Kolejny weekend, czas rozpocząć następną podniebną podróż, tym razem na trasie Rzeszów - Warszawa. Po raz
kolejny dzięki uprzejmości AFT mogłem cieszyć się biletem w
bardzo atrakcyjnej cenie. Po kilkugodzinnym
pobycie w Rzeszowie docieram autobusem linii 51 na lotnisko w Jasionce - od niedawna w Rzeszowie znajdują się dwa terminale, odloty odbywają
się z nowoczesnego przeszklonego budynku - po odwiedzeniu kilku
lotnisk w Polsce mam wrażenie, że ich projekty są do siebie dość
podobne. Odlot do Warszawy planowany jest na godzinę 15, mam jeszcze
prawie 2,5 godziny do odlotu, trwa odprawa na rejs Lufthansy do
Frankfurtu - planowy start o godz. 13:35, jest już ostatnia chwila, by
oddać bagaż i odprawić się, ale pasażerowie podchodzą do tej kwestii
bardzo lekceważąco, wcale się nie spieszą i wolnym krokiem zmierzają do
stanowisk check-in. Nie byłbym w stanie tak późno pojawić się na
lotnisku - wprawdzie w Rzeszowie ruch pasażerski jest znikomy, lecz
zawsze mogą wystąpić najrozmaitsze sytuacje losowe a nie chciałbym
ryzykować, że nie zostanę wpuszczony na pokład samolotu. Punktualnie na
dwie godziny przed odlotem PLL LOT na Lotnisko Chopina otwiera się
odprawa - okazuje się, że samolot Lufthansy z powodów technicznych
będzie miał ponad 2 godziny opóźnienia i obsługa lotniska musi sprawdzić, czy pasażerowie zdążą na swoje przesiadki we Frankfurcie. Do
stanowiska biletowego Star Alliance ustawia się bardzo duża kolejka osób, które musiały opuścić już strefę tylko dla pasażerów, by dokonać niezbędnych zmian w rezerwacjach. Ludzie są mocno podenerwowani, bo nie
zdążą na przesiadki na swoje loty do Kanady czy USA, część z nich ma polecieć moją maszyną przez WAW i zostać przebukowana na rejsy LOT-u.
Tymczasem ja szybko dostaję kartę pokładową, jestem już wcześniej
odprawiony on-line, teraz wystarczyło tylko wydrukować boarding pass.
Ruchomymi schodami wjeżdżam na poziom górny, przechodzę kontrolę bezpieczeństwa - tym razem "macanka" przez funkcjonariusza SOL-u, mimo że bramka nie zapiszczała - mam łaskotki, kiedy ktoś wkłada mi ręce do wewnętrznej strony
spodni przy pasku i sprawdza, czy czegoś tam nie ukryłem...
W strefie
odlotów znajduje się duża grupa pasażerów oczekujących na feralny lot
Lufthansy - dzięki nim kawiarnia ma niezły utarg i biznes się kręci,
podróżni chętnie korzystają też ze sklepu Baltony. To, co jest bardzo
interesujące dla fana lotnictwa, to fakt, że przez przeszkloną szybę
można obserwować lądujące i startujące samoloty - niestety, jak
wspomniałem, nie ma ich zbyt dużo. O dziwo czas nawet mi się bardzo nie
dłuży i wreszcie za oknami widzę lądującego Embraeara 195 w barwach
naszego narodowego przewoźnika. Z pokładu samolotu po podstawieniu
schodków wychodzą pasażerowie, którym z tarasu widokowego machają
rodziny, które przyjechały na lotnisko powitać swoich bliskich. Mnie
tradycyjnie nikt nie przywita w Warszawie, a nie powiem, bo po długiej
podróży chętnie zobaczyłbym znajomych witających mnie może niekoniecznie
chlebem i solą, ale kiedyś widziałem powitanie na Okęciu, gdzie grupka
znajomych przyszła z balonikami i kolorowymi gadżetami, całkiem
sympatycznie to wyszło. Około 14:45, z lekkim poślizgiem, rozpoczyna się
boarding - jako pierwsi na pokład samolotu wchodzą dwaj chłopcy,
których do środka prowadzi pracownik obsługi lotniska. Lecą bez opieki
osoby dorosłej, a taki serwis nazywa się w liniach lotniczych
Unaccompanied Minor. Miałem wątpliwą przyjemność kilka razy
organizować taką usługę w mojej poprzedniej pracy. Po chwili miejsca
mogą zajmować już wszyscy pasażerowie - ostatnio po kraju latałem
maszynami Dash Q 400 EuroLot, a tutaj taka miła odmiana w postaci
Embraera - co mnie nieco razi w oczy to fakt, że samoloty nie mają
kolorowego wyświetlacza dotykowego jak np. w WizzAir, na którym cabin
crew sprawdza i reguluje niektóre parametry kabiny a kiedy nic się nie
dzieje jako tło wygaszacza ekranu ustawione jest logo danej linii
lotniczej. W tym samolocie ten "przedsionek" wygląda dość obskurnie i
mało zachęcająco. Zajmuję moje miejsce 4D, tradycyjnie przy oknie.
Dzisiaj szefową pokładu jest nieco starsza, ale bardzo uśmiechnięta
stewardessa, kapitanem podczas rejsu do Warszawy jest Zdzisław Modelski - wyjątkowa "gra" imienia z nazwiskiem sprawiła, że doskonale je
zapamiętałem ;) Boarding szybko zostaje zakończony, LF nie jest zbyt
wysoki, rozpoczyna się standardowy instruktaż bezpieczeństwa poprzedzony
informacją, że LOT akceptuje już korzystanie z urządzeń elektronicznych
podczas swoich lotów. Co bardzo pozytywnie mnie zaskakuje to fakt, że
pod każdym fotelem znajduje się gniazdko elektryczne.
Samolot kołuje,
szybko się rozpędza i już szybujemy w powietrzu. Przez okno mogę z lotu
ptaka podziwiać Podkarpacie, ale chwilami malownicze widoki
przesłaniają dość gęste białe chmury. Urocze stewardessy w chustach ze
wzorami łowickimi rozdają klasyczny poczęstunek w postaci małego wafelka
Prince Polo oraz wody. Po kilku minutach z kokpitu odzywa się kapitan,
podaje parametry lotu i nieco później zaczynamy zniżanie do lądowania w
Warszawie. Nie zdążyłem nawet przeczytać połowy magazynu pokładowego
Kalejdoskop, ale nadrobię to w najbliższy piątek podczas kolejnego rejsu
w przestworzach. Na horyzoncie majaczy już Wisła, przecinamy obwodnicę
i po niecałych 35 minutach lotu lądujemy na Lotnisku Chopina - tym
razem wyjście przez rękaw, brawo LOT! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz