W końcu kiedy za oknem
nadeszła jesień i po letniej flaucie nadszedł czas na powrót do
„życia na walizkach”. Na pierwszy ogień dostała się Tunezja.
Od dawna wybierałem się do sąsiedniej Algierii, chcą odwiedzić
Algier i Oran, gdzie urodził się Yves Saint Laurent, ale z racji
restrykcyjnej polityki wizowej na razie nie jest mi dane odwiedzenie
tego największego kraju w Afryce (od niedawna w celu uzyskania wizy
turystycznej potrzebne jest bowiem oficjalne zaproszenie od
Algierczyków, a ja nie posiadam takich znajomych). Skoro nie
Algieria, to mój wybór padł na inne państwo Maghrebu, teraz tylko
należało znaleźć odpowiednie połączenie lotnicze, co wcale nie
było łatwym zadaniem. Z Polski o regularnych połączeniach
lotniczych możemy tylko pomarzyć, skorzystałem zatem z bogatej
siatki spółki-córki Air France/KLM, czyli linii Transavia, która
operuje na trasach z większych francuskich miast do Tunezji. Udało
mi się wybrać trasę Lion-Monastyr, powrót zaś zaplanowałem
Tunis-Paryż Orly, pozostało tylko zgrać to z dolotami z Polski do
Francji i tutaj z pomocą przyszli mi dobrze znani na naszym niebie
tani przewoźnicy w postaci linii WizzAir (WAW-LYS) i Ryanair
(BVA-WMI).
Piątkowy poranny rejs z
Warszawy do Lyonu przebiegał bez zakłóceń a kapitan Jacek Mainka
wylądował przed czasem, co było dla mnie o tyle istotne, że na
przesiadkę nie miałem zbyt wiele czasu i nieco ryzykowałem takim
połączeniem organizowanym na własną rękę, ale kto nie ryzykuje,
nie pije szampana. Po dotarciu do terminala okazało się, że pomimo
przylotu ze strefy Schengen musimy przejść kontrolę paszportową,
co zajęło nieco czasu, gdyż obsadzone były tylko dwa stanowiska.
Poza tym pojęcie transferu na lotnisku w LYS nie istnieje, trzeba
zatem przejść z hali przylotów na poziom odlotów i ponownie
poddać się kontroli bezpieczeństwa. Na szczęście chwilę po
wylądowaniu w Lyonie dostałem SMS od Transavii, że mój rejs do
Monastyru będzie miał ok. 50 minut opóźnienia, więc nie musiałem
się bardzo spieszyć i w strefie airside lotniska znalazłem jeszcze
czas na wizytę kawiarni EXKi, lekturę tygodnika Paris Match oraz
zakup małej butelki szampana Moët
& Chandon. Odlot
odbywał się ze strefy D lotniska, która już jakiś czas temu
miałem okazję odwiedzić lecąc linią easyJet do Krakowa. Terminal
ten to nic innego jak większych rozmiarów blaszany kontener
dedykowany tanim liniom. Boarding rozpoczyna się nawet przed czasem,
ale wszystkie procedury zabrały sporo czasu i w końcu
wystartowaliśmy ku północnym wybrzeżom Afryki z około godzinnym
opóźnieniem. Wnętrze kabiny utrzymane jest w jasnozielonej
kolorystyce, która mi kojarzy się ze szpitalem, samoloty są nowe a
miejsca na nogi było wystarczająco. Wkrótce po starcie rozpoczął
się płatny serwis, ja zaś podziwiałem francuską ziemię z lotu
ptaka a kiedy tylko dotarliśmy nad Morze Śródziemne i zakryły je
chmury, zająłem się lekturą magazynu pokładowego. Po ok. 1.5 h
rejsu wylądowaliśmy na lotnisku w Monastyrze, jest to mały port
lotniczy nastawiony głównie na obsługę ruchu czarterowego z
Europy. Deboarding
odbył się bardzo sprawnie i po kwadransie od lądowania byłem już
w hali przylotów. W samolocie trzeba wypełnić specjalny formularz
z naszymi danymi osobowymi, jego drugą cześć trzymamy do momentu
wylotu z kraju. Samo lotnisko w Monastyrze jest bardzo dobrze
skomunikowane z okolicą dzięki szybkiej kolejce o nazwie metro
Sahel, której przystanek znajduje się niemal zaraz za lotniskowym
parkingiem, skąd możemy dostać się do kurortów oraz do Sousse,
czyli do głównego miasta w regionie, dokąd się też udałem.
Nowoczesny skład szybko przemierza przedmieścia i po ok. 20
minutach jazdy klimatyzowanym pociągiem wysiadłem na stacji Bab
Jedid, bilet na przejazd kupuje się już w pociągu u konduktora,
który sam Was znajdzie, zapłacilem bodajże 3 dinary (udało mi się
je dostać w warszawskiej Galerii Mokotów, ale możecie także
wymienić euro czy dolary amerykańskie w lotniskowym kantorze).
Dzięki mapom w telefonie bezproblemowo udało mi się trafić do
hotelu Nour Justinia położonego niemal w centrum Sousse tuż przy
promenadzie, specjalnie zarezerwowałem sobie pokój z widokiem na
morze. Hotel na moje oko lata świetności miał już za sobą, ale
cena noclegu była bardzo konkurencyjna, a dodatkowym atutem było
śniadanie we francuskim stylu, które miałem okazję zjeść
następnego poranka w hotelowej kawiarni. Tym razem priorytetem było
dla mnie plażowanie, zatem po rozpakowaniu bagażu i odświeżeniu
się ruszyłem od razu na plażę, która o tej porze roku była już
opustoszała i na piasku prawie nikt się nie wygrzewał. Miałem
okazję poleżeć sobie pod parasolami ze strzechy i pospacerować
wzdłuż brzegu mocząc stopy we wciąż ciepłej wodzie Morze
Śródziemnego. Ciekawe, czy turyści po prostu już wyjechali (mamy
początek października) czy też po zamachach terrorystycznych i
destabilizacji politycznej w obawie o swoje bezpieczeństwo nie
wybierają tego kraju jako celu swoich wczasów. Wieczór spędziłem
na wędrówkach po mieście, zaopatrzyłem się w pamiątki w centrum
handlowym Soula Center a w supermarkecie Monoprix nabyłem arabskie
przysmaki jak chałwa czy daktyle. Ceny niskie, więc można sobie
poszaleć :) Na kolację udaję się do jednej z eleganckich
restauracji w centrum, gdzie z menu wybieram couscous z warzywami. W
okolicy kręci się sporo bezpańskich kotów, które wchodzą do
restauracyjnych ogródków w poszukiwaniu resztek pożywienia, mam
okazję dokarmić dwa zgrabne kociaki. Miau! :)
W
sobotni poranek wstaję kilkanaście minut po 6 rano, promienie
wschodzącego słońca już padają na mój balkon, pusta plaża
prezentuje się bardzo majestatycznie, do śniadania mam jeszcze
nieco czasu, więc udaję się na krótką przebieżkę wzdłuż
corniche. Po posiłku w hotelowej kawiarni na parterze zbieram się
na główny dworzec kolejowy, gdyż planuję udać się pociągiem do
Tunisu. Niestety, już na starcie mamy ok. 1 h 40 minut opóźnienia,
ale mam spory zapas czasu i na spokojnie podziwiam przez okno uroki
tunezyjskiego krajobrazu, po drodze widać sporo pasących się przy
torach owiec. Same wagony są dość wysłużone, jadę w klasie
première,
która to z założenia oferuje podróżnym większy komfort. Co
warto zauważyć: bilet kupowany online jest tańszy o ponad 2
dinary. W końcu po prawie dwugodzinnej podróży skład dociera do
dworca w Tunisie a do moich uszu wdziera się już tak długo
wyczekiwany wielkomiejski gwar. Główna ulica miasta, na której
części znajduje się elegancki deptak usytuowana jest nieopodal,
zaopatruję się jeszcze w napoje w markecie Monoprix i ruszam przed
siebie. Fasady są tutaj bogato zdobione, na każdym kroku znajdziemy
piękne kawiarnie z ogródkami, gdzie w cieniu parasola można
delektować się aromatyczną kawą, co niniejszym czynię i przy
gorącym espresso oddaję się mojemu ulubionemu zajęciu jakim jest
obserwacja ruchu ulicznego. Podobnie jak ma to miejsce na Bałkanach
w kawiarniach gośćmi są wyłącznie mężczyźni, kobiet tutaj nie
spotkamy, zatem wygląda to niemal odwrotnie niż w Europie, gdzie to
raczej kobiety spotykają się towarzysko przy kawie. Przy deptaku
ulokowane są wszystkie większe sieciówki modowe, jest wszechobecny
H&M czy sklepy Inditexu. Siedząc w jednej z kawiarni adresują
pocztówki do wysłania, w kiosku udało mi się kupić także
znaczki, mam nadzieję, że kartki dotarły do dalekiej Polski.
Zbliża się nieubłaganie popołudnie, docieram w okolice portu,
skąd z pętli autobusowej linią docieram bezpośrednio na lotnisko w
TUN.
Muszę przyznać, że hala odlotów ze stanowiskami check-in robi wrażenie, a ruch jest spory. Pojawiają się zapowiedzi dość egzotycznych kierunków takich jak Tripolis w Libii czy Cotonu w Beninie, oj, jakże chciałbym odwiedzić ponownie tzw. „czarną Afrykę”. Na rejsy Transavii odprawa on-line nie jest dostępna, można jedynie na ich stronie internetowej wybrać swoje miejsce. Pani przy stanowisku odprawy jest nieco zdezorientowana i początkowo szuka francuskiej wizy w moim paszporcie :D Kolejne formalności nie trwają już długo, klasyczna kontrola bezpieczeństwa (trzeba zdjąć buty, ale rozdawane są jednorazowe ochraniacze) i kontrola paszportowa i idę szukać bramki. Obok mojego gate'u będzie odlatywał kilka minut wcześniej przewoźnik Nouvel Air do Paryża CDG, ja zaś planowo ok. godz. 22 lądują na lotnisku Orly, co ma ten plus, że dojazd do serca miasta jest tańszy i w moim przypadku akurat prostszy, chociaż trwa nieco ponad godzinę. Oddana kilka lat temu linia tramwajowa zdecydowanie ułatwiła komunikację i wydostanie się z portu lotniczego ORY. Dobry wieczór, Paryżu! Czas ruszyć w tango ;)
Muszę przyznać, że hala odlotów ze stanowiskami check-in robi wrażenie, a ruch jest spory. Pojawiają się zapowiedzi dość egzotycznych kierunków takich jak Tripolis w Libii czy Cotonu w Beninie, oj, jakże chciałbym odwiedzić ponownie tzw. „czarną Afrykę”. Na rejsy Transavii odprawa on-line nie jest dostępna, można jedynie na ich stronie internetowej wybrać swoje miejsce. Pani przy stanowisku odprawy jest nieco zdezorientowana i początkowo szuka francuskiej wizy w moim paszporcie :D Kolejne formalności nie trwają już długo, klasyczna kontrola bezpieczeństwa (trzeba zdjąć buty, ale rozdawane są jednorazowe ochraniacze) i kontrola paszportowa i idę szukać bramki. Obok mojego gate'u będzie odlatywał kilka minut wcześniej przewoźnik Nouvel Air do Paryża CDG, ja zaś planowo ok. godz. 22 lądują na lotnisku Orly, co ma ten plus, że dojazd do serca miasta jest tańszy i w moim przypadku akurat prostszy, chociaż trwa nieco ponad godzinę. Oddana kilka lat temu linia tramwajowa zdecydowanie ułatwiła komunikację i wydostanie się z portu lotniczego ORY. Dobry wieczór, Paryżu! Czas ruszyć w tango ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz