

Najogólniej
rzecz ujmując pobyt w Kolonii uważam za bardzo udany - każdego
dnia miałem wolne popołudnia, więc starczyło czasu na wizyty na mieście.
Ponieważ mieszkałem w hotelu Atrium Rodenkirchen, który znajdował się na przedmieściach,
musiałem nieco czasu przeznaczyć na dostanie się do centrum, ale dojazd kolejką
numer 16 był bezbolesny, do centrum jechałem ok. 20 minut. Po wyjściu z dworca głównego
od razu wyłania się katedra, monumentalny gotyk i sklepienia krzyżowo-żebrowe robią
wrażenie. Obowiązkowo trzeba wejść do środka, jest ciemno, u sufitu widnieją
kolorowe witraże, a malutkie świeczki lekko rozświetlają mrok. Po świątyni
krążą lokalni duchowni w czerwonych szatach i zbierają od wiernych / zwiedzających
datki na renowację katedry. Tuż obok katedry znajduje się deptak - ulica
handlowa, po której każdego dnia przemieszczają się
tłumy zakupowiczów. Tradycyjnie wizyta w Zarze, H&M, w The Body Shop mieli
akurat w promocji miniaturowe płyny pod prysznic o zapachach, których dawno nie
widziałem w Warszawie. Obowiązkowo wpadłem do Starbucks Coffee (w ofercie mieli
teraz Vanilla Spice Latte i Chai Tea Latte), Dunkin’ Donuts i McDonald’s - kubki
smakowe zaspokojone. Poza tym w tajskiej knajpie Kittichai skusiłem się na
pyszne tofu w sosie curry z orzechami i mój ulubiony sok z guawy. Mała impreza
w klubie też zaliczona, zakupy słodyczy i innych przysmaków zrobione, więc
jestem jak najbardziej zadowolony z pobytu w Kolonii.
W piątek po południu nadszedł czas, kiedy to musiałem pożegnać się z Kolonią. Wiadomo, powroty zawsze są trudne, ale przede mną przecież kolejny lot, wiec już się na niego cieszę. Kilka minut po godzinie 14 odjeżdżamy taksówką spod biura i po około 20 minutach jazdy docieramy na koloński główny dworzec kolejowy - koszt takiej przyjemności to 22 euro, ale w końcu firma płaci, więc można sobie pozwolić na takie wygody. Sam z własnej i nieprzymuszonej woli z pewnością nawet nie rozważałbym opcji taxi - tak jestem zżyty z komunikacją miejską, że korzystanie z usług taksówek to dla mnie niemalże ostateczność - korzystałem z nich jedynie w Maroku, Egipcie (w AGA & SSH praktycznie nie funkcjonuje inna forma dojazdu na lotnisko) i dawno temu na Majorce i Ibizie, kiedy musiałem nad ranem dostać się na lotnisko. Oprócz faktu, że mogę podejrzeć jak funkcjonuje lokalny transport publiczny, nie muszę też rujnować mojego zazwyczaj skromnego budżetu. Zwłaszcza z taksówkarzami z krajów arabskich mam złe wspomnienia, więc jestem niejako uprzedzony do tego środka transportu.
Na dworcu Köln Hbf. w automacie kupujemy bilet na pociąg regionalny na lotnisko DUS – jeśli ktoś nie lubi nosić przy sobie gotówki gorąco polecam zabrać ze sobą do Niemiec kartę Maestro, bo bardzo często w różnego rodzaju automatach czy nawet niektórych bankomatach karty kredytowe Visa i Mastercard nie są akceptowane! Raz przez taką złośliwość losu utknąłem na peronie lotniska SXF na kilka dobrych minut, zanim znalazłem odpowiednie urządzenie, które było skłonne do współpracy ;) Ponieważ mamy jeszcze chwilę, to wstępuję do McDonald’s - wybieram bagietkę z pomidorami, mozarellą i rukolą - taki zestaw kanapka + napój to koszt 3,99 euro, więc cena jak na Niemcy bardzo korzystna. Jeszcze tylko wysyłam widokówki do znajomych w Polsce i ruszamy ruchomymi schodami na peron. Pociąg DB Regio powinien odjechać o 14:49 z toru czwartego, jest 14:48 a na naszym torze wciąż stoi pociąg IC Frankfurt - Amsterdam. Kątem oka dostrzegam, że w oddali na tym samym torze jest podstawiony nasz pociąg rzuciła mi się w oczy czerwona lokomotywa. Pędem ruszamy do piętrowych wagonów, inni podróżni z walizkami także zorientowali się, że pociąg jest podstawiony w dalszym sektorze i biegną do mającego zaraz odjechać składu.
Na szczęście na peronie jest zawiadowca stacji, wiec na wszystkich poczeka. Kiedy w końcu docieramy do drzwi pociągu okazuje się, że jako pierwszy podstawiony jest wagon pierwszej klasy, więc musimy przejść przez cały korytarz. Niestety, następny wagon jest totalnie nabity pasażerami, ledwo starcza miejsca w przejściu a ostatni podróżni jeszcze dobiegają. Jesteśmy mocno zdziwieni - wprawdzie w piątek po południu na Dworcu Centralnym też bywa tłoczno, ale raczej po godzinie 16, a nie po 14. W większości są tutaj ludzie młodzi, więc pewnie sporo studentów w piątki wcześniej kończy zajęcia i wraca do okolicznych miejscowości w Zagłębiu Ruhry. Kierownik pociągu prosi wszystkich o przejście do kolejnych wagonów, ponieważ są mniej zatłoczone. Paradowanie z walizką przez korytarz miedzy ludźmi, psami oraz pokonywanie schodków w dół i w górę to zajęcie dla gimnastyka. Sport ten jednak całkiem zgrabnie mi wychodzi i znajduję nieco miejsca dla siebie w bodajże trzecim wagonie. Pociąg jedzie szybko, zatrzymuje się tylko na kilku stacjach, większość pasażerów wysiada na dworcu głównym w Düsseldorfie, następny przystanek to już lotnisko DUS. Ze stacji kolejką gondolową podjeżdżamy pod terminal A, punktualnie za 2 godziny mamy odlot, czas na odprawę.
W hali odlotów jest całkiem sporo pasażerów, większość to oczywiście biznesmeni z małymi walizeczkami. Na prawo od wejścia znajduje się odprawa dla klasy Business i First, do klasy ekonomicznej trzeba dostać się przepychając się nieco w głąb. Przed punktami odprawy oczywiście stoi pani, która pilnuje, by każdy wcześnie był już odprawiony - tym razem ku mojemu zdziwieniu automaty drukuję kolorowe karty Lufthansy. Szybko nadaję bagaż i przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa. Pasażerów jest dużo, ale jest także dużo otwartych stanowisk. Tym razem nie piszczę, wszystko jest w porządku i mogę przejść do strefy, gdzie zazwyczaj znajdują się sklepy duty free. Jestem niemiło zaskoczony, bo lotnisko DUS ma bardzo ubogą ofertę sklepów czy kawiarni - tak naprawdę nie było gdzie pospacerować. Być może w innym terminalu jest lepiej, ale część, do której miałem dostęp nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zakamuflowanym nieco przejściem schodzę w dół i docieram go gate'u , skąd można doskonale obserwować odlatujące samoloty. Widzę, że z DUS latają np. Emirates z Dubaju. Dobrze wiedzieć, że tutaj im się udało, bo na lotnisku w Berlinie ich nie ma z powodu ograniczeń przepisami. Czas podczas lektury Frankfurter Allgemeine Zeitung szybko mija i rozpoczyna się boarding - prowadzony tylko przez jedną pracownicę lotniska. Jak widać tak też można dać sobie radę. Później krążymy po płycie lotniska i docieramy do naszego maleńkiego samolotu Bombardier CRJ-900. Część pasażerów, która ma ze sobą małe walizki, musi je oddać przed wejściem na pokład, zostaną one im wydane bezpośrednio po opuszczeniu samolotu w porcie przeznaczenia -podczas boardingu taki delikwent dostaje specjalną żółtą przywieszkę z logo Lufthansy z napisem "Delivery at aircraft" - tutaj zamieszczam link, gdzie można zapoznać się z odpowiednią procedurą bagażową. Wejście do samolotu po wąskich schodkach, przypomina mi się moment, kiedy także po schodkach wchodziłem na pokład Airbusa A330 - jest spora różnica :D Co mnie zaskakuje to fakt, że stewardess przy wejściu nie wita pasażerów, lecz patrzy w bok i stara się jak może unikać kontaktu wzrokowego, widać, że jest już zmęczona i najchętniej uciekłaby z miejsca pracy :-P Ale przed paniami jeszcze standardowa instrukcja bezpieczeństwa i wydawanie posiłków. Na szczęście chociaż kapitan jest uprzejmy, wita pasażerów i odzywa się jeszcze kilka razy w trakcie lotu z informacją o jego statusie. Lubię to!
Start gładki, ale chwilę potem zaczynam ostro skręcać, cały manewr odbywa się w ciemnych chmurach, więc budzi grozę, ale po chwili obieramy już kurs na Warszawę i pilot "wyprostowuje" maszynę. Półtorej godziny na pokładzie mija dość szybko, samolot jest dobrze wypełniony, ale są pojedyncze wolne miejsca, dominują Polacy, Niemców prawie nie widać. Tym razem jako posiłek serwowana jest kanapka z tuńczykiem i bodajże indykiem, a do posiłku zamawiam lampkę białego wina i lekko odpływam na moment. Czas lądować, witamy na lotnisku Chopina w Warszawie...
W hali odlotów jest całkiem sporo pasażerów, większość to oczywiście biznesmeni z małymi walizeczkami. Na prawo od wejścia znajduje się odprawa dla klasy Business i First, do klasy ekonomicznej trzeba dostać się przepychając się nieco w głąb. Przed punktami odprawy oczywiście stoi pani, która pilnuje, by każdy wcześnie był już odprawiony - tym razem ku mojemu zdziwieniu automaty drukuję kolorowe karty Lufthansy. Szybko nadaję bagaż i przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa. Pasażerów jest dużo, ale jest także dużo otwartych stanowisk. Tym razem nie piszczę, wszystko jest w porządku i mogę przejść do strefy, gdzie zazwyczaj znajdują się sklepy duty free. Jestem niemiło zaskoczony, bo lotnisko DUS ma bardzo ubogą ofertę sklepów czy kawiarni - tak naprawdę nie było gdzie pospacerować. Być może w innym terminalu jest lepiej, ale część, do której miałem dostęp nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zakamuflowanym nieco przejściem schodzę w dół i docieram go gate'u , skąd można doskonale obserwować odlatujące samoloty. Widzę, że z DUS latają np. Emirates z Dubaju. Dobrze wiedzieć, że tutaj im się udało, bo na lotnisku w Berlinie ich nie ma z powodu ograniczeń przepisami. Czas podczas lektury Frankfurter Allgemeine Zeitung szybko mija i rozpoczyna się boarding - prowadzony tylko przez jedną pracownicę lotniska. Jak widać tak też można dać sobie radę. Później krążymy po płycie lotniska i docieramy do naszego maleńkiego samolotu Bombardier CRJ-900. Część pasażerów, która ma ze sobą małe walizki, musi je oddać przed wejściem na pokład, zostaną one im wydane bezpośrednio po opuszczeniu samolotu w porcie przeznaczenia -podczas boardingu taki delikwent dostaje specjalną żółtą przywieszkę z logo Lufthansy z napisem "Delivery at aircraft" - tutaj zamieszczam link, gdzie można zapoznać się z odpowiednią procedurą bagażową. Wejście do samolotu po wąskich schodkach, przypomina mi się moment, kiedy także po schodkach wchodziłem na pokład Airbusa A330 - jest spora różnica :D Co mnie zaskakuje to fakt, że stewardess przy wejściu nie wita pasażerów, lecz patrzy w bok i stara się jak może unikać kontaktu wzrokowego, widać, że jest już zmęczona i najchętniej uciekłaby z miejsca pracy :-P Ale przed paniami jeszcze standardowa instrukcja bezpieczeństwa i wydawanie posiłków. Na szczęście chociaż kapitan jest uprzejmy, wita pasażerów i odzywa się jeszcze kilka razy w trakcie lotu z informacją o jego statusie. Lubię to!
Start gładki, ale chwilę potem zaczynam ostro skręcać, cały manewr odbywa się w ciemnych chmurach, więc budzi grozę, ale po chwili obieramy już kurs na Warszawę i pilot "wyprostowuje" maszynę. Półtorej godziny na pokładzie mija dość szybko, samolot jest dobrze wypełniony, ale są pojedyncze wolne miejsca, dominują Polacy, Niemców prawie nie widać. Tym razem jako posiłek serwowana jest kanapka z tuńczykiem i bodajże indykiem, a do posiłku zamawiam lampkę białego wina i lekko odpływam na moment. Czas lądować, witamy na lotnisku Chopina w Warszawie...