba klasyka gatunku przy berlińskiej bazie. Krótki po starcie wpadamy w chmury i samolotem zaczyna telepać, kapitan włącza sygnalizację zapięcia pasów i (płatny) serwis zostaje chwilowy wstrzymany. Na szczęście po około 10 minutach turbulencje ustają i do samego Berlina podróż przebiega bardzo spokojnie. Gute Nacht!                

WrocLove again & again / 13.06.2015 - 14.06.2015

Po raz kolejny odwiedzam Wrocław, miasto to ma w sobie mocną siłę przyciągania. Ale głównym celem mojej wycieczki do stolicy Dolnego Śląska nie jest miasto samo w sobie, a ludzie, z którymi przez przeszło rok dzieliłem dolę i niedolę pracując w tamtejszym biurze Qatar Airways. Po roku pracy zabrałem manatki i wróciłem do Warszawy, ale zostawiłem tam wspaniałych, dzielnych ludzi, z którymi bardzo miło było mi się ponownie spotkać.
Podróż rozpoczynam w sobotnie przedpołudnie na Lotnisku Chopina, jak to dobrze, że mieszkam na Ochocie, skąd dojazd do portu lotniczego jest znakomity, wystarczy niecały kwadrans i już jestem w hali odlotów. Błyskawiczna odprawa przy stanowisku klasy biznes na „wyspie” (dostaję od razu dwie karty pokładowe – na lot do WRO i z powrotem) i znacznie dłuższa niż zwykle kolejka do kontroli bezpieczeństwa, i to mimo uruchomienia nowej części terminalu. Większość pasażerów lecą lotem Germanwings do DUS, największą kolejkę zaobserwowałem zaś przy stanowisku odprawy linii Aeroflot na rejs do Moskwy Szeremietiewo. Teraz już będę wiedział, żeby przybyć odpowiednio wcześniej przed moim wrześniowym rejsem do Tokio. Oczywiście zgodnie z moimi podejrzeniami zdecydowaną większość pasażerów do rosyjskiej stolicy stanowią Azjaci przesiadający się tam na interesujące ich kierunki. Zwłaszcza teraz, kiedy wartość rubla zmalała, warto śledzić ceny przelotów tej linii, można ustrzelić bardzo dobre ceny. W końcu udaje mi się przedostać przez „security check” i jestem już w strefie zastrzeżonej dla pasażerów. Do boardingu mam grubo ponad 1,5 h, zaszywam się w saloniku Polonez, gdzie przy przekąskach nadrabiam zaległości w prasie. Nie ukrywam, że to bardzo miły akcent podróży.
Podczas odprawy online w piątkowe popołudnie okazało się, że PLL LOT zrobił podmiankę maszyn i zamiast turbośmigłowym Dashem Q400 polecimy do Wrocławia Embraerem. O dziwo przy rękawie podstawiona jest maszyna w malowaniu retro, ta sama, którą leciałem we wrześniu do Paryża oraz którą wracałem niedawno z Rygi. Jak się okazuje flota naszego narodowego przewoźnika jest mała i stąd ta powtarzalność.
Na pokładzie wita nas uśmiechnięta stewardesa Katarzyna Pasierbek, kapitanem rejsu jest Paweł Tokarz. Wedle zapowiedzi pilota rejs do Wrocławia potrwa około 40 minut i wszystko się zgadza. Boarding kończy się wyjątkowo szybko, nie ma zbyt wielu pasażerów, jeszcze tylko standardowa komenda „doors in flight and cross-check”, instruktaż bezpieczeństwa i kołujemy do progu pasa, za nami w kolejce do startu m.in. samolot linii Lufthansa oraz Finnair. Pogoda jest piękna, Warszawę widać jak na dłoni, ale za to kapitan nieco szarżuje i kilka razy mocno przechyla samolot. Nie lubię takich gwałtownych manewrów jak na karuzeli. Zaraz po osiągnięciu wysokości przelotowej rozpoczyna się serwis pokładowy, jak to w Locie Prince Polo oraz szklaneczka wody. Bardzo pozytywnie zaskakuje mnie szefowa pokładu, która wszystkie zapowiedzi (dotyczące zapięcia pasów, serwisu czy promocji strony internetowej PLL LOT) mówi z pamięci w polskiej i angielskiej wersji językowej. Zazwyczaj nawet doświadczone załogi czytają tekst ze swoich notatek, ale tym razem zdarzył się bardzo chlubny wyjątek. Tak, tylko taki pasjonat jak ja zwraca uwagę na takie drobiazgi i komunikaty. Czy zdarzyło się Wam kiedyś podczas „safety demo” spojrzeć, ile osób nie zwraca kompletnej uwagi na personel pokładowy? Polecam zwrócić uwagę...
Po około 30 minutach lotu samolot obniża zdecydowanie obniża pułap a na horyzoncie pojawia się metropolia nad Odrą. Z lotu ptaka widzę Sky Tower oraz wijącą się rzekę. Miłe dla oka widoczki, czas na spotkanie ze znajomymi w Rynku i nadrobienie zaległości towarzyskich.
Nie darowałbym sobie pobytu we Wrocławiu, gdybym przy okazji nie wyszedł na imprezę. Wszystko poszło zgodnie z planem, tym razem miałem nawet osobę towarzyszącą, co praktycznie mi się nie zdarza. Ale jak już wspomniałem, pod tym względem mam do kogo wracać. Kilka minut po 3 w nocy zabawa dla mnie dobiega końca i nocnym autobusem spod Renomy (ach, te zakupki w Almie!) docieram na lotnisko w Strachowicach. Odprawa biletowo-bagażowa na poranny rejs LO do Warszawy właśnie się rozpoczyna, przede mną stoi drużyna sportowa w koszulkach polo z napisem Islamic Republic of Iran, wracają do Teheranu przez Warszawę i Dohę. Chichot losu, znów nawiązanie do mojego ekspracodawcy. Wspomnień czar... Ponieważ Irańczykom nieco schodzi przy nadawaniu walizek, rozglądam się po hali odlotów, obok sporo osób odprawie się na rejs czarterowy do Bodrum, nieco osób leci też do Londynu Luton z linią WizzAir i całkiem spora kolejka czeka na poranny rejs Lufthansy do hubu we Frankfurcie nad Menem. Przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa, kolejki nie ma praktycznie żadnej, jak zawsze pani przy wejściu pyta o kod pocztowy, takie samo pytanie ostatnio miałem w Gdańsku, najwidoczniej w ten sposób władze lotniska sprawdzają, z jakiego obszaru spływają do nich pasażerowie.
Jestem już na poziomie odlotów, niektóre miejsca przy oknie są jeszcze wolne, więc rozkładam się wygodnie an fotelu i na moment zamykam oczy, czuję, że fala zmęczenia na mnie napływa. Przy rękawie stoi już zaparkowany samolot PLL LOT, znów jest to model retro, ten sam, którym przyleciałem do Wrocławia. Czyżby oddelegowano tą maszynę do stałej rotacji między WAW a WRO? Z kilkunastominutowym poślizgiem startuje boarding, ale ponieważ odlatuje znikoma ilość pasażerów, to obsługa szybko się uwija i startujemy o czasie, załoga jest dokładnie taka sama jak dzień wcześniej, więc żadnych nowości tutaj nie nakreślę. ;) Szybko wzbijamy się nad chmury na wysokość przelotową, by około 06:30 wylądować na Lotnisku Chopina.

BeNeLux - jakby luksusowo w Luksemburgu / 05.06.2015 - 07.06.2015


W Polsce nadszedł długi weekend czerwcowy, czas ruszyć w drogę, zwłaszcza że majówkę spędziłem w kraju i nigdzie nie wyjeżdżałem. Tym razem cel podróży wybrałem zupełnie przypadkowo. Dawno temu po sieci zaczął krążyć magiczny błąd taryfowy umożliwiający zakup biletów lotniczych na trasie Luksemburg – Londyn Heathrow linią British Airways za jedyne 0,99 euro. Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji, szybko spojrzałem w kalendarz i zarezerwowałem odległy termin zgrany z długim weekendem po Bożym Ciele, dopiero później kupowałem kolejne odcinki lotów i zastanowiłem się, jak zgrać całość wycieczki. Postanowiłem, że trasa będzie przebiegać następująco:

piątek, 5 czerwca, Ryanair: Warszawa Modlin – Bruksela Charleroi
piątek, 5 czerwca, Shuttle Bus Flibco: Bruksela Charleloi – Luksemburg (Gare Central)
sobota, 6 czerwca, British Airways: Luksemburg – Londyn Heathrow
niedziela, 7 czerwca, Londyn Gatwick – Warszawa Okęcie

Od początku wiedziałem, że Luksemburg nie jest tanią miejscówką, ale z pomocą w znalezieniu noclegu w korzystnej cenie przyszedł mi serwis Hotwire, który przesłał mi voucher na wartość 50 USD do wykorzystania w ciągu roku. W połączeniu z promocją rezerwacji w ciemno (robiąc rezerwację poznajemy jedynie kategorię hotelu oraz jego położenie w przybliżeniu) nocleg w 5 * hotelu Sofitel w dzielnicy europejskiej kosztowałem mnie jedynie 30 USD, wprost niewiarygodna cena jak na hotel takiej klasy. Jak pokazuje powyższy przykład czasem przy planowaniu podróży potrzebny jest łut szczęścia.
W piątek o poranku wyruszam pociągiem Kolei Mazowieckich do stacji Modlin, tam przesiadam się w podstawiony wcześniej autobus i sprawnie docieram do lotniska. Nie jestem fanem tego miejsca, ale ponieważ nie chciałem być zbyt wcześnie w Belgii (rejs WizzAir z WAW do CRL odlatywał tego dnia o 6 rano), to niejako nie miałem alternatywy. Na Mazowszu piękna pogoda, widać, że pasażerów nie będzie zbyt wielu, kierunek jest już chyba dość wyeksploatowany, a poza tym to piątek, więc pewnie spora część turystów wylatywała już w środę po południu lub w czwartek. Maszyna Ryanair z bazy w CRL przylatuje przed czasem, boarding przebiega bardzo sprawnie i możemy o czasie wystartować. Tym razem system przydzielił mi miejsca w środkowej części kabiny, ale cały lot przebiega bardzo spokojnie, więc nie czuję silniejszych drgań czy turbulencji. Po lądowaniu mam jeszcze ok. 3 godziny do odjazdu autokaru przewoźnika Flibco do Luksemburga.  Polecam sprawdzanie na bieżąco strony tej firmy, gdyż po załadowaniu do systemu sprzedaży można bezproblemowo upolować najtańsze bilety po 5 euro za odcinek; podobnie rzecz ma się z przewoźnikiem easyBus oferującym transfery z centrum Londynu na poszczególne lotniska, tutaj możemy upolować bilety za ok.2 funty. Mam dużo czasu, najpierw wzorem innych podróżnych zasiadam na trawniku przed terminalem i zażywam kąpieli słonecznej, później regeneruję się w kawiarni Paul na lotnisku. Nareszcie wybija godzina przyjazdu autokaru i na przystanku przed wyjściem pojawia się zielony autobus. W środku jest bardzo komfortowo, rozkładane fotele, klimatyzacja, dużo przestrzeni na nogi, wszystko działa jak trzeba. Podróż z lotniska Charleroi do centrum Luksemburga trwa około dwóch godzin i praktycznie przez całą trasą jedziemy drogą szybkiego ruchu mijając po drodze wielu holenderskich i belgijskich przewoźników. W autobusie podróżuje tym kursem zaledwie kilka osób, mam miejsce, by się nieco porozciągać na obu siedzeniach. Krótka drzemka jeszcze nikomu nie zaszkodziła.


Około godziny 17 zatrzymujemy się przed dworcem kolejowym w Luksemburgu, ruch jak w ulu, setki ludzi spieszących w każdą stronę, wiele osób ma kolorową skórę, słychać hałas, zapowiedzi licznych pociągów, już czuję, że żyję i lubię to miasto. Pierwsze kroki kieruję do kiosku z prasą, gdzie nabywam widokówki. Po przeciwnej stronie znajduję urząd pocztowy, po raz pierwszy widzę na poczcie automat do wydawania znaczków, również na przesyłki zagraniczne, świetna sprawa, nie muszę pobierać numerka i stać w kolejce. Teraz mapa w dłoń (na dworcu znajduje się punkt informacji turystycznej) i ruszam przed siebie, z nieba nadal leje się żar, słońce praży niemiłosiernie, ale jestem dzielny i postanawiam przejść dość spory odcinek do hotelu w dzielnicy Kirchberg pieszo, by przy okazji zobaczyć serce miasta. Rozpoznaję szyld supermarketu Delhaize, dalej mój ulubiony McDonald’s (dość zapuszczony, bez działającej klimatyzacji, za to z wyśrubowanymi maksymalnie cenami) i sklepy sieciówki jak H&M. Kiedy kończy się szpaler budynków moim oczom ukazuje się piękny malowniczy krajobraz: przede mną znajduje się wiadukt, w dole biegnie dolina i wąskie uliczki, po lewej stronie na wzgórzu wznosi się zaś zamek i dumnie powiewa flaga Wielkiego Księstwa Luksemburga, jak oficjalnie nazywa się ten najmniejszy z krajów Beneluksu. Kilkaset metrów dalej naprzeciwko wspomnianego zamku znajduje się duży plac ze złotą statuą, to centralny punkt dla wszystkich wycieczek po mieście, można tutaj spotkań grupy Azjatów namiętnie się fotografujące na tle majestatycznego zamku. Odbijam w jedną z bocznych uliczek na lewo i to jestem w najbardziej reprezentacyjnej części miasta, spora część tego obszaru to deptak przeznaczony niemal wyłącznie dla ruchu pieszego. Jedna z głównych zakupowych mieści witryny takich mistrzów mody jak Chanel czy Dolce & Gabbana, w końcu do Luksemburga licznie przybywają możni tego świata, więc gdzie, jak nie w tym miejscu, będą mogli spełniać swoje zachcianki. Jest po 18, praktycznie wszystkie sklepy są już zamknięte, powoli sunę z walizeczką w kierunku wzgórza Kirchberg, po drodze mijam kolejny wiadukt, gmach filharmonii, przechodzę przez jezdnią na światłach i wreszcie mogę zameldować się w hotelu Sofitel. Cytując klasyka "Jest tu jakby luksusowo".
Następnego poranka po degustacji japońskiej zielonej herbaty i kawy (obowiązkowo!) opuszczam hotel i wybieram się na przystanek autobusowy. Tak się złożyło, że akurat od soboty 6 czerwca 2015 weszło w życie nowe prawo pozwalające jeździć autobusami miejskimi za darmo w każdą sobotę. Większość kursów dociera do centrum, dojeżdżam do dworca głównego i tak w zwolnionym tempie powtarzam trasę mojej wędrówki z piątkowego popołudnia. Okazuje się, że jedna z głównych ulic w weekend zamieniana jest w deptak, który zajmują handlowcy z przyległych sklepów i na specjalnych standach oferująca specjalne promocje czy degustację swoich wyrobów kulinarnych. Zaopatruję się w cappuccino w McD i wolnym krokiem przechadzam się po ulicach delektując się smakiem ulubionej kawy. Następnie przechodzę przez wiadukt i docieram do głównego placu miasta, skąd można podziwiać zamek i flagę Wielkiego Księstwa Luksemburga. Skręcam w stronę starówki, gdzie na jednym z placyków placów w cieniu restauracyjnych ogródków siedzą sobie spacerowicze. Obok na wąskich ulicach jest dość głośno, trwa bowiem agitacja przed lokalnymi wyborami, a kiełbasa wyborcza przybrała tutaj rolę szampana z truskawkami, u la la!

W drodze z centrum odwiedzam park miejski, gdzie przez dłuższą wyleguję się pod chmurką na zielonej trawce, a następnie autobusem docieram do centrum handlowego „Metropolis”. Nie byłbym sobą, gdybym nie odwiedził sklepu spożywczego, by wyszukać specjały serwowane wyłącznie na danym rynku. Tym razem największą uwagę poświęcam napojom, najciekawiej brzmi Fanta o smaku bzu (napój w kolorze niebieskim), niestety, smakowo żadna rewelacja. Po posileniu się łakociami ruszam z powrotem a kierunku hotelu, gdzie odbieram bagaż i kieruję się autobusem na lotnisko.


Port   sam tym razem nie mam ochoty na zabawę, nie potrafię czerpać przyjemności z party, kiedy jestem sam i dookoła widzę same zadowolone twarze, ludzi radośnie bawiących się ze znajomymi, a ja czuję się jak w złotej klatce. Mimo wszystko jednak humor dopisuje, wracam do hotelu piętrowym czerwonym autobusem, w jego wnętrzu znajduję ciekawe wierszyki na temat zasad kultury w komunikacji miejskiej, w bardzo niedługim czasie podobna kampania pojawia się w Warszawie.
lotniczy okazuje się być mikroskopijny, ale jednocześnie urokliwy, ma coś w sobie. Na jego płycie stoją w większości turbośmigłowe samoloty linii LuxAir, jedynie co jakiś czas pojawiają się większe maszyny europejskich przewoźników. Odprawa na mój rejs British Airways do Londynu właśnie się rozpoczęła, przy stanowiskach dwie panie z obsługi ucięły sobie pogawędkę. Są bardzo uśmiechnięte, od razu dostaję kartę pokładową na mój lot i przechodzę do kontroli bezpieczeństwa. Tutaj kilka osób przede mną, lecą easyJet do Portugalii. Mam jeszcze bardzo dużo czasu, zajmuję jedno z miejsc przy oknie i obserwują pas startowy, akurat kołuje maszyna Swiss i Lufthansy, później mam okazję podziwiać duży samolot cargo przewoźnika Panalpina, z którym dość regularnie współpracuję przy wysyłkach transoceanicznych. Wreszcie ląduje Airbus BA, z samolotu wysiadają podróżni, następuje sprzątanie kabiny i niebawem Boarding. Osób lecących do Londynu (a raczej via LHR) jest garstka, naliczyłem około 30 osób. System z automatu poprzydzielał miejsca z przodu i z tyłu kabiny, ja zajmuję tradycyjnie miejsce przy oknie po prawej stronie w drugim rzędzie za klasą biznes. Załoga nieco starsza, bardzo uprzejma, najpierw szef pokładu wita wszystkich, a później włącza się kapitan z kokpitu, podaje podstawowe parametry na temat lotu. Okazuje się, że nasz lot potrwa jedynie ok. 1 h, chociaż na stronie przewoźnika rozkładowo rejs twa 1 h 40 min. Tradycyjnie najpierw zaglądam do magazynu pokładowego i dokładnie studiuję mapę destynacji oferowanych przez BA. Po raz kolejny potwierdza się moja teoria o tym, że „narodowi” przewoźnicy latają przed wszystkim do swoich byłych kolonii – najwidoczniej tam potoki pasażerskie są wciąż bardzo wysokie. Kilka minut po starcie rozpoczyna się serwis pokładowy. Ponieważ lot trwa bardzo krótko, to składa się jedynie z ciepłych i zimnych napojów oraz paczuszki chipsów o różnych smakach do wyboru, po ostatnich bardzo pozytywnych doświadczeniach z BA podczas podróży do Las Vegas i z Toronto spodziewałem się czegoś lepszego, ale w sumie w porównaniu z nieśmiertelnym Prince Polo i szklaneczką wody mineralnej w LO jest to wyższy poziom obsługi. Do tego można zamówić także napoje alkoholowe, wspomnień czar zadziała, wybrałem z menu Johnny’ego Walkera z colą. Ponieważ pogoda za oknem była bardzo ładna, to udało mi się po raz pierwszy zobaczyć dokładniej Morze Północne i wybrzeże Anglii oraz centrum Londynu z lotu ptaka – dokładnie mogłem rozróżnić Tamizę, Eye of London czy Big Bena, a chwilę potem już byłem na lotnisku Heathrow. Ponieważ tym razem podróżowałem jedynie z bagażem podręcznym, bardzo szybko udało mi się dotrzeć do kontroli paszportowej (przypominam, Wielka Brytania jest poza strefą Schengen) i mogłem już powitać brytyjską ziemię. Jest ciepły czerwcowy wieczór w Zjednoczonym Królestwie. Trasę do śródmieścia mam już obcykaną, okazuje się, że mój hotel znajduje się bezpośrednio przy linii metra jadące z lotniska, zatem omijają mnie uciążliwe przesiadki i sprawnie docieram na miejsce. Nieopodal zlokalizowane jest całodobowe Tesco, gdzie zaopatruję się w jogurty, to mój jedzeniowy fetysz, drugi zaraz po McDonald’s ;) Wieczorem o dziwo nie czuję zmęczenia, wybieram się na Soho, by podpatrzeć, jak inni imprezują,
Niedzielny poranek rozpoczynam od obfitego śniadania, czyli English Breakfast, a w menu znajduje się klasycznie jajecznica, kiełbaski, tosty, dżem czy jogurt z musli. Zaraz potem wyruszam w miasto, by dotrzeć na osławioną Oxford Street i zajrzeć do Primarka. Mój spacer trwa około 1 h 20 min, mijam po drodze słynne muzea, ale to nie czas na zwiedzanie, zdecydowanie bardziej interesuje mnie przebywanie na ulicy, obserwowanie życia i ludzi niż muzealnych eksponatów. Bardzo miłe wrażenie po raz kolejny robi na mnie Hyde Park, gdzie na zielonych obszarach można wygodnie się położyć i kontemplować. Zaliczam oczywiście i wizytę w ulubionym McD, po raz kolejny zagarniam kanapkę typu Deli oraz bananowy shake. Czas w mieście szybko mija, pora wracać do hotelu po bagaż, całe szczęście, że easyBus odjeżdża z Lily Road, która jest oddalona o ok. 5-10 minut drogi od mojego zakwaterowania. Na lotnisko London Gatwick docieram sporo przed czasem, mój wieczorny rejs do Warszawy odlatuje za ok. 3 godziny, drukuję czarno-białą kartę pokładową w automacie i wjeżdżam na górny poziom, gdzie ok. 20 minut z pewnością zajmuje sama kontrola bezpieczeństwa, ponieważ natłok pasażerów jest dość znaczny. Czas pozostały do odlotu samolotu Norwegian na Lotnisko Chopina spędzam przy kawie przeglądając prasę i katalogi przywiezione z Luksemburga. Teraz mogę zobaczyć to, czego nie udało mi się ujrzeć na żywo. W końcu po około 2 godzinach na monitorze pojawia się informacja o numerze wyjścia, przy bramce jest już pan z obsługi, który niebawem rozpoczyna boarding, samolot jest wypełniony po brzegi, ale to w końcu koniec długiego weekendu. Tak się składa, że miejsce mam przydzielone w środku, ale jakoś muszę przetrwać te 2,5 h rejsu, który upływa mi na lekturze magazynu pokładowego oraz prasy. Do widzenia!
 

Pakowanie walizki z LOGO

Witam!

Zbliżają się wakacje, dla wielu osób czas wzmożonego wypoczynku. Postanowiłem zaprezentować skan z najnowszego numer magazynu LOGO (czerwiec 2015), w którym redakcja zdradza kilka użytecznych trików dotyczących pakowania walizki. Mam nadzieję, że się przyda. Życzę Wszystkim udanego wypoczynku!