Dr. Alban i Tirana / 27.01.2017 - 29.01.2017

W piatkowe popoludnie zaraz po pracy docieram na stoleczne Lotnisko Chopina, skad mam zaplanowany wieczorny rejs linia Aegean Airlines do Aten. Z greckiej stolicy nastepnego ranka udam sie linia Olympic Airways do Tirany. Albania to niestety dosc trudno dostepny kraj na lotniczej mapie, ale udalo mi sie zlozyc calkiem udana wycieczke multi city. Do odprawy bagazowej wprawdze kolejka nie jest dluga, ale niemal kazdy z pasazerow ma ponadwymiarowy bagaz i musi zaplacic w kasie za nadbagaz. O dziwo pan z obslugi za darmo nadaje moja mala walizke do luku bagazowego, mimo iz mialem bagazu nadawanego nie mialem wykupionego. Po odebraniu karty pokladowej ustawiam sie w kolejce do kontroli bezpieczenstwa, jest duza, ale sprawnie posuwa sie naprzod. Samolot do Aten startuje z niewielkim opoznieniem, ale na lotnisku ATH przyziemiamy o czasie. Bardzo podoba mi sie, ze podczas lotu mozemy sledzic jego trase na monitorach. Serwis jak to w liniach Aegean bez zarzutu, na trasie do Aten goracy posilek, serwis z napojami cieplymi i zimnymi (w tym alkohol). Przegladam magazyn pokladowy i staram sie nieco wyjrzec przez okno, ale tym razem mam miejsce przy przejsciu. Po wyladowaniu na lotnisku ATH przechadzam sie po terminalu, salonik Lufthansy po remoncie jest juz otwarty, nastepnego dnia rano sie tam zamelduje, a teraz wracam do mojej strefy wylotow i ukladam sie do snu na wygodnych fotelach. Poniewaz lotnisko nie prowadzi w nocy operacji lotniczych, to jest bardzo spokojnie i moge „przetrwac noc i doczolgac do rana”. Po porannej toalecie ok. 04:30 jestem juz w Lufthansa Business Lounge, gdzie delektuje sie pysznym greckim sniadaniem (polecam szczegolnie shot z soku marchwiowego i imbirowego) i robie sobie niemiecka prasowke. Salonik jest niemal pusty, kilkoro pasazerow leci do Monachium i nic wielkego sie nie dzieje. Na godzine przed startem mojego rejsu linia Olympic Airways do Tirany zmieniam terminal z B na A, w ktorym odprawiane sa samoloty poza strefe Schengen. Kontrola bezpieczenstwa i paszportowa bardzo sprawne i zajmuje miejsce w dosc odleglej czesci terminala, obok odprawiane sa rejsy do Bukaresztu i Sofii. Autobus pojawia sie punktualnie i rozpoczyna sie boarding, zajmuje wybrane wczesniej miejsce 2A malym samolocie Bombardier Dash 8, na schodkach w promieniu zimowego slonca pasazerow wita usmiechnieta stewardessa. Niestety, w zwiazku z koniecznoscia odladzania samolotu start opoznia sie o prawie godzine, najwidoczniej pierwszenstwo maja wieksze maszyny. Sam lot trwa raptem godzinke, jest bardzo lagodny, najpierw wznosimy sie nad morze, pozniej przelatujemy nad pasmem gorskim i w znow znajdujemy sie na wybrzezu. Podczas lotu serwowany jest poczestunek w postaci duzej kanapki, slodkiego batonika oraz zimnych i goracych napojow. Lotnisko w Tiranie znajduje sie kawalek od miasta, ale w ciagu dnia jest dosc dobrze skomunikowane z centrum, dojazd zapewnia specjalny shuttle bus zatrzymujacy sie w centrum przy placu Skanderberga. Sam port lotniczy prezentuje sie bardzo schludnie, z rozkladu lotow wynika, ze prym wioda linie lotnicze latajace do Wloch, wnioskuje, ze dla Albanczykow to kierunek emigracyjny „numero uno”. Po wyjsciu na zewnatrz czuje sie jak w kraju srodziemnomorskim, sa palemki, swieci sloneczko, jest cieplo i przyjemnie. Kierujac sie znakami docieram do zatoczki autobusowej, gdzie sympatyczny kierowca zaprasza do swojego busa. Przed odjazdem kierowca sprzedaje bilety, koszt przejazdu do centrum to XX LEK, pieniadze mozna wymienic w kantorze w strefie przylotow, przejazd do placu Skanderberga trwa okolo XX minut. 
Po wyjsciu na glowna arterie Tirany moim oczom ukazuje sie duzy plac w remocie, obstawiony rusztowaniami i ogrodzeniami. Slynne Muzeum Historyczne jest otoczone blachami, ledwo mozna dostrzec charakterystyczne malowidlo, jedynym dobrze widocznym elementem jest pomnik Skanderberga. Wokol glownego placu ulokowane sa liczne kawiarnie, przed wejsciami do nich na tabliczkach mozemy zapoznac sie z menu i promocjami, ceny sa iscie bajkowe, za kawe i croissanta placi sie jedyne 3 zlote. Mam ze soba moja mala walizeczke, ale nie spieszy mi sie jeszcze do hotelu, przechadzajac sie w sloncu na jednej z ulic dostzegam fasade urzedu pocztowego, jest jeszcze otwarty, wiec wchodze i od razu kupuje znaczek na widokowke do Polski, nieco dalej znajduje maly sklepik z pamiatkami, gdzie zaopatruje sie w kartki nie ma wielkiego wyboru, ale zawsze zostanie jakas pamiatka po wizycie w tym rzadko przeciez odwiedzanym przez turystow miescie. W koncu kieruje sie do hotelu Jolly City Center, po drodze mijam targowisko w stylu „mydlo i powidlo”, ale nikt nie chce mi niczego wepchnac, miedzy tubylcami wygladam nieco egzotycznie. Hotel prezentuje sie bardzo elegancko, ale widoku z pokoju na smietnik zdecydownaie nie polecam, to chyba jakas przypadlosc hoteli w panstawch „rozwijajacych sie”. Po odswiezajacym prysznicu i zmianie garderoby ruszam w miasto, postanawiam skorzystac z ofert licznych kawiarni i rozkoszowac sie promieniami slonca w zimie przy aromatycznym espresso i ciastku. Miejsca przy chodniku sa juz zajete, ale zajmuje miejsce na kanapie pod baldachimem takze na zewnatrz i delektuje sie chwila. Popoludnie jawi mi sie niczym slodka nutka dekadencji, czas ruszyc na spacer po miescie, przemierzam parki i jedna z ulic „starego miasta”, po drodze mijam piramide a wedrowke koncze przy pomniku Matki Teresy, ktora wywodzi sie z Albanii wlasnie. Nieopodal placu trafiam na maly biurowiec, w podziemiach ktorego zlokalizowany jest supermarket Conad, gdzie sprzedawane sa przede wszystkim towary wloskiego pochodzenia; za sporo nizsza cene niz we Wloszech mozna kupic makarony marki Barilla, kawe Lavazza w roznych rodzajach, czekoladki Baci i inne frykasy. Wychodze ze sklepu obladowany niczym wielblad, juz nie musze martwic sie o kolacje ;) Decyduje, ze warto byloby jednak zjesc jeszcze cos cieplego, w jednej z piekarni zaopatruje sie w burek, czyli tradycyjne balkanskie ciasto, tym razem wybieram wersje z serem i szpinakiem. W Albanii slonce zachodzi pozniej niz w Polsce, w kolejnej wieczorowa pora socze espresso i zagryzam brioche. Robie jeszcze krotka rundke po ulicach Tirany i w koncu wracam doi hotelu, by byc wyspanym i gotowym do pobudki o poranku. Samolot linii Blue Panorama do Bolonii mam bowiem o 7 rano. W godzinach nocnych niestety nie kursuja autobusy, jestem zatem zdany na taksowke, bez problemu udaje mi sie znalezc wolna taryfe, kierowca za kurs zyczy sobie 2000 LEK, co jest calkiem dobra cena, o dziwo nie musze sie targowac i nikt nie probuje mnie oszukac, jak to mialo miejsce w Erywaniu, kiedy to kierowca po dowiezieniu mnie na miejsce zazyczyl sobie dodatkowe 1000 AMD, rzekomo za oplate parkingowa. Odprawa na moj rejs linii Blue Panorama juz sie rozpoczela, na lotnisku panuje wzmozony ruch, gdyz o poranku do Wloch startuja niemal wszystkie zbazowane tutaj samoloty. Pani na odprawie chce takze nadac moja mala walizke do luku, ale tym razem ze wzgledu na zawartosc bagazu decyduje sie wziac kabinowke na poklad samolotu. Rejs jest oblozony niemal w 100 %, na pokladzie prawie sami Albanczycy i garsta Wlochow, nie widze nikogo z innym paszportem ;) Samolot to stary model Boeinga, widac, ze jest mocno wyeksploatowany. Na pasie jestesmy rowniez odladzani i powoli kolujemy po dosc nierownej powierzchni pasa startowego. Za oknem wschodzi piekne slonce, a my wzbijamy sie w gore i powoli osiagamy wysokosc przelotowa. Zostawiamy balkanski brzeg i przelatujemy nad Morzem Adriatyckim w kierunki polnocnych Wloch. W trakcie lotu stewardessy serwuja wode mineralna. Rejs mija bardzo spokojnie, wynurzamy sie z chmur i ladujemy na lotnisku w Bolonii. Przede mna kilka godzin w oczekiwaniu na przesiadke (polaczenie linii Ryanair do Modlina), ktore spedzam na lekturze ksiazki przy wloskiej kawie i biscotti oraz Coca Coli Life. Ciao Italia!

Nothing Toulouse / 22.01.2017

W niedzielny poranek melduję się na lotnisku w Modlinie, kilka tygodni wcześniej w systemie linii Ryanair skusilem sie na tani bilet na trasie WMI-TLS w nadziei na milo spedziona jednodniowke w Tuluzie. Poniewaz rejsy na tej trasie odbywaja sie tylko 2 razy w tygodniu, musialem znalezc sobie odpowiednie polaczenie powrotne – idealnym rozwiazaniem okazal sie powrot linia easyJet z Tuluzy do Berlina tego samego dnia wieczorem.
Przed startem rejsu do Tuluzy spotyka mnie mila niespodzianka, steward sklada mi propozycje zajecia miejsca w rzedzie awaryjnym z wieksza przestrzenia na nogi. Sam lot przebiega bez zaklocen i po nieco ponad 2 godzinach ladujemy na lotnisku TLS. Miasto slynie z fabryki Airbusa, przy lotnisku widac hangary, w ktorym remontowane serwisowane sa samoloty francuskiej produkcji, na plycie stoja A380 oraz A350 – to pierwszy raz, kiedy widze ta maszyne na zywo. Po wyjsciu z samolotu czeka nas kontrola paszportowa. Wprawdzie Francja jest w stefie Schengen, ale po zamachach terrorystycznych i wprowadzeniu stanu wyjatkowego przywrocono kontrole dokumentow na granicy. Na lotnisku od razu znajduje male stoisko z pamiatkami, gdzie nabywam widokowki, a chwile pozniej udaje sie do saloniku prasowego po najnowszy numer trgodnika „Paris Match”. Musze dbac o moj poziom francuskiego, zwlaszcza teraz, kiedy uczeszczam na zajecia prowadzone przez native speakera.
Dojazd do centrum miasta jest bardzo prosty, spod terminala odjezdza tramwaj oraz autobus, istotna informacja to taka, ze automat biletowy przyjmuje jedynie monety euro, nie sa akceptowane banknoty ani karty platnicze czy kredytowe. Francuzi moga placic specjalna karta „carte bancaire”, to chyba odpowiednik niemieckiej karty EC. W poblizu zlokalizowany jest wprawdzie punkt obslugi pasazera, ale w niedziele jest czynny jedynie popoludniami. Zatem polecam sie zaopatrzyc w bilon. Przejazd tramwajem T2 do stacji metra "B" Palais de Justice zabiera mi okolo 40 minut, wsiadam do podziemnej kolejki i z jedna krotka przesiadka docieram do stacji Capitol, ktora miesci sie w samym sercu miasta na Placu Ratuszowym. Niestety, tego dnia aura nie sprzyja spacerom, jest pochmurno, mgliscie i pada lekki deszcz i az do wieczora sie to nie zmieni. Zatrzymuje sie na chwile w restauracji McDonald’s, testuje dwie male kanapki, ktore sa dostepne w ofercie francuskiej sieci. Po naladowaniu kalorii ruszam na krotki spacer po centrum, okazuje sie, ze jest ono calkiem nieduze i spokojnie w ciagu godziny mozna sie po nim pokrecic. Dzdzysta aura nie sprzyja spacerom, na ulicach i chodnikach jest niemal zupelnie pusto. Jak to zwykle we Francji, wszystkie sklepy sa w niedziele zamkniete, co jeszcze bardziej poteguje atmosfere „wymarcia”. O dziwo zamknieta jest takze duza ilosc knajp czy restauracji, pewnie swoje podwoje otwieraja jedynie w sezonie letnim.  Pod jednym z elegantszych hoteli w centrum miasta stoja dwa autokary, a przed gmachem hotelu ustawione sa barierki, na ktore napiera spory tlumek krzyczacych fanow, to jakas druyzna sportowa, niestety, nie bylem w stanie rozszyfrowac, kim byly oklaskiwane osoby, ktore wkrotce odjechaly podstawionymi autobusami. Przypadkiem docieram do kina, sprawdzam aktualny repertuar (nie tak znow inny od polskiego) i ceny biletow (10 euro), tuz obok znajduje sie moja ulubiona kawiarnia Starbucks Coffee, ale byc we Francji i isc do amerykanskiej kawiarni to raczej nie w porzadku, zwlaszcza ze nie widze zadnych kawowych nowosci w menu. Spacerujac dalej trafiam do malej cukierni z aneksem gastronomicznym, gdzie przesympatyczne panie serwuja slodkie i slone przekaski. Zamawiam espresso lungo, kanapke croque monsieur oraz croissanta z migdalami i zajmuje miejsce przy stoliku. Po degustacji francuskich klasykow zabieram sie za lekture magazynu „Paris Match”. Czas przy prasowce szybko uplywa, ruszam w droge po raz kolejny, tym razem juz bezposrednio pod gmach wymiaru sprawiedliwosci, gdzie znajduje sie przystanek, z ktorego wroce na lotnisko. Po drodze z zewnatrz zatrzymuje sie jescze przy katedrze sw. Szczepana oraz w kiosku z pamiatkami. Dominuje kolor fioletowy, ktory jest charakterystyczny dla tego regionu (Prowansja). Waskimi uliczkami docieram do tramwaju, w niedziele nie kursuja zbyt czesto, musze nieco poczekac na pojazd.

Na lotnisku calkiem spory ruch, w koncu to niedzielne popoludnie, moj rejs linii easyJet do Berlina zaplanowany jest na godzine 19:55, mam jeszcze czas, wiec zajmuje miejsce przy jednym ze stolikow nieopodal stanowisk odprawy, wzmacniam sie mala buteleczka likieru Baileys i wczytuje sie w ostanie strony biografie Coco Chanel. Kontrola bezpieczenstwa bardzo profesjonalna, po kilku minutach jestem juz w strefie air side lotniska i przy kawie i ciastku oczekuje na moj lot. Przy bramce obok akurat trwa boarding na lot linii Tunis Air do Tunisu, obserwuje sobie arabskich pasazerow, ktorzy jak zwykle na poklad zabieraja niemal caly swoj dobytek, nie liczac zwykle kllku sztuk bagazu rejestrowanego. Tymczasem na moj rejs do Berlina czeka podejrzanie mala liczba pasazerow – okazuje sie, ze tak zostaje juz do konca i w Airbusie A320 bedzie raptem 17 pasazerow oraz zaloga. W tym wypadku boarding przebiega niezwykle sprawnie, zaloga musi jeszcze dokonac relokacji miejsc, by wywazyc samolot. Znowu w przydziale dostaje miejsce w rzedzie ewakuacyjnym. Rejs uplywa mi bardzo przyjemnie, za oknem noc, ale niebo jest wypogodzone, wiec moge podziwiac z gory swiatla miast. Berlin Schönefeld, serdecznie witamy! :)

Sprint z Pragi do Radomia / 08.01.2017

W niedzielnie przedpołudnie melduje sie na praskim lotnisku Ruzyne im. Vaclava Havla. Po powrocie z imprezy jestem nieco zmeczony, czas uzupelnic kalorie w restauracji McDonald’s, gdzie w menu sniadaniowym pojawila sie interesujaca i calkiem smaczna pozycja w postacji bajgla z jajkiem i bekonem. Pozniej jeszcze zakupy czeskich przysmakow w Billi (m.in. czekolada Studentska) i oczekuje juz na otwarcie odprawy mojego rejsu linii Sprint Air do Radomia. Korzystajac w promocji tej linii mozna bylo kupic bilet z Pragi do Radomia za jedyne 58 zl, w cenie przelot najmniejszym samolotem pasazerskich, jaki lata po polskim niebie, czyli Saabem 340. Kiedy tak wpatruje sie w dosc bogata tablice odlotow podchodzi do mnie pani z informacji turystycznej przeprowadzajaca ankiete i zadaje pytania dotyczace mojego pobytu w Pradze. Na poczekaniu zmyslam sobie co nieco, bo zdaje sobie sprawe, ze moj mocno niestandardowy sposob podrozowania tylko na impreze nie miesci sie w kanonie, wole wiec po raz kolejny nie wzbudzac niezdrowej sensacji. Po odpowiedzi na pytania ankieterki dostaje maly magnesik z logo promujacym Prage, wyglada nawet, nawet.

W koncu 1,5 h przed odlotem otwarte zostaja stanowiska odprawy linii Sprint Air, dwaj panowie z obslugi wydaja karty pokladowe i przyjmuja bagaze. Z racji malych wymiarow samolotu limity bagazowe sa mocno ograniczone, ale tym razem mam ze soba tylko torbe Fred Perry, wszakze dotarlem do Pragi poprzedniego wieczora pociagiem. Karta pokladowa, ktora odebralem, to chyba najbrzydsza karta, ktora kiedykolwiek odebralem, zero szaty graficznej, same czarne litery na bialym papierze. Kontrola bezpieczenstwa nieco sie dluzy, bo w samo poludnie jest wiele odlotow z praskiego lotniska. Przechodze przez dlugie korytarze lotniska pod bramke C18, pasazerowie lecacy do Radomia to w sumie 33 osoby, zatem pelne oblozenie maszyny. Boarding rozpoczyna sie na kwadrans przed odlotem, autobusem zostajemy podwiezieni pod malenki zasnieziony samolot stojacy w oddali na plycie lotniska. Wyglada na niesamowicie maly, zastanawiam sie, czy sie do niego zmieszcze, ale nie jest tak zle. W progu wita nas tylko jedna stewardessa, p. Aleksandra Michalak, kapitanem rejsu jest p. Slawomir Talowski, nasz rejs do Radomia ma zajac 1 h 30 min. Samolot posiada konfiguracje siedzen 1-2, mnie zostalo przydzielone miejsce przy oknie 7A, rzad 6 to rzad z wyjsciami ewakuacyjnymi. W srodku nie ma wiele miejsca, pod siedzeniem przede mna ledwo miesci sie moja torba, a wcale nie jest tym razem duza, kurtki zimowe nawet nie dadza sie wepchnac do schowka :( Na razie to jednak nie problem, poniewaz w srodku panuje lodowate zimno.Stewardessa (rowniez w zrgabnym palcie) prezentuje nam procedure bezpiezenstwa i oczekujemy na start, ktory z powodu kolejki od odladzania opoznila sie prawie o godzine! W tym czasie kapitan nawet slowem nie powoiedzial, ze to bedzie tak dlugi trwalo. W koncu jednak silnik porusza smigla i wznosimy sie do Polski. Tuz po starcie z panelu nad glowa pasazera w pierwszym rzedie spada kratka wraz z gabka. Stewardessa naprawia usterke i przykleja czesc samolotu plaster (sic!). Na szczescie wiecej niespodzianek juz nie ma, rejs odbywa sie bez turbulencji, serwis pokladowy to woda i Princessa. W koncu po 90 minutach lotu laduemy na lotnisku w Radomiu. Chytra baba patrzy!