Tym razem przede mną wycieczka
inna niż dotychczasowe. Wprawdzie miejsce wylotu oraz miejsce docelowe leżą w
Polsce, ale przesiadka odbywa się za granicami kraju. Takie rozwiązanie to
alternatywa dla bezpośredniego połączenia PKP oraz ciekawa przygoda i coś, co z
pewnością cieszy fanów lotnictwa. Owszem, nie każdemu takie połączenie musi się
podobać, ma swoje wady i zalety, ale dla mnie jako entuzjasty latania nie ma
przeciwwskazań przed kolejnym wzniesieniem się w powietrze. Kiedy w grudniu w
systemie rezerwacyjnym linii Ryanair pojawiły się tanie loty do/z Oslo
postanowiłem skorzystać z atrakcyjnej cenowo oferty (za dwa loty zapłaciłem… 30
PLN) i zabukowałem dla siebie dwa loty – jeden z Wrocławia do Oslo Rygge a
drugi z Oslo Rygge do Gdańska – w sam raz na krótki weekendowy wypad do
Trójmiasta i imprezę w Sopocie. Od dawien dawna jestem wielbicielem tego
nadbałtyckiego kurortu i nie mogłem przepuścić nadarzającej się okazji do
zobaczenia tego miejsca zimą.
W sobotni poranek we Wrocławiu
powoli wstaje słońce, zapowiada się słoneczny dzień z lekkim mrozem. Wychodzę z
mieszkania, przede mną krótki spacer do wrocławskiego Rynku i tradycyjna już
wizyta na śniadaniu w McDonald’s. Żałuję bardzo, że w polskie ofercie nie
wprowadzono jeszcze McTosta z salami (jest dostępny w Rumunii), ale i tak
niedawno menu śniadaniowe się rozbudowało, więc już kończę narzekanie ;). Kilka
chwil później jestem już pod Renomą, skąd autobusem 406 docieram na lotnisko w
Starachowicach. Standardowo nie ma zbyt dużo pasażerów, o tej porze w sobotę
odlatuje jedynie WizzAir do Dortmundu oraz mój samolot Ryanaira do Oslo Rygge. Po
pobieżnej kontroli bezpieczeństwa i rozsiadam się wygodnie w hali odlotów, skąd
można obserwować płytę lotniska. Niestety, praktycznie nic się nie dzieje. Około
40 minut przed odlotem zaczyna formować się kolejka do wyjścia – wkrótce przy
gate pojawia się także personel naziemny, który sprawdza karty pokładowe. Wśród
pasażerów zdecydowanie przeważają polscy emigranci zarobkowi – większość to
pracownicy fizyczni i panie do opieki nad osobami starszymi. Oczywiście
pojawiają się typowe akcenty w postaci hurtowo wręcz kupowanego alkoholu i
siatki z Biedronki – dla kontrastu na początku kolejki stoją eleganckie pary
Szwedów w średnim wieku.
Kilka minut po godzinie 10 na
płycie lotniska pojawia się samolot Ryanaira, wysiadają pasażerowie i
rozpoczyna się boarding. Niestety, nie korzystamy z rękawa (a konkurencyjny
WizzAir tak!), trzeba zatem nieco postać na korytarzu i później przespacerować
się po płycie i schodkach do samolotu. Wita nas uśmiechnięta załoga – mam
wrażenie, że jeden ze stewardów ledwo co ukończył 18 lat, ale na pokładzie jest
też dwóch nieco starszych Włochów. Start następuje punktualnie, maszyna odrywa
się od ziemi i mogę obserwować Wrocław z lotu ptaka. Po osiągnięciu wysokości
przelotowej zaczyna się nieznośna sprzedaż obnośna przekąsek, napojów i
wszelkiego rodzaju gadżetów w postaci losów, zdrapek, papierosów
elektronicznych i innych niesamowitych atrakcji. Lot trwa niecałe półtorej
godziny, więc załoga musi się spieszyć z serwisem sprzedaży bezpośredniej. Te
wszystkie zapowiedzi niesamowicie zakłócają spokój na pokładzie, ale cóż, taka
jest polityka tych linii i póki będą oferować tanie bilety, dopóty jestem w
stanie tolerować tego typu zagrywki marketingowe. Przed lądowaniem podziwiam
zapierające dech w piersiach krajobrazy – nie spodziewałem się, że o tej porze
roku Norwegia może wyglądać tak pięknie. Z góry widzę ośnieżone lasy i pola a
pośród nich małe kolorowe drewniane domki. Skandynawia naprawdę jak z bajki,
takie obrazki mnie urzekają ;)
Lądowanie w Rygge gładkie i
szybko opuszczamy pokład samolotu, zapewne wkrótce wyruszy w kolejny rejs. Na
płycie stoi jeszcze jedna maszyna irlandzkiego przewoźnika oraz Boeing linii
Norwegian. Kiedy jeszcze mieli bazę w Warszawie miałem okazję nimi lecieć na
trasie Palma de Mallorca (PMI) – Warszawa (WAW), ale nie mogę zbyt wiele
napisać o jakości ich serwisu, bo był to nocny lot i większość pasażerów szybko
zasnęła. W Norwegii świeci słońce, ale jest spory mróz, po wyjściu z samolotu
szybko zakładam nauszniki i rękawiczki. Terminal jest dość mały, ale przytulnie
urządzony. Wychodzę na zewnątrz, by jeszcze zaczerpną świeżego powietrza. Przed
budynkiem czeka już autobus dowożący pasażerów do stolicy kraju. Ponieważ mam
około 3 godziny do odlotu samolotu do Gdańska, to nie decyduję się na wycieczkę
i wracam do budynku. Lotnisko Moss Rygge jest zlokalizowane przy drodze
szybkiego ruchu, w pobliżu nic nie ma, jest tylko mały parking, więc jeśli ktoś
chciałby wybrać się na spacer po okolicy, to się rozczaruje. W lotniskowej
kawiarni zamawiam cafe latte oraz bułeczkę z cynamonem i nabywam też drobne
souveniry z podróży. Kiedyś z pewnością jeszcze zawitam w Norwegii, fiordy
czekają ;) Sobotnie popołudnie umilam sobie lekturą zakupionej w Dortmundzie
książki „Isch geh’ Schulhof” traktującej o pracy nauczyciela w berlińskiej
szkole podstawowej. Bardzo pouczająca lektura – w szkole większość uczniów to
dzieci arabskiego pochodzenia, z nizin socjalnych, z praktycznie zerową znajomością
niemieckiego oraz bez elementarnych zasad wychowania, gdzie przemoc domowa jest
na porządku dziennym, a bezrobocie wysokie. W tamtych szkołach to dopiero się
dzieje! Zawsze przejeżdżając w Berlinie przez dzielnicę Neu Kölln widać takie
egzotyczne obrazki, kobiety w swoich szatach, zaniedbani ludzie w podrabianych
ubraniach, zamknięci w swojej kulturze. Dla mnie to z zewnątrz wygląda
interesująco, ale z pewnością zupełnie inaczej odbierają te mniejszości
miejscowi. Oprócz lektury wsłuchuję się także w dźwięki języka norweskiego –
języki skandynawskie to dla mnie zupełnie obca rodzina językowa, nie miałem z
nimi w życiu nic wspólnego, więc nawet nie silę się na zrozumienie
czegokolwiek, ale część napisów jestem w stanie rozszyfrować bez zbędnego wysiłku,
bo są łudząco podobne do mojego ulubionego niemieckiego.
Zbliża się godzina rozpoczęcia
odprawy na mój drugi lot tego dnia – przechodzę na górną część terminalu, gdzie
znajduje się kontrola bezpieczeństwa. Tym razem pikam na bramce i ma miejsce
dodatkowa kontrola, czyli tradycyjne „macanie”. To już norma, nie wspomnę, ile
razy miałem tego typu dodatkowe atrakcje podczas kontroli. Teraz czas zwiedzić
nieco część odlotów – tuż za „security check” umiejscowiona jest strefa duty
free, kilka metrów dalej znajduje się restauracja, kawiarni i nieco większy
kiosk. Szału nie ma, ale widać, że lotnisko spełnia w komunikacji lotniczej
podrzędną rolę i nie ma się co dziwić, że ruch na nim jest niewielki. Oprócz
samolotu do Gdańska tego popołudnia już nic nie odlatuje, mam zatem polskich
pasażerów na wyłączność. Tym razem także dominują pracownicy. Co więcej,
obecnie rząd norweski prowadzi aktywną kampanię promocyjną mającą na celu
zachęcenie polskich malarzy, tokarzy czy mechaników do wyjazdu na stałe do
Norwegii. Na lotnisku wiszą plakaty w języku polskim, dla zainteresowanych
dostępne są też ulotki. Kilka minut po godzinie 15 na płycie ląduje samolot
Ryanair, wysiadają z niego pasażerowie, a my jesteśmy proszeni do wyjścia. Po
dłuższej chwili oczekiwania w przejściu wchodzimy na pokład, gdzie szefem pokładu jest sympatyczny Azjata, który zna
kilka podstawowych zwrotów w języku polskim. Taki miły akcent dla pasażerów.
Miejsce obok mnie pozostaje wolne, swobodnie mogę więc ułożyć moje długie nogi
i cieszyć się widokiem zza okna. Słońce powoli zachodzi, ale jeszcze mam okazję
podziwiać Norwegię z lotu ptaka, później już tylko chmury i słone wody Bałtyku.
Po nieco ponad godzinnym locie zza chmur wyłania się Gdańsk. Przy lądowaniu
widać, jak bardzo rozległe jest Trójmiasto. Bardzo efektownie prezentuje się
nowy most, przypomina mi się lądowanie samolotem nieistniejącej już linii OLT
Express Poland. Ach, to były czasy ;) Przed czasem samolot przyziemia na
lotnisku im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Po podstawieniu schodków następuje
deboarding i krótki spacer do starego terminala. Mnie znacznie bardziej ciekawi
terminal odlotów i to tam kieruję moje pierwsze kroki – wrażenie jest
niesamowite, hala bardzo mi się podoba, oby więcej takich ciekawych rozwiązań w
kolejnych portach lotniczych. I to by było na tyle, czas na ostatkową imprezę w
Sopocie i powrót do Wrocławia porannym pociągiem TLK Pomorzanin. Do zobaczenia
w chmurach!
Zdecydowanie kontrast eleganckiej pary Szwedów i siatki z Biedronki rozłożyły mnie na łopatki:D poniosła mnie wyobraźnia:D świetnie piszesz, bardzo fajnie się czyta;)
OdpowiedzUsuńMagda