Przy stanowisku odprawy odbieram
wydrukowaną kartę pokładową na lot. Zasadniczo w tanich liniach trzeba drukować
boarding pass samodzielnie, ale rezerwując bilety przez pośrednika eDreams
możemy liczyć na darmową odprawę na lotnisku. Niestety, tak jak się
spodziewałem, karta pokładowa w żaden sposób nie powala, bo jest to zwykły
wydruk z logo agenta handlingowego Welcome Airport Services, nie znajdziemy tam
kolorowego loga WizzAir ani nic z tych rzeczy. Sprawnie
przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa i zajmuję miejsce w pobliży
oznaczonego wyjścia, jest już kilka osób a kolejnych pasażerów przybywa. Rejsy
WizzAir mają to do siebie, że ich Boarding rozpoczyna się wyjątkowo wcześnie,
oczywiście z głośników płynie zapowiedź na temat zasad dotyczących przewozu
bagażu podręcznego i dodatkowych kosztów, jakie poniesie pasażer, jeżeli jego
plecak czy torba nie spełni rygorystycznych norm przewoźnika. Z doświadczenia
wiem, że obsługa warszawskiego lotniska nie jest w swojej pracy zbytnio
skrupulatna, przy boardingu mojego rejsu kilka osób legalnie przeniosło dwie
sztuki bagażu. Na pokład tradycyjnie zostajemy dowiezieni autobusem, gdyż
WizzAir w Warszawie nie korzysta z rękawów. Na pokładzie witają nas
uśmiechnięte stewardessy w swoich kolorowych wdziankach, a kiedy już większość
osób zajęła swoje miejsca zostajemy powitani przez kapitana Mariusza Polaka i
pierwszego oficera Kamila Pawłowa, która wita nas w tym inauguracyjnym rejsie
do Basel. Lot trwa jedynie 1,5 h, zatem sporo mniej niż przewiduje rozkład
linii. Pogoda na trasie jest bardzo ładna, nieco spoglądam za okno na masywy
górskie z mojego miejsca 7B, ale przez większość czasu jestem zajęty lekturą
magazynu pokładowego WizzAir, zawsze znajduję tam jakieś ciekawostki, które
mogę wykorzystać podczas moich następnych wojaży po świecie (np. informacje o
lokalu Crazy Pop w Paryżu czy o kawiarni serwującej różnego rodzaju płatki
kukurydziane w Londynie). Jeszcze przed startem samolotu pilot informował, że
na lotnisku w Bazylei jest mgła, ale nie będzie ona przeszkodą dla lądowania i
tak też było. Kiedy zeszliśmy w chmury pas startowy zobaczyłem niemalże
dopiero w chwili zetknięcia z ziemią, najwidoczniej lotnisko BSL posiada system
ILS wysokiej kategorii. Po wylądowaniu z samolotu pieszo przechodzimy do
budynku lotniska, na bagaże rejestrowane trzeba czekać ponad 20 minut. Podobno
szwajcarscy celnicy mają zwyczaj wszystkie je prześwietlać, mój zaś był
dodatkowo otwierany, dostrzegłem inne ustawienia suwaków oraz niezasuniętą
kieszeń wewnątrz walizki. Sam poziom przylotów robi dość nieciekawe wrażenie,
jest mały i bardzo skromnie urządzony, żadnych fajerwerków. Jak zwykle podoba
mi się dwujęzyczność, wszystkie komunikaty są nadawane w języku niemieckim i
francuskim.
Jest ok. 8 rano, mam przed sobą jeszcze cały dzień, a pierwsze kroki kieruję na poziom odlotów, by sprawdzić, gdzie następnego dnia znajdę moje stanowiska odpraw i czy istnieje jakieś dogodne miejsce na spędzenie nocy. W głównej hali znajdują się stanowiska odpraw znaczących tradycyjnych przewoźników, jest Turkish Airlines, akurat trwa odprawa na rejs British Airways do Londynu i jakieś połączenie Lufthansy. easyJet ma swoją pomarańczową strefę nieco z boku, niczym nie różni się ona od innych lotnisk. Jeszcze jako ciekawostkę wspomnę, że lotnisko ma także sektor francuski i można z niego przejść od razu na terytorium Francji. Po pobieżnym rekonesansie stwierdzam, że jest całkiem przyzwoicie i kieruję się na poziom przylotów na parking, skąd do centrum odjeżdża co kilka minut miejski autobus # 50. Bilet można kupić w automacie, przyjmuje on monety oraz karty płatnicze a cena za przejazd do głównego dworca kolejowego trwający ok. 20 minut to 4,40 CHF. Kiedy docieram do stacji mgła już opada, a ja kontempluję dworzec i połączenia kolejowe z niego odchodzące, widzę, że można się dostać do większości miast w Szwajcarii oraz we Francji. Jeszcze tylko wizyta w kiosku, gdzie kupuję pamiątkowe widokówki, chwilę później je wypisuję i wysyłam do Polski, żółte skrzynki na listy są tutaj na każdym kroku, ale wybieranie przesyłek odbywa się dopiero w godzinach wieczornych. Mam ze sobą mapkę centrum miasta zabraną z lotniskowej informacji, czas ruszyć w drogę. Samo śródmieście nie jest w żaden sposób skomplikowane, a drogowskazy dokładnie pokazują, jak dotrzeć do rynku (Marktplatz). Od razu rzuca się w oczy zupełnie inna kultura kierowców, tutaj to pieszy jest królem, a kierowcy zwalniają na przejściach i nie do pomyślenia jest, by czekać, aż przejadą samochody. Moją uwagę zwraca także tabor tramwajowy w stylu retro – całe miasto wygląda na bardzo dobrze skomunikowane, kolejne składy (niektóre z nich mają aż 3 wagoniki) zdają się odjeżdżać jeden po drugim.
Przechadzam się elegancką ulicą Freie Strasse, na której można kupić szwajcarskie zegarki czy szykowną torebkę z salonu Louis Vuitton. Oprócz butików typu deluxe znajdziemy także zagraniczne sieciówki, jest H&M czy ZARA. Po kilkunastu minutach spaceru w jesiennym słońcu docieram do majestatycznego rynku. Jego główną ozdobą jest gmach ratuszowy, którego ciemna czerwień palonej cegły wyraźnie się odznacza na tle kolorowych kamienic wokół. Jest wczesna pora, czas nieco się wzmocnić, udaję się zatem do McCafé, by dobrze rozpocząć dzień przy cappuccino i croissancie. W kawiarni sporo cudzoziemców, wsłuchuję się w wielojęzyczny gwar, nieopodal po włosku żywiołowo dyskutują dwie starsze panie. Kalorie zaliczone, czas ruszać w dalszą drogę, po chwili jestem już przy moście Mittlere Brücke nad Renem i podziwiam architekturę tej stare części miasta. W oddali góruje wieżowiec o interesującym kształcie nieco zbliżonym do piramidy. Idąc prosto przed siebie docieram po kilkudziesięciu minutach do dworca Basel Badischer Bahnhof, który obsługuje wyłącznie połączenie niemieckiej kolei Deutsche Bahn i jest to jedyny niemiecki dworzec znajdujący się poza terenem Bundesrepubliki. Tak się dobrze składa, że naprzeciwko niego znajduje się przestronna restauracja McDonald’s z tarasem, na którym ustawione są donice z palmami. Łapię promienie słońca i degustuję pikantną kanapkę Little Hot Tomato oraz McFrappé o smaku bananowym – smakuje wybornie! Do śródmieścia wracam teraz trasą okrężną przez park położony nad Renem i z poziomu promenady obserwują to malownicze miasto. Ruch na rzece jest całkiem spory, często przepływają statki czy łódki, sporo osób uprawia jogging. Wprawdzie sam zdecydowanie preferuję większe bardziej żywe miasta, ale taka odskocznia od szarej polskie rzeczywistości rzeczywiście robi mi dobrze. To co uderza, to jedynie wysoki kurs franka szwajcarskiego – ceny wszystkiego są niesamowicie wysokie, nawet nie warto porównywać z polską złotówką, bo można się zdołować.
Pod wieczór z dworca kolejowego odjeżdżam autobusem # 50 na lotnisko, wylot do Krakowa
mam następnego dnia rano, więc nocleg na lotnisku to optymalne rozwiązanie, biorąc pod uwagę kosmiczne ceny na miejscu. Na miejscu jest dużo służb, policja, straż graniczna, kontrolują dokumenty i proszą osoby zostające na terenie lotniska na noc o okazanie rezerwacji. Pierwszy raz się z czymś takim spotykam, ale to w końcu Szwajcaria, nietypowe lotnisku na styku trzech granic a na dodatek panujący w Europie kryzys migracyjny. Całe szczęście, że miejsca są całkiem miękkie i wygodnie, mimo faktu, że między poszczególnymi siedzeniami znajdują się przegródki.
Jest ok. 8 rano, mam przed sobą jeszcze cały dzień, a pierwsze kroki kieruję na poziom odlotów, by sprawdzić, gdzie następnego dnia znajdę moje stanowiska odpraw i czy istnieje jakieś dogodne miejsce na spędzenie nocy. W głównej hali znajdują się stanowiska odpraw znaczących tradycyjnych przewoźników, jest Turkish Airlines, akurat trwa odprawa na rejs British Airways do Londynu i jakieś połączenie Lufthansy. easyJet ma swoją pomarańczową strefę nieco z boku, niczym nie różni się ona od innych lotnisk. Jeszcze jako ciekawostkę wspomnę, że lotnisko ma także sektor francuski i można z niego przejść od razu na terytorium Francji. Po pobieżnym rekonesansie stwierdzam, że jest całkiem przyzwoicie i kieruję się na poziom przylotów na parking, skąd do centrum odjeżdża co kilka minut miejski autobus # 50. Bilet można kupić w automacie, przyjmuje on monety oraz karty płatnicze a cena za przejazd do głównego dworca kolejowego trwający ok. 20 minut to 4,40 CHF. Kiedy docieram do stacji mgła już opada, a ja kontempluję dworzec i połączenia kolejowe z niego odchodzące, widzę, że można się dostać do większości miast w Szwajcarii oraz we Francji. Jeszcze tylko wizyta w kiosku, gdzie kupuję pamiątkowe widokówki, chwilę później je wypisuję i wysyłam do Polski, żółte skrzynki na listy są tutaj na każdym kroku, ale wybieranie przesyłek odbywa się dopiero w godzinach wieczornych. Mam ze sobą mapkę centrum miasta zabraną z lotniskowej informacji, czas ruszyć w drogę. Samo śródmieście nie jest w żaden sposób skomplikowane, a drogowskazy dokładnie pokazują, jak dotrzeć do rynku (Marktplatz). Od razu rzuca się w oczy zupełnie inna kultura kierowców, tutaj to pieszy jest królem, a kierowcy zwalniają na przejściach i nie do pomyślenia jest, by czekać, aż przejadą samochody. Moją uwagę zwraca także tabor tramwajowy w stylu retro – całe miasto wygląda na bardzo dobrze skomunikowane, kolejne składy (niektóre z nich mają aż 3 wagoniki) zdają się odjeżdżać jeden po drugim.
Przechadzam się elegancką ulicą Freie Strasse, na której można kupić szwajcarskie zegarki czy szykowną torebkę z salonu Louis Vuitton. Oprócz butików typu deluxe znajdziemy także zagraniczne sieciówki, jest H&M czy ZARA. Po kilkunastu minutach spaceru w jesiennym słońcu docieram do majestatycznego rynku. Jego główną ozdobą jest gmach ratuszowy, którego ciemna czerwień palonej cegły wyraźnie się odznacza na tle kolorowych kamienic wokół. Jest wczesna pora, czas nieco się wzmocnić, udaję się zatem do McCafé, by dobrze rozpocząć dzień przy cappuccino i croissancie. W kawiarni sporo cudzoziemców, wsłuchuję się w wielojęzyczny gwar, nieopodal po włosku żywiołowo dyskutują dwie starsze panie. Kalorie zaliczone, czas ruszać w dalszą drogę, po chwili jestem już przy moście Mittlere Brücke nad Renem i podziwiam architekturę tej stare części miasta. W oddali góruje wieżowiec o interesującym kształcie nieco zbliżonym do piramidy. Idąc prosto przed siebie docieram po kilkudziesięciu minutach do dworca Basel Badischer Bahnhof, który obsługuje wyłącznie połączenie niemieckiej kolei Deutsche Bahn i jest to jedyny niemiecki dworzec znajdujący się poza terenem Bundesrepubliki. Tak się dobrze składa, że naprzeciwko niego znajduje się przestronna restauracja McDonald’s z tarasem, na którym ustawione są donice z palmami. Łapię promienie słońca i degustuję pikantną kanapkę Little Hot Tomato oraz McFrappé o smaku bananowym – smakuje wybornie! Do śródmieścia wracam teraz trasą okrężną przez park położony nad Renem i z poziomu promenady obserwują to malownicze miasto. Ruch na rzece jest całkiem spory, często przepływają statki czy łódki, sporo osób uprawia jogging. Wprawdzie sam zdecydowanie preferuję większe bardziej żywe miasta, ale taka odskocznia od szarej polskie rzeczywistości rzeczywiście robi mi dobrze. To co uderza, to jedynie wysoki kurs franka szwajcarskiego – ceny wszystkiego są niesamowicie wysokie, nawet nie warto porównywać z polską złotówką, bo można się zdołować.
Pod wieczór z dworca kolejowego odjeżdżam autobusem # 50 na lotnisko, wylot do Krakowa
mam następnego dnia rano, więc nocleg na lotnisku to optymalne rozwiązanie, biorąc pod uwagę kosmiczne ceny na miejscu. Na miejscu jest dużo służb, policja, straż graniczna, kontrolują dokumenty i proszą osoby zostające na terenie lotniska na noc o okazanie rezerwacji. Pierwszy raz się z czymś takim spotykam, ale to w końcu Szwajcaria, nietypowe lotnisku na styku trzech granic a na dodatek panujący w Europie kryzys migracyjny. Całe szczęście, że miejsca są całkiem miękkie i wygodnie, mimo faktu, że między poszczególnymi siedzeniami znajdują się przegródki.
Pierwsi pasażerowie rejsów easyJet mają odloty kilka minut po 7 rano, zatem około godziny 5 w terminalu zaczyna się życie, to lubię, to kwintesencja lotniska, nie lubię takich, na których hula wiatr :D Po porannych ablucjach czas ustawić się w kolejce i odebrać pomarańczową kartę pokładową. easyJet to mija ulubiona tania linia, kartę można odebrać na lotnisku, często nadają bagaż podręczny jako rejestrowany za friko, bagaż podręczny nie ma limitu wagowego i jest całkiem sporych rozmiarów. Oby nic nie zmieniło się w ich polityce. Kibicuję tej linii i po cichu liczę, że kiedyś może zawitają z powrotem do Warszawy, by otworzyć nowe ciekawe kierunki. Kontrola bezpieczeństwa przebiega bardzo sprawnie, przechodzę na dolny poziom do bramki # 86, skąd na godzinę 7:35 planowany jest boarding mojego lotu do Krakowa. Już kilka dni wcześniej nie można było zakupić biletów na ten rejs w internecie, więc słusznie domyśliłem się, że samolot będzie pełen. Po wejściu na pokład okazało się, że jest tylko jedno jedyne miejsce wolne - być może był to jakiś no show. Obsługa zaczyna boarding już o 7:10, bardzo podoba mi się takie zagranie, dzięki któremu mogliśmy wystartować o czasie bez zbędnych opóźnień. Zdecydowana większość pasażerów to obywatele francuscy, jak widać połączenie cieszy się bardzo dużą popularnością. Zajmuję moje miejsce 19D, tym razem przy przejściu, więc nie mogę zbytnio zerkać za okno i podziwiać ładnych krajobrazów. Kapitan imieniem Philippie wita pasażerów na pokładzie i informuje, że pogoda na trasie jest dobra, ale w Krakowie jest mgła. Przez tą mgłę musieliśmy kołować nad miastem prawie godzinę, jeszcze nigdy nie miałem takiej sytuacji, więc to dla mnie nowość, ale wiem, że w sezonie jesiennym właśnie krakowskie lotnisko często jest zasnute mgłami i to tam wręcz zjawisko normalne. Po kilkunastu okrążeniach nad miastem znam już je z lotu ptaka na wylot ;) Chmury zakryły połowę miasta (właśnie tą z lotniskiem w Balicach), inna część była zaś spowita pięknym jesiennym słońcem. Wreszcie maszyna zniża lot i delikatnie podchodzimy do lądowania. Około 10:30 przybijamy do pasa krakowskiego lotniska i autobusem podjeżdżamy do nowej części terminala, prezentuje się ona naprawdę dobrze. Mam też okazję zobaczyć stację kolejową, wszystko jeszcze lśni, a na zewnątrz trwają dalsze prace modernizacyjny, bo to jeszcze nie koniec rozbudowy tego portu. Teraz już czas udać się miejskim autobusem na dworzec kolejowy i zająć miejsce w pociągu Express InterCity Premium do Warszawy. Gruezi!