Hakuna Matata, czyli Zanzibar / 15.12.2017 - 20.12.2017

Przede mna kolejny piatek i kolejny daleki wypad, tym razem czas na wygrzewanie sie w sloncu na Zanzibarze, ktory ostatnimi czasy w Polsce swieci triumfy popularnosci ze wzgledu na blad cenowy na trasie z Luxemburga przez Monachium lub Mediolan i Oman – za taka oto kombinacje rejsow na pokladzie linii Luxair i Oman Air placilo sie okolo 900 zl, wiec jak na tak egzotyczny kierunek to niemal rzadkosc. Oczywiscie trzeba bylo jeszcze dotrzec do Luksemburga, ja dostalem sie tam na pokladzie linii Lufthansa z przesiadka we Frankfurcie, na rejsie powrotynm zrezygnowalem zas z ostatniego odcinka MUC-LUX i nastepnego dnia odlecialem LH juz bezposrednio do Warszawy, bezposrednie rejsy PLL LOT z Luksemburga byly sporo drozsze a na rejsie powrotnym konieczny byl nocleg w Luksemburgu, co znacznie podnosilo koszt podrozy.
W sobotnie wczesne popoludnie po nocnej podrozy z przesiadka na dosc zatloczonym lotnisku w Muskacie melduje samolot Boeing 737-800 przyziemia na Zanzibarze, nad wyspa kroluja chmury, jeszcze nie pada, ale czuc niesamowita parnosc i wilgotnosc. Hala przylotow do blaszany barak nie posiadajacy drzwi czy okien, na srodku znajduja stoliki z papierowymi formularzami, ktore musimy wypelnic przed podejsciem do stanowisko kontroli paszportowej, nastepnie zas w specjalnym okienku po lewej stronie nalezy uiscic oplate za wize 50 USD, ktora mozna oplacic jedynie karta platnicza, urzednicy z niewiadomych przyczyn odmawiaja przyjmowania gotowki. Po oplaceniu wizy i otrzymaniu paragonu trzeba ustawic sie w kolejnej kolejce, tym razem do kontroli paszportowej, gdzie panowie pobieraja odciski palcow, zrobia nam zdjecie i wbija kolorowa wize oraz pieczatki do paszportu. Dopiero wtedy mozemy opuscic lotnisko, w „hali odlotow” znajdziemy kantor, gdzie mozna wymienic dolary lub euro na szylinki tanzanskie, co jest bardzo przydatne, gdyz w przeciwnym razie wszelkie ceny beda zawyzane. Po wyjsciu z lotniska szukam toalety, nie moge sie nadziwic, ze taki barak przyjmuje rejsy miedzynarodowe prestizowych przewoznikow. Wprawdzie w budowie znajduje sie tuz obok nowy terminal, jednak sam proces bardzo sie slimaczy.
Tym razem postawilem na hotel z wyzszej polki cenowej i wybralem opcje z pelnym wyzywieniema, specjalnie wybralem tez zakwaterowanie w poblizu hotelu, gdyz lot powrotny mialem o 6 rano, a nie chcialem tracic sporo czasu oraz $ na taxi nocna pora. Pobyt na Zanzibarze to blogi relaks, egzotyczne owoce na sniadanie, spora dawka slonca, leniuchowanie na lezaku oraz plawienie sie w basenie. Drugiego dnia pobytu wybralem sie na spacer do stolicy wyspy Stone Town, ale miasto i jego fortyfikacje skalne zupelnie mnie nie urzekly, raczej zasmucila mnie panujaca dokola bieda, przy glownej drodze mozna dostrzec sporo lepianek, szalasow, bardzo ubogich domostw czy dziko biegajacego ptactwa. Dla kontrastu na Zanzibarze znajdziemy luksusowa wille konsula Sultanatu Omanu oraz konsulat chinski, co jest dosc zaskakujace. Plaze przypominaly te na Malediwach, aczkolwiek przez dwa dni niemal cala powierzchnia piasku znalazla sie pod woda z racji dosc pokaznych przyplywow i opalanie musialem ograniczyc do lezaczka na basenie. Taki relaks na pewno jest mily, zwlaszcza gdy w Europie panuje juz zima. Na pewno milo bede wspominal Zanzibar, ale wydaje mi sie, ze to jednak Malediwy pozostana na zawsze w moim sercu jako numer jeden.  

Czar herbaty Dilmah w Colombo / 08.12.2017 - 11.12.2017

Nadszedl piatek, czas na krotki weekendowy wypad, jak to zwykle u mnie bedzie on blyskawiczny, ale tym razem kierunek jest nieco dalszy, gdyz wybieram sie do Colombo na Sri Lance. Sam kierunek jakos szczegolnie mnie nie interesowal, ale kiedy zauwaylem podejrzanie niska cene na rejsy linia Kuwait Airways na trasie z Genewy do Colombo, zdecydowalem sie sprawdzic, jak wyglada Cejlon, ktory traktuje jako brame do Indii, a te sa na mojej liscie miejsc do odwiedzenia. Do Genewy dotarlem na pokladzie PLL LOT w bezposrednim rejsie do Warszawy. Rejsy na trasie GVA-KWI wykonywane sa samolotami typu Airbus A320, co moze zaskakiwac przy podrozy trwajacej okolo 6 godzin, ale najwidoczniej nie ma wiekszego zapotrzebowania, poza tym sama linia tez nie nalezy do szczegolnych gigantow. Oprocz mnie na pokladzie jest tez para Polakow, ktora leci dalej na Filipiny, wypatrzylem ich juz wczesniej na pokladzie rejsu WAW-GVA. Boarding rozpoczyna sie ponad 40 minut po czasie z powodu poznego przylotu do Szwajcarii, ale w koncu autobusem zostajemy przewiezieni na poklad, w samolocie jest bardzo egzotycznie, wiekszosc pasazerow stanowia mieszkany Polwyspu Arabskiego lub Polwyspu Indyjskiego. Zajmuje moje miejsce 7A, obok mnie siada dosc duzych rozmiarow Arabka a na miejsce 7C zostaje przetransportowana starsza poruszajaca sie na wozku pani. Chwile po starcie stewardessa o azjatyckiej urodzie podpytuje mnie, czy moge sie przesiasc na inne miejsce (bodajze 17D), co w sumie mi odpowiada, gdyz mam zdecydowanie wieksza przestrzen na nogi. Pogoda na trasie jest bardzo dobra, na monitorze sledze trase lotu, ktora na biezaco jest korygowana i w sprytny sposob omija Izrael. Posilek tez jest calkiem zacny, bogata oferta sokow o egzotycznych smakach jak mango, ananas i guava wydaje sie byc skrojona pode mnie, nie ma natomiast mozliwosci posmakowac trunkow alkoholowych. Przesiadka w Kuwejcie i oczekiwanie na rejs do Colombo nieco mi sie dluza, ale mam ze soba spory zapas prasy. Zwracam uwage, ze Kuwejt to spory punkt przeladunkowy dla Hindusowo, ktorzy masowo pracuja w krajach GCC. Od razu przypomina mi sie ksiazka „Byłam służącą w arabskich pałacach" Laili Shukri, ktora opowiadala o losach sluzacej w Kuwejcie wlasnie. Kolejny rejs na Sri Lanke jest juz nieco krotszy i trwa ok. 4 h 30 min, a przychodzi mi go spedzic w klasie biznes. Na kilka dni przed odprawa online na podgladzie mojej rezerwacji na stronie internetowej przewoznika moglem bowiem za darmo wybrac sobie miejsce w klasie biznes; do samego konca myslalem, ze to moze blad systemu, ale okazalo sie, ze pasazerom klasy ekonomicznej oferowane sa bez doplaty miejsca w biznesie, zas pasazerowie klasy biznes podrozuja w klasie pierwszej. Sam serwis byl juz taki sam jak w klasie economy, ale rozkladajacy sie fotel i zdecydowanie wieksza przestrzen na nogi to bylo cos, co bardzo poprawilo komfort lotu. Po wyladowaniu zaopatruje sie w wize (koszt to 40 USD) i szybko przechodze przez kontrole paszportowa, ale na walizke musze nieco poczekac. Po wyjsciu z lotniska szybko wymieniam USD na rupie lankijskie i kieruje sie do autobusu do miasta, podroy trwa okolo godziny, dopiero w scislym centrum pojawiaja sie korki i widze, co to znaczy ruch uliczny na Sri Lance (oczywiscie jest lewostronny). Po wyjsciu z autobusu uderza mnie w nozdrza ciezkie powietrze a slonce zdaje sie grzac niesamowicie mocno, ale po dluzszej chwili juz jestem w stanie zlapac oddech i zwawo maszeruje przed siebie. Mijam zabytkowy (i wciaz czynny) dworzec kolejowy i kieruje sie do firmowej herbaciarni Dilmah, gdzie czestuje sie korzenna herbata oraz ciastem bananowym, calosc bardzo ladnie podana. Po posilku wedruje nieco wzdluz nabrzeza a nastepnie glowna ulica przechadzam sie powoli w kierunku mojego hotelu. Woda Oceanu Indyjskiego przy zachodzacym sloncu przybiera bardzo ladny kolor. Po drodze trafiam do supermarketu Cargill, gdzie zaopatruje w nieco regionalnych artykulow spozywczych, mam ze soba kilka smakowych paczek herbaty Dilmah. Po dotarciu do do hotelu Halcyon House Colombo i odpoczynku wybieram sie na wieczorny spacer do centrum miasta, gdzie ogladam pieknie podswietlony budynek ratusza oraz znajdujaca sie naprzeciwko niego duza figure Buddy w parku miejskim. Po drodze trafiam tez na swiatynie buddyjska przy jeziorze, o tej porze akurat nie trafilem na straznikow i moglem wejsc na molo za darmo. Niedziele spedzam nieco leniuchujac i spacerujaca w kierunku plazy, niestety, w samym Colombo plazy nie uswiadczymy, jest jedynie waski skrawek piasku przy brzegu, tuz za torami kolejowymi. Miejsce jak zauwazylem cieszy sie spora popularnoscia zakochanych par, ktore obsciskuja sie pod szczelnymi liscmi palm. Duza popularnoscia cieszy sie tutaj takze KFC, gdzie cale rodziny gromadza sie na wspolny posilek. Ja akurat fanem kurczaka nigdy nie bylem, wiec niekoniecznie sie tam odnajduje :-P Wieczorem kilka godzin przed odlotem jestem juz na lotnisku, gdyz wedlug informacji ostatni autobus na lotnisko odjezdza ok. 18:00, ale na nude nie narzekam, mam co czytac a pomiedzy wersami obserwuje sobie podroznych. Oba rejsy powrotne CMB-KWI-GVA przebiegaja bez zaklocen, znowu zasiadam w fotelu klasy biznes, zas lot do Genewy jest niemal pusty, leci w nim raptem 37 pasazerow. Niestety, aura w Genewie jest deszczowa i do wieczora zostaje na lotnisku, skad odlatuje nieco opoznionym samolotem PLL LOT. Przed startem moglem nieco odpoczac sobie w saloniku Swiss, jest calkiem niczego sobie. Dobranoc!

Chili z Chile i boskie Buenos / 23.11.2017 - 28.11.2017

Czas na nastepna podroz, tym razem wrescie lot za ocean, czyli cos, co tygryski lubia najbardziej. Po latach powracam do Ameryki Poludniowej, tym razem mam w planach odwiedzic Santiago de Chile i Buenos Aires, zwlaszcza stolica Argentyny od dawna mnie kusila swoja ladnie brzmiaca nazwa. Od pewnego czasu na forach internetowych krazyla zas informacja o niskich cenach do rejsy do Chile i Argentyny przy wylocie z wloskich miast. W kwietniu udalo mi sie zrobic rezerwacje na rejsy linia Air France na trasie LIN-CDG-SCL / EZE-CDG-LIN, na drodze powrotnej z racji schedule change zmieniono mi w Mediolanie lotnisko przylotowe i moglem od razu wrocic na Malpense, co bylo mi bardzo na reke. Brakujacy odcinek z Chile do Buenos Aires pokonalem chilijska linia LAN za mile Avios (British Airways). Dlugodystansowy rejs linia Air France niestety nie spelnil moich oczekiwan, sam lot byl dosc mocno turbulentny, telepalo zwlaszcza nad woda, poza tym serwis francuskiego przewoznika zdecydowanie sie pogorszyl od czasu, kiedy lecialem ta linia do USA we wrzesniu 2010 roku. Przed ladowaniem w Chile przelatujemy nad Andami, widok osniezonych lancuchow gorskich jest ujmujacy, ale z informacji kapitana wynika, ze nad Andami czesto wystepuja turbulencje i dlatego zostalismy tez uprzedzeni o koniecznosci wczesniejszego przygotowania kabiny do ladowania i zapiecia pasow. Cale szczescie oszczedzono nam tej watpliwej przyjemnosci :)

Santiago de Chile raczej mnie rozczarowalo, spodziewalem sie bardziej europejskiej metropolii, a tymczasaem w miescie byla tylko jedna wieksza ulica z biurowcami, ktora moglaby uchodzic za nowoczesna. „Stare miato” ogranicza sie do glownego placu, przy ktorym znajdziemy katedre, poczte glowna i inne budynki uzytecznosci publicznej. Na placu jest dosc gwarno, kreci sie tam sporo ulicznych sprzedawcow, radze uwazac na swoj dobytek. W drodze na „starowke” spacerowalem przez park miejski, z ktorego rozposciera sie ladny widok na gory. Co mnie bardzo zaskoczylo, to fakt, ze na glownym deptaku handlowym miasta nie uswiadczymy zadnych sieciowek typu H&M czy Zara, jest za to McDonald’s i Starbucks Coffee. Zastanawia mnie takze bardzo uboga dostepnosc sklepow spozywczych, w centrum handlowym, ktore udaje mi sie znalezc w centrum, . Kiedy przejdziemy sie nieco dalej, ulice traca juz swoj urok i wygladaja na wyludnione oraz dosc zapuszczone, bardzo zadziwilo mnie targowisko miejskie, ktore wygladalo niczym z krajow Trzeciego Swiata. Przechodze przez maly mostek na druga strone, tam znajduje sie dzielnica, gdzie mozemy zjesc w hipsterskich knajpach.  Droga prowadzi do parku krajobrazowego na szczyt San Cristobal, mozemy na nia wjechac takze kolejka, ktora niestety jest akurat nieczynna. Godzina jest juz pozna, wiec wchodze tylko na pierwszy wyzszy punkt widokowy, skad moge zrobic zdjecia miasta.

Z Chile najmilej bede wspominal hot doga z avocado, ktorego mozemy skonsumowac w lokalnej sieciowce domino. Nastepnego dnia jestem juz w Boskim Buenos, na lotnisku duzo czasu spedzam w banku wymieniajac walute, gdyz poza Argentyna jest ona bardzo ciezko osiagalna, warto wspomniec, ze na lotnisku jest tylko jeden bank i sama procedura zajmuje nieco czasu a kolejka dosc wolno posuwa sie do przodu. Kiedy juz udaje mi sie dotrzec do miasta od razu czuje, ze mi sie w nim podoba, miasto zyje, jest glosno, maja metro, w centrum sa liczne supermarkety i kawiarnie a wisienka na torcie jest najszersza ulica na swiecie Avenida 9 de Julio. W Buenos Aires trafiam na bardzo futurystyczny i elegancki apartament w scislym centrum, po wieczornym spacerze melodia argentynskiego tanga kolysze mnie do snu. W niedzielny poranek wstaje wyspany i w dobrym humorze udaje sie na sniadanie na ostatnim pietrze apartamentowca. Tym razem na sniadanie czestuje sie rogalikami medialunas z karmelowym kremem dulce de leche, to taki typowy poranny posilek w tej czesci Ameryki Poludniowej. Po uzupelnieniu kalorii ruszam na niemal calodzienna wedrowke po miescie, podziwiam parlament, ratusz, dzielnice portowa, dworzec kolejowy, a nastepnie kieruje sie na cmentarz Recoleta, gdzie pochowana jest Eva Peron, czyli slynna Evita. Jej podobizna zdobi duzy wiezowiec nieopodal monumentalnego obelisku, ktory uwazany jest za symbol miasta. Grob Evy Peron jest specjalnie oznaczony na planie cmentarza, wiec mozna do niego latwo trafic. Groby wygladaja inaczej niz w Polsce, w wiekszosci sa to male kapliczki / katakumby, nie ma klasycznych plyt i nagrobkow. W drodze powrotnej do hotelu odwiedzam lokalne centrum handlowe i tam takze ma sladu po markach znanych w Europie, najwidoczniej Chile i Argentyna mocno inwestuja w rynek lokalny. W niedzielne popoludnie mam okazje posiedziec przy napoju yerba mate, ktory jest serwowany razem z malymi herbatnikami i miseczka kremu dulce de leche. Taki mily relaks na koniec dnia.

Rejs powrotny do Europy niestety takze przebiega z mocnymi turbulencjami, ktore rozpoczynaja sie juz nad Brazylia, oczywiscie w porze podawania obiadu. Po mojej lewej stronie siedzi spanikowana dziewczyna, ktorej po twarzy splywaja lzy, obejmuje ja i pocieszy przyjaciolka, pochyla sie nad nimi takze starsza stewardessa, ktora probuje nieco rozluznic atmosfere. Po drugiej stronie przy oknie zauwazam pasazera z malym jamnikiem na fotelu, zawsze myslalem, ze przewoz zwierzat w kabinie pasazerskiej jest niedozwolony, ale najwidoczniej zalezy to od linii lotniczej. Turbulencje ostatecznie ustepuja dopiero u wybrzezy Portugalii, kiedy obsluga rozdaje sniadanie. To byla dluga noc. Na szczescie pozostale odcinki mojej podrozy sa juz bardzo spokojne, a w Mediolanie relaksuje sie w saloniku Lufthansy. Do zobaczenia!

Athens-Paris Jet Express / 17.11.2017 - 19.11.2017

W piatkowe popoludnie, zaraz po pracy, zjawiam sie na Lotnisku Chopina. Tym razem zdecydowalem sie na kolejne polaczenie grecka linia Aegean, pierwsz rejs tradycyjnie prowadzi do hubu przewoznika w Atenach a w kolejny udam sie nastepnego popoludnia do Paryza. Jakis czas temu na moim ulubionym forum internetowym Fly4Free pojawil sie temat zwiastujacy bardzo tanie rejsy na roznych trasach przewoznika przy wylocie z Warszawy, za grosze mozna bylo zorganizowac sobie rejs do wielu europejskich destynacji. Z racji mojego zainteresowania kultura francuska oraz tym pieknym jezykiem zdecydowalem sie na kolejna wizyte w tym pieknym miescie, a po drodze postanowilem tym razem nieco zostac w Atenach. Ostatnimi czasy bywalem tam bowiem tylko w celach przesiadkowych, a teraz chcialem sobie nieco przypomniec grecka stolice. Rejs do Aten wspominam bardzo milo, jak zwykle swietny serwis na pokladzie, co na rejsach krotkdystansowych sie juz niemal nie zdarza. Gdzies nad wyspami greckimi widac blyskawice i chmury burzowe, ale pilot zrecznie prowadzi samolot i wkrotce ladujemy w Atenach, wita mnie cieply bezchmurny wieczor. Odbieram walizke z tasmy bagazowej (nadana dzieki uprzejmosci agentki handlingowej w WAW) i szybkim marszem kieruje sie do wyjscia, gdyz za kilka minut odjezdza moje metro do centrum a kolejny pociag odjezdza dopiero za 30 minut. Zdazylem jeszcze zaopatrzyc sie w cappuccino z McCafé na droge, kupic bilet w automacie i wejsc do wagonu i pociag akurat ruszyl :D Po drodze czekala mnie jeszcze jedna przesiadka na stacji Syntagma i ok. 23:00 dotarlem do hotelu Minoa w poblizu stacji metra Metaxourgeio. Szybki prysznic, winko z samolotu i komu w droge, temu w czas, podczas poprzedniej wizyty w Atenach nie mialem okazji poznac urokow zycia nocnego, teraz zatem nadrobilem zaleglosci i do rana oddawalem sie harcom na parkiecie w klubie Sodade 2 przy muzyce z lat 80 i 90. Sobotni poranek przywital mnie deszczem, ale mimo zlej aury wybralem sie na male zakupy do supermarketu a po drodze wstapuje do kawiarni Coffee Island na espresso na lodzie. W drodze powrotnej aura sie poprawia i decyduje sie na spacer na Akropol, o tej porze roku na wzgorzu nie ma wielu turystow, wiec spokojnie moge sie napawac atmosfera starozytnej Hellady. Czas szybko plynie, okolo poludnia zbieram sie juz na lotnisko, tym razem decyduje sie na autobus, po niecalej godzinie jazdy jestem juz na lotnisku i relaksuje sie w saloniku biznesowym Lufthansy, obiadek bardzo zacny, najedzony wchodze na poklad linii Aegean i po ponad 3 godzinach laduje juz w Paryzu na lotnisku Charlesa de Gaulle’a. Nieco klucze po terminalu szukajac przystanku autobusu 380 do centrum miasta, a w koncu kiedy udaje mi sie go znalezc, to przy marznacym wietrze musze odczekac na odjazd prawie pol godziny. Centrum Paryza wita mnie cala gama kolorow, dokola cale rzesze ludzi wszelkich narodowosci. Paryz i jego atrakcje mam juz dosc dobrze opracowane, koncentruje sie zatem na okolicy dworca Gare d l’Est i spedzam czas spacerujac po szerokich bulwarach a pozniej ogrzewam sie w kawiarni. Noc spedzam zas w jednym z klubow, po imprezie w Atenach mam apetyt na kolejna noc na parkiecie i tam tez spedzam czas. Po wyjsciu z lokalu pogoda niestety nie rozpieszcza, ale mimo niesprzyjajacej aury oraz zmeczenia po dwoch nieprzespanych nocach zmierzam na dlugi nocny spacer po Polach Elizejskich. Jest 3-4 w nocy, wszystkie sklepy i lokal gastronomiczne sa niestety pozamykane, ale ma to swoj urok, z tej perspektywy jeszcze nie ogladalem francuskiej stolicy. Nad ranem odbieram moja kabinowke z przechowalni dworca Gare dzu Nord i kieruje sie pieszo do polozonego w poblizu Gare de l’Est, tam na dworcu nabywam najnowszy numer tygodnika Paris Match z prezydentem Emmanuele Macronem na okladce i wsiadam w bezposredni autobus na lotnisko CDG, gdzie kilkanascie minut po moim przyjezdzie rozpoczyna sie odprawa biletowo-bagazowa na rejs PLL LOT do Warszawy. Niestety, z racji specyficznej budowy terminala 1 i jego poszczegolnych satelitow nie udaje mi sie skorzystac z business lounge’u Lufthansy, LOT operuje bowiem z czesci, gdzie realizowane sa tylko odloty linii SAS i Aegean, a tam znaduje sie jedynie salonik kontraktowy SAS a jego godziny otwarcia dopasowane sa pod rejsy skandynawskiego przewoznika. Na szczescie rejs PLL LOT do Warszawy przebiega bez zaklocen i o czasie rozkladowym melduje sie z powrotem na warszawskim Okeciu.