WrocLove again & again / 13.06.2015 - 14.06.2015

Po raz kolejny odwiedzam Wrocław, miasto to ma w sobie mocną siłę przyciągania. Ale głównym celem mojej wycieczki do stolicy Dolnego Śląska nie jest miasto samo w sobie, a ludzie, z którymi przez przeszło rok dzieliłem dolę i niedolę pracując w tamtejszym biurze Qatar Airways. Po roku pracy zabrałem manatki i wróciłem do Warszawy, ale zostawiłem tam wspaniałych, dzielnych ludzi, z którymi bardzo miło było mi się ponownie spotkać.
Podróż rozpoczynam w sobotnie przedpołudnie na Lotnisku Chopina, jak to dobrze, że mieszkam na Ochocie, skąd dojazd do portu lotniczego jest znakomity, wystarczy niecały kwadrans i już jestem w hali odlotów. Błyskawiczna odprawa przy stanowisku klasy biznes na „wyspie” (dostaję od razu dwie karty pokładowe – na lot do WRO i z powrotem) i znacznie dłuższa niż zwykle kolejka do kontroli bezpieczeństwa, i to mimo uruchomienia nowej części terminalu. Większość pasażerów lecą lotem Germanwings do DUS, największą kolejkę zaobserwowałem zaś przy stanowisku odprawy linii Aeroflot na rejs do Moskwy Szeremietiewo. Teraz już będę wiedział, żeby przybyć odpowiednio wcześniej przed moim wrześniowym rejsem do Tokio. Oczywiście zgodnie z moimi podejrzeniami zdecydowaną większość pasażerów do rosyjskiej stolicy stanowią Azjaci przesiadający się tam na interesujące ich kierunki. Zwłaszcza teraz, kiedy wartość rubla zmalała, warto śledzić ceny przelotów tej linii, można ustrzelić bardzo dobre ceny. W końcu udaje mi się przedostać przez „security check” i jestem już w strefie zastrzeżonej dla pasażerów. Do boardingu mam grubo ponad 1,5 h, zaszywam się w saloniku Polonez, gdzie przy przekąskach nadrabiam zaległości w prasie. Nie ukrywam, że to bardzo miły akcent podróży.
Podczas odprawy online w piątkowe popołudnie okazało się, że PLL LOT zrobił podmiankę maszyn i zamiast turbośmigłowym Dashem Q400 polecimy do Wrocławia Embraerem. O dziwo przy rękawie podstawiona jest maszyna w malowaniu retro, ta sama, którą leciałem we wrześniu do Paryża oraz którą wracałem niedawno z Rygi. Jak się okazuje flota naszego narodowego przewoźnika jest mała i stąd ta powtarzalność.
Na pokładzie wita nas uśmiechnięta stewardesa Katarzyna Pasierbek, kapitanem rejsu jest Paweł Tokarz. Wedle zapowiedzi pilota rejs do Wrocławia potrwa około 40 minut i wszystko się zgadza. Boarding kończy się wyjątkowo szybko, nie ma zbyt wielu pasażerów, jeszcze tylko standardowa komenda „doors in flight and cross-check”, instruktaż bezpieczeństwa i kołujemy do progu pasa, za nami w kolejce do startu m.in. samolot linii Lufthansa oraz Finnair. Pogoda jest piękna, Warszawę widać jak na dłoni, ale za to kapitan nieco szarżuje i kilka razy mocno przechyla samolot. Nie lubię takich gwałtownych manewrów jak na karuzeli. Zaraz po osiągnięciu wysokości przelotowej rozpoczyna się serwis pokładowy, jak to w Locie Prince Polo oraz szklaneczka wody. Bardzo pozytywnie zaskakuje mnie szefowa pokładu, która wszystkie zapowiedzi (dotyczące zapięcia pasów, serwisu czy promocji strony internetowej PLL LOT) mówi z pamięci w polskiej i angielskiej wersji językowej. Zazwyczaj nawet doświadczone załogi czytają tekst ze swoich notatek, ale tym razem zdarzył się bardzo chlubny wyjątek. Tak, tylko taki pasjonat jak ja zwraca uwagę na takie drobiazgi i komunikaty. Czy zdarzyło się Wam kiedyś podczas „safety demo” spojrzeć, ile osób nie zwraca kompletnej uwagi na personel pokładowy? Polecam zwrócić uwagę...
Po około 30 minutach lotu samolot obniża zdecydowanie obniża pułap a na horyzoncie pojawia się metropolia nad Odrą. Z lotu ptaka widzę Sky Tower oraz wijącą się rzekę. Miłe dla oka widoczki, czas na spotkanie ze znajomymi w Rynku i nadrobienie zaległości towarzyskich.
Nie darowałbym sobie pobytu we Wrocławiu, gdybym przy okazji nie wyszedł na imprezę. Wszystko poszło zgodnie z planem, tym razem miałem nawet osobę towarzyszącą, co praktycznie mi się nie zdarza. Ale jak już wspomniałem, pod tym względem mam do kogo wracać. Kilka minut po 3 w nocy zabawa dla mnie dobiega końca i nocnym autobusem spod Renomy (ach, te zakupki w Almie!) docieram na lotnisko w Strachowicach. Odprawa biletowo-bagażowa na poranny rejs LO do Warszawy właśnie się rozpoczyna, przede mną stoi drużyna sportowa w koszulkach polo z napisem Islamic Republic of Iran, wracają do Teheranu przez Warszawę i Dohę. Chichot losu, znów nawiązanie do mojego ekspracodawcy. Wspomnień czar... Ponieważ Irańczykom nieco schodzi przy nadawaniu walizek, rozglądam się po hali odlotów, obok sporo osób odprawie się na rejs czarterowy do Bodrum, nieco osób leci też do Londynu Luton z linią WizzAir i całkiem spora kolejka czeka na poranny rejs Lufthansy do hubu we Frankfurcie nad Menem. Przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa, kolejki nie ma praktycznie żadnej, jak zawsze pani przy wejściu pyta o kod pocztowy, takie samo pytanie ostatnio miałem w Gdańsku, najwidoczniej w ten sposób władze lotniska sprawdzają, z jakiego obszaru spływają do nich pasażerowie.
Jestem już na poziomie odlotów, niektóre miejsca przy oknie są jeszcze wolne, więc rozkładam się wygodnie an fotelu i na moment zamykam oczy, czuję, że fala zmęczenia na mnie napływa. Przy rękawie stoi już zaparkowany samolot PLL LOT, znów jest to model retro, ten sam, którym przyleciałem do Wrocławia. Czyżby oddelegowano tą maszynę do stałej rotacji między WAW a WRO? Z kilkunastominutowym poślizgiem startuje boarding, ale ponieważ odlatuje znikoma ilość pasażerów, to obsługa szybko się uwija i startujemy o czasie, załoga jest dokładnie taka sama jak dzień wcześniej, więc żadnych nowości tutaj nie nakreślę. ;) Szybko wzbijamy się nad chmury na wysokość przelotową, by około 06:30 wylądować na Lotnisku Chopina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz