Wyprawa do Australii byla moim
marzeniem od dawien dawna. Pierwotnie zaplanowalem ja sobie w okolicy moich 30.
urodzin i od dluzszego czasu wypatrywalem atrakcyjnych cenowo polaczen na
Antypody. Swego czasu w regularnych promocjach linii Qatar Airways cena za
przelot na trasie WAW-DOH-SYD & SYD-DOH-TXL wynosila ok. 2500 zl, co na tak
dluga trase oraz standard podrozy w 5* linii lotniczej jawilo sie jako
niesamowicie niska cena (a do tego krotkie przesiadki w stolicy Kataru).
Niestety, przewoznik z Zatoki Perskiej nie raczyl w interesujacym mnie
przedziale czasowym zaproponowac biletow w atrakcyjnej cenie, kiedy zatem w
lipcu ubieglego roku pojawila sie na forum Fly4Free informacja o bledzie
cenowym na rejsy do Australii liniami British Airways (wylot i powrot ze
szwedzkich lotnisk Göteburg i Sztokholm Arlanda) nie zawahalem sie ani chwili i
dokonalem zakupu biletow na trasie GOT-LHR-HKG-SYD & SYD-SIN-LHR-GOT za ok.
2100 zl, do Göteborga dostalem sie z Warszawy linia Lufthansa z przesiadka we
Frankfurcie za ok. 500 zl.Linia British Airways mialem
juz okazje testowac na locie transkontynentalnym LHR-LAS kilka lat temu – wtedy
bylem pozytywnie zaskoczony serwisem, ale czas szybko leci, ekonomia sie
zmienia i linie tradycyjne tna koszty. Obecnie wygladalo to dosc slabo, biorac
pod uwage, ze BA to jedyny przewoznik laczacy bezposrednio (z miedzyladowaniem
technicznym w Singapurze) Europe z Australia i na tak dlugiej trasie (rejs
Boeingiem 777) „Kangaroo Route” spodziewalem sie czegos wiecej, a nie
zaoferowano nawet opasek na oczy, skarpetek czy tez malych zestawow kosmetykow
(tzw. „amenity kit”).
Laduje na lotnisku w Sydney pod oslona nocy, dochodzi 6 rano, jest jeszcze
ciemno, ale na szczescie jest cieplo. Kontrola paszportowa przebiega bardzo
sprawnie, pozniej nieco musze poczekac przy tasmociagu na walizke i moge juz
powitac Antypody. W hali przylotow kieruje sie Po tak dlugiej podrozy
potrzebuje sie odwiezyc, na szczescie lotnisko SYD oferuje bezplatne prysznice
w ogolnodostepnej czesci lotniska, trzba przedostac sie na poziom odlotow i
podazac za piktogramami, ktore zaprowadza nas w okolice stanowiska A. Kabiny sa
czyste, przestronne, swobodnie mozna sie zmiescic z wiekszym bagazem jak ma to
miejsce w moim przypadku. Po porannej toalecie (o dziwo w zaden sposob nie
odczuwam jet lagu) uzupelniam kalorie w McDonald’s na lotnisku (nalesnik i
mrozona kawa), w saloniku prasowym WS Smith kupuje karte miejsca Opal i ruszam
na przystanek autobusowy linii 400, ktorym docieram do najblizszej stacji kolejki
o nazwie Mascot, gdzie przesiadam sie na pociag do stacji Circular Quay
polozonej w centrum miasta. Nieopodal stacji odkrywam bardzo fajna kawiarnie z
wielokulturowa obsluga i tak lubianym przeze mnie japonskim napojem matcha. Sprawnie
docieram do hotelu Macleay Lodge, mimo wczesnej pory moj pokoj jest juz gotowy
i po chwil odpoczynku ruszam na zwiedzanie Sydney.
Pierwsze kroki kieruje przez
park i ogrod botaniczny do slynnego gmachu opery. Piekne slonce, zielona,
gladko przystrzyzona trawa, spacerujace po niej ibisy czarnopiore, przede mna
zatoka a w oddali juz polyskuja biale kontury Sydney Opera House. Z oddali
gmach jest chyba jeszcze bardziej majestatyczny niz na licznych fotografiach. Na
placu przed budynkiem o dziwo wcale nie ma dzikich tlumow, mozna w spokoju
oddac sie kontemplacji, obserwowac ruch stateczkow w zatoce, las wiezowcow w
miescie oraz most Sydney Harbour Bridge znajdujacy sie tuz naprzeciw opery. Wnetrze
opery przypomina bardziej centrum wystawiennicze, wiekszosc sal jest
wynajmowanych na konferencje. W sklepiku nieopodal zaopatruje sie w pamiatki i
widokowki ze znaczkami i ruszam na przystan, skad promem w kilka minut
przedostaje na druga strone zatoki, gdzie miesci sie Taronga ZOO. Bilet do
ogrodu zoologicznego zarezerwowalem wczesniej online, gdyz takie rozwiazanie
bylo tansze o 20 %. Licze na spotkanie z endemiczna fauna australijska, jednak
wiekszosc zwierzakow tak charakterystycznych dla tego kontynentu nie widac w
klatkach lub na wybiegach. Nie udaje mi sie zatem wypatrzec diabla tasmanskiego
czy kangurow szarych, najbardziej podobaly mi sie kangury rude, wygrzewajace
sie na swoich stanowiskach, w zagrodzie spacerowal tez sobie strus emu, a na
drzewie eukaliptusowym spal sobie smacznie koala. Na koniec mojej wizyty w tym
parku zalapalem sie na krotki wyklad na temat pajakow wystepujacych w Sydney i
okolicy, z bliska mialem okazje obejrzec ptasznika australijskiego, a fuj!
Sobota uplynela mi na plazowaniu
na Bondi Beach, dokladnie tak ja sobie wyobrazalem. Plaza moze nie jest
specjalnie dluga, lecz w miare szeroka, ma piekny bialy piasek i jest bardzo
dobrze zagospodarowana. W Australii rozpoczyna sie jesien, ale pogoda jest
nadal bardzo ladna, swieci slonce i jest cieplo, az dziw, ze plaza sprawia
wrazenie wyludnionej. Wiekszosc lokali czy hoteli zlokalizowanych w poblizu
Bondi Beach jest poza sezonem nieczynna, bannery zapraszaja gosci za rok. Woda
w oceanie ciepla niestety nie byla, ale amatorow windsurfingu akurat nie
brakowalo ;)
Na niedziele zaplanowalem
zwiedzanie parku Morisset, ktory jest oddalony o ponad 100 km od Sydney. Lokalny
pociag dociera na stacje Morisset w 2 godziny (odjazd ze stacji centralnej), warto
skorzystac z niedzielnej promocji, za dowolna ilosc przejazdow na karcie Opal tego
dnia pobierana jest maksymalna oplata w wysokosci zaledwie 2.5 AUD! Moglem
zatem za tak niska jak na Australie stawke pojechac w dwie strony i jeszcze
tego samego dnia korzystac bez ograniczen z komunikacji miejskiej. Park
Morisset wybralem nieprzypadkowo – na jego terenie w poblizu szpitala
psychiatrycznego (sic!) spotkac mozna zyjace na wolnosci kangury szare, ktore
zupelnie niesploszone pozwalaja sie glaskac i cykac sobie fotki. Po wyjsciu z
malutkiej stacji kolejowej kierujemy sie na prawo (trzeba przejsc kladka przez
tory) a nastepnie kilkanascie metrow asfaltowa droga przed siebie, po prawej
stronie mijamy skromne australijskie domostwa, a po lewej stronie sa tory
kolejowe. Po kilku minutach dotrzemy do rozstaju drog i zobaczymy takze
tabliczke z nazwa szpitala, spacer droga przez las zajmuje z tego miejca
szybkim tempem ok 40 minut. Momentami czulem sie dosc nieswojo, bo szedlem sam
przez park i w promieniu kilkunasta metrow nie widzialem zywej duszy, jedynie
co jakis czas przejezdzaly samochody lub karetki, co swiadczy o tym, ze idziemy
w dobra strone. W koncu przede mna ukazuje sie polana, na ktorej wyleguja sie
kangury, jest ich kilka sztuk, sa sporych rozmiarow i wszystkie przyjaznie
nastawione, akurat podkarmia je hiszpanskojezyczna para. Ja z opakowania
wyjmuje ciemne bezpestkowe winogrona, sympatyczne torbacze same podchodza i
mozna je wtedy dowoli glaskac i fotografowac, co to za frajda! W drodze
powrotnej na stacje kolejowa po raz kolejny sprawdza sie powiedzenie, ze swiat
jest maly, gdyz na drodze spotykam Polakow.
Kolejny dzien to sniadanie o
poranku w przytulnej francuskiej kawiarni douce France, spacer po okolicy i
dojazd na lotnisko. Stanowiska odprawy British Airways sa otwarte na ponad 3 h
przed odlotem, zostawiam moj bagaz i ruszam do kontroli bezpieczenstwa. Co
ciekawe, kontrola paszportowa na wylocie odbywa sie niemal wylacznie przy
stanowiskach automatycznych, niestety z Australii nie przywoze pieczatki
wjazdowej ani wyjazdowej. W strefie air side w Joe & The Juice zamawiam
ginger latte i czas do odlotu uplywa mi calkiem milo. Caly samolot do Londynu
(via SIN) jest napakowany po brzegi, milo jest wiec rozprostowac nogi na
zgrabnym lotnisku w Singapurze. Mietowa herbata w kawiarni PAUL nieco stawia
mnie na nogi, ale juz po kilkunastu minutach trzeba wraca z powrotem na boarding
do tej samej maszyny. Co ciekawe, wszystkie 4 rejsy na kangurzej trasie mialem
okazje odbyc z 2 zalogami, ktore wymiennie pracowaly i wbilem sie w ich zmiany
;) Po prawie 24 h w przestworzach laduje na lotnisku Heathrow, co za dziwne
uczucie znow byc w Europie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz