Bonjour! Kolejna pora
wycieczkowych przeżyć przede mną – czas złożyć kolejną wizytę europejskiej
stolicy Brukseli. Bilety w niebywale niskiej cenie 2 złote (tak, dwa złote, to
nie chochlik) kupiłem około 1,5 miesiąca przed podróżą korzystająca z „bezharaczowej”
karty Mastercard Prepaid BZW BK. Podróż jedynie z bagażem podręcznym, ale w
przypadku wypadu na niecałe 24 godziny to akurat żaden problem. Tym razem
chciałem po prostu spędzić w Belgii miłe leniwe popołudnie, skosztować lokalnych
przysmaków i poszaleć na parkiecie w klubie Le You – dlatego też nieprzypadkowo
wybór padł na termin niedzielno-poniedziałkowy. Wtedy nie przypuszczałem, że
wycieczka będzie obfitowała w dość nieprzewidziane atrakcje ;) Ale po kolei…
W niedzielny poranek o 7:20
wsiadam na przystanku PKP Warszawa Koło do pociągu Kolei Mazowieckich w
kierunku Ciechanowa. Kiedy słyszę to miasto od razu staje mi przed oczami słynna Dorota ;) Do Modlina według rozkładu jedzie się ok. 50 minut, mimo
wczesnej pory w niedzielę pociąg jest pełen – na Dworcu Gdańskim oraz na
kolejnych stacjach wsiada dużo ogorzałych panów, którzy jadą do pracy –
większość z nich wygląda jak typowe pijaczki spod budki i wcale nie mylę w
moich przypuszczeniach. Kilka minut później zaczynają się głośniejsze rozmowy,
sprośne żarty a między koleżkami krążą różne trunki sprytnie ukryte przed oczami
współpasażerów i konduktora. Widać zresztą, że zna on większość tych panów z
widzenia. Uff, z ulgą opuszczam to towarzystwo na stacji w Modlinie. Oprócz
mnie z biało-zielono-żółtego składu Elf wysiada zaledwie garstka osób, co
pozwala przypuszczać, że na lotnisku tłumów nie będzie. Po około 10 minutach
ruszam shuttle busem pod terminal lotniska WMI. Od razy podchodzę do kontroli
bezpieczeństwa – chwilę później za mną jest już długa kolejka, mam fuksa, że
wszedłem w odpowiednim momencie. Słychać dużo języka rosyjskiego, co może
zastanawiać, ponieważ loty z Rosją nie są stąd obsługiwane. Ostatnim razem nie
zwróciłem dokładnie uwagi na lotniskową służbę ochrony, tym razem przyjrzałem
się im nieco bliżej, radziłbym do cudzoziemców używać języka angielskiego a nie
łaciny podwórkowej. Takie zachowanie w niczym nie pomoże i tylko nieładnie
świadczy o pracującym na lotnisku personelu. Nigdy za granicą nie zdarzyło mi
się, by pracownicy security nie znali podstawowych zwrotów w języku obcym. To
taka moja sugestia, ale może jestem po prostu wyczulony i inni nie zwracają na
ten fakt uwagi.
W części przeznaczonej dla pasażerów jest całkiem sporo ludzi,
w kawiarniach większość miejsc zajęta, spore kolejki także w sklepie
wolnocłowym. Przy poszczególnych bramkach miejsca okupują już podróżujący. Mój
lot ma odbywać się z gate 4A, jest już wyświetlony na ekranie. Przy wyjściu
numer 3A rozpoczyna się właśnie boarding na lot do Sztokholmu Skavsta, panie
przedzierają się przez kolejkę, stemplują pieczątkami z logo LS Airport
Services wydrukowane karty pokładowe, wszystko oczywiście z zachowaniem zasady
priority & others oraz przypominając o limicie jednej sztuki bagażu
podręcznego. Zajmuję miejsce, obserwuję podróżnych, do Brukseli Charleloi
będzie podróżować ze mną spora grupa cudzoziemców, Polaków tym razem nie ma
zbyt wielu. Tuż po godzinie 9 z głośników rozbrzmiewa komunikat, w którym
pracownicy handlingu proszą nas o uformowanie kolejki. Tego się nie
spodziewałem, by już na ponad godzinę przed odlotem tworzyć kolejkę i sprawdzać
karty pokładowe. Cóż, staję w kolejce i od tej pory już trzeba przyzwyczaić się
do stania. Ciekawe, jak długo będzie trzeba stać na płycie lotniska przed
wejściem do samolotu. Wtedy spoglądam za okno i dostrzegam, że znad pól
nadciągnęła złowieszcza mgła, która przyczyni się do paraliżu lotniska tego
dnia. Port w Modlinie nie jest przystosowany do wykonywania operacji przy
gorszych warunkach atmosferycznych, system ILS dopiero jest w trakcie
instalowania, według oficjalnych prognoz ma działać w marcu 2013. Chwilę
później pojawiają się kolejne informacje o opóźnieniach, nie może wylądować
samolot ze Sztokholmu, nasz lot do Charleloi też łapie opóźnienie, podobnie
Oslo oraz Londyn. Pasażerowie rozchodzą się po terminalu, zaczyna panować
poruszenie, obsługa lotniska dwoi się i troi, by zapanować nad tym chaosem. I
wreszcie pojawia się komunikat – samolot linii Ryanair rejs numer FR1011 z CRL
do WMI wylądował na lotnisku Chopina w Warszawie, w związku z czym podróżujący
do Brukseli Charleloi zostaną przewiezieni na lotnisko WAW autokarami za około
godzinę. Osoby, które zrobiły zakupy w strefie wolnocłowej są proszone o zwrot
artykułów, pasażerowie muszą też odebrać zgłoszony wcześniej bagaż
rejestrowany. Przed wyjściem na płytę lotniska sprawdzane są po raz kolejny
nasze karty pokładowe, czas na krótki spacer i przechodzimy do hali odbioru
bagażu, gdzie kręcą się już panowie z ochrony. Tutaj chyba najsłabszy punkt
programu – pani z handlingu niespodziewanie się oddala i bez żadnej informacji
pozostawia pasażerów zdanych na własny los. Wszyscy oczekują, że ktoś po nas
przyjdzie, ale z błędu wyprowadza nas jeden z ochroniarzy, wychodzimy na
zewnątrz i wtedy dociera do mnie, że w Modlinie tego poranka nic nie wyląduje.
W terminalu tłum zdenerwowanych ludzi, dzwoniące telefony a na tablicy
przylotów informacje o przekierowaniu lotów na lotniska w Warszawie lub Łodzi i
kolejnych opóźnieniach. Pojawia się informacja o wstrzymaniu odprawy bagażowej
dla lotów WizzAir, kilka minut później odwołane zostają wszystkie operacje tej
linii. Kolejka do informacji lotniskowej zdaje się nie mieć końca, szczerze
współczuję poszkodowanym pasażerom, dobrze, że mnie na podróży aż tak bardzo
nie zależy i w razie czego mógłbym z
niej zrezygnować. Chwila na kawę z automatu, wychodzę na zewnątrz, ale autobusu
dla nas ani śladu, ludzie czekają przed budynkiem, wielu pali papierosy i
czekamy na Godota. Wchodzę ogrzać się do środka, przeglądam gazety i szacuję, o
której możemy wylądować w Belgii. Kątem oka widzę, że przed terminal
podstawiony zostaje autokar, tak, to ten dla nas. Po raz kolejny przy wejściu
sprawdzona zostaje tożsamość oraz karta pokładowa pasażera, pani odnotowuje na
liście poszczególne osoby i zamawia kolejny autokar, bo wiadomo, że wszyscy nie
zmieszczą się do jednego. Mnie udaje się zająć miejsce w tym pierwszym, więc
wcześniej odjeżdżamy na Okęcie. Na mieście o tej porze nie ma korków, w miarę
sprawie docieramy na lotnisk im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Na płycie
postojowej widzę z daleka 4 samoloty Ryanair i 2 różowe landrynki WizzAir. Wychodzi
po nas pani z LS Airport Services i zaprasza wszystkich do stanowisk check-in.
Muszę przyznać, że idzie im to naprawdę sprawnie, na wyświetlaczach pojawia się
informacja o locie z jego numerem i planowaną godziną startu 13:30. Dla potrzeb
organizacyjnych każdy pasażer dostaje wydrukowaną własną kartę pokładową, co w
Ryanairze jest niemal niespotykane, bowiem pasażerowie tej linii są zobowiązani
do samodzielnego druku boarding passes. Pani kierująca odprawą zachowuje
procedury z Ryanaira, jako pierwszych prosi posiadaczy pierwszeństwa wejścia na
pokład, ale takich szczęśliwców nie ma zbyt wielu. Wszystkie dane muszą zostać
ręcznie wpisane do komputera, jestem na początku kolejki i zaraz po otrzymaniu
karty pokładowej udaję się do kontroli bezpieczeństwa. W południe nie ma prawie
żadnego lotu, więc sprawnie przechodzę przez bramki i mogę po raz kolejny
podziwiać Okęcie. Nie spodziewałem się, że w tym roku jeszcze tutaj zawitam, a
tu taka miła niespodzianka. Odlot odbywa się z gate 1, nieopodal siedzi załoga
pokładowa Wizz Air, którego samolot także został przekierowany na lotnisko WAW.
Lustruję dokładnie panie w różowych koszulkach i panów w koszulach fioletowych
– to służbowe uniformy węgierskiego przewoźnika. Powoli obok mnie gromadzą się
inni pasażerowie, pamiętam, że z tej bramki odlatywałem kiedyś do Pragi. Wreszcie
około godz. 12:45 pojawia się pani z handlingu w towarzystwie kolegi i
rozpoczyna boarding do autobusu. Co zaskakuje, mają przygotowane logo Ryana,
napisy priority, odczytywany jest także standardowy tekst o jednej sztuce
bagażu podręcznego i obowiązku trzymania dzieci za rękę (sic!). Po kilkunastu
minutach jesteśmy pod naszym Boeingiem 737-800.
Przy wejściu wita nas wesoły
steward, humor dopisywał mu przez całą podróż, prosił, by nie tańczyć i nie
skakać w przejściu a na koniec podziękował pasażerom za lot w imieniu załogi
oraz swojego męża kapitana i jeszcze przeprosił za brak tradycyjnych fanfar,
które puszczane są po każdym punktualnym locie FRancą. Pamiętam moje
zdziwienie, kiedy pierwszy raz usłyszałem te dźwięki, teraz wiem, że to u nich
standard. Lot upływa spokojnie, tylko dwa razy pali się lampka sygnalizująca
pozostawienie pasów zapiętych. Oczywiście wszystkie loty Ryanair przypominają
wizytę na bazarze – nagabywanie do zakupu kanapek, napojów, losów, zdrapek,
kalendarzy i innych gadżetów jest tam na porządu dziennym – właśnie to
zniechęca mnie przed castingiem do pracy dla Cabin crew w tej linii. O godzinie
16 lądujemy w słonecznym Charleloi, słońce mocno świeci, jest ciepło, wręcz
wiosennie…
Teraz z lotniska CRL trzeba
dostać się do centrum Brukseli. Co pół godziny do Dworca Południowego (Gare de
Midi) kursują autokary sprzed terminala. Koszt przejazdu w jedną stronę to 13
euro, kupując bilet w dwie strony zaoszczędzimy 4 euro, gdyż zapłacimy
„jedynie” 22 euro. Ważna uwaga – bilety w dwie strony można nabyć tylko w
automatach przy przystanku określając konkretną datę i godzinę, nie ma
możliwości płatności gotówką, pozostaje wyłącznie płatność kartą kredytową.
Kilka kroków dalej jest specjalny punkt prowadzący sprzedaż biletów, ale można
nabyć tam tylko bilety w jedną stronę za 13 euro płacąc kartą lub przygotowując
odliczoną kwotę. Autokary są przestronne i wygodne, w moim kursie o godzinie 17
niemal zionęło pustką. Jako że do odjazdu miałem jeszcze ponad 30 minut, to
przespacerowałem się po lotnisku, kupiłem i wysłałem widokówki do Polski oraz
spałaszowałem gofra z dżemem – pychota! :)
W Brukseli jestem przed godziną 18, wysiadam w znajomej okolicy, to moja trzecia wizyta w stolicy Belgii, nie czuję się więc nieswojo. Tak się składa, że poprzednio docierałem to tego miasta pociągiem międzynarodowym z Amsterdamu i wysiadałem akurat na stacji Zwid/Midi, więc teraz wiedziałem, że pierwsze kroki skieruję do marketu Carrefour Express oraz do kawiarni/piekarni z bardzo smacznymi kanapkami i słodkimi wypiekami, gdzie za naprawdę niskie jak na Europę Zachodnią ceny można skosztować smacznych specjałów. Po posiłku spaceruję nieco po dworcu, widzę elegancko urządzone biura AF/KLM a kilka metrów dalej stacja szybkich pociągów odjeżdżających do Londynu. Ciekawe, jak to jest przejechać się pod English Chanel / Kanałem La Manche…
Pora opuścić budynek dworca, na
zewnątrz jest już oczywiście ciemno, ale wszędzie dookoła palą się lampy,
latarnie i dużo neonów. Przechodzę kilka metrów do większego skrzyżowania i
zmierzam Avenue de Stalingrad a następnie Lemonnier w kierunku ścisłego centrum
i starówki. Po drodze mijam wiele sklepów prowadzonych przez Arabów, na ulicach
widać wiele osób o ciemnym kolorze skóry, czuję się niczym w Maroku, lubię
takie egzotyczne klimaty, przypominają mi się wtedy moja poprzednie wojaże. Jak
ten czas szybko leci, prawie rok temu leżałem na plaży w Agadirze, a teraz już
planuję przyszłoroczną majówkę na Costa del Sol. Powoli przecinam kolejne
przecznice i docieram do budynku belgijskiej giełdy. Nieopodal znajduje się
McDonald’s, a nad nim hotel Marriott. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie
odwiedził mojej ulubionej sieci fast food – ceny niestety jak to w krajach
Benelux wysokie, wybieram kanapkę Petit Texas oraz shake bananowy, niedostępny
w Polsce. Po krótkim odpoczynku ruszam na starówkę, wąskimi uliczkami docieram
do figurki-fontanny Manneken Pis – chyba najbardziej stereotypowego symbolu
Brukseli. Tym razem chłopczyk nie jest odziany w ubranko, mam nadzieję, że nie
jest mu zimno :-P Pamiątkowa fotka i dalej spacer po starówce, wokół mnóstwo
przytulnych knajpek czy kafejek oferujących belgijskie specjały, oczywiście
prym wiodą czekoladki, gofry, lody i frytki z majonezem. Na głównym rynku
(Grand Place / Grote Markt) ustawiona jest kolorowa iluminacja choinki oraz
szopka. Światła wokół są zgaszone, więc
atmosfera jest już dość nastrojowa. Powoli robie się późno, na ulicach widać
coraz mniej spacerowiczów, straganiarze zamykają swoje stoiska na noc. Ja robię
jeszcze rundkę wokół katedry (przypomina paryską Notre Dame) i po drodze
zatrzymuję się na dłuższą chwilę na Centraal Stadion, by posłuchać zapowiedzi
pociągów w języku francuskim. To miód dla moich uszu.
Wreszcie nadchodzi czas na imprezę w Le You, przed wejściem leży już czerwony dywan, ustawione są słupki ze sznurkami (charakterystyczny element przed wejściem do night clubs), ściana jest iluminowana kolorowymi światłami. Kolejki do wejścia jeszcze nie ma, może to i lepiej, bo wystarczy mi już odstanie ponad 45 minut przed wejściem do G-A-Y Late w Londynie. Wstęp 9 €, ale w tym 3 dowolne napoje, później wymieniam je na mój ulubiony napój Red Bull i lampkę szampana Moet et Chandon. Przed północą parkiet w klubie jest już pełen, wystrój bardzo ładny, nowoczesność, żywe barwy, miła dla ucha muzyka, generalnie króluje pop i lekki house. Miło popatrzeć na zadbanych ludzi, nowe twarze, odmienić wnętrza. Kilka minut po 3 w nocy wychodzę z lokalu i czeka mnie nocny spacer ulicami Brukseli. Ludzi jest bardzo mało, ale wszystkie chodniki są dobrze oświetlone, trasa do Gare de Midi także świetnie oznakowana, około 3:40 docieram na przystanek autobusów odjeżdżających na lotnisko Charleloi. Okazuję kierowcy bilet i zajmuję miejsce w autokarze. Tym razem większość miejsc jest zajęta, większość osób łapie jeszcze drzemkę, jest przecież bardzo wcześnie. Po 45 minutach docieramy do celu. Otwarte są już odprawy dla pierwszych porannych wylotów o 06:00, typu Mediolan Bergamo, Tanger czy Nador. Po godzinie oczekiwania wyświetla się także Varsovie Modlin, szybko udaję się z wydrukowaną kartą pokładową do kontroli bezpieczeństwa. Ludzi jeszcze nie ma zbyt wielu, więc nie trwa ona zbyt długo i kolejne minuty przed odlotem do Polski spędzam w poczekalni przy gate 15. Boarding odbywa się standardowo, ale tym razem osoby z personelu kontrolują także dość szczegółowo bagaże podręczne i nadkładają na nie słynne już kartonowe pudełko. Kilka osób zostało następnie poproszonych o podejście do metalowego sizera, ale obyło się bez dodatkowych opłat, przepakowywania się i stresu. Samolot wystartował punktualnie, na zewnątrz było jeszcze ciemno, ale wkrótce wzbiliśmy się w górę i nad chmurami świeciło słońce, które towarzyszyło nam w podróży aż do Modlina, gdzie powitała nas piękna pogoda. I takich właśnie lądowań w sprzyjających warunkach atmosferycznych każdemu życzę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz