Spoko Maroko / 09.12.2016 - 14.12.2016

W piatkowe popoludnie wychodze godzine wczesniej z pracy i ok. 15:30 pojawiam sie na moim ulubionym Lotnisku Chopina, kieruje sie do stanowiska odpraw linii Brussels Airlines i odbieram karte pokladowa na moj popoludniowy rejs do Brukseli. Przy stanowiskach check-in jest pusto, ale kolejka do kontroli bezpieczenstwa tym razem jest dluga i musze odstac swoje. Pracownicy ochrony bardzo dokladnie wypelniaja swoje obowiazki, kaza wszystkim zdejmowac buty, co jeszcze bardziej  wydluza czas kontroli. W koncu moge udac sie do saloniku business lounge Polonez i rozpoczac tam before party przed impreza w Brukseli. Po poczestunku i odpoczynku w wypelnionym niemal po brzegi lounge’u czas ruszac do wyjscia do samolotu. Wprawdzie samolot A319 stoi juz przy rekawie, ale boarding sie nieco opoznia a dodatkowo stoimy na plycie i czekamy na swoja kolej na kolowanie, jak widac o tej porze w piatkowe popoludnia stoleczny port sie korkuje. Tym razem zajalem miejsce w srodku kabiny, ale wciaz tradycyjnie po prawej stronie przy oknie, tak jak lubie. Przed startem ogladamy instruktaz bezpieczenstwa, podoba mi sie, ze zaloga porozumiewa sie w trzech jezykach, moge uslyszec moj ulubiony francuski oraz nieco „kanciasty” holenderski. Lagodnie startujemy nad Aleja Krakowska, chwile pozniej wlatujemy w chmury a po osiagnieciu wysokosci przelotowej na niebie widac juz tylko ciemnosc ;) To czas, w ktorym zaloga oferuje pasazerom klasy ekonomicznej platny serwis, bezplatnie mozemy liczyc jedynie na szklaneczke napoju. Oddaje sie lekturze magazynu pokladowego i studiuje siatke przewoznika, w ktorej dominuja destynacje afrykanskie. Najwidoczniej jest zapotrzebowanie na rejsy do dawnych kolonii belgijskich w sercu Afryki. Po niecalych dwoch godzinach lotu samolot przyziemia na placie lotniska Zaventem. Po wyjsciu z maszyny na poziomie w kiosku zaopatruje sie w aktualne wydanie magazynu „Paris Match” (okazuje sie, ze istnieje jego belgijska edycja) i przy okazji rozmieniam banknoty na monety, gdyz te beda mi potrzebne do skorzystania ze schowka na bagaze, zlokalizowanego na zewnatrz terminala w poblizu glownego wejscia. Po zamachu na lotnisko w Brukseli wprowadzono dodatkowe srodki bezpieczenstwa, przed gmachem odbywa sie teraz wstepna kontrola bezpieczenstwa, sa bramki do wykrywania metalu i maszyna Heimanna, a na terenie lotniska krazy wojsko z dluga bronia. Widok zolnierzy z kalachami juz mnie nie dziwi, bylem na lotnisku jeszcze przed zamachem i juz wtedy budynek byl strzezony przez takie patrole. Przechowanie bagazu do 24 h to koszt 7.50 euro; aby zamknac skrytke nalezy zaplacic 1 euro, pozostala naleznosc nalezy zas uiscic przy odbiorze. Po zamknieciu skrytki (szafki sa pokaznych rozmiarow, spokojnie zmiesci sie tam duzy bagaz rejestrowany) otrzymamy papierowe pokwitowanie z kodem kreskowym, ktory potrzebny jest do otwarcia szafki. Warto nadmienic, ze akceptowane sa jedynie monety o nominalach 50 eurocentow, 1 euro i 2 euro, nie mozna placic banknotami ani kartami platniczymi, a opisane na stronie internetownej urzadzenie do rozmieniania pieniedzy jest uszkodzone. Przy schowkach nie ma tez nikogo z obslugi lotniska, natomiast znajduje sie aparat telefoniczny, ktory mozemy uzyc, by skontaktowac sie z personelem w przypadku problemow. U mnie wszystko poszlo sprawnie i rankiem po powrocie z imprezy w centrum odebralem moja walizke podreczna i udalem sie na odprawe na kolejny rejs. Kiedy w Polsce nadchodzi zima, najlepiej udac sie do cieplej Afryki, rok temu na koniec listopada odwiedzilem Marakesz i Barcelone. Tym razem zainspirowany biografia Yves’a Saint Laurenta po raz trzeci postanowile odwiedzic Maroko, moj wybor padl na najwieksze miasto tego kraju oraz jego stolice, czyli Casablanke i Rabat. Do Casablanki z Brukseli dolece linia Air Arabia Maroc, to niskokosztowy (no, moze sredniokosztowy :D) przewoznik lotniczy, posiadajacy kilku hubow w swiece arabskim, m.in. wlasnie w Casablance, ktora ogolnie jest slabo skomunikowana tanimi liniami z Europy (kiedys do CMN latal easyJet), za to dolecimy tam liniami regularnymi z Europy Zachodniej. Odprawa na moj rejs rozpoczna sie ok. 3 godziny przed startem. Majac w pamieci ilosc pasazerow podrozujacach do Maroka z licznymi tobolami oraz brak mozliwosci odprawy online przeczuwam bardzo dluga kolejke, ale okazuje sie, ze przy stanowisku odprawy akurat nikogo nie ma, odbieram wiec karte pokladowa i walizke na naklejke i przechodze do kontroli bezpieczenstwa oraz paszportowej, wylot odbywa sie z czesci B terminala. Jest on przestronny i bardzo prosto skonstruowany, nie sposob sie zgubic. Do odlotu jest jeszcze sporo czasu, odpoczywam sobie na wygodnych siedzeniach i obserwuje pozostalych wspolpasazerow. Na pierwszy rzut oka widac, ze do Maroka leca tylko dwie biale twarze, reszta pasazerow to ludnosc lokalna. Tego dnia samolot przylatuje z Nadoru i wykonuje nastepujaca rotacje: Nador – Bruksela – Casablanca – Bruksela – Nador, boarding rozpoczyna sie niemal godzine przed startem i przebiega bardzo sprawnie, samolot wypelniony jest w ok. 60 – 70 %, nie ma tloku. Za oknem piekny sloneczny poranek, bardzo dlugo czekamy na nasza kolej na start, warto bylo czekac, bo po osiagnieciu wysokosci przelotowej za oknem rozposcieraja sie piekne widoki, tego ranka zachmurzenie jest niemalze znikome. Jak na tania linie jest na bogato: do samolotu wchodzimy przezu rekaw a podczas lotu na monitorach wysuwanych z paneli nad siedzeniami mozna sledzic trase lotu, co bardzo mi odpowiada. Slonce za oknem przyjemnie kolysze do snu i pierwsza godzine lotu do Afryki praktycznie przesypiam. Czarny Lad zas nie jest czarny, ale zielony a lotnisko w Casablance zlokalizowane jest na terenach nizinnych. Zaraz po starcie otrzymalismy juz formularze wjazdowe, na ktorach wypisac nalezy swoje dane osobowe oraz kontaktowe. Po ladowaniu w miare szybko opuszczam poklad i kieruje sie prosto na kontroli paszportowej. Celnik przepisuje dane do swojego komputera i po chwili w moim paszporcie znajduje sie juz jeszcze jednak pieczatka. Teraz obieram kurs do wyjscia, tutaj jeszcze skanujemy bagaz i nasze okrycie wierzchnie i wreszcie oficjalnie witamy w Maroku. Za niecaly kwadrans mam odjazd pociagu do centrum, kursuja raptem raz na godzine, zatem dobrze zgralem sie czasowo. Stacja kolejowa miesci sie podziemiach lotniska, w kasie nabywam bilet do dworca Casa Voyageur za 47 dirhamow i udaje sie do pociagu, ktory niebawem rusza. Jest to pietrowy sklad podmiejski, nie rozni sie zbytnio od pociagow Kolei Mazowieckich, moze jest jedynie nieco bardziej wysluzony. Po 45 minutach docieram na nowoczesny dworzec polozony tuz przy porcie oraz nieopodal centrum miasta. Widac, ze obiekt zostal niedawno oddany do uzytku, nie ustepuje on w niczym dworcom w Europie, jest McDonald’s oraz McCafÄ—, Starbucks Coffee czy kiosk Relay a przestrzen kasowa i hall zostaly nowoczescnie i gustownie zaaranzowane. Po wyjsciu z dworca czuc mile ciepelko i promienie slonca, dokola widac palmy, jest glosno, samochody trabia. Juz pierwsze minuty przypominaja mi, ze nie bedzie latwo poruszac sie tutaj jako pieszy, przechodzac przez jezdnie nie mamy zadnych praw (nawet na swiatlach), a czesto kierowcy specjalnie jeszcze przyspieszaja i trabia na pieszych.
Zatrzymuje sie w Hotelu Central na obrzezach medyny, czyli historycznie najstarszej czesci miasta z kretymi ulicami i placami. Obiekt wykonany jest w charakterystycznym dla Maroka arabskim stylu. Niestety, mimo zapewnien recepcjonisty widok z okna nie jest ladny, ale wchodzac na kolejne kondygnacje przez szyby widze, ze moglo byc gorzej, pokoj z widokiem na dach sasiedniego budynku, na ktorym urzadzono nieformalne wysypisko smieci. Po odpoczynku ruszam na glowny plac miasta im Mohammeda V,  ktory tetni zyciem; znalezc tam mozna oczywiscie licznych sprzedawcow niemal wszystkiego, sa tez liczne kawiarnie, w ktorych jako gosci spotkamy niemal wylacznie mezczyzn, kobiety w tam kraju wydaja sie nie posiadac praw do wyjsc towarzyskich, a moga jedynie przygotowywac posilki w gronie domowym. Po upojeniu sie atmosfera gwarnego centrum wsiadam w tramwaj jadacy na polnoc na plaze Ain Diab, po 30 minutach wysiadam na koncowym przystanku i udaje sie na dluzszy spacer promenada Corniche wzdluz oceanu i zatrzymuje sie na kawke w restauracji McDonald’s. Po uzupelnieniu kofeiny ruszam w przeciwna strone do centrum handlowego Mall of Morocco, ktore wlasnie swietuje swoje 5 urodziny, jest to najwiekszy kompleks tego typu w kraju, przypomina tradycyjne centra handlowe w Europie, jednakze moim glownym celem sa zakupy w hiperkarmecie Marjane, gdzie do koszyka trafiaja lokalne smakolyki, herbata z mieta, okragly chleb i slodkie mandarynki z Agadiru. Maroko jest znane ze swoich pomaranczy, do sniadania obowiazkowo podawan jest sok ze swiezo wyciskanych owocow, szklaneczke takiego napoju mozemy dostac niemal na kazdym rogu w kawiarni badz tez od ulicznych sprzedawcow za naprawde niska kwote.
Kolejnego dnia w Casablance podziwiam jeden z najwiekszych meczetow swiata islamskiego za jaki uznawany jest meczet Hassana II polozony tuz na brzegiem oceanu. Niestety, z plazowania nic nie wychodzi, poniewaz plaza w Casablance jest niesamowicie zasmiecona syfem wszelkiego rodzaju. Dobrze, ze przy samym brzegu jest juz czysto, mozna sobie pospacerowac wzdluz oceanu brodzac w zimnej wodzie. Czas milo spedzam na lekturze francuskiej prasy w kawiarniach popijajac kawe, herbate lub swieze soki, zajadajac ciasta i croissanty, jako entuzjasta kultury kawiarnianej czuje sie w swoim zywiole, sieszac przy stoliku na zewnatrz i obserwujac zycie toczace sie na ulicy. Pogoda w Maroku podczas calego mojego pobytu byla bardzo udana, caly dzien slonce, ponad 20 stopni. Polecam stolowac sie w lokalnych knajpach w medynie, gdzie mozna zjesc bardzo smaczne panini, sandwiche, pizze, tajin czy salatki. W poniedzialek w poludnie zmieniam lokalizacje i lokalnym pociagiem ONCF udaje sie do Rabatu. Stolica Maroka jest znacznie spokojniejsza i czystsza niz Casablanca, centrum jest zadbane, niemal na kazdym kroku widac policje i wojsko, w koncu nieopodal znajduje sie slynny meczet oraz palac krolewski. Nieopodal mojego hotelu znajduje sie cmentarz muzulmanski, plaza w Rabacie niestety nie prezentuje sie lepiej niz w Casablance, jest znacznie mniejsza i przypomina blotne bajorko. Jedyny nieco utwardzony teren to boisko, na ktorym lokalni chlopcy graja w pilke nozna. Z moich obserwacji wynika, ze pilka to ulubiona zabawa tamze, w zaulkach medyny mozna spotkac wiele dzieci biegajacych za pilka. Powrotny lot do Brukseli (tym razem Charleroi) mam z lotniska w Rabacie. Dojechac mozna do niego bezposrednim autobusem ze stacji kolejowej za 20 MAD lub za 4 MAD dojechac autobusem miejskim linii 2 spod placu Bab El Had (w kierunku Sale / Karii) do supermarketu Atacadao, tam wysiadamy, mozemy wydac w sklepie ostatnie dirhamy i ruszyc pieszo na lotnisko, to okolo kwadrans drogi pieszo. Terminal prezentuje sie bardzo elegancko i jest chroniony niczym bunkier. Przed wejsciem na teren lotniska trzeba pokazac karte pokladowa/rezerwacje oraz paszport, nastepnie skanowane sa nasze bagaze i trzeba przejsc przez wykrywacz metalu. Cala procedura na lotnisku jest dosc czasochlonna, trzeba podejsc na stanowiska odprawy z wydrukowana karta pokladowa, na ktorej pracownik obslugi naziemnej przybija pieczatke i dopiero wtedy mozna przejsc do kontroli bezpieczenstwa i kontroli paszportowej. Na szczescie lotow nie ma zbyt wielu i moge juz spokojnie oczekiwac na boarding mojego rejsu linii Ryanair do CRL. Start sie nieco opoznia, ale do Charleroi docieram o czasie. Tradycyjnie podczas lotu tuz po starcie rozpoczna sie nachalna akwizycja wszelkich produktow z katalogu, ale pozostaje oporny na zakusy tej linii. Rankiem po nocce spędzonej na posadzce lotniska ruszam w dalszą podróż do Varsovie Modlin ;) I to by było na tyle...