Czas ruszyc w podroz, tym razem jak niemal zwykle
jesienia ruszam do Azji, ktora o tej porze roku prezentuje sie bardzo
atrakcyjnie. Od dawien dawna czailem sie na bilety na Tajwan, az w koncu udalo
mi sie znalezc przeloty w tym kierunku w dobrej cenie (z wylotem z Genewy),
podroz powrotna postanowilem zaczac w Manili, by zaliczyc kolejna azjatycka
stolice, rejsy na trasie GVA-PEK-TPE & MNL-PEK-GVA wykonywane linia Air China.
To takze dla mnie doskonala okazja, by w koncu przeleciec sie linia EvaAir,
ktora jako jedna z kilku operuje na trasie z Taipei do Manili i rowniez nalezy
do sojuszu Star Alliance.
Odprawa biletowo-bagazowa w Genewie na rejs do Pekinu
rozpoczyna sie na nieco ponad 3 godziny przed startem samolotu. Do stanowisko
odprawy nie ma wielkiej kolejki, przede mna jest mala chinska grupa
wycieczkowa, za mna pojedyncze osoby. Tuz przed boardingiem moje przypuszczenia
sie potwierdzaja, pasazerow jest zaledwie garstka, wszyscy mieszcza sie na
pokladzie jednego autobusu, ktory dowozi nas spod gate’u do samolotu Airbus
A330-200 w malowaniu Star Alliance. Tradycyjnie zajmuje miejsce w przedniej
czesci kabiny w klasie ekonomicznej, na miejscu czeka juz kocyk, poduszka oraz
sluchawki, sam system rozrywki pokladowej jednak ewidentnie najlepsze lata ma
juz za soba i prezentuje sie dosc topornie, jest obslugiwany za pomoca
zacinajacego sie pilota. Dluzsza chwile zajmuje mi zaznajomienie sie z jego
prawidlowa obsluga. Zawartość owego systemu
niestety nie jest pierwszej świeżości, z repertuaru filmowego udaje mi się
obejrzeć jedynie produkcję „Szpieg, który mnie rzucił”, a pozostały czas umila
mi słuchanie kilku wybranych przebojów z archiwum AirChina. Lądowanie w Pekinie
odbywa się rozkładowo, jest jeszcze ciemno, kiedy wchodzimy do terminala i
przechodzę przez transfer, gdzie ma miejsce automatyczna kontrola karty
pokładowej oraz kontrola bezpieczeństwa. Na lotnisku o tej porze nie ma jeszcze
niemal nikogo, jest blady świt, większość lokali gastronomicznych dopiero co
otwiera swoje podwoje, pozostaje mi zatem skorzystać z automatu z napojami,
gdzie za jedyne 3 juany nabywam puszkę Coca Coli i wolnym krokiem udaję się do
bramki, z której odbywał się będzie lot na Tajwan. Niestety, samolot jest
ustawiony dość daleko na płycie lotniska, zostajemy do niego przewiezieni
autobusem. Samego lotu nie wspominam miło, Airbus A330-300 był dość mocno
zdezelowany, w kabinie było bardzo głośno, a systemu rozrywki w ogóle nie było.
Na szczęście obyło się bez ofiar w ludziach i o czasie wylądowałem na lotnisku
w Taipei. Jeszcze w samolocie wypełniłem formularz wjazdowy i teraz już tylko
bardzo długa kolejka dzieliła mnie od oficjalnego wjazdu na teren tego państwa,
które jest nieuznawanie przez większość innych państw na świecie.
Kontrola paszportowa przebiega bardzo sprawnie, personel robi nam zdjecie, skanuje odciski palcow, wbija pieczatke do paszportu, wszystko odbywa sie nadzwyczaj sprawnie a juz po chwili odbieram bagaz z karuzeli i kieruje sie do hali przylotow, gdzie w kantorze wymieniam dolary amerykanskie na dolary tajwanskie. Czas przebrac sie w letnie ubrania, na Tajwanie jest okolo 30 stopni i piekne bezchmurne niebo. Zauwazam duza czesc restauracyjna i tam kieruje pierwsze kroki, posilam sie w McDonald’s, czas na zupke kukurydziana i pikantnego burgera oraz kawe, a w Seven Eleven nabywam buleczke na parze z pysznym miesnym nadzieniem. W koncu udaje sie do miasta, w punkcie obslugi pasazerow nabywam zestaw dwoch kart: jedna to bilet powrotny na kolejke lotniskowa a druga to bilet na 48 h na metro po miescie, ktory aktywowany zostanie przy pierwszym przejezdzie na terenie miasta. Bilety jednorazowe w formie zetonu mozna takze nabyc w automatach przy bramakch do metra, ich obsluga jest bardzo prosta, na ekranie wybieramy odpowiednia linie i stacje przeznaczenia, wrzucamy gotowke do otworu i otrzymujemy bilet oraz ew. reszte. Istotna wskazowka, za bilety (takze za zestaw lotniskowy dla turystow) nie zaplacimy karta, gotowka potrzebna bedzie nam takze w McD czy sklepach typu convenient store. W wielu miejscach sa akceptowane jedynie karty wydane na Tajwanie czy w Chinach lub jedyna forma platnosci jest wlasnie gotowka, wart o otym pamietac. Na szczescie z pomoca przychodza nam bankomaty, nie ma problemu z wyplata gotowka z polskich kart. Z przydatnych informacji – w wielu miejscach uzytecznosci publicznej dostepne sa automaty, w ktorych mozna pobrac goraca wode do termosu (z moich obserwacji wynika, ze ten zwyczaj jest tam bardzo praktykowany) a na stacjach metra znajdziemy tez czyste i bezplatne toalety.
Kontrola paszportowa przebiega bardzo sprawnie, personel robi nam zdjecie, skanuje odciski palcow, wbija pieczatke do paszportu, wszystko odbywa sie nadzwyczaj sprawnie a juz po chwili odbieram bagaz z karuzeli i kieruje sie do hali przylotow, gdzie w kantorze wymieniam dolary amerykanskie na dolary tajwanskie. Czas przebrac sie w letnie ubrania, na Tajwanie jest okolo 30 stopni i piekne bezchmurne niebo. Zauwazam duza czesc restauracyjna i tam kieruje pierwsze kroki, posilam sie w McDonald’s, czas na zupke kukurydziana i pikantnego burgera oraz kawe, a w Seven Eleven nabywam buleczke na parze z pysznym miesnym nadzieniem. W koncu udaje sie do miasta, w punkcie obslugi pasazerow nabywam zestaw dwoch kart: jedna to bilet powrotny na kolejke lotniskowa a druga to bilet na 48 h na metro po miescie, ktory aktywowany zostanie przy pierwszym przejezdzie na terenie miasta. Bilety jednorazowe w formie zetonu mozna takze nabyc w automatach przy bramakch do metra, ich obsluga jest bardzo prosta, na ekranie wybieramy odpowiednia linie i stacje przeznaczenia, wrzucamy gotowke do otworu i otrzymujemy bilet oraz ew. reszte. Istotna wskazowka, za bilety (takze za zestaw lotniskowy dla turystow) nie zaplacimy karta, gotowka potrzebna bedzie nam takze w McD czy sklepach typu convenient store. W wielu miejscach sa akceptowane jedynie karty wydane na Tajwanie czy w Chinach lub jedyna forma platnosci jest wlasnie gotowka, wart o otym pamietac. Na szczescie z pomoca przychodza nam bankomaty, nie ma problemu z wyplata gotowka z polskich kart. Z przydatnych informacji – w wielu miejscach uzytecznosci publicznej dostepne sa automaty, w ktorych mozna pobrac goraca wode do termosu (z moich obserwacji wynika, ze ten zwyczaj jest tam bardzo praktykowany) a na stacjach metra znajdziemy tez czyste i bezplatne toalety.
Moj niespelna czterodniowy pobyt w Taipei podsumowuje
jako bardzo udany, jako fan szklanych domow najbardziej zadowolony jestem z
wizyty w wiezowcu Taipei 101. Nie wjezdzam jednak na platformie widokowa, ale
zatrzymuje sie tam w mojej ulubionej kawiarni Starbucks Coffee, ktora miesci
sie na 35. pietrze budynku i aby skorzystac z jej uslug nalezy minimum dzien
wczesniej zadzwonic i umowic sie na konkretna godzine, liczba gosc jest bowiem
limitowana i co ciekawe, obowiazuje takze dress code, klapki czy szorty sa
niedozwolone a minimalna konsumpcja na miejscu to wydatek rzedu 250 TWD, tutaj
juz zaplacimy karta. Poniewaz obsluga w moim hotelu nie mowila po angielsku, to
problematyczne wydawalo mi sie zadzwonienie to kawiarni, by ustalic termin
wizyty, ale z pomoca przyszly mi aparaty telefoniczne na monety, ktore bez
problemu znajdziemy np. na stacjach metra. Obsluga kawiarni szybko odebrala
telefon, mowila bardzo dobrze po angielsku i bez wiekszych problemow udalo mi
sie dostac termin na kolejny dzien. O umowionej godzinie w hallu Taipei 101
pojawia sie pracownik kawiarni w charakterystycznym zielonym fartuszku,
sprawdza numery rezerwacji i prowadzi do szybkiej windy, ktora wjezdzamy juz
bezposrednia na 35. pietro, skad przy kawie i ciastku mozna podziwiac widok na
miasto. Sam budynek zas warto podziwiac z pobliskiego Wzgorza Slonia, na ktore prowadza
bardzo strome schody, ale widok warty jest kazdego wysilku. Taipei slynie takze
z nocnych marketow, gdzie moze zakosztowac bardzo oryginalnych potraw, wrod
napojow kroluje bubble tea z kulkami tapioki. Z gastronomicznych lokali
sieciowych polecam restauracje Sushi Express z tasmociagiem z talerzykami oraz Mos
Burger, gdzie znajdziemy ciekawe smaki burgerow. Duze wrazenie robi na mnie
zakupowa dzielnica Ximending, feeria barw, swiatel, muzyki, dzikie tlumy ludzi
uprawiajacych window shopping, przypomina mi to bardzo tokijskie skrzyzowanie
Shibuya. W Taipei warto pospacerowac po licznych parkach i obejrzec swiatynie
buddyjskie, ktorych tutaj nie brakuje, uwielbiam obserwowac wiernych modlacych
sie i zapalajacych kadzidelka.
Po pobycie w Taipei czas poznac filipinska Manile, do
ktorej udam sie na pokladzie linii Eva Air, bardzo ciesze sie na rejs tego
przewoznika, ktory cieszy sie bardzo dobra renoma a takze prezentuje niektore
swoje samoloty w nietypowym malowaniu nawiazujacym do popularnych w tym rejonie
swiata kreskowek. Na lotnisku Taipei znajdziemy specjalne stanowiska typu self
check-in z wizerunkiem Hello Kity, gdzie mozemy wydrukowac sobie karty
pokladowe oraz tagi bagazowe. Samo lotnisko jest dosc spore i nieco trzeba sie
nachodzic, ale jest tez bardzo latwe jesli chodzi o poruszanie sie po nim i nie
ma problemow ze zlokalizowaniem poszczegolnych gate’ow. Rejs do Manili wykonywan
jest samolotem typu Airbus A321 w okolicznosciowym malowaniu Bad Badtz Maru i trwa
okolo 2 godzin, po osiagnieciu wysokosci przelotowej serwowany jest obiad,
niestety, nie ma mozliwosci wyboru posilku i wszyscy pasazerowie otrzymuja
rybe. Co ciekawe, na wozku personelu pokladowego podczas serwisu nie widac
alkoholu ani napojow gazowanych, ale jesli ktos sobie zazyczy drinka, to panie
donosza zamowienie do pasazera. Rozrywka na pokladzie jest dostepna, ale serwis
nie powala, rowniez trzeba uzywac pilota a ekran nieco sie zacina, wiec
ograniczam sie do muzyki.
Po wyladowaniu na Filipinach niemal godzine spedzam w
kolejce do kontroli paszportowej, wprawdzie nie ma wiele formalnosci do
zalatwienia, ale straz graniczna nie pracuje zbyt efektywnie i kolejka przesuwa
sie bardzo powoli, na szczescie moja walizka jeszcze kreci sie na karuzeli, moge
wiec opuscic terminal i skierowac sie do wyjscia. Terminal 1 jest mocno
nadgryziony zebem czasu, a samo wyjscie z niego i przebicie sie przez tlum
podroznych, taksowkarzy i osob oczekujacych na bliskich to nie lada wyzwanie. Niestety,
nigdzie nie udaje mi sie znalezc przystanku autobusowego, mijam wiec parking i
wychodze poza teren lotniska. W pobliskim KFC po posileniu sie spaghetti (sic!)
probuje polaczyc sie z wi-fi, ale takze i tam mi sie to nie udaje, ruszam wiec
kawalek dalej przed siebie i na rogu znajduje sporo lokalsow, ktorzy rowniez
oczekuja na transport. Krotka rozmowa i juz po chwili siedze w wygodnym busie
jadacym do stacji kolejki naziemnej EDSA, jest w nim klimatyzacja oraz wi-fi a
bilet kosztuje jedyne 13 peso filipinskich. Po wyjsciu z autokaru od razu
uderza mnie ludzka masa, ktora tloczy sie na chodnikach i wiadukcie, jest
glosno i goraco, nie ma czasu na zastanawianie sie i ruszam z pradem ku wejsciu
do stacji kolejki. Zwraca uwage, ze skanowane i przeswietlane sa bagaze
podroznych, trzeba przejsc przez wykrywacz metalu. Poniewaz podrozuje z duzym
bagazem, to jest to nieco klopotliwe, ale w koncu udaje mi sie wsiasc do
wagonika i 3 stacje dalej wysiadam. Tak sie dobrze sklada, ze zaraz po wyjsciu
ze stacji LRT 1 Vito Cruz trafiam na moje ulubione Dunkin’ Donuts, na Filipinach
kolorowe paczki sa duzo tansze niz byly swego czasu w Polsce, wybieram dwie
sztuki i kieruje sie juz do wiezowca Vista Tower, w ktorym mam wynajety
apartament na 2 dni. Ku mojemu zaskoczeniu moj pokoj znajduje sie na 36.
pietrze a okna sa niemal od sufitu do podlogi, mam piekny widok na Manile,
ktora o tej porze skrzy sie swiatlami innych wiezowcow w oddali. Po wyjsciu z
budynku tuz obok mam tez Starbucks Coffee i McDonald’s, co ciekawe, w kazdym
takim budynku jest ochroniarz z bronia i kajdankami, co daje do myslenia, ze
miasto zmaga sie z problemem przestepczosci. O ile w samych wnetrzach lokali
jest sterylnie, to na zewnatrz widac osoby bezdomne, dzieci ulicy, ktore
segreguja smieci i innego rodzaju odpady.
Samo miasto niestety nie ma wiele do
zaoferowania, poza zabytkowa czesci Intramurros, gdzie znajdziemy slady
zabytkowej architektury oraz liczne budowy sakralne. Na Filipiny chrzescijanstwo
przywiezli kolonizatorzy z Hiszpanii, w licznych galeriach handlowych w Manili
obejrzec mozna szopki i dekoracje swiateczne, a z glosnikow dudnia swiateczne
przeboje, zachodnia komercja na calego. Zachod przywiezli tutaj Amerykanie,
ktorzy rzadzili w kraju po Hiszpanach, po nich zostal jezyk angielski (uzywany
z jezykiem filipinskim tagalog) a takze gniazdka elektryczne, ktora sa tam
takie jak w USA. Jeden pelen dzien w zupelnosci wystarczy, by zapoznac sie z
Manila, ktora jest jedna wielka dzungla. Miasto niestety nie urzeka, nie jest
tez odwiedzane przez turystow, ktorzy traktuja Manile jedynie jako punkt
tranzytowy w drodze na wyspy. Mnie tym nie bylo dane sie tam udac, ale kto wie,
gdzie dotre kolejnym razem, moze jeszcze bedzie okazja...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz