Baci da Bari / 11.11.2016 - 12.11.2016


Przed nami kolejny szary listopadowy weekend, tym razem 11/11 wypada w piatek, co umozliwilo mi zorganizowanie krotkiego wypadu na poludnie Wloch do Bari. Wloska kuchnia i styl ubierania sie mieszkancow tego kraju bardzo mi odpowiadaja, do tego nie sposob nie wspomniec o dobrej pogodzie, nie musialem dlugi sie zastanawiac i po raz kolejny w tym roku odwiedzilem Italie. W maru odwiedzalem Rzym, w kwietniu Sycylie, teraz przyszedl czas na stolice regionu Apulia. W tym miejscu warto nadmienic, ze Bari nierozerwalnie laczy sie takze z Polska, gdyz tutaj pochowana jest krolowa Bona, ktora dzielnie radzila sobie w naszej ojczyznie.
W piatkowe leniwe popoludnie pojawiam sie na Lotnisku Chopina i odbieram karte pokladowa przy stanowisku Lufthansy na rejs do Monachium. W oryginalnym planie mialem leciec do MUC linia Adria Airways z maturskiego lotniska Szczytno – Szymany, ale przewozink zrezygnowal z obslugiwania tej trasy w sezonie zimowym i zdecydowalem sie na alternatywne poleczenia niemiecka linia, ktora bardzo cenie za wysoka jakosc serwisu na pokladzie oraz bogata siatke polaczen. Przed odlotem tradycyjnie juz korzystam z przywilejow saloniku lotniskowego i do wyjscia do samolotu udaje sie dopiero o wyznaczonym czasie boardingu, nie musze nudzic sie pod bramka, w saloniku przy smakolykach moge poczytac prase czy tez sledzic najnowsze wiadomosci na ekranie TVN24 badz innych stacji telewizyjnych. Oblozenie jak to na piatkowy wieczor jest calkiem duze, z delegacji wraca sporo biznesmenow. Jak zwykle wybralem miejsce w przedniej czesciu maszyny przy oknie, z zywym zainteresowaniem przegladam magazýn pokladowy Lufthansy a pozniej z uwaga przygladam sie instruktazowi bezpieczenstwa – za czesc lotu zawsze bardzo mnie absorbuje, a wiekszosc pasazerow zupelnie nie zwraca uwagi na zaloge demonstrujaca zasady zachowania sie w przypadku sytuacji awaryjnej. Przed startem Airbus A319 nastepuje odladzanie, zaczal sie sezon zimowy, trzeba liczyc sie z dodatkowymi minutami, ktore spedzimy na pokladzie. W koncu startujemy i po wysokosci przelotowej rozpoczyna sie serwis, skromna kanapeczka na ciemnymi pieczywie oraz pelen wybor napojow, dawno nie pilem soku pomidorowego, a wiadomo, ten najlepiej smakuje na wysokosciach. Po ok. 1,5 h lotu ladujemy w Monachium i z zaciekawieniem rozgladam sie po nowo oddanym terminalu 2 Satellite. Jest jasno, nowoczesnie, ekologicznie i czysto, dla podroznych przygotowana cala mase udogodnien, sa specjalne lezanki, na ktorach mozna sie wyciagnac, jest tez strefa wyspowa z komputerami i darmowym dostepem do internetu oraz gniazdkami elektrycznymi, mozna podladowac telefon czy inne urzadzenie, nie ma zadnych kolejek, wieczor uplywa mi na odpisywaniu na zalegle maile i czytaniu informacji na temat Bari, do ktorego udam sie linia Air Dolomiti nastepnego dnia. Terminal jest zamykany na noc, lotnisko w Monachium nie przyjmuje samolotow nocna pora, przechodze do czesci ogolnodostepnej , gdzie na antresoli spedzam nocke. Oprocz mnie nie na niemal nikogo, nikt mnie nie budzi, jedynie ekipa sprzatajace nieco halasuje przy myciu podlog maszyna. Kilka minut po godzinie 04:00 lotnisko nagle ozywa, pojawiaja sie jego pracownicy, udaje sie zatem do stanowiska odprawy Lufthansy dla pasazerow klasy biznes (linia Air Dolomiti jako spolka-corka Lufthansy nie posiada specjalnie wydzielonej strefy), odbieram karte pokladowa i po blyskawicznej kontroli bezpieczenstwa wchodze do dopiero co otwartego saloniku na sniadanie. Po sycacym posilku postanawiam skorzystac z prysznica, serwis oferowany przez Lufthanse jest naprawde godny polecenia, na wejsciu dostaje 3 biale reczniki oraz komplet przyborow toaletowych (maszynka do golenia, krem do golenia, balsam do ciala, szczoteczka i pasta do zebow oraz grzebien), wszystko to w gratisie. Lazienka jest bardzo duzych rozmiarow, moge w niej niemalze tanczyc. Tak odsiwezony ruszam powoli na boarding, po drodze zaopatruje sie jeszcze w niemiecka prase (Focus, Bild).
Wejscie na poklad Embraera Air Dolomiti nastepuje o czasie, bardzo sympatyczna wloska zaloga wita pasazerow, load factor jest dosc sredni, miejsce obok mnie pozostaje wolne. Po osiagnieciu wysokosci przelotowej wznosimy sie nad Alpami, osniezone szczyty gorskie rewelacyjnie prezentuja sie z okien samolotu. Serwis to sredniego rozmiaru smaczna kanapka z pasta i wedlina oraz ciastko z kremem cytrynowym, do wyboru pelna gama napojow. Jak na trase trwajaca ok. 90 minut i linie o zasiegu regionalnym (Air Dolomiti laczy Monachium z kilkoma portami wloskimi sredniej wielkosci) calosc prezentuje sie bardzo profesjonalnie, tylko ich zielone barwy nieco przypominaja szpitalna zielen, ale moze sie czepiam ;) W pelnym sloncu ladujemy na lotnisku im Jana Pawla II w Bari, czas dostac sie do centrum. Mozliwosci sa dwie: autobus miejski za 1 euro (bilety kupowane u kierowcy sa drozsze) lub kolejka/metro za 5 euro. Oczywiscie druga opcja jest tez szybsza i tym razem sie na nia decyduje, zalezy mi na dotarciu do centrum miasta przed poludniem, gdyz pozniej zamykane sa w soboty urzedy pocztowe i zapewne nie bede mial mozliwosci nabycia znaczkow, a tradycyjnie staram sie obdarowac znajomych pocztowkami z wyjazdu. Jazda pociagiem trwa okolo kwadransa, po wyjsciu z dworca szybkim krokiem ruszam jedna z glownych ulic w kierunku poczty, pobieram numerek i ustawiam sie w kolejce. Po zalatwieniu „formalnosci” czas na dolce vita, powolnym krokiem przechadzam sie malowniczymi uliczkami Bari. Ulice w srodmiesciu sa jednokierunkowe i bardzo zatloczone, radze uwazac przechodzac przez jezdnie. Samo miasto wyglada dokladnie tak, jak sobie wyobrazalem, znajdziemy tam typowe dla Wloch okiennice, nieco murow z czerwonej cegly, male balkony, palmy, liczne kawiarenki, mnie taki klimat bardzo odpowiada. Kieruje sie do sklepu Bialetti, w Palermo kupilem sobie kawiarke tej firmy, teraz przyszedl czas na filizanke do espresso do kompletu. Nie bylbym soba, gdybym nie wybral sie do supermarketu, jest sobotnie poludnie, wiec kolejki spore, ale w obliczu smakolykow, ktore mam w koszyku, nic nie jest w stanie mnie zlamac. Mam tam m.in. mocna kawe Lavazza Deko i ciasto panettone oraz makaron spaghetti Barilla. W koncu objuczony towarem ruszam w dalsza droge na stare miasto, przeciskami sie waskimi uliczkami, w ich labiryncie kraza okoliczni mieszkancy poruszaja sie na skuterach Vespa, tak charakterystycznych dla Italii, spotkamy tez suszace sie nad glowami pranie i mozemy niemalze zajrzec innym przez okan czy drzwi do domow. Po wyjsciu z labiryntu moim oczom ukazuje sie bazylika sw. Mikolaja, wchodze do kosciola, w swiatyni jest nieco turystow modlacych sie w skupieniu. Po przejsciu przez ulice za kosciolem jestem juz nad morzem, Adriatyk o tej porze roku wprawdzie nie nadaje sie do kapieli, ale spacer wzdluz brzegu bardzo dobrze mi robi. Na trasie znajduje sie maly port dla zaglowek, kutrow i mniejszch jednostek, w poblizu podziwiac mozna takze ratusz i eleganckie hotele. Popoludnie spedzam przy wloskiej kawie i specjalach lokalnej kuchni, akurat psuje sie pogoda i zaczyna padac, wiec dobrze sie sklada, ze jestem pod dachem. 
Jestem tuz obok dworca kolejowego, sprzed ktorego odjezdza autobus numer 16 na lotnisko, czas jazdy to okolo 40 minut. Lotnisko w Bari nie jest specjalnie duzych rozmiarow, na poziomie odlotow nie uswiadczycie niemal zadnych miejsc do siedzenia, nalezy zjechac na dol na przyloty i tam mozna w spokoju oczekiwac na swoje polaczenie. Oddaje sie lekturze magazynu Focus i dopiero ok. 2 godziny przed odlotem rejsu linii WizzAir do Katowic udaje sie do kontroli bezpieczenstwa. Boarding bedzie odbywal sie z bramki numer 1. Jest juz calkiem sporo Polakow, z ich relacji wynika, ze wiekszosc osob spedzala tutaj okolo tygodnia, spora czesc z podroznych byla takze w Neapolu. Oczywiscie jestem niemal jedynym pasazerem podrozujacym samotnie, jak to zwykle bywa na takich trasach stricte turystycznych dominuja zakochane pary, grupki znajomych czy rodziny z dziecmi, a ja do zadnej z wymienionych grup sie nie zaliczam ;( Boarding nastepuje o czasie i o dziwo przez rekaw, bardzo dawno nie doswiadczylem tego typu uslugi w taniej linii lotniczej. Cabin crew, taking off!

Tu Radio Erewañ! / 04.11.2016 - 06.11.2016


Zdazylem sie nieco wygrzac podczas krotkiego pobytu w Jordanii, tym razem nieco zmarzne, gdyz jesienna pora wybieram sie po raz kolejny na Kaukaz, czas na zwiedzanie Erywania. Tym samym w ciagu jednego roku zalicze wszystkie trzy republiki i ich stolice z tego rejonu swiata. Wieczorowa pora w piatek w pierwszy weekend listopada pojawiam sie na lotnisku Chopina, przy stanowisku odprawy nadaje bagaz, przechodze przez kontrole bezpieczenstwa i relaksuje sie w saloniku biznesowym Polonez. Dochodzi czas boardingu, ruszam do kontroli paszportowej i wkraczam do strefy Non-Schengen, pod bramka oczekuje spora grupa pasazerow tranzytowych, w wiekszosci sa to posiadacze niemieckich paszportow, jest tez nieco Ormian, ale Polakow widac bardzo malo. Boarding opoznia sie o kilkanascie minut, wchodzimy na poklad ­i ruszamy okolo 40 minut po starcie, ale na  miejsce przylatujemy o czasie. Sam lot jest bardzo spokojny, o ile nad Europa lecimy nad chmurami, to za Morzem Czarnym niebo sie wypogadza, ale w nocy niestety nie mam mozliwosci obserwowac pasm gorskich. Ladujemy w Erywaniu ok. 5 rano czasu lokalnego, budynek terminalowy wydaje sie byc nowoczesny i przestronny. Obok nas maszyna linii Austrian Airlines szykuje sie do odlotu, na plycie widze takze samolot Aeroflotu, patrzac na rozklad to wlasnie rejsy do Moskwy sa dominujacym kierunkiem, widac, ze panstwa-satelity wciaz posiadaja bogata siatke polaczen do stolicy sowieckiego imperium. Podczas kontroli paszportowej celniczka od razu zauwaza pieczatke azerska i kieruje mnie do osobnego pokoju na krotkie przesluchanie. Spodziewalem sie tego, gdyz oba kraje sa w stanie wojny i nie podpisano oficjalnego rozejmu.  Panowie robia kserokopie pierwszej strony w moim paszporcie, pytaja o cel wizyty i wpisuja mnie do jakiegos rejestru, ale moge swobodnie wjechac na terytorium Armenii. Na zewnatrz wciaz jest ciemno, a temperatura nie rozpieszcza, o tej porze jeszcze nie kursuja autobusy do miasta, przechodze na gore na poziom wylotow, znajduje miejsce i probuje sie nieco zdrzemnac, co niestety nie jest zbyt proste, gdyz miedzy poszczegolnymi siedzeniami sa umieszczone podlokietniki. W koncu udaje mi sie jednak przyjac odpowiednia pozycje i uciac sobie drzemke. Kiedy sie budze na zewnatrz swieci juz piekne jesienne slonce, w oddali widac osniezone szczyty gorskie, majaczy Ararat. Po porannej toalecie wychodze na zewnatrz i postanawiam znalezc transport do centrum. Pani  z informacji turystycznej dobrze mnie pokierowala, po przejsciu na parking znajduje dwa stanowiska marszrutek, dwa zdezelowane busiki stoja na swoich miejscach, posiadaja numery, ale to jedyne, co mozna odczytac, gdyz cala trasa jest opisana w jezyku ormianskim. ­zgrabne szlaczki nie sa w stanie mi zupelnie nic powiedziec. Podchodzi do mnie kierowca, moim bardzo lamanym rosyjskim udaje mi sie wytlumaczyc mu, dokad chce dotrzec. Pan kieruje mnie do busika, drugi kierowca z parkingu odzywa sie do mnie po angielsku i potwierdza slowa przedmowcy. Chwile pozniej rozklekotany pojazd rusza i po ok. 30 minutach docieram do centrum do stacji metra Yeritasardakan. Centrum Erywania robi na mnie pozytywne wrazenie, jest zadbane, kamieniczki przy glownych arteriach mienia sie we wszystkich kolorach teczy, w tej czesci miasta ciezko mi doszukac sie wplywow archotektonicznych Wielkiego Brata z Moskwy. Po drodze do hotelu mijam nowoczesny deptak o anglojezycznej nazwie Northern Avenue, przy ktorym znalezc mozna najdrozsze butiki jak Burberry czy Versace. Kto by sie spodziewal, ze takie swiatowe marki sa dostepne w Armenii a sklepu H&M czy restauracji McDonald’s tutaj nie znajdziemy. Kontrasty...

Po zameldowaniu sie w hotelu i krotkim odpoczynku przy herbatce i malej buteleczce armenskiego koniaku (mily upominek ze strony hotelu) ruszam na dluzszy spacer po miescie; na pierwszy ogien ida kaskady, z ktorych roztacza sie majestatyczny widok na miasto. Dopiero teraz widac, jak bardzo jest ono rozlegle, na peryferiach kroluje wielka plyta, blokowiska z zewnatrz wydaja sie przytlaczac malutkie centrum starego miasta. Schodow jest bardzo duzo, ale niestety cala konstrukcja nie jest jeszcze ukonczona i na samej gorze nieco straszy. W pelnym sloncu spotkac mozna sporo spacerowiczow i turystow. W malym parku polozonym nieopodal mozna usiasc na jednej z licznych laweczek i podziwiac liczne konstrukcje, pomniki w najrozmaitszych ksztaltach czy fantazyjnie podciety zywoplot. W sklepiku z pamiatkami zaopatruje sie w widokowki i magnes, wczesniej na poczcie glownej kupilem znaczki, akurat trafiam znow na urzad pocztowy, wypisuje tam kartki i wrzucam je do skrzynki. Po drodze w punkcie bistro postanawiam uzupelnic kalorie i decyduje sie na chaczapuri z serem – przysmak znany mi z Gruzji, dosc podobnie smakuje kazachska samsa. Spacerujac po malowniczach zaulkach Erywania w oddali migocze mi posag mateczki Armenii, ale na nadaremnie probuje odnalezc do niego droge, plan miasta prowadzi mnie do kosciola, ale dalej przejscia nie ma, podejrzewam, ze podejscie na gore jest z innej strony, szkoda, bo nie bedzie mi dane spojrzec z tej perspektywy na Ararat. Znow docieram do stacji metra Yeritasardakan, tam robie zakupy w supermarkecie, ceny o dziwo wyzsze niz w Polsce, ale moze akurat trafilem na taki sklep. Slynne armenskie koniaki maja sie dobrze i sa bardzo mocno eksponowane w tutejszych sklepach, chetni moga takze zwiedzac fabryke Ararat i degustowac lokalny trunek. Ja pozostaje przy malej buteleczce tego napoju i postanawiam zawitac na Plac Republiki, ktory opisywany jest w kazdym przewodniku. Jak fan metra nie moge pominac oczywiscie skorzystania z tego srodka transportu, koszt zetonu to rownowartosc okolo 1 zl. Niestety, metro w Erywaniu prezentuje sie niemalze rownie ubogo jak podziemna kolejka w Tbilisi, stacje na zewnatrz przypominaja betonowe klocki, a po zjechaniu szybkimi schodami gleboko w dol natrafiamy na szare, ponure perony z kolumnami. Wagoniki kolejki sa nieco bardziej kolorowe, ale niesamowicie telepie podczas jazdy, nie wiem, czy na trasie jest tyle zakretow czy to sposob jazdy maszynistow. Zapowiedzi dzwiekowe sa nadawane w jezyku ormianskim oraz angielskim, to spory plus. Mysle, ze ciezko sie tutaj zgubic, gdyz w miescie istnieje jak dotad tylko jedna linia metra. Pozwolilem sobie nieco pojezdzic w tunelu, ale w koncu czas wyjsc na powierzchnie, wyjscie ze stacji Plac Rebupliki na obumarly plac z zardzewiala fontanna nieco w dole sprawia, ze czuje sie, jakbym trafil do Czarnobyla, ale po przejsciu na gorny poziom moim oczom ukazuja sie monumentalne eleganckie gmachy, w wiekszosci rzadowe, dumnie powiewaja na nich flagi Armenii, a po samym Placu Republiki przechadza sie cala rzesza prechodniow. Niestety, z racji na jesienna pore fontanny zdobiace plac sa juz wylaczone, wiec pozostaje mi podziwianie fasad budynkow, najwieksz gmach zajmuje Muzeum Historyczne, w ktorym dobrze udokumentowano przebieg wojny z Azerbejdzanem. Po calym dniu wytezonych spacerow czas nieco odpoczac i sie ogrzac. Udaje sie na Northern Avenue i wybieram Caffe Vergnano, gdzie przy cynamonowej latte odzyskuje energie. Powoli sie juz sciemnia, plan na moj ultrakrotki pobyt w Erywaniu wzorowo wykonany, przede mna dosc krotka noc, przed godzina 03:00 musze ruszyc z powrotem na lotnisko. Odprawiam sie online, wybieram tradycyjnie miejsce z przodu po prawej stronie przy oknie.
Po wyjsciu z hotelu i dojsciu do glownej trasy w poblizu deptaku North Avenue znajduje postoj taksowek, nocna komunikacja tutaj nie funkcjonuje, musze zatem skorzystac z tego nielubianego przede mnie rodzaju transportu. Nadzwyczaj szybko udaje mi sie wynegocjowac korzystna stawek 2000 dramow armenskich i ok. Kwadrans pozniej jestem juz na lotnisku. W hali odlotow jest duzo przestrzeni, kolejka do stanowiska PLL LOT juz sie tworzy i chwile pozniej poracownicy zapraszaja do odprawy. Po nadaniu bagazu otrzymuje karte pokladowa, przechodze do kontroli bezpieczenstwa oraz paszportowej. Ruch na lotnisku jest niewielki, oprocz naszego samolotu niebawem odbedzie sie jedynie rejs do Moskwy. Ceny w sklepie duty free oraz w dwoch lotniskowych kawiarniach sa standardowo wysokie, niby oficjalnie Armenia to tani kraj, ale na lotniskach ceny bywaja zaporowe ;) Rejs z Warszawy przybywa do EVN rozkladowo, boarding rozpoczyna sie nawet przed czasem, pasazerow jest zdecydowanie mniej nie podczas rejsu z WAW. Moja fotograficzna pamiec dostrzega wsrod pasazerow jednego mezczyzne, ktory lecial ze mna piatkowym rejsem – jak widac nie tylko ja jestem takim weekendowym podroznikiem. Kapitan XYZ wita pasazerow, po serwisie w postaci miniwafelka Prince Polo i wody mineralnej lub kawy/herbaty (cieply napoj wprowadzono na sezon zimowy) w kabinie wygaszone zostaja swiatla i ok. 3 godziny pozniej rozpoczynamz znizanie do lotniska Okecie. W niedzielny deszczowy poranek melduje sie w Warszawie. Do zobaczenia!