Po raz kolejny odwiedzam
Wrocław, miasto to ma w sobie mocną siłę przyciągania. Ale
głównym celem mojej wycieczki do stolicy Dolnego Śląska nie jest
miasto samo w sobie, a ludzie, z którymi przez przeszło rok
dzieliłem dolę i niedolę pracując w tamtejszym biurze Qatar
Airways. Po roku pracy zabrałem manatki i wróciłem do Warszawy,
ale zostawiłem tam wspaniałych, dzielnych ludzi, z którymi bardzo
miło było mi się ponownie spotkać.
Podróż rozpoczynam w
sobotnie przedpołudnie na Lotnisku Chopina, jak to dobrze, że
mieszkam na Ochocie, skąd dojazd do portu lotniczego jest znakomity,
wystarczy niecały kwadrans i już jestem w hali odlotów.
Błyskawiczna odprawa przy stanowisku klasy biznes na „wyspie”
(dostaję od razu dwie karty pokładowe – na lot do WRO i z
powrotem) i znacznie dłuższa niż zwykle kolejka do kontroli
bezpieczeństwa, i to mimo uruchomienia nowej części terminalu.
Większość pasażerów lecą lotem Germanwings do DUS, największą
kolejkę zaobserwowałem zaś przy stanowisku odprawy linii Aeroflot
na rejs do Moskwy Szeremietiewo. Teraz już będę wiedział, żeby
przybyć odpowiednio wcześniej przed moim wrześniowym rejsem do
Tokio. Oczywiście zgodnie z moimi podejrzeniami zdecydowaną
większość pasażerów do rosyjskiej stolicy stanowią Azjaci
przesiadający się tam na interesujące ich kierunki. Zwłaszcza
teraz, kiedy wartość rubla zmalała, warto śledzić ceny przelotów
tej linii, można ustrzelić bardzo dobre ceny. W końcu udaje mi się
przedostać przez „security check” i jestem już w strefie
zastrzeżonej dla pasażerów. Do boardingu mam grubo ponad 1,5 h,
zaszywam się w saloniku Polonez, gdzie przy przekąskach nadrabiam
zaległości w prasie. Nie ukrywam, że to bardzo miły akcent
podróży.
Podczas odprawy online w
piątkowe popołudnie okazało się, że PLL LOT zrobił podmiankę
maszyn i zamiast turbośmigłowym Dashem Q400 polecimy do Wrocławia
Embraerem. O dziwo przy rękawie podstawiona jest maszyna w malowaniu
retro, ta sama, którą leciałem we wrześniu do Paryża oraz którą
wracałem niedawno z Rygi. Jak się okazuje flota naszego narodowego
przewoźnika jest mała i stąd ta powtarzalność.
Na pokładzie wita nas
uśmiechnięta stewardesa Katarzyna Pasierbek, kapitanem rejsu jest
Paweł Tokarz. Wedle zapowiedzi pilota rejs do Wrocławia potrwa
około 40 minut i wszystko się zgadza. Boarding kończy się
wyjątkowo szybko, nie ma zbyt wielu pasażerów, jeszcze tylko
standardowa komenda „doors in flight and cross-check”, instruktaż
bezpieczeństwa i kołujemy do progu pasa, za nami w kolejce do
startu m.in. samolot linii Lufthansa oraz Finnair. Pogoda jest
piękna, Warszawę widać jak na dłoni, ale za to kapitan nieco
szarżuje i kilka razy mocno przechyla samolot. Nie lubię takich
gwałtownych manewrów jak na karuzeli. Zaraz po osiągnięciu
wysokości przelotowej rozpoczyna się serwis pokładowy, jak to w
Locie Prince Polo oraz szklaneczka wody. Bardzo pozytywnie zaskakuje
mnie szefowa pokładu, która wszystkie zapowiedzi (dotyczące
zapięcia pasów, serwisu czy promocji strony internetowej PLL LOT)
mówi z pamięci w polskiej i angielskiej wersji językowej.
Zazwyczaj nawet doświadczone załogi czytają tekst ze swoich
notatek, ale tym razem zdarzył się bardzo chlubny wyjątek. Tak,
tylko taki pasjonat jak ja zwraca uwagę na takie drobiazgi i
komunikaty. Czy zdarzyło się Wam kiedyś podczas „safety demo”
spojrzeć, ile osób nie zwraca kompletnej uwagi na personel
pokładowy? Polecam zwrócić uwagę...
Po około 30 minutach
lotu samolot obniża zdecydowanie obniża pułap a na horyzoncie
pojawia się metropolia nad Odrą. Z lotu ptaka widzę Sky Tower oraz
wijącą się rzekę. Miłe dla oka widoczki, czas na spotkanie ze
znajomymi w Rynku i nadrobienie zaległości towarzyskich.
Nie darowałbym sobie
pobytu we Wrocławiu, gdybym przy okazji nie wyszedł na imprezę.
Wszystko poszło zgodnie z planem, tym razem miałem nawet osobę
towarzyszącą, co praktycznie mi się nie zdarza. Ale jak już
wspomniałem, pod tym względem mam do kogo wracać. Kilka minut po 3
w nocy zabawa dla mnie dobiega końca i nocnym autobusem spod Renomy
(ach, te zakupki w Almie!) docieram na lotnisko w Strachowicach.
Odprawa biletowo-bagażowa na poranny rejs LO do Warszawy właśnie
się rozpoczyna, przede mną stoi drużyna sportowa w koszulkach polo
z napisem Islamic Republic of Iran, wracają do Teheranu przez
Warszawę i Dohę. Chichot losu, znów nawiązanie do mojego
ekspracodawcy. Wspomnień czar... Ponieważ Irańczykom nieco schodzi
przy nadawaniu walizek, rozglądam się po hali odlotów, obok sporo
osób odprawie się na rejs czarterowy do Bodrum, nieco osób leci
też do Londynu Luton z linią WizzAir i całkiem spora kolejka czeka
na poranny rejs Lufthansy do hubu we Frankfurcie nad Menem.
Przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa, kolejki nie ma
praktycznie żadnej, jak zawsze pani przy wejściu pyta o kod
pocztowy, takie samo pytanie ostatnio miałem w Gdańsku,
najwidoczniej w ten sposób władze lotniska sprawdzają, z jakiego
obszaru spływają do nich pasażerowie.
Jestem już na poziomie
odlotów, niektóre miejsca przy oknie są jeszcze wolne, więc
rozkładam się wygodnie an fotelu i na moment zamykam oczy, czuję,
że fala zmęczenia na mnie napływa. Przy rękawie stoi już
zaparkowany samolot PLL LOT, znów jest to model retro, ten sam,
którym przyleciałem do Wrocławia. Czyżby oddelegowano tą maszynę
do stałej rotacji między WAW a WRO? Z kilkunastominutowym
poślizgiem startuje boarding, ale ponieważ odlatuje znikoma ilość
pasażerów, to obsługa szybko się uwija i startujemy o czasie,
załoga jest dokładnie taka sama jak dzień wcześniej, więc
żadnych nowości tutaj nie nakreślę. ;) Szybko wzbijamy się nad
chmury na wysokość przelotową, by około 06:30 wylądować na
Lotnisku Chopina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz