W
sobotni poranek melduje sie na ulubionym Lotnisku Chopina, przy
stanowiskach odprawy PLL LOT jest juz spora kolejka pasazerow
odprawiajacych bagaz rejestrowany, z racji posiadania karty Frequent
Traveller podchodze do odprawy dla pasazerow klasy biznes, nadaje moja
mala walizeczke na rejs krajowy do Wroclawia i odbieram karte pokladowa w
papierowej wersji, za zadowoloniem stwierdzam, ze nieco zmienila sie
ich forma (pojawil sie grubszy granatowy pasek oddzielajacy odcinek dla
pasazera od czesci zabieranej przez agentow handlingowych â teraz to
juz w wiekszosci przypadkow niemal prehistoria, ale kiedy byl to szeroko
stosowany zabieg podczas boardingu). Po sytym sniadaniu w saloniku
Polonez docieram do bramki 42, gdzie za kilka minut rozpoczyna sie
boarding rejsu LO 3851 do Wroclawia. Po podlozeniu karty pokladowej pod
czytnik bramka piszczy i wyswietla sie komunikat SEATING ISSUE. Pan z
obslugi informuje mnie, ze z uwagi na konfiguracje samolotu zmieniono
mi wybrane przez mnie podczas odprawy online miejsce z 2A na 19A, czyli
przedostatni rzad Dasha 8. Nie jest mi to na reke, ale podejrzewam, ze
chodzilo o wywazenie samoloty, gdyz na oko tylko 1/3 z dostepnych miejsc
jest zajeta. W samolotach Bombardier Q 400 zdecydowanie bardziej
odczuwalne sa wszelkie turbulencje, poza tym jest w nich po prostu
glosniej i bardziej ciasno, ale 40 minut lotu jestem w stanie spokojnie
zniesc. O tej porze pas startowy nie jest juz zapchany, kapitanem Roman
Karbolewski podaje krotkie informacje na temat lotu i mozemy startowac
niemal bezposrednio w kierunku poludniowo-zachodnim. Chwile pozniej, po
osiagniecu wysokosci przelotowej szefowa pokladu Pani Iwona Brzostowska
razem z druga stewardessa rozpoczynaja standardowy serwis pokladowy:
niesmiertelyn wafelek Prince Polo lub zelki Frugo oraz woda mineralna
lub napoj Pepsi. Na trasie rejsu caly czas jest pochmurno, ale po
wyladowaniu we Wroclawiu na niebie pojawiaja sie przejasnienia i widac
promienie slonca. Po odebraniu bagazu z tasmy przechodze do
ogolnodostepnej czesci wroclawskiego lotniska, gdzie oczekuje na rejs
linii WizzAir do Lwowa, na lotnisku gromadzi sie juz ukrainska diaspora,
ktora na Dolnym Slasku jest wyjatkowo liczna, wiec wegierski przewoznik
niskokosztowy doskonale wstrzelil sie z nowa trasa. Po przejsciu
kontroli bezspieczenstwa i paszportowej oczekuje na odlot samolotu, przy
okazji obserwuje bardzo liczny oddzial amerykanskich zolnierzy, na
ktorych czeka juz maszyna majaca przetransportowac ich w godzinach
popoludniowych do Kuwejtu. Po boardingu dlugo stoimy na schodkach
prowadzacych na plyte lotniska, w koncu zostajemy zaproszeni na poklad
Airbusa A320 i zajmuje moje miejsce 23C. Akurat przede mna na swoich
miejscach 23A i 23B usadowila sie juz para pasazerow, nie ma wiec
przepychanek a i ja sprawnie umieszczam moja podreczna walizke (duzy
bagaz podreczny) w schowku nad glowami i niemal co do minuty
startujemy. Lot trwa prawie rowna godzine, mniej wiecej na wysokosci
Rzeszowa kapitan informuje, ze za chwile zaczniemy schodzenie do
ladowania i przed rozkladowym czasie ladujemy na lotnisku we Lwowie.
Pogoda jest calkiem przyjemna, slonce moze nie swieci zbyt mocno, ale
dzieki temu nie jest tak goraco.
Kontrola paszportowa przebiega bardzo
sprawna, zero pytan ze strony strazy granicznej i juz po chwili jestem w
hali przylotow lwowskiego lotniska, niemal nic sie nie zmienilo od
ponad dwoch lat, kiedy to bylem tam po raz pierwszy. W hali na swoich
bliskich oczekuje calkiem spora grupa osob, ja udaje sie od razu do
torlejbusa numer 9, ktory teraz odjezdza sprzed nowego terminalu, kiedys
trzeba bylo udac sie na petle w poblize starego nieczynnego juz
terminala. Bilet do centrum kosztuje 3 hrywny, platnosci dokonuje sie u
kierowcy pojadzu, otrzymany bilet papierowy nalezy natychmiast skasowac w
przedpotopowym kasowniku na dziurki. Akurat trafilem na w miare
nowoczesny pojazd, ale na innych trasach w miescie transport miejski
uzywa ewidentnie bardzo starego zdelezowanego taboru, a tory tramwajowe w
niektorych miejscach niemal wypadaja z nawierzchni. Dojazd pod gmach
Uniwersytetu Lwowskiego zajmuje okolo 20 minut, po dotarciu na miejsce
jestem zaskoczony, ze nie musze wyjmowac mapy, gdyz calkiem dobrze
zapamietalem uklad ulic. Przemierzam Prospekt Swobody, mijam zatloczona
restauracje McDonald’s i pobliski Pasaz Handlowy Opera, w sobotnie
popoludnie na glownym bulwarze Lwowa sa cale rzesze spacerowiczow, a
wsrod nich slychac licznie przybylych turystow z Polski. Przy pomniku
Adama Mickewicza trwa sesja fotograficzna, mijam znajdujacy sie po
drugiej stronie Hotel George, w ktorym zatrzymalem sie ostatnio, teraz
zbyt pozno zabralem sie za szukanie noclegu. Pozostalo mi jeszcze
przedostanie sie przez Rynek Halicki i po jescze ok. 10 minutach spaceru
bylem w moim hotelu Eurohotel, ktory moge z czystym sercem polecic, do
gustu przypadla mi zwlaszcza przeszklona restauracja z widokiem na
miasto. Po rozpakowaniu sie i odswiezeniu bagazu ruszam na Stare Miasto,
gdzie testuje lokalne kawiarnie i restauracje. Przy ultraniskim
poziomie cen na Ukrainie moge poczuc sie niczym krol; na poczatek
zamawiam obiad w Puzatej Chacie a pozniej jako entuzjasta lokali
kawiarnianych z przyjemnoscia spedzam w nich niemal cale popoludnie, a
czas umialm sobie lektura polskie prasy. Po takiej uczcie Lukullusa czas
ruszyc w droge, wczesnym wieczorem udaje sie na zakupy do supermarketu
Silpo w centrum handlowym Forum Lviv â w koszyku laduja ukrainskie
chalwy oraz czekolady Roshen czy jogurty Danone Activia o smakach innych
niz w Polsce â od niedawna dostepna jest seria pitnych jogutow z
warzywami, bardzo polecam smak selera. W drodze powrotnej wstepuje
jeszcze po latte na wynos do McCafe i ciemna noca wracam do hotelu.
Kolejny dzien po bardzo sytym sniadaniu w hotelowej restauracji mija mi
na spacerach po miescie, jako entuzjasta transportu szynowego kieruje
sie na dworzec kolejowy, ostatnim razem nie mialem okazji go zobaczyc,
wiec teraz nadrabiam zaleglosci, budynek przypomina inne gmachy tego
typu w krajach bloku wschodniego. Zaskoczyla mnie elegancka i bardzo
obszerna poczekalnia dla pasazerow, w Polsce tego typu obiekty po
czasach transformacji i odnowie przed Euro 2012 zwykle stracily swoja
pierwotna funkcje, tutaj jednak maja sie dobrze. Na rozkladzie pisanym
cyrylica jestem w stanie zidentyfikowac polaczenia do Polski (Krakow,
Przemysl, Warszawa). Wieczor spedzam zas dla odmiany we Lwowskiej
Operze, gdzie ogladam arie Nabucco Giuseppe Verdiego. Wprawdzie przy
warszawskim Teatrze Wielkim glowna sala opery nie robi na mnie takiego
wrazenia, ale nie moge sie do czego przyczepic, inny styl, inne
materialy.
Na
koniec wyjazdu pogoda postanowila sprawic psikusa i sie popsula, nie
udalo mi sie zatem jeszcze raz pospacerowac czy usiasc w kawiarnianym
ogrodku, ale musialem salwowac sie ucieczka na lotnisko, gdzie uroczo
spedzilem czas w oczekiwaniu na LOT-owski samolot. Co ciekawe, to
wlasnie linia PLL LOT wykonuje najwiecej polaczen z tego lotniska, 3
polaczenia hubowe z Warszawa oraz od niedawna nocne rejsy bezposrednie
do Poznania i Bydgoszczy. Polaczenia te zostaly z pewnoscia wprowadzone
z mysla o imigrantach zza Buga, stawki tych polaczen sa nizsze niz rejs
do WAW a przy okazji nocna pora samolot na siebie zarabia zamiast
zostawac na nocowaniu w POZ i LWO. Samolot jest bardzo dobrze
wypelniony, cala operajca trwa godzine, tym razem na rejsie
miedzynarodowym oprocz wafelka mozemy dostac takze cieply napoj. Kapitan
Konrad Krychowski bardzo sprawnie prowadzi Dasha ciemna noca i ponad 40
minut przed czasem ladujemy na pustej plycie bydgoskiego lotniska.
Dobranoc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz