Grek Zorba i Francja - elegancja / 15.04.2016 - 19.04.2016

W sobotni poranek przed godzina 08:00 pojawiam sie w terminalu berlinskiego lotniska Tegel. Tak sie ladnie zlozylo, ze tydzien po tygodniu mam wyloty ze stolicy Niemiec, tym razem jednak przyjechalem do Berlina dzien wczesniej, by skorzystac z niezwykle bogatej oferty zycia nocnego. ;) W swoj kolejny rejs udaje sie do Heraklionu; bardzo lubie klimaty srodziemnomorskie, a moj pobyt na Mykonos czy w Salonikach naprawde milo wspominam.  Co interesujace, pojawila sie bardzo atrakcyjna oferta na polaczenie grecka linia Aegean Airlines, za rejs na trasie Berlin (TXL) – Heraklion (HER) – Marsylia (MRS) z dlugim stop overem na Krecie zaplacilem niecale 50 euro. Odwiedzenie Prowansji takze bylo w moich planach, bardzo ucieszyl mnie ten deal. Poniewaz Ryanair zrezygnowal z obslugi polaczenia na trasie Marsylia – Modlin, to musialem znalezc alternatywne polaczenie powrotne, ale tu z pomocja przyszedl mi easyJet, ktory lata z Lyonu do Krakowa. Dystans miedzy francuskimi miastami postanowilem przemierzyc szybkim pociagiem TGV w promocyjnej taryfie OUIGO, z Krakowa do Warszawy zas zarezerwowalem sobie krajowy rejs PLL LOT, by zgromadzic kolejne mile na koncie Miles & More w celu przedluzenia srebrnego statusu o kolejne 2 lata.
Nie od dzis wiadomo, ze lotnisko Tegel jest przeciazone a opozniajace sie oddanie do uzytku nowego lotniska BER nie pomaga przy rozladowaniu potokow pasazerskich. Juz na dwie godziny przed odlotem do stanowiska linii Aegean ustawia sie kolejka laknacych slonca turystow, dominuja niemieccy emeryci, w kolejce wylawiam tez kilku Polakow. Okazuje sie, ze nie tylko wsrod podroznych sa Polacy, bowiem pani z obslugi naziemnej po podaniu jej mojego paszportu odzywa sie do mnie po polsku. Odbieram karte pokladowa, do odlotu mam jeszcze ponad 1,5 h, postanawiam wiec zjesc sniadanie w saloniku biznesowym Lufthansy. Z racji na specyficzna budowe lotniska TXL lounge znajduje sie na pietrze w nieco innej czesci terminala, trzeba zatem uwazac, by odpowiednio zaplanowac sobie czas na dojscie do bramki. Poniewaz w nocy nie spalem, siegam po aromatyczna kawe oraz zestaw sniadaniowy, na deser jeszcze szklaneczka whisky dla kurazu i krotka prasowka niemieckojezyczna. Boarding rozpoczyna sie o czasie, zajmuje wyznaczone mi miejsce 3 F, mam niebywale szczescie, dwa miejsca obok pozostaja wolne. Tego sobotniego poranka w Berlinie jest piekna sloneczna pogoda, wzbijamy sie w gore i juz kilka minut po osiagnieciu wysokosci przelotowej zgrabna zaloga w swoich granatowych sukienkach i fartuszkach rozpoczyna serwis. Aegean to jedna z niewielu linii, ktora na lotach krotkiego i sredniego zasiegu oferuje darmowy cieply posilek. Obiadek jest calkiem smaczny, pozniej tradycyjnie wertuje magazyn pokladowy przewoznika i obserwuje malownicze widoczki za oknem. Po okolo 3 godzinach rejsu wlatujemy nad Morze Srodziemne, kapitan rozpoczyna znizanie i ladujemy na lotnisku w Heraklionie. Sam port lotniczy znajduje sie stosunkowo blisko miasta, na ostatnim etapie ladowania moj Airbus A320 przelatuje tuz nad budynkami mieszkalnymi. Zaraz po wyjsciu na nagrzana plyte lotniska uderza mnie mile ciepelko, od razu zmieniam ubrania na letnie, przechodze przez parking, kupuje bilet do miasta w automacie i juz po chwili zajmuje miejsce w autobusie, ktory zawiezie mnie do centrum miasta. Droga jest prosta, wysiadam nieco wczesniej, gdy zauwazam restauracja McDonald’s i supermarket w jej poblizu, czas sprobowac specjalnosci z McD w Grecji, skorzystac z wi-fi a nastepnie zrobic male zakupy, bo przede mna jeszcze nocka na lotnisku, gdyz wylot do Marsylii jest w niedzielny poranek. Delektuje sie frappuccino i kanapka pod parasolem na zewnatrz restauracji, to moj pierwszy kontakt ze sloncem po powrocie z RPA, jak milo ;) W supermarkecie zaopatruje sie w prowiant, udaje mi sie dostac ulubiony batonik figowy i kilka smakolykow o smakach niedostepnych w Polsce. Czas ruszyc dalej, ku centrum miasta. Cale „stare miasto” utrzymane jest w piaskowych barwach, najladniej prezentuja sie budowle sakralne. Pozwalam sobie pobladzic po waskich uliczkach, kiedy wejdziemy w ich labirynt miasto pokazuje swoje drugie oblicze, przez okna mozna niemal zajrzec mieszkancom do domow. Na sznurkach suszy sie pranie, kilka podrzednych sklepikow czy knajpek jest zamknietych na cztery spusty, odnosze wrazenie, ze duch opuscil to miasto i jedynym sladem zycia sa przemykajace jeden za drugim koty. Z radoscia opuszczam te mury i kieruje sie do placu Platia Wenizelu  w samym sercu starego Heraklionu, to tutaj znajduje się słynna fontanna Morosiniego. Wreszcie udaje mi sie znalezc ludzi, ktorzy gesto obsiedli placyk lub zlokalizowane przy nim restauracje czy bary. Na glownym bulwarze zaopatruje sie w pamiatki, nieopodal zauwazam Starbucks Coffee, ceny maja bardzo atrakcyjne, zamawiam cappuccino i ciabatte i przy posilku wypisuje widokowki. Slonce powoli chyli sie ku zachodowi, czeka mnie jeszcze spacer do Portu Weneckiego, gdzie przy nabrzezu cumuja kutry rybackie i motorowki. Mam duzy zapas czasowy, wiec na lotnisko wracam tym razem pieszo, spacer zajmuje mi niecala godzine. Kiedy docieram do terminala akurat rozpoczyna sie wieczorna fala odlotow, na pierwszy ogien ida rejsy linii easyJet, pozniej odlatuja czartery do Francji, z moich obserwacji wynika, ze Kreta jest popularnym celem urlopowym Francuzow. Do rana daleko, oprocz mnie na lotnisku nie ma juz zadnych pasazerow, zajmuje miejsce na lawce i probuje zasnac.
Przed 04:00 czas na poranna toalete, na zewnatrz jest jeszcze ciemno, pierwsi pasazerowie powoli docieraja ma lotnisko, ja rowniez ustawiam sie w kolejce do odprawy. Mila pani z obslugi nie tylko drukuje mi karte pokladowa, ale oferuje, ze moj bagaz za darmo zostanie nadany do luku, co bardzo mnie cieszy, bo oznacza to wyzszy komfort podrozy i kolejna naklejke z lotniskowym tagiem. Kontrola bezpieczenstwa przebiega bardzo sprawnie,  teraz pozostaje mi oczekiwania na boarding. W podobnym czasie startuje tez rejs Aegean do Monachium, Lyonu oraz do Aten. W terminalu zauwazam matke z synem o aryjskiej urodzie, ktorzy lecieli ze mna lotem z Berlina, podejrzewam, ze takze skorzystali z tego samego bledu taryfowego, ale wybrali inne polaczenie. Boarding rozpoczyna sie o czasie, autobusem podjezdzamy pod maszyne, gdzie wita nas sympatyczna zaloga. Zajmuje wybrane wczesniej miejsce 2 F i rozgaszczam sie wygodnym fotelu. Rejs trwa rowne 3 godziny, praktycznie caly czas lecimy nad Morzem Srodziemnym, pod nami widac wyspy i przeplywajace statki. Na pokladzie ponownie rozdawane sa cieple posilki, tym razem zestaw wyglada jednak tak samo ja w dniu wczorajszym, wiec nie ma duzej ekscytacji. Kilka minut przed godzina 9 przyziemiamy na pasie lotniska w Marsylii, zlokalizowane jest jak wiekszosc lotnisk nad woda, ladujac mozna odnosic wrazenie, ze za chwile wpadnie sie do wody ;) Po wyjsciu z samolotu (przez rekaw) pasazerowie musza przejsc przez kontrole paszportowa – to reakcja Francji na zamachy terrorystyczne z Paryza. Potem jeszcze odbior walizki z tasmociagu, jej kondycja po kolejnym locie jest juz bardzo nadszarpnieta, nadszedl czas na zakup nowki sztuki. Wychodze z lotniska i kieruje sie do przystanku autobusowego shuttle bus, ktory podwozi bezposrednio do stacji kolejowej, skad lokalne pociagi odjezdzaja na glowny dworzec Marsylii Saint Charles. Bilet laczony kosztuje 5,60 EUR, mozna takze pojechac autobusem bezposrednio do centrum, ale to juz drozsza przyjemnosc. Po raz kolejny moje trzy karty platnicze odmawiaja posluszenstwa w automacie, musze udac sie do okienka kasowego, tam bezproblemowo udaje sie dokonac transakcji karta. Poniewaz w niedziele pociagi kursuja znacznie rzadziej niz w dni robocze, to czas spedzam na szwedaniu sie po lotnisku. Z przydatnych informacji – bardzo dobrze funkcjonuje darmowe wi-fi, z ktorego mozemy korzystac. Okolo godziny 11:00 docieram na dworzec Saint Charles, pogoda dopisuje, moj humor takze, poprawiam go sobie kanapka z McDonald’s. 
Spacerkiem udaje sie do hotelu Des Allees, po drodze przed licznymi kawiarniami siedza w wiekszosci arabscy mezczyzni, kobiet tradycyjnie brak. Kiedy nastepnego ranka opuszczam hotel przed 7 rano, oni juz zaczynaja okupywac miejsca przy stolikach, jak widac opieka socjalna we Francji ma sie calkiem dobrze. Po odswiezeniu sie i krotkiej drzemce w alabastrowej poscieli na szerokim lozu ruszam w miasto, pogoda jest coraz lepsza, moge spacerowac w szortach i t-shircie. Marsylia urzeka mnie od pierwszego wejrzenia, duzo ludzi na deptakach, zadbane budynki, roznorodne style architektoniczne, kolorowi ludzie. Duze wrazenie robi na mnie port, w ktorym cumuja zaglowki i motorowki, nieco przypomina do jachty milionerow z Nicei czy Monako, mile wspomnienia sprzed lat wracaja. Docieram do murow obronnych i umieszczonego na nich punktu widokowego, skad roztacza sie wspanialy widok na miasto. Pozniej wkraczam w mniej uczeszczane uliczki miasta, rowniez prezentuja sie zachwycajaco, dominuje niewymuszona elegancja,  bardzo przypadaja mi do gustu nowoczesne tramwaje, a zwlaszcza ich metaliczny kolor.
Nastepnego dnia wstaje bladym switem, nadrobilem zaleglosci w spaniu i ruszam do dworca kolejowego St. Charles. Na odjazd pociagu w taryfie OUIGO nalezy zglosci sie na 30 minut przed odjazdem pociagu i okazac wydrukowana karte pokladowa. Bezplatnie przewiezc mozna jedna sztuke bagazu podrecznego oraz torebke, za wiekszy bagaz trzeba juz placic. Po weryfikacj dokumentow mozna przejsc na peron i zajac miejsce w pociagu. Do obslugi polaczen uzywane sa starsze sklady pociagow TGV, co nie znaczy, ze komfort podrozy jest niski. Wagony sa pietrowe, ustawienie siedzen to 2-3. Pociag z gracja i duza szybkoscia przemierza kolejne kilometry, po niecalych dwoch godzinach jestem juz na dworcu Lyon Saint-Exupery. Pociagi OUIGO maja to do siebie, ze zatrzymuja sie na mniejszych dworcach poza centrami miast, do centrum Lyonu trzeba sie zatem dostac szybkim tramwajem, koszt biletu w dwie strony to ok. 30 euro, przejazd trwa pol godziny a tramwaje kursuja co ok. 15 minut. Na glownym dworcu kolejowym Part-Dieu ruch jak w ulu, po drugiej stronie ulicy znajduje sie duze centrum handlowe, ktore zapewne takze generuje spory ruch. Niestety, pogoda zaczyna sie psuc i kiedy docieram na miejsce do hotelu zaczyna padac. W koncu jednak zaczyna sie przejasniac i moge ruszyc w trase wzdluz Saony. W Lyonie ulice wydaja sie bardziej szerokie niz w Marsylii, przestrzeni jest tez duzo wiecej, a spacer wzdluz rzeki przypomina mi letnie wedrowki po Paryzu. Przy jednej z glownych ulic zatrzymuje sie na croissanta i cappuccino, milo spedzam czas na lekturze ksiazki, zazwyczaj mam ze soba cos do czytania w podrozy, to bardzo dobry sposob na znalezienie sobie zajecia, np. w kolejce czy oczekiwaniu na boarding. Moja uwage zwraca zlokalizowany basen przy brzegu rzeki, mimo dosc kaprysnej aury w basenie odbywa sie trening i umiesnieni plywacy bija nury w zimnej wodzie. Bardzo ciekawa sprawa.

Nastepnego dnia jeszcze przed 7 rano opuszczam hotel i z dworca Part-Dieu odjezdzam na lotnisko. Tuz przed dworcem dostrzegam trzech kolarzy z Polski w koszulkach grupy PKP z rowerami, tak jak sie domyslam rowniez leca do Krakowa linia easyJet. Poszczegolne terminale lotniska LYS sa od siebie dosc mocno oddalone, wedrowka z przystanku tramwajowego do Terminala 3, skad odlatuja tanie linie zajmuje dobry kwadrans, do tego nalezy jeszcze doliczyc kontrole bezpieczentswa oraz dlugi marsz do miejsca, z ktorego dolatuja maszyny, gdyz jest oddalone o kilkaset metrow. Pokonanie korytarzy i labityntu zajmuje dobrych kilka minut, jesli komus sie spieszy, to moze sie mocno zdziwic i nie zdazyc na samolot, trzeba jeszcze pamietac o czekajacej nas kontroli paszportowej. Pasazerow jest calkiem sporo, obsluga lotniska oferuje bezplatne nadanie bagazu do luku, oczywiscie skwapliwie korzystam z tego rozwiazania. Rejs przebiega bez fajerwerkow i w samo poludnie laduje na lotnisku Balice w Krakowie. Mam duzo czasu do wieczornego rejsu z Krakowa do Warszawy, pociagiem docieram do centrum miasta, krotka wizyta w grodzie Kraka jest jak najbardziej wskazana. Czas na wizyte w Starbucks Coffee i sprobowanie nowosci „cold brew”, zimny napoj kawowy z kostkami lodu dobrze mi robi. Przed godzina 19:00 melduje sie z powrotem na lotnisku w Krakowie, zajmuje miejsce w priorytetowej kolejce do odprawy, odbieram karte pokladowa i przechodze do nowej czesci terminala, robi wrazenie. Barwy jak to na polskich lotniskach szaro-pomaranczowe, ale zaproponowane rozwiazania architektoniczne w postaci wydzielonych przestrzeni/stref dla pasazerow poszczegolnych gate’ow bardzo mi sie spodobaly. Boarding rozpoczyna sie o czasie, do samolotu dypu Dash zostajemy przewiezieni autobusem. To dla mnie lot wyjatkowy, goszcze bowiem 250. raz na pokladzie samolotu. Szefowa pokladu p. Katarzyna Woznica wita na pokladzie tego bezposredniego rejsu do Warszawy, kapitanem jest p. Slawomir Kaszubowski, z ktorym mialem juz przyjemnosc leciec. Zaraz po starcie serwowane jest Prince Polo i szklaneczka wody, ja zabieram sie za lektura magazynu pokladowego Kalejdoskop. Nie zdazylem dotrzec do konca, bo w kabinie juz gasna swiatla i zblizamy sie do lotniska Okecie. Do widzenia!


Sycylijska mafia z Palermo / 08.04.2016 - 10.04.2016

W czwartkowy wieczor melduje sie pod warszawskim Dworcem Centralnym i oczekuje na przyjazd autokaru Lux Express, ktory zawiezie mnie do Berlina. Po raz kolejny upatrzylem sobie wylot z lotniska Schönefeld, to niemal staly punkt kazdej podrozy. Po nocy w autobusie o poranku wysiadam przed terminalem lotniska SXF, moj rejs linii Ryanair do Palermo startuje dopiero o godzinie 13:30. Wizyta na Sycylii od pewnego czasu chodzila mi juz po glowie, a poniewaz udalo mi sie skomunikowac weekendowe polaczenia lotnicze i znalezc korzystne ceny, to nie wahalem sie dluzej i zdecydowalem sie na kolejny wyjazd do Wloch.
Poniewaz tym razem lece linia Ryanair, to jestem obslugiwany z innej czesci terminala pasazerskiego niz zazwyczaj, kiedy latalem linia easyJet. Boarding rozpoczyna sie punktualnie, pani z obslugi oferuje mi darmowe nadanie walizki do luku bagazowego, wiec skwapliwie korzystam z tej opcji. Po co dzwigac, skoro moze to zrobic obsluga? ;) System przewoznika podczas odprawy online nie byl dla mnie laskawy, przypadlo mi srodkowe miejsce w ostatnim rzedzie samolotu po jego lewej stronie. Nie czuje sie komfortowo bedac wcisniety w fotel przy startu, ale po osiagnieciu wysokosci przelotowej jest juz lepiej, mimo ze z uwagi na lekkie turbulencje co kilka minut wlaczana jest sygnalizacja zapiecia pasow. Na szczescie udaje mi sie skupic na lekturze ksiazki i po 3 godzinach rejsu docieram nad Morze Srodziemne. Lotnisko zlokalizowane jest tuz nad morzem, dosc dlugo kolujemy po plycie lotniska, ale warto bylo czekac, gdyz po wyjsciu z samolotu uderza mnie przyjemne letnie powietrze. Samo lotnisko nie robi milego wrazenia, jest dosc male i ponure. Przed terminalem znajduje sie przystanek, linia autobusowa dociera bezposrednio do centrum miasta, autobusy odjezdzaja co 30 minut, bilet jednorazowy kosztuje 7 euro. Trafiamy na godziny szczytu, wiec im blizej srodmiescia, tym autobus wolniej jedzie, po okolo godzinie docieram na plac Juliusza Cezara tuz przy glownej stacji kolejowej. Zglodnialem, wiec postanawiam skosztowac kuchni sycylijskiej i w dworcowym punkcie bistro zamawiam ryzowa kulke z nadzieniem serowym arancini, rozplywa sie w ustach ;) Oprocz tego biore jeszcze na wynos focaccie, ktora zjadam na kolacje. Obok znajduje sie takze McDonald’s, ale jego oferta jest ubozsza niz w klasycznym lokalu, ceny sa zas wyzsze.

Kiedy juz uzupelnilem zapas kalorii docieram do mieszkania, w ktorym spedzie najblizsze dwie noce, miejsce nazywa sie Bed & Breakfast White – od pierwszego wejrzenia sie nim zachwycam. Pokoj jest bardzo przestronny i minimalistycznie urzadzony, podoba mi sie takze nowoczesna kuchnia. Dodatkowo mam do dyspozycji przestronny balkon z widokiem na gory, gdzie po rozpakowaniu swojego dobytku napajam sie promieniami zachodzacego slonca. Czas ruszyc w miasto, jest wiosennie i kolorowo, dominuje typowo wloska zabudowa, w tym okna z okiennicami. Rozpoczyna sie weekend, przechodnie szybko uciekaja z miasta do swoich mieszkan. Kieruje sie naprzod wzdluz Via Roma, po drodze udaje mi sie dostac w kiosku znaczki pocztowe (co jest w Italii problematyczne, o czym sie juz kilkakrotnie przekonalem), nieopodal znajduje sie monumentalny gmach poczty, skad nastepnego dnia wysylam widokowki do Polski. Czas po raz kolejny sprobowac lokalnych przysmakow, tym razem pora na deser, czyli lody (gelato), tradycyjne galkowe z lodziarni w poblizu Piazza San Domenico. Jest juz ciemno, kiedy wracam do mieszkania; przed snem przygotowuje sobie jeszcze filizanke espresso i zagryzam cantuccini i na sam koniec degustuje jeszcze drinka imitujacego piña colade. Rano budze sie rzeski jak skowronek, jeszcze bardziej ozywia mnie aromat swiezo zaparzonego cappuccino, sniadanie serwowane w obiekcie jest naprawde godne polecenia. Niestety, tego dnia pogoda nie jest juz tak ladna jak w piatkowe popoludnie, nad Sycylia wisza ciemne geste chmury, czym predzej ruszam wiec w strone morza, bo dla mnie zawsze stanowi ono jedna w ciekawszych atrakcji. Po drodze mijam ogrod botaniczny (Orto botanico di Palermo), by chwile pozniej wkroczyc do pieknego kompleksu parkowego Villa Giulia, gdzie przechadzam sie uroczymi alejkami, podziwiam bogata roslinnosc i architekture. W pewnym miescie na ziemi dostrzegam ... plastikowy pistolet-zabawke i od razu przypomina mi sie, ze przeciez jestem w miescie rzadzonym przez mafie. :D
Czesc portowa w zaden sposob nie zachwyca, jest sporo betonu a zaniedbane trawniki sluza pieskom za toalete, obraz nedzy i rozpaczy. Po przejsciu kilkuset metrow docieram do poteznej bramy, za ktora znajduje sie Via Vittorio Emanuele, jeden z wazniejszych i najbardziej reprezentatywnych ciagow komunikacyjnych Palermo. W poblizu odkrywam supermarket Carrefour, nie bylbym soba, gdybym nie wszedl do srodka, udaje mi sie dostac w nim bezkofeinowa kawe Lavazza oraz charakterystyczny dla tego regionu napoj Chino produkowany z czerwonych nieco gorzkich sycylijskich pomaranczy. Tuz przy kasie dostrzegam chrupiace rurki z kremem – to cannoli wypelnione serkiem ricotta, lokalny deser wywodzacy sie z Palermo, smakuje wybornie. Kiedy wychodze ze sklepu okazuje sie, ze rozpadalo sie na dobre, musze wiec ograniczyc nieco moja wedrowke po miescie i dopiero po poludniu, kiedy sie wypogadza, ruszam w kierunku starego miasta.  Po drodze w jednym z barow zamawiam calzone z frytkami,palce lizac! Juz najedzony kontynuuje spacer, podziwiam najbardziej znane miejsca w Palermo jak Piazza Bellini, fontanna Pretoria czy Quattro Canti a slonce niesmialo przebija sie przez chmury. Wedruje po waskich uliczkach, zagladam na bazarki i do sklepow z mydlem i powidlem prowadzonych przez emigtantow z krajow arabskich czy z Indii. Na bardzo malym obszarze krzyzuja sie rozne kultury, ale odnosze wrazenie, ze nikt nikomu tutaj nie przeszkadza. W koncu docieram do Via della Liberta, na ktorej zlokalizowane sa najbardziej prestizowe marki jak Louis Vuitton czy Gucci. Wsrod butikow czolowych projektantow wloskiej mody znajduje ku mojej wielkiej uciesze salon firmowy Bialetti, jako fan kawy czuje sie tak jak u siebie, do mojej kolekcji trafia kawiarka Dama na 3 filizanki, z pewnoscia bedzie mila namacalna pamiatka z wycieczki. Mialem ochote spedzic wieczor na imprezie, ale pogoda po raz kolejny splatala figla i nie bylo innej opcji jak zaszyc sie w pieleszach.
Niedzielny poranek uplywa mi pod znakiem spacerow po okolicy, ogladam pociagi na pobliskim dworcu kolejowy, akurat przybywa nocny pociag z Rzymu z dworca Roma Termini, skład jest niesamowicie długi, końca nie widać. Jeszcze łyk włoskiej kawy i pora zbierać się na autobus Terravision, który z dworca autobusowego przewiezienie mnie bezpośrednio na lotnisko w odległym Trapani, skąd odlecę w rejs Ryanairem do Warszawy – Modlin. W autobusie jest komplet pasażerów, warto zatem zadbać o wcześniejszą rezerwację biletów. Podróż do Trapani trwa niecałe 2 godziny, wysiadam tuż przed wejście do strefy odlotów, przepakowuję manatki i ruszam do kontroli bezpieczeństwa zlokalizowanej na górnym poziomie terminala. Samo lotnisko to raptem kilka bramek, jeden sklepik i kawiarnia/restauracja, ceny jak to na lotniskach są szalone. Wprawdzie nie brakuje wolnej przestrzeni, ale miejsc do siedzenia brakuje, całkiem sporo turystów, także z Polski. Tym razem największą grupę podróżnych stanowią polscy emeryci, większość z nich stawia dopiero pierwsze kroki w samodzielnym lataniu. Pojawia się także nieodłączony element wyposażenia klasycznego Janusza, czyli reklam z Biedronki. Państwo siedzący obok mnie nie potrafią zrozumieć, że załoga samolotu we Włoszech nie jest polskojęzyczna, ze stewardem próbują się dogadać na migi. O losie! Na szczęście lot jest nieco krótszy niż rejs z Berlina i nie występują turbulencje, punktualnie przybywa do Modlina. Halo Centralo!