Zlaty bazant, czyli Bratislava / 24.09.2017

Nadszedl kolejny weekend, czas nadrabiac zaleglosci za wakacyjna posuche, przede mna od dawna zaplanowana krotka wycieczka do Bratyslawy. Jak tylko WizzAir oglosil uruchomienie nowego polaczenia z Warszawy do slowackiej stolicy, postanowilem z niego skorzystac, gdyz wczesniej nie mialem okazji odwiedzic tego miasta, a kilkakrotnie przejezdzalem przez okolice. W sobotni wieczor punktualnie o godzinie 21:00 odjezdzam z Dworca Centralnego nocnym polaczeniem PKP IC „Chopin”, ktory laczy Warszawe z Praga, Wiedniem i Budapesztem, moja miejscowka znajduje sie w wagonie podazajacym do wegierskiej stolicy. Jazda w nocy trwa dosc dlugo, gdyz na stacjach Bohumin (czesc wagonow odjezdza do Pragi a czesc przybywa z Krakowa) i Breclav (czesc wagonow odjezdza do Wiednia a czesc przybywa z Berlina jako pociag EuroNight Metropol) pociag jest odpowiednio rozdzielany, co trwa dosc dlugo. Na szczescie wszyscy pasazerowie z mojego przedzialu wysiadaja na stacji w Katowicach i potem az do samej Bratyslawy podrozuje w bardzo komfortowych warunkach, przechodzac korytarzem mam wrazenie, ze znalazlem sie w pociagu widmo, oprocz konduktorow nie widac niemal zadnych ludzi w wagonie, ewidentnie wstrzelilem sie z data. Przed godzina 6 rano wysiadam na dworcu kolejowym w Bratyslawie – jest ciemno, zimno, sadzac po mokrej nawierzchni i licznych kaluzach wlasnie przestalo padac. Hala glowna robi na mnie bardzo posepne wrazenie, dworzec jest zapuszczony, przypomina prowincjonalna stacyjke, przy stanowiskach kasowych tloczy sie grupka podroznych, po katach leza bezdomni w otoczeniu swojego dobytku, jest zamknieta na glucho knajpa serwujaca kebab oraz sa automaty z napojami i przekaskami a takze kiosk z prasa i papierosami. Z uwagi na swoje polozenie na styku granic z Austria i Wegrami przez stacje przejezdzaja pociagi do Wiednia i Budapesztu, z racji zaslosci historyczno-politycznych Bratyslawa jest takze bardzo dobrze skomunikowana z Praga. Wobec tak licznego ruchu pasazerskiego az dziw bierze, ze stacja kolejowa niemal straszy i wyglada jak z poprzedniej epoki. Mimo niesprzyjajacej aury ruszam w droge do srodmiescia, marzy mi sie sniadanie w kawiarni, ale po dojsciu do bardzej reprezentacyjnej czesci miasta nic takiego nie rzuca mi sie w oczy. Na placyku spotykam kilku podchmielonych gosci wracajacych z imprezy, Bratyslawa spi jeszcze kamiennym snem, wszystkie lokale sa zamkniete (wlaczajac w to restauracje McDonald’s, co jest dla mnie sporym szokiem), co jakis czas spotykam jedynie spacerowiczow z psami.
Kieruje sie do brzegu Dunaju, w centrum w wielu miejscach umieszczone sa mapki miasta wraz z ciekawymi wskazowkami dla turystow, nie sposob sie tutaj zgubic. Korzystajac z jednego z takich punktow informacyjnych trafiam na niebieski kosciolek sw. Elzbiety, ktory na tle szarej zabudowy dokola prezentuje sie wyjatkowo zgrabnie. Kilkaset metrow dalej staje przed ruchliwa trasa, po jej drugiej stronie wyroslo centrum handlowe Eurovea, ktore w dalszym ciagu jest rozbudowywane. Za nimi znajduja sie nowoczesne wiezowce o ostrych ksztaltach a w budowie jest takze kompleks wysokosciowcow w ksztalcie walcow zaprojektowany przez pracownie architektoniczna Zahy Hadid, dopiero z tego miejsca widac, ze Bratyslawa sie rozbudowuje. Trafiam takze na zawieszony nad Dunajem most laczacy oba brzegi rzeki, ktory przeznaczony jest jedynie do ruchu pieszego, rowerowego i tramwajowego, samochody nie maja na niego wjazdu. Po prawej stronie podziwiam skrywajacy sie w chmurach zamek oraz most w ksztalcie spodka UFO. Po wykonaniu kilku fotek schodze na dol i odkrywam, ze oprocz centrum handlowego miesci sie tam takze nowa elegancka siedziba teatru narodowego i opery. Marmurowa fasada bardzo mi sie podoba. Stary gmach opery zlokalizowany jest bowiem przy placu Hviezdoslavovo námestie. Mimo wczesnej pory (jest ok. 7:30 rano) okazuje sie, ze centrum handlowe jest juz otwarte, od 07:00 mozna zrobic zakupy w Billi i skwapliwie korzystam z tej mozliwosci, a w koszyku laduje czekolada Studentska z orzeszkami ziemnymi, galaretką i rodzynkami oraz jogurt Activia o smaku kakao. Po wyjsciu z supermarketu moge juz przejsc do restauracji McDonald’s, gdzie oprocz kawy konsumuje takze swiezego bajgla wypelnionego po brzegi smacznym nadzieniem.
Czas na dalszy spacer, na starym miescie mijam ladne kolorowe odrestaurowane kamienice, liczne kosciolki czy inne instytucje (np. dom kata). Niby ma to wszystko swoj urok, ale przy szarej jesienne aurze jednak nie potrafie sie odpowiednio wczuc w taki malomiasteczkowy klimat, zdecydowanie preferuje miejskie dzungle. Mam jeszcze sporo czasu, wiec wspinam sie na wzgorze zamkowe, oprocz zamku (hrad) po przeciwnej stronie dzialki wznosi sie budynek slowackiej Rady Narodowej. Warto wejsc na gore nawet nie dla tych budynkow, ale dla widoku, z gory mozna podziwiac miasto i okolice, po drugiej stronie Dunaju rozposciera sie widok na potezne osiedle mieszkaniowe Petržalka. Po nacieszeniu sie widokami czas wracac do miasta. Tym razem wybieram kawiarnie polaczona z ksiegarnia Urban Space, zamawiam roibos latte i przy okiennej ladzie chlone atmosfere tego miesjca.  Po dluzszej chwili dekadencji kieruje sie do dworca kolejowego, skad autobusem linii 61 docieram na lotnisko. Bratyslawski port lotniczy im. Stefanika (zwlaszcza w porownaniu do podupadlego dworca kolejowego) prezentuje sie bardzo okazale, az zal, ze siatka kierunkow z niego operujaca jest tak mala i obejmuje niemal samych tanich przewoznikow. Na godzine 16:30 w niedziele przypada popoludniowy szczyt, gdyz niemal o tej samej porze przylatuja i startuja 3 samoloty (WizzAir do Skopje i Warszawy oraz Ryanair do Manchesteru). Kontrola bezpieczenstwa przebiega bardzo sprawnie, mam jeszcze duzo czasu do boardingu mojego rejsu WizzAir do WAW, a ze skonczylem juz czytac ksiazke, ktora wzialem w podroz, to w lotniskowej kawiarni delektuje sie espresso. Boarding rozpoczyna sie przed czasem, moja uwage zwraca fakt, ze bardzo skrupulatnie sprawdzane sa rozmiary bagazy podrecznych, w tej chwili czuje ulge, ze od konca pazdziernika wegierski przewoznik wycofa sie z podzialu na maly i duzy bagaz podreczny. Po wejsciu na poklad kapitan Tomasz Lewandowski wita pasazerow i podaje informacje o locie, rejs do Warszawy trwa okolo 1 godziny i planowo ladujemy na stolecznym Lotnisku Chopina. Halo Warszawa!           

Galicyjskie impresje / 16.09.2017 - 18.09.2017

W sobotni poranek melduje sie na ulubionym Lotnisku Chopina, przy stanowiskach odprawy PLL LOT jest juz spora kolejka pasazerow odprawiajacych bagaz rejestrowany, z racji posiadania karty Frequent Traveller podchodze do odprawy dla pasazerow klasy biznes, nadaje moja mala walizeczke na rejs krajowy do Wroclawia i odbieram karte pokladowa w papierowej wersji, za zadowoloniem stwierdzam, ze nieco zmienila sie ich forma (pojawil sie grubszy granatowy pasek oddzielajacy odcinek dla pasazera od czesci zabieranej przez agentow handlingowych – teraz to juz w wiekszosci przypadkow niemal prehistoria, ale kiedy byl to szeroko stosowany zabieg podczas boardingu). Po sytym sniadaniu w saloniku Polonez docieram do bramki 42, gdzie za kilka minut rozpoczyna sie boarding rejsu LO 3851 do Wroclawia. Po podlozeniu karty pokladowej pod czytnik bramka piszczy i wyswietla sie komunikat SEATING ISSUE. Pan z obslugi informuje mnie, ze z uwagi na konfiguracje samolotu zmieniono mi wybrane przez mnie podczas odprawy online miejsce z 2A na 19A, czyli przedostatni rzad Dasha 8. Nie jest mi to na reke, ale podejrzewam, ze chodzilo o wywazenie samoloty, gdyz na oko tylko 1/3 z dostepnych miejsc jest zajeta. W samolotach Bombardier Q 400 zdecydowanie bardziej odczuwalne sa wszelkie turbulencje, poza tym jest w nich po prostu glosniej i bardziej ciasno, ale 40 minut lotu jestem w stanie spokojnie zniesc. O tej porze pas startowy nie jest juz zapchany, kapitanem Roman Karbolewski podaje krotkie informacje na temat lotu i mozemy startowac niemal bezposrednio w kierunku poludniowo-zachodnim. Chwile pozniej, po osiagniecu wysokosci przelotowej szefowa pokladu Pani Iwona Brzostowska razem z druga stewardessa rozpoczynaja standardowy serwis pokladowy: niesmiertelyn wafelek Prince Polo lub zelki Frugo oraz woda mineralna lub napoj Pepsi. Na trasie rejsu caly czas jest pochmurno, ale po wyladowaniu we Wroclawiu na niebie pojawiaja sie przejasnienia i widac promienie slonca. Po odebraniu bagazu z tasmy przechodze do ogolnodostepnej czesci wroclawskiego lotniska, gdzie oczekuje na rejs linii WizzAir do Lwowa, na lotnisku gromadzi sie juz ukrainska diaspora, ktora na Dolnym Slasku jest wyjatkowo liczna, wiec wegierski przewoznik niskokosztowy doskonale wstrzelil sie z nowa trasa. Po przejsciu kontroli bezspieczenstwa i paszportowej oczekuje na odlot samolotu, przy okazji obserwuje bardzo liczny oddzial amerykanskich zolnierzy, na ktorych czeka juz maszyna majaca przetransportowac ich w godzinach popoludniowych do Kuwejtu. Po boardingu dlugo stoimy na schodkach prowadzacych na plyte lotniska, w koncu zostajemy zaproszeni na poklad Airbusa A320 i zajmuje moje miejsce 23C. Akurat przede mna na swoich miejscach 23A i 23B usadowila sie juz para pasazerow, nie ma wiec przepychanek a i ja sprawnie umieszczam moja podreczna walizke (duzy bagaz podreczny) w schowku nad glowami i niemal co do minuty startujemy. Lot trwa prawie rowna godzine, mniej wiecej na wysokosci Rzeszowa kapitan informuje, ze za chwile zaczniemy schodzenie do ladowania i przed rozkladowym czasie ladujemy na lotnisku we Lwowie. 
Pogoda jest calkiem przyjemna, slonce moze nie swieci zbyt mocno, ale dzieki temu nie jest tak goraco.
Kontrola paszportowa przebiega bardzo sprawna, zero pytan ze strony strazy granicznej i juz po chwili jestem w hali przylotow lwowskiego lotniska, niemal nic sie nie zmienilo od ponad dwoch lat, kiedy to bylem tam po raz pierwszy. W hali na swoich bliskich oczekuje calkiem spora grupa osob, ja udaje sie od razu do torlejbusa numer 9, ktory teraz odjezdza sprzed nowego terminalu, kiedys trzeba bylo udac sie na petle w poblize starego nieczynnego juz terminala. Bilet do centrum kosztuje 3 hrywny, platnosci dokonuje sie u kierowcy pojadzu, otrzymany bilet papierowy nalezy natychmiast skasowac w przedpotopowym kasowniku na dziurki. Akurat trafilem na w miare nowoczesny pojazd, ale na innych trasach w miescie transport miejski uzywa ewidentnie bardzo starego zdelezowanego taboru, a tory tramwajowe w niektorych miejscach niemal wypadaja z nawierzchni. Dojazd pod gmach Uniwersytetu Lwowskiego zajmuje okolo 20 minut, po dotarciu na miejsce jestem zaskoczony, ze nie musze wyjmowac mapy, gdyz calkiem dobrze zapamietalem uklad ulic. Przemierzam Prospekt Swobody, mijam zatloczona restauracje McDonald’s i pobliski Pasaz Handlowy Opera, w sobotnie popoludnie na glownym bulwarze Lwowa sa cale rzesze spacerowiczow, a wsrod nich slychac licznie przybylych turystow z Polski. Przy pomniku Adama Mickewicza trwa sesja fotograficzna, mijam znajdujacy sie po drugiej stronie Hotel George, w ktorym zatrzymalem sie ostatnio, teraz zbyt pozno zabralem sie za szukanie noclegu. Pozostalo mi jeszcze przedostanie sie przez Rynek Halicki i po jescze ok. 10 minutach spaceru bylem w moim hotelu Eurohotel, ktory moge z czystym sercem polecic, do gustu przypadla mi zwlaszcza przeszklona restauracja z widokiem na miasto. Po rozpakowaniu sie i odswiezeniu bagazu ruszam na Stare Miasto, gdzie testuje lokalne kawiarnie i restauracje. Przy ultraniskim poziomie cen na Ukrainie moge poczuc sie niczym krol; na poczatek zamawiam obiad w Puzatej Chacie a pozniej jako entuzjasta lokali kawiarnianych z przyjemnoscia spedzam w nich niemal cale popoludnie, a czas umialm sobie lektura polskie prasy. Po takiej uczcie Lukullusa czas ruszyc w droge, wczesnym wieczorem udaje sie na zakupy do supermarketu Silpo w centrum handlowym Forum Lviv – w koszyku laduja ukrainskie chalwy oraz czekolady Roshen czy jogurty Danone Activia o smakach innych niz w Polsce – od niedawna dostepna jest seria pitnych jogutow z warzywami, bardzo polecam smak selera. W drodze powrotnej wstepuje jeszcze po latte na wynos do McCafe i ciemna noca wracam do hotelu. Kolejny dzien po bardzo sytym sniadaniu w hotelowej restauracji mija mi na spacerach po miescie, jako entuzjasta transportu szynowego kieruje sie na dworzec kolejowy, ostatnim razem nie mialem okazji go zobaczyc, wiec teraz nadrabiam zaleglosci, budynek przypomina inne gmachy tego typu w krajach bloku wschodniego. Zaskoczyla mnie elegancka i bardzo obszerna poczekalnia dla pasazerow, w Polsce tego typu obiekty po czasach transformacji i odnowie przed Euro 2012 zwykle stracily swoja pierwotna funkcje, tutaj jednak maja sie dobrze. Na rozkladzie pisanym cyrylica jestem w stanie zidentyfikowac polaczenia do Polski (Krakow, Przemysl, Warszawa). Wieczor spedzam zas dla odmiany we Lwowskiej Operze, gdzie ogladam arie Nabucco Giuseppe Verdiego. Wprawdzie przy warszawskim Teatrze Wielkim glowna sala opery nie robi na mnie takiego wrazenia, ale nie moge sie do czego przyczepic, inny styl, inne materialy.
Na koniec wyjazdu pogoda postanowila sprawic psikusa i sie popsula, nie udalo mi sie zatem jeszcze raz pospacerowac czy usiasc w kawiarnianym ogrodku, ale musialem salwowac sie ucieczka na lotnisko, gdzie uroczo spedzilem czas w oczekiwaniu na LOT-owski samolot. Co ciekawe, to wlasnie linia PLL LOT wykonuje najwiecej polaczen z tego lotniska, 3 polaczenia hubowe z Warszawa oraz od niedawna nocne rejsy bezposrednie do Poznania i Bydgoszczy. Polaczenia te zostaly z pewnoscia wprowadzone z mysla o imigrantach zza Buga, stawki tych polaczen sa nizsze niz rejs do WAW a przy okazji nocna pora samolot na siebie zarabia zamiast zostawac na nocowaniu w POZ i LWO. Samolot jest bardzo dobrze wypelniony, cala operajca trwa godzine, tym razem na rejsie miedzynarodowym oprocz wafelka mozemy dostac takze cieply napoj. Kapitan Konrad Krychowski bardzo sprawnie prowadzi Dasha ciemna noca i ponad 40 minut przed czasem ladujemy na pustej plycie bydgoskiego lotniska. Dobranoc!

Good bye, Air Berlin / 08.09.2017

W piatkowe popoludnie stawiam sie po dluzszej przerwie (ostatni raz lecialem krajowkami w lipcu) na Lotnisku Chopina, skad tego wieczora mam odleciec do Berlina. Bilet na rejs linia Air Berlin udalo mi sie nabyc za mile zebrane w programie Avios linii British Airways, to ostatni dzwonek na bezposrednie polaczenie miedzy Warszawa a Berlinem, gdyz ten niemiecki przewoznik w sierpniu oglosil bankructwo i niebawem zakonczy swoja dzialalnosc. Na razie nie znane sa jeszcze jego dalsze losy, wiadomo jedynie, ze pojawili sie chetni gracze na rynku, ktorzy maja na celu odkupienie czesci linii i zagospodarowanie floty. Dla mnie ten rejs to pozegnanie z Air Berlin, sama linie bede dosc cieplo wspominal, chociaz moje pierwsze spotkanie z nimi przed laty podczas rejsu TXL-IBZ zakonczylo sie ich wpadka w postaci zagubionego bagazu rejestrowanego, a moja walizke odebralem dopiero 3 dni po ladowaniu na Ibizie. Pozniej mialem z nimi dluzszy przelot na trasie MIA-TXL, rejsy WAW-TXL-WAW i krajowke CGN-TXL w zeszloroczne wakacje.Zapadla mi w pamiec czekoladki w ksztalcie serduszek, ktorymi zaloga czestowala przy wysiadaniu z samolotu. Tym razem, zapewne ze wzgledu na sytuacje finansowa linia nie mogla sobie pozwolic na zaden poczestunek. Rejs do Berlina operowany jest w dalszym ciagu samolotem turbosmiglowym Bombardier Dash Q 400. Ze wszystkich maszyn, ktorymi mialem okazje leciec, to wlasnie tych samolotach odczuwam najwiekszy dyskomfort – sa one ciasne, glosne i podatne na wszelkie ruchy mas powietrza. Ze wzgledu na swoje uwarunkowania ich wysokosc przelotowa jest tez znacznie mniejsza, co oznacza, ze czesto w przypadku zachmurzenia samolot niemal caly czas leci w chmurach. L Tym razem lecielismy do Berlina rejsem wieczornym, wiec juz podzas startu bylo ciemno, ale moglem przez chwile obejrzec Warszawa z lotu ptaka noca. Sam rejs nie wyroznia sie niczym szczegolnym i zgodnie z planem trwa ok. 1 h 40 minut, kiedy to przyziemiamy na lotnisku Tegel. Good bye, Air Berlin! It's party time now :)