W sobotni poranek stawiam się na Lotnisku Chopina, przede
mną ostatni lot tego roku, zupełnie przypadkiem padło
kolejny raz na Izrael, tym razem jednak nie będzie to tak lubiany
przeze mnie Tel Aviv, ale kurort nad Morzem Czerwonym, czyli Eilat, do którego od
pewnego czasu latają tani przewoźnicy, a to wszystko dzięki
subwencjom izraelskiego rządu. O 4 rano nie ma jeszcze
praktycznie żadnych pasażerów i kontrola bezpieczeństwa
oraz paszportowa odbywają się błyskawicznie. Oczekując na
rejs do Eilatu (ETM) przypadkowo zauważam dawnego znajomego, okazuje się, że
lecimy razem, aczkolwiek on zaraz po lądowaniu rusza na nurkowanie do
Egiptu. Airbus A321 linii WizzAir tym razem nie jest mocno wypełniony, dużo
miejsc jest wolnych i po starcie można swobodnie się
przesiadać, Robert zaprasza mnie do swojego rzędu, ruszam na tył
maszyny i zajmuję miejsce przy oknie. Warszawa o 6 rano przy bezchmurnym
niebie prezentuje się wręcz zjawiskowo, za to niemal 4
godziny w samolocie do Eilatu minęło mi wyjątkowo szybko, gdyż miałem towarzysza do rozmowy.
Eilat wita nas piękną słoneczną aurą, są 24
stopnie. Wychodzimy z samolotu, na płycie lotniska nie czuć upału, jest
sympatycznie i da się oddychać. W nowym terminalu lotniska
Ramon znajduje się w sumie 8 stanowisk kontroli paszportowej, w sobotnie
przedpołudnie (przypominam o trwającym szabacie) czynne jest jedynie
6 okienek, przy czym 2 z nich obsługują jedynie obywateli państwa
Izrael. Podobnie jak to było na lotnisko im. Ben Guriona w
Tel Avivie kilka osób zostaje zatrzymanych przez lotniskowch agentów
ochrony jeszcze przed wejściem do budynku i muszą „się
wyspowiadać”. Ja jestem tym razem na końcu kolejki, nieco to trwa
i dopiero po ok. 40 minutach oczekiwania zostaję zaproszony do okienka, pani
zadaje standardowe pytania „Czy jestem w Izraelu pierwszy raz?” i „Na jak długo
przyjechałem?”, przegląda mój paszport i pyta o pieczątkę z
Tunezji i na tym kończy się przepytywanie, dostaję
niebieską karteczkę wjazdową do Izraela, wjeżdżam schodami
ruchomymi na górę i już, tym razem wjazd do Państwa Żydowskiego
był wyjątkowo prosty. Czas na poranną toaletę i zmianę
garderoby, a następnie espresso w lotniskowej kawiarni, gdzie przy okazji
rozmieniam szekle na drobne. Po kawowej przerwie nabywam w automacie firmy
Egged bilet na miejski autobus do centrum Eilatu i kieruję się na parking, gdzie pasażerowie
wsiadają już do pojazdów i ok. 30 minut później jestem już w nowoczesnym
kurorcie. Kilka lat temu byłem w położonej po sąsiedzku
jordańskiej Akabie i mocno mnie ona rozczarowała, a tutaj miło się
zaskoczyłem. Po ulokowaniu się w Hotelu Adi od razu ruszyłem na
plażę Neviot – piękny, jasny piasek, palemki, parasole, leżaki,
morze, czego więcej chcieć od życia w grudniowe popołudnie? :) Po relaksie na
plaży czas na coś na ząb – w Aroma Cafe decyduję się na kawę i ciacho a na
kolację zamawiam falafel w picie, yummy! Wieczór to dla mnie leniwy spacer w
okolicy rozświetlonej promenady.
Wstaję skoro świt, do
mojego pokoju wpada ciepłe słoneczne światło, czas na pożywne śniadanie w
hotelowej restauracji a następnie spacer do supermarketu w centrum handlowym
One Shopping Center, którzy polecali użytkownicy forum Fly4Free – można tam
relatywnie tanio nabyć np. sok z granatu lub hummus. W drodze powrotnej na świeżo
wyciskany sok marchwiowy oraz bagietkę z szakszuką wstępuję do znanej mi dobrze
sieciówki Cofix, tanio zaopatrzymy się tam we wszelkiego rodzaju kawy, soki i
przekąski. Polecam serdecznie! Po wymeldowaniu się z hotelu ruszam po raz
kolejny na plażę na ostatnią godzinę ze słońcem, chcę naładować baterie przed
powrotem do szarej polskiej rzeczywistości...
Z mojego punktu widzenia najbardziej emocjonującą
kwestią jest słynna spowiedź przed wylotem. Ponieważ dość często podróżuję, w
paszporcie posiadam wiele pieczątek, w tym kilkanaście z krajów arabskich,
spodziewałem się zatem niezłego grillowania przez pracowników lotniska. Niemal
na równo 3 godziny przed startem rejsu Ryanair do Modlina (WMI) wysiadam z
miejskiego autubusu numer 30, zmieniam w toalecie ubrania z letnich na zimowe i
ustawiam się w odpowiedniej kolejce do "rozmowy". Kolejki są
odpowiednio oznaczone numerami i destynacjami danego lotu. Przed ryanairowskim B737
do WMI startuje jeszcze Bergamo i Bratysława i to pasażerowie tych rejsów są w
pierwszej kolejności kierowani do poszczególnych stanowisk do rozmowy. W hali
odlotów wyznaczona jest duża przestrzeń przeznaczona na pulpity, przy których
ma miejsce nasza "spowiedź". Moja kolej nadchodzi po ok. godzinie
oczekiwania, samolot startuje za 2 h. Trafiam na młodego eleganckiego chłopaka,
który na początek weryfikuje moje imię i nazwisko a następnie od razu lustruje
pieczątki (mój paszport ma niespełna 3 lata) i pyta, ile dni byłem w Tunezji
oraz w Egipcie. Byłem przygotowany na taki zestaw pytań, więc dzień wcześniej
zrobiłem "rachunek sumienia" i przestudiowałem swoją historię
podróży, ze szczególnym uwzględnieniem krajów arabskich. Po kilku pytaniach pan
każe mi poczekać, zabiera paszport i krąży z nim raz po raz zagadując innych
pracowników z pozostałych punktów kontrolnych. Inni przesłuchujący mają podobna
strategię - zostawiają przesłuchiwanych na kilka minut samych ze swoimi
myślami, a oni odchodzą z paszportami w dłoni, przekładają je, wertują,
odkładają na stolik itd., coś niby sprawdzają. Odnoszę wrażenie, że to celowe
zagranie tych służb, wydaje się, że nigdzie im się nie spieszy, cenne minuty
lecą a kolejki rosną. Po kilku minutach oczekiwania tym razempodchodzi do mnie
młoda dziewczyna (zwykle pracują tu młodzi ludzie) i zaczyna się kolejna częsć
przesłuchania. Padają klasyczne pytania, kiedy przyjechałem, czy byłem sam,
gdzie nocowałem a potem następuje wypytywanie o pieczątki z Tunezji, Egiptu i
ZEA, mam podać daty i cel podróży, później po raz kolejny te same pytania o
pobyt w Eilacie i wcześniejsze wizyty w Izraelu. Takie zadawanie co kilka minut
tych samych pytań i sugerowanie nieco innych odpowiedzi to niezła taktyka, ale
nie daję się złamać i dzielnie odpowiadam na pytania. Dziewczyna nie może się
nadziwić, że intensywnie podróżuję, pyta, ile mam urlopu, kto zastępuje mnie w
pracy i kto płaci za te wyjazdy. Potem znów odchodzi na bok i po powrocie
padają już tylko pytania o bagaż. Dostaję na plecak przywieszkę z kodem
kreskowym i fioletowym paskiem a także niebieską kartkę z 'security', gdzie
naklejony jest także przydzielony mi kod, klasycznie kategoria numer 5,
"niebezpieczny pasażer", wiec czeka mnie dość drobiazgowa kontrola
bezpieczeństwa. Najpierw trzeba jeszcze podejść do stanowiska Ryanaira z
wydrukowaną kartą pokładową i ową kartką od agentki z security i w końcu
kierujemy się do pomieszczenia z napisem "departures", gdzie ma
miejsce właściwa kontrola bezpieczeństwa. Po raz kolejny skanowane są nasze
karty pokładowe i należy ustawic się w dwóch kolejkach. Teraz jak na dłoni
widać, że tym razem wszyscy pasażerowie polskiej i słowackiej narodowości
podpadli gospodarzom i zostali uraczeni kategorią numer "5". Dwie
Rosjanki obsługujące kolejkę wyławiają ostatnich niedobitków lecących do
Bergamo, później zaś przepuszczają Bratysławę i w końcu można wyłożyć zawartość
bagażu na taśmę prowadzącą do kosmicznego skanera, który przypomina tubę, w
jakiej przeprowadza sie zwykle rezonans magnetyczny czy tomografię.
Skaner wygląda zaś tak:
https://www.leidos.com/products/reveal
Następnie badaniu na obecność materiałów
wybuchowych poddawane są buty pasażerów (nie trzeba ich zdejmować, są “weryfikowane”
papierkiem), można przejść przez klasyczną bramkę i oczekiwać na bagaż, który w
moim przypadku był jeszcze sprawdzany od środka. Jak na złość akurat zacięła się owa
kosmiczna maszyna, wezwano serwisanta z walizką i cała
kontrola bezpieczeństwa została tymczasowo wstrzymana, a do pozostałych stanowisk
ze „zwykłym” skanerem bagażu przechodzą jedynie szczęśliwcy
w postaci rodzin z dziećmi i obywatele Izraela. W końcu po ok. kwadransie udało się przywrócić skaner
do działania. Po przeskanowaniu mojego plecaka wyjęto z niego piórnik oraz japonki Havaianas
i dodatkowo pocierano je papierkiem, by wykryć ew. kontakt z substancjami
niebezpiecznymi. Nie było natomiast żadnego problemu z przewiezieniem
płynów: miałem ze sobą małą buteleczkę wina
oraz karton soku z granata. W końcu kobieta z obsługi informuje mnie, że mogę
już przejść do kontroli paszportowej, gdzie w automacie po zeskanowaniu
paszportu uzyskuję Exit Permit. Ohlala! :) A za dosłownie 5 minut
rozpoczyna się boarding. Jak widać na moim przykładzie
całość zajęła niemal 2,5 godziny, to chyba
zdecydowanie najdłużej trwająca kontrola, jaką miałem
okazję przejść w Izraelu, na lotnisku TLV poszło to zdecydowanie
szybciej. Ale pewnie nie ma na to reguły. Czas na start!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz