Same rejsy wspominam bardzo dobrze, serwis na pokładzie
nie odbiegał od tego, co widziałem tydzień wcześniej na rejsach do/z Hong
Kongu. Niestety, mam znaczne zastrzeżenia do samego personelu pokładowego.
Jedna z dziewczyn, która obsługiwała mój rząd, zachowywała się tak (i wyglądała),
jakby bała się własnego cienia (Frau Susanne Keller, pozdrawiam!), druga była
młoda otyła Hinduska, która do wszystkich pasażerów zwracała się z pełnym
wyrzutu zwrotem „Someone’s drinks” ;)
Okolo 10 rano laduje w goracym Johannesburgu, trzeba nieco poczekac nim
samolotem bedzie podpiety do rekawa i po dlugim locie bede mogl opuscic
poklad. Tym razem takze mialem wolne miejsce obok, wiec moglem sie nieco
wyciagnac, nie bylem zatem taki zmeczony. Poza tym zapowiadal sie
piekny sloneczny dzien, w dobrym humorze witalem zatem Republike
Poludniowej Afrykie. Z lekkim niepokojem spogladam na zegarek, do
zamkniecia odprawy na kolejny rejs linia South African mam raptem
godzine, a kolejka do kontroli paszportowej w Johannesburgu wydaje sie
nie miec konca, pogranicznikom nigdzie sie nie spieszy i dosc powolnie
wykonuja swoja prace. Kiedy w koncu odbieram moj bagaz mam raptem
kwadrans, by przejsc przez dlugi korytarz do specjalnego punktu i
ponownie nadac walizke na rejs do Kapsztadu – polityka celna wyglada
zatem identycznie jak w przypadku USA, kiedy to przy przesiadce na
kolejny rejs w pierwszym porcie przylotu w Stanach trzeba przejsc
kontrole paszportowa, odebrac bagaz i nadac go ponownie, ponowne zasady
obowiazuja w Brazylii. Okazuje sie, ze na ten sam rejs SA 333 czeka
jeszcze kilkanascie osob i w spokoju nadaje walizke do miejsca
docelowego. Teraz jeszcze musze przejsc na terminal krajowy, ale
lotnisko jest dobrze oznaczone i nie ma z tym problemu. Przy kontroli
bezpieczenstwa moja uwage zwraca fakt, ze czesc pasazerow bezproblemowo
przenosi ze soba butelki z woda czy napojami. Jak widac restrykcje nie
wszedzie sa traktowane w ten sam sposob. Boarding na moj rejs SAA odbywa
sie z czesci na poziomie -1, wchodzimy prost na plyte lotniska, skad
zostajemy przewiezieni autobusami na poklad Airbusa A340. Jestem bardzo
zaskoczony, ze dwugodzinny rejs krajowy obsluguje tak duza maszyna, ale
widac ma to swoje uzasadnienie, skoro prawie caly samolot jest pelen.
Obsluga kolorowe, w wiekszosci czarnoskora, poznaje nowy wystroj samotu i
standardy kolejnego przewoznika. Po starcie zabieram sie za lekture
magazynu pokladowego, w trakcie rejsu pasazerowie czestowani sa kanapka i
napojami. W koncu znizamy sie do Kapsztadu, z daleka widac Gore
Stolowa, urlop czas zaczac.
Zaraz po wyjściu z lotniska kieruję się na przystanek
autobusowy linii T1 kursującej z lotniska do pętli w centrum miasta o nazwie
Civic Center. Wcześniej sprawdziłem i okazało się, że Kapsztad jest jedynym
miastem w RPA, w którym funkcjonuje komunikacja publiczna, jak to dobrze!
Rozwiązanie jest bardzo dobre, trzeba nabyć kartę pre-paid MasterCard, którą
nabijamy na dowolną kwotę (minimum to bodajże 30 ZAR) i podstawiamy pod czytnik
przy każdym wsiadaniu do autobusu i przy wychodzeniu z niego. Na wyświetlaczu
pojawi się kwota, którą pobrano za przejazd oraz wysokość pozostałych na koncie
środków. Sieć obejmuje całe miasto, przystanki są dobrze oznaczone, rozkłady są
czytelne a kierowcy uprzejmi. Jedyny minus to dość ciasne autobusy i długie
przerwy w kursowaniu pojazdów w weekendy. W ścisłym centrum przystanki
ulokowane są na wyspach na środku ulicy, aby wejść do klimatyzowanego
zadaszonego przystanku, należy odbić kartę w czytniku i przejść przez bramkę
niczym w metrze. Wspomnę jeszcze, że w RPA obowiązuje ruch lewostronny.
Na pobyt zarezerwowałem z
kilkumiesięcznym wyprzedzeniem pokój w willi Antrum w dzielnicy Greek Point na
obrzeżach Singal Hill, niedaleko znajdował się stadion, na którym rozgrywano
mecze Mistrzostw Świata w piłce nożnej w 2010 roku. Budowla prezentuje się
wyśmienicie, a najlepiej podziwiać ją z Góry Stołowej. Pokoje miały nieco
afrykański wystrój, standard był bardzo wysoki, do dyspozycji miałem także
basen a codziennie rano serwowano smaczne śniadania, najbardziej do gustu
przypadły mi muffinki z mąki kasztanowej oraz świeże sałatki owocowe z mango,
marakują, kiwi, truskawkami itd. W okolicy dominowała niewysoka zabudowa, w
sąsiedztwie także znajdowały się wille dla turystów i pensjonaty, było
bezpiecznie, chociaż niemal przy każdym ogrodzenia zamontowana była kolczasta
siatka pod napięciem.
Pobyt w Kapsztadzie bardzo dobrze
mi zrobił, zapomniałem o szarości i zimowej aurze w Polsce, wygrzałem się na
piaszczystej słonecznej plaży Cliffton, przeczytałem dwie książki o polskim
show businessie, spróbowałem lokalnych specjałów i wypiłem hektolitry dobrej
kawy. Dodam, że cenowo RPA prezentuje się bardzo przyzwoicie – tradycyjnie
odnośnikiem był dla mnie ulubiony McDonald’s, gdzie za klasyczny zestaw można
płaciło się raptem 30 randów (ok. 7 – 8 zł), a dowolną dużą kawę w McCafé można
było wypić już za 15 randów. Yummy!
Polecam wszystkim wycieczkę do
miasteczka Simon’s Town celem zobaczenia żyjących w rezerwacie w zatoce
Boulder’s By pingwinów afrykańskich. Malutkie czarno-białe stworzonka można
podglądać z drewnianych pomostów przy plaży. Do Simon’s Town dwa razy na
godzinę kursują lokalne pociągi CMT, koszt takiej wycieczki to raptem, trasa
pociągu wiedzie przez bardzo malowniczą okolicę przypominającą nieco Mierzeję
Helską, chwilami szyny biegną niemal bezpośrednio przy oceanie, można
pozdrawiać kąpiących się plażowiczów i obejrzeć kolorowe domki (przebieralnie,
budki dla ratowników), które są pozostałościami jeszcze z czasów kolonialnych. Bilet
turystyczny uprawnia pasażerów do przejazdów na całej trasie danego dnia z
przerwami, można więc wysiąść na stacji Kalk May czy w Moizenberg, tam nieco
poplażować i pojechać dalej. Z samej stacji kolejowej Simont;s Town do
rezerwatu pingwinów szybkim krokiem idzie się ok. 45 minut (odcinek dość
męczący, bo pod górę, do tego silny wiatr od wody), dla mniej odpornych są
oczywiście taksówki.
W niedzielny poranek wybrałem się
na Górę Stołową. Korzystałem z komunikacji lokalnej, trzeba wybrać autobus XX i
wysiąść na przystanku YY. Po drugiej stronie na parkingu znajduje się kolejny
przystanek autobusu wahadłowego, która zawiezie pod górę do kasy kolejki
linowej Table Mountain Cable Car. Dotarłem na miejsce ok. godz. 10 rano,
kolejek do kas praktycznie nie było, już 10 minut później w obrotowej kapsule
wjeżdżałem na górski szczyt, który został uznany jednym z nowych cudów świata.
Widoki z tej płaskiej formacji skalnej zapierają dech w piersiach. Sam szczyt
zajmuje dość sporą powierzchnię, wyznaczone są różne trasy, które można sobie
zaliczać, by urozmaicić wycieczkę.
Republika Południowej Afryki z
pewnością ma więcej do zaoferowania niż sam Kapsztad, ja miałem okazję zobaczyć
tylko wycinek z tego bogatego kraju. Jestem zdecydowanie na tak! Jeżeli chodzi
o tak istotną kwestię bezpieczeństwa, to chcę zaznaczyć, że nic złego mnie w
RPA nie spotkało i opinie o wysokim zagrożeniu napaściami wydają się być już
nieco nieaktualne, ale może po prostu miałem szczęście i znajdowałem się w
odpowiedniej okolicy. A teraz pora już wracać do szarej rzeczywistości.
Hakuna matata!