Bonjour!
Kontynuując tradycje weekendowych podróży tym razem wybrałem się do francuskiej
stolicy. Ostatni raz w Paryżu byłem w listopadzie 2010 roku podczas wyprawy na
karaibską wyspę St. Martin. Doszedłem do wniosku, że już najwyższy czas
odwiedzić to miasto ponownie, a że nadarzyła się nie lada gratka cenowa, to bez
chwili wahania zarezerwowałem miejsca na bezpośrednie połączenie WAW-CDG
wykonywane przez PLL LOT.
W sobotni poranek pojawiam się
kwadrans przed godziną 6 rano na Lotnisku Chopina. W porównaniu do ubiegłego
tygodnia jest bardzo pusto i cicho, w kolejkach do odprawy na stanowiskach
LOT-u także niewielu pasażerów. Jak zawsze odprawiam się na rejs przy
stanowiskach klasycznej odprawy biletowo-bagażowej, dostaję kolorową kartę pokładową,
a pan z obsługi nawet sam zaoferował, by odprawić mnie już na lot powrotny, ale
nie skorzystałem z tej propozycji. Przede mną jeszcze kontrola bezpieczeństwa,
także przebiega szybko i bez zbędnych ceregieli. Później już tylko nieco ponad
godzina oczekiwania na boarding mojego rejsu. Bardzo się cieszę, kiedy pod
wyjściem numer 41 widzę podstawiony pod rękaw samolot Embraer w malowaniu
retro. Jest to jedyna maszyna pomalowana w barwy PLL LOT z lat 40. ubiegłego
wieku, to miło, że udało mi się trafić właśnie na nią, jest wyraźnie inna od
tych latających obecnie dla naszego narodowego przewoźnika spod znaku żurawia.
Przy okazji wizyty na lotnisku mam okazję spotkać się na chwilę z moim
pracującym tam znajomym; miło
jest zamienić z kimś kilka słów o
poranku. W końcu nadchodzi czas wejścia do samolotu i mogę zająć miejsce 5D – moje ulubione w tego typu flocie. Niemniej
jednak nie mam
okazji zagrzać na nim dłużej miejsca, bo pani siedzącej obok mnie bardzo
zależy, by usiąść razem z partnerem biznesowym, więc stwierdziłem, że będę
uprzejmym pasażerem i przesiądę się łaskawie na fotel 4B, który niestety jest
umiejscowiony przy przejściu a nie przy korytarzu. Jak się później okazało, to
właśnie dzięki temu miejscu mogłem podsłuchać dyskusji awanturującej się
pasażerki z szefową pokładu p. Lidią Grzegorzewską. Mieliśmy już rozpocząć kołowanie,
kiedy kapitan Rafał Gontar poinformował o zaistniałej usterce elektrycznej. Została usunięta i
za ok. 8 minut mieliśmy rozpocząć start, ale po upływie tego czasu zamiast
dźwięku włączanych silników usłyszeliśmy komunikat, że musimy wyłączyć i
włączyć ponownie instalację elektryczną. Jak się okazało, kolejna próba także
zawiodła, pilot poinformował, ze następny komunikat poda za 15 minut. Do
samolotu przednimi drzwiami po prawej stronie kadłuba dostali się technicy LOT
AMS, po kilku minutach spędzonych w kokpicie wyszli i dali znak, że usterka ostatecznie
została zażegnana i można lecieć. Rzeczywiście, kapitan potwierdził, że tym
razem naprawa się powiodła i ruszyliśmy do progu pasa. Przez jego przebudowę
start miał miejsce w kierunku wschodnim, więc kilka minut po starcie trzeba było
dokonać zawrotki w przeciwnym kierunku. Cały
lot minął bardzo spokojnie, nie licząc kłótni, którą sprowokowała
niesforna pasażerka klasy ekonomicznej. Po godzinnym przymusowym postoju
na płycie pasażerowie po osiągnięciu wysokości przelotowej chcieli
nieco liczniej niż zwykle skorzystać z dobrodziejstwa toalety. Nagle do
części klasy biznes zajętej przez dwójkę pasażerów z impetem wtargnęła
kobieta, która pilnie potrzebowała skorzystać z toalety. Ponieważ w
tylnej części Embraera wytworzyła się spora kolejka, to bezczelna
kobieta postanowiła, że nie będzie czekała, tylko uda się do klasy
biznes. Oczywiście stewardesa nie mogła pozwolić na takie
bezceremonialne zachowanie i stanowczo odmówiła pasażerce prawa do
skorzystania z toalety na przodzie samolotu. Między kobietami wywiązała
się mała pyskówka, pasażerka spytała o imię i nazwisko szefowej pokładu,
pani Lidia przedstawiła się, pokazała swój identyfikator i zgodnie z
prawdą powiedziała, że przedstawiała się wszystkim pasażerom na początku
rejsu, co chyba jeszcze bardziej rozjuszyło niesforną pasażerkę, która
odwróciła się na pięcie i już miała zmierzać na tył maszyny, kiedy raz
jeszcze wtargnęła nachalnie za firankę i powiedziała kilka przykrych
słów stewardesie kończąc zwrotem âAle Pani miła!” pełnym pretensji.
Oczywiście od razu po incydencie pani Lidia przeprosiła pasażerów klasy
biznes (matka z synem) za całe zajście. Takie są niestety często realia
pracy jako stewardesa, przypomnę nieśmiało pasażera z lotu do St.
Petersburga, który koniecznie chciał zająć wolne miejsce w klasie
biznes. Ludzie ludziom zgotowali ten los…
Przy
podejściu do lądowania na paryskim lotnisku im. Charlesa de Gaulle’a
mój towarzysz podróży siedzący przy oknie umożliwia mi podejrzenie
widoczków, szczerze powiedziawszy nic ciekawego nie widać, zielone pola i
małe miasteczko w pobliżu gigantycznego lotniska â molocha. Paris
CDG to chyba jedyny port lotniczy, na którym mam zazwyczaj problemy z
orientacją, bo jest tak rozległy i rozbudowany. Tym razem mam okazję
lądować na terminalu 1, który służy jako hub linii z sojuszu Star
Alliance. Lądowanie przebiega gładko, ale nie możemy opuścić samolotu,
ponieważ rękaw, który już przybliżył się do kadłuba, uległ awarii i
musimy poczekać na technika. Jednej z francuskich
pasażerek bardzo się spieszy, bo ma bilet na dalsze połączenie i jak
tylko otwierają się drzwi, wybiega z dość pokaźnym bagażem podręcznym,
widzę, że na lotnisku prosi o pomoc pracownicę portu. Ciekawe, czy udaje się jej zdążyć na połączenie…
Część,
w której zatrzymuje się samolot PLL LOT, ma okrągły kształt niczym
rotunda, dokoła niej zaparkowane są samoloty, akurat trwa boarding lotu
Aegean do Aten; to, jak Francuzi wymawiają nazwę greckiej linii
lotniczej, to już wyższa szkoła jazdy. Nieco czasu zabiera mi
zlokalizowanie wyjścia, które nie jest zbyt dobrze oznaczone, a w
tłumie pasażerów, przez których muszę się przebić, jest naprawdę ciężko
się tam dostać. Znając wymiary paryskiego lotniska CDG domyślam się, że
czeka mnie jeszcze długi spacer i wcale się nie mylę. Ruchomym
chodnikiem, który wije się w górę i w dół, przedostaję się do hali
przylotów, później wjeżdżam jeszcze przez szklany korytarz á la
brukselskie atomium i wreszcie opuszczam lotnisko. Przede mną jazda
kolejką CDGVAL do terminala 3 i dworca autobusowego, ileż tam jest
podróżnych! Kolejka do automatów biletowych zdaje się nie mieć końca, na
szczęście przy informacji pani szybko przekazuje mi informację, z
którego stanowiska odjeżdża mój autobus 350 do centrum miasta i akurat
wpadam na przystanek, kiedy kierowca rusza. Jest na tyle sympatyczny, że
zatrzymuje się, otwiera mi drzwi i sprzedaje bilet (cena 6 euro).
Podróż trwa nieco ponad godzinę, ale nigdzie mi się nie spieszy, pogoda
jest piękna a humor dopisuje. Jeśli chodzi o transport z lotniska, to
niestety pod tym względem Paryż jest stosunkowo drogi, ale możliwości
dojazdu jest kilka: można wybrać kolejkę czy szybszy autobus, które
oczywiście są droższe, ale jadą szybciej. Autobus mija peryferia Paryża,
okolica usłana jest różnymi magazynami i centrami logistycznymi, po
około 40 minutach jazdy docieramy do miasta, gdzie korki uliczne dają o
sobie znać. Mijamy dość oryginalną hinduską dzielnicę, następnie moim
oczom ukazują się czarni przybysze z Afryki i już czas wysiadać przy
Gare de l’Est. Wokół ruch jak w ulu, bardzo dobrze czuję się w takich
wielkomiejskich klimatach, gdzie jest duży ruch i wiele się dzieje. Do
tego wszędzie słyszę piękny język francuski, na każdym rogu znajdują się
kawiarnie i restauracje, czuję się jak bon vivant ;)
Pierwsze
kroki kieruję właśnie na Gare de l’Est, ponieważ podczas poprzednich
pobytów w Paryżu nie miałem okazji obejrzeć tego dworca od wewnątrz.
Zarówno z zewnątrz jak i od środka gmach prezentuje się okazale, jest
połączony z małym centrum handlowo-usługowym oraz stacja metra.
Przechadzam się po peronach i podziwiam francuskie pociągi, tak inne od
tych, do których jestem przyzwyczajony z polskich szlaków. W saloniku
prasowym RELAY nabywam widokówki oraz znaczki pocztowe, ku mojemu
zaskoczeniu sprzedawca żegna mnie w języku polskim! Jest już po godzinie
13, więc żołądek domaga się posiłku, a skoro to Francja, to nie mogę
odmówić sobie croissanta z migdałami oraz czekoladowego ciastka
viennoise i espresso w dworcowym bistro PAUL. Zasiadam przy ladzie na
stołku barowym i wgryzam się w świeże francuskie wypieki a po posiłku
wypisuję widokówki.
Po
wyjściu z dworca z mapką w dłoni (darmowe egzemplarze można dostać w
lotniskowej informacji) kieruję się na długi spacer w kierunki Placu
Republiki oraz Bastylii. Pod pomnikiem przy Republique urzęduje młodzież
na deskorolkach i rowerkach, czuć ostry zapach palonego zioła, ale nikt
sobie nic z tego nie robi, także policja, która stoi kilka metrów
dalej i pilnuje ruchu, bo tego dnia przez Paryż ma miejsce jakaś
demonstracja. Nie spotkałem uczestników tej imprezy, ale ilość policji i
straży miejskiej ubranej w kamizelki kuloodporne i różnego rodzaju
ochraniacze świadczy o tym, że coś mogło się wydarzyć, a przy ilości
zamieszek, o jakich słychać w mediach, to chyba nic dziwnego. Kierunek
mojego pierwszego marszu przez Paryż jest nieprzypadkowy. Ostatnio
podczas lotu do Göteborga w magazynie pokładowym WizzAir przeczytałem
artykuł o lokalu My Crazy Pop serwującym popcorn w różnych smakach, a
ponieważ lubię wszelkie nowinki, to nie mogłem odpuścić sobie wizyty w
tym przybytku na rue Trousseau.
Współtwórczynią tego oryginalnego miejsca jest uczestniczka drugiej edycji francuskiego Masterchefa. Na miejscu można wybierać spośród kilkunastu smaków (m.in. wasabi, truskawkowy, karmelowy), degustacja jest bezpłatna, do kupienia jest popcorn w rożkach po 1,50 euro oraz plastikowych opakowaniach po 6 euro. Wybieram mały rożek o smaku Nutelli, jest wyborny ;) Jakby tych uciech dla podniebienia było mało udałem się jeszcze do supermarketu Monoprix i zaopatrzyłem się w nieco smakołyków, so yummy! Przy okazji okazało się, że znalazłem się na ulicy, na której mieszkałem w hostelu podczas mojej pierwszej wizyty w Paryżu. Teraz spacerów po romantycznym Paryżu ciąg dalszy, docieram do brzegu Sekwany i upajam się pięknem krajobrazu francuskiej stolicy. Przy nabrzeżu rozłożyli się uliczni artyści, są handlarze rękodzieł oraz starych plakatów czy książek. Po drugiej stronie bulwaru mijam Hôtel de ville, a po lewej na rzece cały czas podziwiam kursujące w dwie strony statki wycieczkowe. Bulwary nad Sekwaną podziwiają tłumy turystów, piękna pogoda sprawiła, że deptaki są oblężone, ale ma to swój urok. Na moment wchodzę na dziedziniec Luwru, by ponownie spojrzeć na słynną piramidę, na uśmiech Monalisy tym razem nie starczy już czasu. Przechodzę przez jeden z wielu mostów, gdyż po drugiej stronie rzeki rozpościera się już Wieża Eiffla. Smukła stalowa konstrukcja robi piorunujące wrażenie, pod wieżą oczywiście całe mnóstwo oczekujących turystów na wjazd w górę. Przypomina mi się emocjonujący wjazd na górę i wspaniały widok ze szczytu tej budowli. Kolejna atrakcja zaliczona, czas udać się do ścisłego centrum. Idę wolnym krokiem wzdłuż Avenue Kleber a w oddali majaczy już majestatyczny Łuk Triumfalny i Place Charles de Gaulle Étoile. Pamiątkowa fotka pod monumentem i ruszam na najsłynniejszą ulicę Paryża czyli Champs-Élysées. Czas zjeść coś bardziej konkretnego, zatem uderzam do mojej ulubionej miejscówki jaką jest McDonald’s, czekają mnie nowości w postaci kanapki Le Petit Italien, shake’a pistacjowego czy cappuccino z drobinkami Daim.
Współtwórczynią tego oryginalnego miejsca jest uczestniczka drugiej edycji francuskiego Masterchefa. Na miejscu można wybierać spośród kilkunastu smaków (m.in. wasabi, truskawkowy, karmelowy), degustacja jest bezpłatna, do kupienia jest popcorn w rożkach po 1,50 euro oraz plastikowych opakowaniach po 6 euro. Wybieram mały rożek o smaku Nutelli, jest wyborny ;) Jakby tych uciech dla podniebienia było mało udałem się jeszcze do supermarketu Monoprix i zaopatrzyłem się w nieco smakołyków, so yummy! Przy okazji okazało się, że znalazłem się na ulicy, na której mieszkałem w hostelu podczas mojej pierwszej wizyty w Paryżu. Teraz spacerów po romantycznym Paryżu ciąg dalszy, docieram do brzegu Sekwany i upajam się pięknem krajobrazu francuskiej stolicy. Przy nabrzeżu rozłożyli się uliczni artyści, są handlarze rękodzieł oraz starych plakatów czy książek. Po drugiej stronie bulwaru mijam Hôtel de ville, a po lewej na rzece cały czas podziwiam kursujące w dwie strony statki wycieczkowe. Bulwary nad Sekwaną podziwiają tłumy turystów, piękna pogoda sprawiła, że deptaki są oblężone, ale ma to swój urok. Na moment wchodzę na dziedziniec Luwru, by ponownie spojrzeć na słynną piramidę, na uśmiech Monalisy tym razem nie starczy już czasu. Przechodzę przez jeden z wielu mostów, gdyż po drugiej stronie rzeki rozpościera się już Wieża Eiffla. Smukła stalowa konstrukcja robi piorunujące wrażenie, pod wieżą oczywiście całe mnóstwo oczekujących turystów na wjazd w górę. Przypomina mi się emocjonujący wjazd na górę i wspaniały widok ze szczytu tej budowli. Kolejna atrakcja zaliczona, czas udać się do ścisłego centrum. Idę wolnym krokiem wzdłuż Avenue Kleber a w oddali majaczy już majestatyczny Łuk Triumfalny i Place Charles de Gaulle Étoile. Pamiątkowa fotka pod monumentem i ruszam na najsłynniejszą ulicę Paryża czyli Champs-Élysées. Czas zjeść coś bardziej konkretnego, zatem uderzam do mojej ulubionej miejscówki jaką jest McDonald’s, czekają mnie nowości w postaci kanapki Le Petit Italien, shake’a pistacjowego czy cappuccino z drobinkami Daim.
Zasiadam przy wysokiej ladzie na piętrze i obserwuję wzmożony ruch uliczny na trotuarze. Królują papierowe siatki z H&M, pierwszy raz widzę takie opakowanie, dotychczas widziałem tylko plastikowe opakowania z tej sieciówki; sporo osób zaopatruje się też w sklepach sportowych. Po wyjściu z McDonald’s kontynuuję spacer Polami Elizejskimi, uwielbiam taki kolorowy tłum przechodniów, gdzie każdy reprezentuje inny styl, kolor skóry czy kulturę, tego brakuje mi w Polsce. Docieram do placu Concorde, czas na krótką przerwę pod kasztanami, słońce powoli zachodzi a nóżki bolą po całym dniu. Kiedy już napatrzyłem się na spacerujących paryżan i ja postanowiłem ruszyć w tango. Udaję się zatem do dzielnicy Le Marais, która wieczorem tętni życiem. Zabawa jest przednia, lokal nabity od tańczących ludzi, muzyka jak najbardziej odpowiednia, więc kiedy roztańczonym krokiem opuszczam klub, humor dopisuje. Czas zbierać się na lotnisko, mijam po raz kolejny Bouleverd de Sébastopol, przy tej ulicy można spotkać bardzo dużo kolorowych mieszkańców Czarnej Afryki, ale jest 3 w nocy, więc na chodnikach spotykam raczej tylko imprezowiczów. Autobusem nocnym Noctilien 143 docieram na lotnisko CDG. Wysiadam na największym Terminalu 2, spoglądam na tablicę odlotów, nazwy destynacji typu Kinszasa (czy równie egzotyczne jak Mogadiszu lub Bamako) wywołują u mnie dreszczyk emocji, aż chciałoby się tam polecieć; niestety kwestia bezpieczeństwa w tych miejscówkach jest bardzo mocno dyskusyjna...
Docieram
kolejką CDGVAL na Terminal 1, pierwszy lot o 06:35 to Lufthansa do
Frankfurtu, o 07:00 odlatuje samolot Swiss do Zurichu i o 07:30 PLL LOT
do Warszawy. Samolot nocuje na lotnisku w Paryżu, to jedna z niewielu
maszyn PLL LOT, która nocuje poza swoją bazą, by zabrać o poranku
pasażerów. Kolejka pasażerów do Warszawy nie jest długa, ale pewnie nie
widzę wszystkich osób w niej oczekujących, ponieważ jestem jedną z
pierwszych osób, które dotarły na lotnisko bladym świtem. Pierwsza pani,
która jest odprawiana i już pojawia się problem dotyczący limitu bagażu
rejestrowanego. Pracownicy pytają o pomoc przełożonych i wreszcie
walizeczka idzie do luku, przy mojej rezerwacji pan też nieco się
napocił, ale wreszcie dostaję kartę pokładową, nie mogę uwierzyć, że
jest aż tak brzydka, niczym ta z St. Petersburga. Tylko najbardziej
podstawowe dane, czarne litery na białym tle, żadnego loga i bajerów,
żal.pl. Przede mną jeszcze szybka kontrola bezpieczeństwa i mogę
rozłożyć się na fotelu, by nieco się zdrzemnąć. Kątem oka widzę, jak do
terminala zbliża się samolot Icelandair i wysiada z niego dużo
podróżnych. Co ciekawe, obok mnie siedzi francuskie małżeństwo z kartami
pokładowymi do Nowego Jorku, z przesiadką w Reykjaviku. Przy takiej
obfitości połączeń lotniczych, jakie oferują linie lotnicze między tymi
miastami aż dziwne, że ktoś decyduje się na przesiadkę do USA na
Islandii. ;) Podejrzewam, że cena z przesiadką musiała być znacznie
bardziej atrakcyjna.
W końcu kwadrans po czasie rozpoczyna się boarding mojego samolotu i zajmuję miejsce 8D na pokładzie. Domyślam się, że będzie głośno, bo obok znajduje się silnik i zaczyna się skrzydło, ale nie jest tak źle i podróż upływa całkiem przyjemnie, tylko na moment włączona zostaje sygnalizacja zapięcia pasów i lekko trzęsie. Kiedy szefowa pokładu rozpoczyna płatny serwis pokładowy mam ochotę na kanapkę wegetariańską, ale okazuje się, źe nie mają żadnych kanapek, bo samolot podczas nocnego postoju w Paryżu nie jest zaopatrywany w catering, a kanapki z wieczornego rejsu z dnia poprzedniego są już po terminie przydatności do spożycia. Pani oferuje mi rogalika 7 Days, ale akurat bardzo nie lubię tych croissantów, więc zadowalam się jabłkowo-cynamonową owsianką Starbucks. Wcześniej nie miałem okazji jej zasmakować, mogę powiedzieć, że jest niczego sobie ;) Czas szybko mija, próbuję się zdrzemnąć, ale tradycyjnie nie jestem w stanie zmrużyć oka, mimo że dokoła wszyscy śpią. No cóż, już tak po prostu mam. Zniżamy się do lądowania i przyziemiamy na Okęciu. Do widzenia Państwu! Au revoir!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz