Balkanska przygoda: Prisztina & Skopje / 19.01.2018 - 21.01.2018

W piatkowy poranek po dlugiej nocy spedzonej w Polskim Busie z Warszawy wysiadam na parkingu przy stacji metra Kölönföld i stamtad najnowsza czwarta linia metra docieram do stacji Rakoczy Utca, czyli w scisle centrum wegierskiej stolicy. Jest godzina 6 rano z minutami, moj organizm potrzebuje dawki kofeiny, a akurat w okolicy znajduje sie otwarty McDonald’s. Po porannej kawce jeszce na chwile wbiegam do pobliskiego supermarketu a nastepnie juz pieszo docieram do stacji Kalvin Ter, a stad juz linia metra jade az do koncowej stacji Köbanya-Kispest, gdzie czeka na mnie autobus 200E na lotnisko. Zaskoczyl mnie fakt, ze w koncu na trasach pojawiaja sie wyremontowane wagoniki metra (produkcji radzieckiej). Poza tym wladze miasta wprowadzily bezposredni autobus kursujacy miedze centrum a lotniskiem 100E. Na lotnisku sprawnie przechodze przez kontrole i musze jeszcze oczekiwac na wyswietlenie sie numeru bramki. Dobrze znam juz terminal lotniska w Budapeszcie, ostatni raz odlatywalem stad do Baku nocnym rejsem linii WizzAir, teraz z tego samego gate’u odlatuje do Prisztiny. Balkany sa moja czarna plama na mapie Europy, teraz zalicze dwa nowe kraje podczas mojej wycieczki, gdyz poza Kosowem wybieram sie do Skopje, stolicy Macedonii. Maszyna jest dosc slabo wypelniona, rejs do Prisztiny trwa ok. 1 h 20 min, podczas ladowania zaskakuje mnie fakt, ze uksztaltowanie terenu jest tak gorzyste. Sam terminal jest dosc maly, ale calkiem przyzwoity i nowoczesny, jeszcze tylko pobiezna kontrola paszportowa i juz jestem w halid przylotow. Pora na espresso oraz burek ze szpinakiem, czyli balkanska specjalnosc. Z lotniska do miasta jest ok. 25 km i nie kursuje publiczna komunikacja, wiec mafia taksowkowa ma sie dobrze. Poniewaz nie mam ochoty na wydanie 30 EUR, to postanawiam wziac sie na sposob. Kieruje sie glowna droga z lotniska w kierunku miasta, wprawdzie nie ma ona chodnia, ale pobocze jest raczej utwardzone i moge bezproblemowo dotrzec do ronda ze zjazdem z glownej trasy na lotnisko. Ustawiam sie w strategicznym miejscu i tam czekam na przejezdzajace autobusy, po kilku minutach nadjezdza autokar, macham reka, kierowca bez problemu sie zatrzymuje i ok. 20 minut pozniej jestem juz przy dworcu autobusowym i kieruje sie szybkim krokiem do hotelu. Pierwsze wrazenie to dosc spory chaos i boom budowlany, widac duzo rusztowan, buduje sie takze Ambasada Amerykanska, ktora zlokalizowana jest tuz obok mojego hotelu. Od razu po zameldowaniu ruszam do scislego centrum, znajduje poczte i zaopatruje sie  w znaczki pocztowe a nastepnie kieruje sie do pobliskiego supermarketu, ceny w prawdzie w euro, ale sa niesamowicie niskie, za pelen kosz lakoci place bardzo niska stawke. Teraz czas na spacer reprezentacyjna ulica, ktora prowadzi do katedry Matki Teresy z Kalkuty, ktora Kosowo takze sobie niejako zaanektowala. Taki kosciol moze nieco dziwic w panstwie zdominowanym przez islam. :) Na placu na przeciwko hotelu XXX znajduje sklep z pamiatkami, gdzie udaje mi sie zakupic magnesy i widokowki, czyli klasyczne gadzety z moich podrozy. Widowki najlepiej wypisuje sie przy kawusi, a o te w Prisztinie nie trudno, niemal tuz obok znajduje sie bardzo przestronna kawiarnia PRINCE, gdzie delektuje sie zimowa czekolada oraz ciastem tiramisu. Przede mna jeszcze wieczorny spacer po Prisztinie, po deserku czas na cos bardziej konkretnego, skusilem sie na kebab, specjalnosc kuchni balkanskiej, smakowal wybornie, a zajadalem go w przestronnej podgrzewanej restauracji.
Nastepnego dnia zaraz po przebudzeniu sie wyjrzalem przez okno i ujrzalem padajacy snieg. Myslalem, ze udalo mi sie uciec przed zima (w Polsce wlasnie szalal orkan Frederike) zaraz po sniadaniu udaje sie na dworzec autobusowy. W informacji pani daje mi pelen rozklad na trasie do Skopje, najbliszy bus odjezdza za 10 minut, w kasie za 5,50 EUR kupuje bilet i jestem skierowany do odpowiedniego stanowiska. Moja skromna osoba chyba wzbudza zainteresowanie, bo az 3 osoby od razu wskazuje mi droge na odpowiednia platforme, sam tez dalbym rade :D Busik do Skopje jest juz prawie pelen, ale akurat maja kilka pojedynczych miejsc, udaje mi sie swobodnie wejsc do srodka z walizka. Chwile po odjezdzie pojazdu bileter siedzacy obok kierowcy rozdaje liste do uzupelnienia, nalezy wpisac imie, nazwisko oraz numer paszportu. Nieco pozniej ten sam mezczyzna sprzedaje bilety, okazuje sie, ze mozna je takze nabyc juz na pokladzie za 5 euro, 0,50 EUR prowizji placi sie za taki sam bilet w kasie na dworcu, warto zatem isc bezposrednio do pojazdu. Oprocz mnie bilet mialy w reku tylko dwie osoby. Podroz trwa nieco ponad 2 godziny i wiedzie przez gorzysty krajobraz, padajacy snieg przykryl szczyty gorskie a w dolinach mimo niekorzystnej aury robotnicy uwijaja sie jak mroweczki, trwa budowa nowej trasy drogowej, w takich momentach widac, jak bardzo zaawansowana jest obecna technologia. Wspomniany wczesniej bileter jest bardzo pomocny podczas kontroli graniczne, zbiera paszporty, zanosi je do strazy granicznej a nastepnie rozdaje pasazerom, calosc trwa okolo 30 minut, po przekroczeniu granicy na terenie Macedonii pogoda lekko sie poprawia i przynajmniej nie pada snieg. W Skopje tuz po wyjsciu z busa zostaje otoczony przez kierowcow taxi, ktorzy chca zawiezc mnie na aerodrom, ale musze ich rozczarowac. W kantorze na dworcu kolejowo-autobusowym wymieniam euro na macedonskie denary a w pobliskiej poczcie po odstaniu w dosc dlugiej kolejce udaje mi sie nabyc znaczki. W koncu ruszam do hotelu, zaskakuja mnie czerwone pietrowe autobusy niczym zywcem przeniesione z Londynu. Przed wizyta w Skopje wiedzialem, ze miasto jest mocno specyficzne, wiec monumentalna architektura mnie nie zaskoczyla, a wrecz bardzo przypadla mi do gustu, przyznam, ze taki kicz w eleganckim wydaniu mnie urzeka. Po drodze trafiam jeszcze do centrum handlowego, gdzie robie spore zakupy spozywcze: tym razem biore kolejne jogurty, owsianki i rozne rodzaje kaw instant Nescafe (jest cynamonowa czy kokosowa frappe). Dosc szybko udaje mi sie trafic do mojego hotelu polozonego w centrum miasta, z zewnatrz wyglada dosc niepozornie, ale w srodku jest naprawde przyzwoity i nieco futurystyczny, tak jak lubie.
Czas na pierwszy spacer po miescie, niestety, pogoda zupelnie nie rozpieszcza, ale zostaje tu tylko na

chwile, wiec zalezy mi, by zobaczyc jak najwiecej. Pierwsze kroki kieruje na starowke, tutaj tez zaopatruje sie w widokowki i mimo marznacego deszczu ide dalej, tym razem przechodze przez kamienny most na rzece Vardar, mijam oszalamiajace gmachy rzadowe i trafiam na Plac Macedonia, gdzie mozna podziwiac ogromnego jezdzca na koniu, ktory nawiazuje do postaci Aleksandra Wielkiego (jego imieniem nazwane tez tez stoleczne lotnisko). W Skopje maja nawet luk triumfalny oraz 3 egzemplarze statkow na rzece, gdzie znajduja sie restauracje. Czas rozgrzac sie przy aromatycznym espresso Lavazzy tuz przy glownym placu. Ceny takze bardzo kuszace, mimo ze to jedna z najbardziej reprezentacyjnych ulic miasta. Tymczasem na kolace udaje sie do Burger Kinga (McD wycofal sie z kraju przed kilkoma laty), dawno nie jadlem klasycznego fast foodu, czas nadrobic zaleglosci. W koncu opady deszcze ze sniegiem ustaja, ale jestem juz dosc zmarzniety, wiec jeszcze tylko kilka krokow i szybko wracam do hotelowego pokoju wygrzac sie pod ciepla kolderke.
Nastepnego dnia po bardzo wystawnym sniadaniu mam jeszcze sporo czasu na spacer, mam ochote sie ogrzac, ale wszystko jest jeszcze pozamykane, z pomoca przychodzi mu ponownie Burger King, gdzie moge zamowic kawe na wynos, w wiekszosci kawiarni raczej nie widzialem opcji na wynos w papierowych kubkach. Czas zbierac sie na lotnisko, mam juz wykupiony i wydrukowany bilet na Vardar Bus, jego rozklad jest dostosowany do lotow linii WizzAir, a przystanek znajduje sie naprzeciwko hotelu Holiday Inn. Po ok. 30 minutach jazdy (czesc trasy przebiega droga szybkiego ruchu) docieramy na lotnisko, sprawnie przechodze przez kontrole bezpieczenstwa i paszportowa i oczekuje juz na odlot mojego samolotu WizzAir do Bratyslawy, skad tego samego wieczoru odlatuje dalej do Warszawy. Dziekuje zalodze!                 

Mogę jak Etna zbudzić się, czyli Catania / 13.01.2018

Kiedy w Polsce zima trzyma warto wybrac sie na polundie Europy, gdzie o tej porze roku wciaz mozemy cieszyc sie pieknym sloncem i przyjemna temperatura. Jako fan weekendowych wypadow tym razem za cel wycieczki obralem sobie sycylijska Catanie, a z pomoca przyszedl mi dobrze zbilansowany rozklad lotow linii WizzAir, ktory umozliwil zorganizowanie tzw. Jednodniowki: wylot w sobotni poranek z Katowic, powrot tuz przed polnoca do Warszawy.  Pozostalo tylko polowanie na tanie bilety na tej trasie, co bylo nieco ryzykowne, gdyz ciezko utrafic, kiedy u przewoznika pojawia sie ceny na danej trasie umozliwiajaca korelacje dat, gdyz nie kupujemy lotow w dwie strony. W koncu na poczatu listopada udaje mi sie upolowac korzystane ceny i tak oto pozostalo tylko oczekiwanie do tego styczniowego poranka, kiedy tu przed 5 rano melduje sie na katowickim lotnisku. Odlot nastepuje z terminala B, ktorego standard niestety mocno odbiega od obecnych stanardow, ale najwidoczniej tak ma byc, gdyz nie widze zbytniej poprawy w zakresie infrastruktury teh czesci terminala. Tym razem bardzo sprawnie przechodze przez kontrole bezpieczenstwa, nie musze nawet zdejmowac obuwia, o co zwykle mnie proszono podczas przechodzenia przez wykrywacz metalu w KTW. Boarding rozpoczyna sie przed czasem, do samolotu zostajemy przewiezieni autobusem, wczesniej jakos nie zorientowalem sie, ze polecimy Airubusem A321, to moj pierwszy raz na pokladzie wiekszego samolotu od A320 wegierskiego przewoznika. O dziwo samolot jest bardzo dobrze wypelniony, w wiekszosci leca cale rodziny, obok mnie leca az 3 pokolenia, w zyciu bym nie pomyslal o takim urlopie, ale jak widac sa rodziny, ktorym odpowiada taka forma wypoczynku. Sam rejs przebiega bardzo lagodnie i ok. 09:30 po 2 godzinach lotu ladujemy na lotnisku w Catanii. Poniewaz do miasta mozna dojsc pieszo w nieco ponad godzine, to decyduje sie na to rozwiazanie. Dla bardziej leniwych – z lotniska do centrum kursuje autobus Alibus, przystanek znajduje sie tuz przy wylotach na lewo od wyjscia i nie sposob go przeoczyc. Po drodze kilka minut od lotniska mijam spore centrum handlowe CittĂ  Mercato, ktore miesci w sobie supermarket Auchan, gdzie zaopatruje sie we wloskie przysmaki jak kawa Lavazza, ciastka Pan di Stelle, malutkie pesto, makaron Barilla, regionalny slodki przysmak cannoli i chino. Po wyjsciu ze sklepu jestem objuczony jak wielblad, ale dzielnie daje rade i docieram do centrum. Po drodze na wejsciu do miasta mijam szemrana dzielnice, poobijane kamienice, odpadajacy tynki, brud, smiecie na jezdni, bylejak ubrane dzieci bawiace sie weglem, bezpanskie psy oraz stacze pod monopolem, patologia niezaleznie od kraju prezentuje sie podobnie.
Centrum Catanii wyglada jak typowe wloskie miasteczka, sporo czerwonej cegly, dosc waskie i jednokierunkowe uliczki, momentami jest dosc tloczno i gwarnie, a na sznurkach na balkonach suszy sie pranie. Punkt charakterystycznym gorujacym nad miastem jest wulkan Etna, ktorego osniezony szczyt zlowrogo spoziera na mieszkancow miasta. Patrzac na gorce trudno mi jest sobie wyobrazic, ze z tego krateru moze wydoybwac sie lawa i kleby dymu. Powoli przechadzam sie reprezentacyjna Via Etnea, zagladam do salonu Bialetti, kupuje widokowki a w kiosku Tabacchi zaopatruje sie w znaczki. W porze obiadowej delektuje sie klasyczna pizza, na deser wypijam klasyczne espresso w eleganckiej kawiarni Cioccolato E Gelato (C&G) nawiazujaca graficznie do slynnego logo wloskich projektantow Dolce & Gabbana. Okolo godziny 16 zbieram sie powoli w kierunku lotniska, po drodze mijam wykonanego z kamienia lawowego słonia uchodzacy za symbol miasta. Ponownie przechodze przez zaniedbana dzielnice, widze, jak mlody chlopak sila prowadzi konia, ktory ku mojemu zaskoczeniu takze i w klimacie srodziemnomorskim jest wykorzystywany jako zwierze pociagowe, bardziej spodziewalbym sie tutaj osiolkow. Na lotnisku jestem nieco ponad 3 godziny przed odlotem, na poziomie przylotow korzystam ze specjalnego punktu, gdzie moge doladowac moj telefon, znajduje sie on akurat naprzeciwko wyjscia pasazerow ze strefy airside, obserwuje zatem liczne sceny powitan, usciski, bukiety, pocalunki. No coz, na mnie akurat nigdy nikt nie czeka, taka jest cena samotnych podrozy. Kontrola bezpieczenstwa przebiega bardzo sprawnie, nie ma wielkiego tloku, z samego lotniska operuja glownie przewoznicy niskokosztowi, wiekszosc polaczen to rejsy krajowej po Wloszech. Boarding mojego wieczornego rejsu WizzAir do Warszawy odbywa sie bez zaklocen i planowo o 21:00 startujemy, pogoda na trasie jest bardzo dobra, jeszcze przed startem wita nas kapitan Slawomir Cichon, rejs do Warszawy trwa dokladnie 2,5 h, ok. 23:30 koncze moj wloski dzien. Ciao!

Sylwestrowo w Berlinie / 31.12.2017

W niedzielne popoludnie pojawiam sie na Lotnisku Chopina, przede mna nieco bardziej wyjatkowy lot do Berlina ze wzgledu na date – odbywa sie on bowiem w Sylwestra. Poza tym jest to dla mnie maly jubileusz, bedzie to lot 375. Przy stanowisku odprawy klasy biznes PLL LOT odbieram karte pokladowa, mila pani zyczy mi szczesliwej podrozy i zaprasza do skorzystania z dedykowanego przejscia fast track. Mimo ze teoretycznie mi ono nie przysluguje, to PLL LOT na swoim lotnisku hubowy w Warszawie oferuje taka opcje takze pasazerom klasy ekonomicznej, ktorzy posiadaja jedynie karte Star Alliance Silver, normalnie taki luksus jest przeznaczony dla pasazerow klasy biznes oraz pasazerow o statusie Senator i HON. Lotnisko swieci pustkami, nikogo nie ma przy kontroli bezpieczenstwa, jeszcze tylko na stoisku duty free skrapiam sie perfumami Chanel Egoist (taka moja mala tradycja) i relaksuje sie w saloniku biznesowym Polonez, przede mna prawdziwie niedzielny obiad z rosolkiem :D Obfity posilek przyda mi sie bardzo przed wieczorna impreza. Boarding z gate’u numer 1 rozpoczyna sie punktualnie, do samolotu zostajemy przewiezieni autobusem. Po dotarciu do lotowskiego Bombardiera dotrzegam, ze kapitan rejsu LO 389 Emanuel Grzegórzko ma na sobie swiecaca zolta korone – odpowiedni gadzet przed sylwestrowa zabawa. Kapitan usmiecha sie do wsiadajacych pasazerow i macha w ich kierunku, bardzo mily gest przed podroza. Na pokladzie wita nas sympatyczna szefowa pokladu pani Patrycja Tucholska. Zajmuje wybrane wczesniej miejsce 5 D, fotel obok mnie pozostaje wolny, wiec mam nieco wiecej przestrzeni na nogi. Kapitan wraz z pierwszym oficerem Filipem Zasada witaja nas na pokladzie i zapowiadaja bardzo dobra pogode na lot, tak tez dzieje sie w rzeczywistosci, samolot startuje co do minuty, za oknem widac pieknie rozswietlone centrum Warszawy, wprawdzie do polnocy jeszcze daleko, ale w oddali juz widac rozblyskujace fajerwerki. Prawdziwa kanonade na niebie widac jednak dopiero podczas podchodzenia do ladowania na lotnisko Tegel w Berlinie, z lotu ptaka moge podziwiac niemal prawdziwy pokaz. Zawsze wydawalo mi sie, ze wznosza sie one wysoko, ale z wysokosci kabiny pasazerskiej wspomniane fajerwerki docieraja stosunkowo nisko i nie sa szkodliwe dla przelatujacych obiektow. Nasz rejs do Berlina TXL trwal godzine i 10 minut, podczas rejsu oprocz kawy i herbaty a takze wody serwowano przekaske w postaci Mikolajka, a nie klasycznego Prince Polo, co jest ciekawym, zapewnie sezonowym rozwiazaniem. Tym razem magazyn pokladowy Kalejdoskop skupial sie na swiatecznych potrafach w Polsce oraz reklamie najnowszego polaczenia dalekiego zasiegu LOT-u do Singapuru. Szczęśliwego Nowego Roku!