Po
raz kolejny mam okazję polecieć porannym lotem na trasie z Poznania do
Warszawy. Po imprezie w jednym z poznańskich klubów nocnym autobusem
linii 242 docieram z nowoczesnego i mieniącego się kolorami dworca
kolejowego Poznań Główny pod terminal odlotów poznańskiej Ławicy.
Dochodzi godzina 4 rano, za oknami powoli świta. Tym razem pracownicy
handlingowi pojawiają się na stanowiskach odprawy wcześniej niż kiedy
leciałem ostatnio. Najpierw swoją pracę rozpoczyna stanowisko Lufthansy - o poranku wyrusza lot do Monachium; chwilę później jest już czynne
stanowisko PLL LOT, gdzie odbieram kartę pokładową do kolekcji - od
razu zauważam, że pan wydrukował mi ją w odwrotną stronę, ale już nie
będę się czepiał szczegółów. Zaraz potem przechodzę do kontroli bezpieczeństwa - wejścia do niej broni mocno opalony pracownik Straży Ochrony
Lotniska, który podejrzliwie wertuje kartę pokładową, sprawdza coś na
swojej kartce z notatkami a następnie na telefonie i dopiero wtedy mnie
wpuszcza - tak samo kontrolował przede mną pasażera Lufthansy. Nigdy
nie spotkałem się z taką obsługą, najwidoczniej poznańskie lotnisko nie
zainwestowało w czytniki do kodów kreskowych/ QR. Wtedy wystarczyłoby
tylko zbliżenie takiej karty do automatu i wszystko byłoby jasne.
Kontrola bezpieczeństwa błyskawiczna, bo oprócz mnie nie było nikogo w
kolejce. Wolnym krokiem udaję się pod terminal, gdzie zajmuję wygodne
miejsce na pomarańczowej ławeczce ING i udaje mi się nawet na dłuższą
chwilę zasnąć. Oczywiście co jakiś czas wybudzają mnie odgłosy innych
gromadzących się pasażerów czy pracowników lotniska. Na szczęście czas
tym razem upłynął mi bardzo szybko i boarding rozpoczyna się
punktualnie, pasażerów nie ma zbyt wielu, toteż autobus po chwili
odjeżdża i kieruje się do samolotu typu Bombardier Dash Q-400 w barwach
Eurolotu. Tradycyjnie część pasażerów nie zdaje sobie sprawy, że w tego
typie maszyn większy bagaż podręczny nie zmieści się pod fotelem czy na
półkach i trzeba oddać go ekipie handlingowej bezpośrednio przed samym
wejściem do samolotu. Zajmuję moje wybrane wcześniej miejsce 3D (prawa
strona przy oknie), zapinam pasy i przez okno ostatni raz spoglądam na
lotnisko w Poznaniu. Stewardessa zaczyna tradycyjne powitanie, ale mówi
bardzo niewyraźnie, tak że nie jestem w stanie zrozumieć jej nazwiska
ani nazwiska pilota. Odwracam się nieco do tyłu i oto moim oczom ukazuje
się steward, który obsługiwał mój walentynkowy lot do
Krakowa. Miło, źe zaczynam już kojarzyć obsługę - powoli staję się
prawdziwym Frequent Travellerem.
Samolot kołuje i już po chwili
wzbijamy się do góry, siedzę na przodzie, więc czuję, jak nas podnosi - jeszcze tylko delikatny skręt i już mogę z lotu ptaka rozkoszować
się widokiem Wielkopolski. Rozpoczyna się skromny poczęstunek, czyli
Prince Polo oraz woda mineralna, próbuję się nieco zdrzemnąć ale sen
nie przychodzi, jak to zwykle w samolocie. Po kilkunastu minutach lotu
kapitan włącza sygnalizację zapięcia pasów, ponieważ już zbliżamy się do
lądowania - wlatujemy w gęste chmury, ale nie ma żadnych
turbulencji. Jeszcze tylko pobieżne sprawdzenie kabiny przed lądowaniem
przez personel pokładowy, kilka skrętów maszyną, wypuszczenie podwozia i
przed czasem lądujemy na warszawskim lotnisku. Halo Ziemia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz