Kolejna wycieczka zaczęła się
mocno pechowo, bo od odwołania mojego lotu WizzAir z Gdańska do Hamburga Lubeki
w ostatni weekend marca. Wobec powyższego „siła wyższa” zmusiła mnie do zmiany
planów i tak oto zawitałem do Niemiec w drugi weekend maja, tuż po majówce.
Niecały miesiąc przed terminem
wyloty udało mi się znaleźć bilety na połączenie lotnicze easyJet Kraków –
Hamburg (tam i z powrotem) w bardzo korzystnej cenie, nie musiałem się długo
zastanawiać, lecz od razu zakupiłem bilety. Wylot z Krakowa był zaplanowany na
piątkowy wieczór, tak się złożyło, że w piątek wyjątkowo nie musiałem pojawiać
się w biurze, więc odpowiednio wcześniej zarezerwowałem bilet na Pendolino do
stolicy Małopolski i kilka minut po godzinie 13 pojawiłem się na miejscu. Pogoda
dopisywała, w Krakowie akurat miały miejsce Juwenalia, po Rynku Głównym i
okolicznych zaułkach krążyli poprzebierani (i zazwyczaj już mocno podchmieleni)
młodzi ludzie. Miałem spory zapas czasu przed podróżą, więc po lunchu w
ulubionej restauracji McDonald’s zdecydowałem się na spacer wzdłuż
nadwiślańskiego brzegu grodu Kraka. Na około trzy godziny przed planowanym
odlotem pojawiłem się na lotnisku w Balicach, które jest teraz rozbudowywane i wygląda
jak jeden wielki plac budowy, momentami ciężko się zorientować, gdzie znajduje
się aktualnie czynny terminal odlotów. Zająłem strategiczne miejsce na
antresoli i obserwuję podróżnych, kiedy lata się samemu oprócz lektury prasy
czy książek nie pozostaje mi zazwyczaj nic innego od lustrowania ewentualnych
współtowarzyszy lotniczych wojaży. Po otwarciu odprawy biletowo-bagażowej
ustawiam się w kolejce i odbieram kolorową pomarańczową kartę pokładową a pani
z personelu naziemnego oferuje nadania bagażu podręcznego do luku bagażowego,
co oczywiście czynię. Nie tylko nie będę musiał uganiać się z walizeczką, ale
również zyskam kolejną naklejkę z kodem lotniska HAM do mojej kolekcji. To już
kolejny raz, kiedy spotyka mnie taka miła niespodzianka, ostatni raz miałem taką
przyjemność na trasie SXF-SOF w czerwcu ubiegłego roku. Mimo że easyJet to z
założenia tani przewoźnik lotniczy, to warto podkreślić, że wciąż za darmo
można uzyskać boarding pass na lotniskach (nawet jeśli oficjalna strona
internetowa mówi inaczej) a bagaż podręczny nie ma limitu wagowego. Sprawnie
przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa i zasiadam przy oknie, skąd mogę
obserwować płytę krakowskiego lotniska, za oknem wiele się niestety nie dzieje,
widzę maszynę Ryanair oraz AirBerlin, słyszę zapowiedzi final call na rejs PLL
LOT do Warszawy. Wreszcie po godzinie 20:00 na pasie pojawia się Airbus z
Hamburga, którym ruszymy do naszej destynacji, a lot potrwa około 1 h 30 minut.
Zajmuję wyznaczone miejsce w środku przydzielone automatycznie przez system,
ale przy tak krótkim locie nie stanowi to zbytniej przeszkody. Sympatyczna
załoga pokładowa wita pasażerów na pokładzie, następuje mój ulubiony instruktaż
bezpieczeństwa i powoli wzbijamy się w powietrze. Czas upływa mi na lekturze
magazynu pokładowego. Z przykrością muszę stwierdzić, że popsuła się znacznie
jakość papieru. Tak, ja zwracam uwagę na takie rzeczy :-P
Po wylądowaniu na zewnątrz jest
już ciemno, hotel mam zarezerwowany dopiero na następny dzień, penetruję zatem
terminal lotniska w Hamburgu i zastanawiam się, gdzie najwygodniej będzie się
ulokować, by przetrwać piątkową noc. Większość punktów gastronomicznych jest
już zamknięta na cztery spusty, cały ruch skupia się na małej kawiarni przy na
poziomie przylotów Terminala 1. Zamawiam aromatyczne kakao oraz ciastko z
orzechami pekan (od razu przypomina mi się kawa z ich dodatkiem, którą
degustowałem tuż przed moim odlotem z Frankfurtu do Rio de Janeiro w
listopadzie 2013 r.) i rozglądam się wokół. Okazuje się, że nie tylko ja będę
nocował w porcie lotniczym. Samo lotnisko robi bardzo pozytywne wrażenie, wygląda
nowocześnie, jest przestronne, ma wszystko, czego potrzebuję: jest supermarket
oraz McDonald’s i McCafé w części ogólnodostępnej, można swobodnie podładować
telefon oraz skorzystać z Internetu. Po konsumpcji przenoszę się górny poziom,
by ułożyć się tam do snu, ale po krótkiej drzemce pracownicy ochrony zapraszają
wszystkich na dolny poziom, gdyż ta część zostaje na noc wyłączona z użytku. Wracam
na mniej wygodnie fotele oddzielone od siebie metalowymi przegródkami, nieco
się wiercę, ale jakoś udaje mi się przyjąć pozycję horyzontalną i dotrwałem do
rana.
O poranku czas na małe co nieco:
zaczynam od wizyty w saloniku prasowym, gdzie nabywam widokówki, magnes oraz
książkę po niemiecku na temat fenomenu latania a przy okazji odkrywam kolejną
pozycję Steffena Möllera pt. „Viva Warszawa”, następnie uderzam do supermarketu
Edeka, z ciekawostek udaje mi się tam wypatrzeć cienkie pieczywo Wasa z rozmarynem,
cud, miód i orzeszek. Kiedy już dałem upust mojemu konsumpcjonizmowi w skali
mikro udaje się na poziom górny, by skosztować śniadania w McD, jak ja lubię
tost z czekoladą! Tak się ciekawie składa, że restauracją zlokalizowany jest
taras widokowy, z którego można obserwować ruch na lotnisku, jest sporo maszyn
Lufthansa czy Germanwings. Niestety, pogoda nie dopisuje, nad miastem wiszą
ciemne deszczowe chmury, więc nie spieszy mi się zbytnio do opuszczenie
przytulnego terminala lotniska w Hamburgu. Komu w drogę, temu w czas, trzeba
się w końcu udać do centrum tego drugiego co do wielkości niemieckiego miasta. Mam
niebywałe szczęście, ponieważ akurat w ten weekend organizowane są urodziny
portu, jest to coroczna impreza, podczas której w hamburskim porcie na turystów
czeka sporo atrakcji, dla mnie największą frajdą będzie zobaczenie na żywo
dużej ilości statków maści wszelakiej. Nie wychowałem się nad morzem i widok
kontenerów stojących na nabrzeżu czy też dużych statków pasażerskich zawsze
jest dla mnie swego rodzaju przeżyciem.
W podziemiach lotniska znajduje
się stacji kolejową, skąd do głównego dworca kolejowego dociera kolejka miejska
S-Bahn. Jest sobotni poranek, stacja w Hamburgu tętni życiem, potoki
pasażerskie przemieszczają się przez teren dworca. Nie jest on tak imponujący
jak Hauptbahnhof w Berlinie, ale podoba mi się, że przybywa tam tak wiele
pociągów, widzę m.in. składy ICE z Zurychu.
Po pobieżnym rozeznaniu terenu
ruszam zameldować się do hotelu, jest zlokalizowany przy dużej wylotowej ulicy,
okolica nie wygląda na specjalnie atrakcyjną, dokoła sporo stacji benzynowych,
opuszczonych baraków i hal, a tuż przed hotelem przebiega wysoki wiadukt
kolejowy, ale mimo tych wszystkich niedogodności pobyt w nim uważam za całkiem
udany, wnętrze było bardzo sterylne i kompaktowe.
W końcu czas ruszyć w miasto!
Wracam do dworca głównego i kierują się na Spitalstrasse, która okazuje się być
ulicą wystawowo-zakupową. Pierwsza rzecz, która robi na mnie wrażenie, to
zabytkowy budynek ze zlokalizowaną w nim kawiarnią Starbucks w dość nietypowej
stylistyce. Jak to tradycyjnie w większych niemieckich miastach swoje filie
mają tutaj Galeria Kaufhof, Peek & Cloppenburg, Karstadt oraz globalne
marki jak Adidas, H&M czy C&A. Rzucają się w oczy stare budynki z
czerwonej cegły pamiętającej czasy hanzeatyckie, jednakże doskonale komponują
się z nimi nowo powstałe obiekty, które delikatnie nawiązują do stylu
architektonicznego hamburskiej starówki. Po kilku minutach powolnego spaceru
docieram do majestatycznego ratusza miejskiego, na którego szczycie
zwieńczającym pozłacaną kopułę dumnie powiewa flaga Hamburga. Po prawej stronie
podziwiam wąski kanał i rozwieszone nad nimi mosty, a kiedy zbliżam się do wody
dostrzegam taflę jeziora. W tym miejscu warto nadmienić, że Hamburg to obok
Wenecji czy Wrocławia jedno z miast w Europie z największą ilością mostów.
Przede mną cały dzień spacerów po
malowniczym śródmieściu oraz obowiązkowo wizyta w porcie. Nigdzie mi się nie
spieszy, więc powoli kontempluję krajobraz oraz mijane po drodze miejsca. Bardzo
przypada mi o gustu ogromny Chilehaus oraz gęsta i nowoczesna zabudowa
HafenCity; podobno jeszcze kilka lat temu w tej dzielnicy nic się nie działo, a
dzisiaj jest ona szczelnie wypełniona i przyciąga wielu amatorów. W związku z
odbywającym się świętem wszędzie jest mnóstwo spacerowiczów, ale nie utrudnia
mi to samotnej wędrówki po nabrzeżu i mogę dowoli podziwiać najrozmaitsze
statki, które znajdują się właśnie w Hamburgu, część z nich jest dopiero na
etapie konstrukcji. Festyn przyciąga nie tylko odwiedzających, ale również (a
może przede wszystkim) handlarzy, którzy rozłożyli swoje stragany i obwoźne
restauracje: na rożnach smażą się kiełbaski i inne kulinarne rarytasy, ale
pozostają niewzruszony na widok tego typu odpustowych kramów. Podczas spaceru
następuje lekka poprawa pogody, a w sobotni wieczór niebo się wypogadza i na
horyzoncie nie ma żadnej chmurki, co jeszcze bardziej wprowadza mnie w dobry
nastrój przed imprezą, na którą udaję się do hamburskiej dzielnicy rozrywki na
Reeperbahn w mocno autonomicznej dzielnicy St. Pauli, która słynie z ostrych
imprez do rana. Mnie również miasto wessało w swój rytm i dałem się ponieść muzycznej
ekstazie…
Poranek to niestety przykra
niespodzianka, ponieważ za oknem nie widać ani trochę słońca, na dodatek pada
deszcz i wieje zimny wiatr, nie jest to wymarzona pogoda na wycieczkę, ale los
tak chciał i ostatnio podczas moich ekspresowych wojaży nie mam szczęścia do
korzystnej aury. Wybieram się na sowite śniadanie do McCafé na dworcu –
zamawiam nową promowaną kanapkę Laugen-Chef oraz kokosową mochę i ze zdumieniem
stwierdzam, że po raz pierwszy w życiu naprawdę czuję w kawie kokosowy aromat.
Dotychczasowe próby kilka lat temu w berlińskiej Starbucks Coffee przy
Friedrichstrasse czy też w warszawskich lokalach sieci Coffee Heaven zdecydowanie
nie wypaliły. Tym razem smaczny posiłek poprawia mi nastrój i ruszam na kolejny
spacer do portu. Zimny wiatr powoli rozpędza chmury i kiedy docieram na miejsce
na horyzoncie góruje wiosenne słońce. Wśród porozkładanych straganów ze
słodyczami, przewoźnych lokali typu bistro czy też smażalni ryb słychać gwar,
jest sporo cudzoziemców, są też oczywiście i Polacy. Przyglądam się przepływającym
przez kanał statkom, po raz kolejny odczuwam, że w miastach portowych jest mi
niezwykle dobrze, to moje idealne połączenie: metropolia i morski brzeg, a
jeśli do tego dołączy jeszcze plaża, to już jestem w siódmym niebie.
Dochodzi południe, czas wracać,
tym razem bezpośrednio ze stacji kolejki S-Bahn o nazwie „Landungsbrücken”
(cokolwiek by to oznaczało) docieram na lotnisko Fülsbuttel. Mam jeszcze nieco
czasu do rozpoczęcia odprawy, więc zaszywam się w kawiarni i rozpoczynam
lekturę zakupionej poprzedniego dnia książki o branży lotniczej. Dokoła siedzą
eleganckie panie, wymieniają się informacjami na temat życzeń od dzieci, tego
dnia bowiem w Niemczech obchodzony jest Dzień Matki, sporo kobiet ma ze sobą
bukiety kwiatów. Przy stanowisku odprawy rudowłosy mężczyzna o urodzie niczym
jeden z członków Abby wydaje mi kartę pokładową na mój lot. Widać, że był
zaskoczony moją prośbą, najwidoczniej zdecydowana większość odprawia się przy
pomocy wydrukowanych wcześniej kart pokładowych, ja stanowię w tym względzie
niechlubny wyjątek.
Kontrola bezpieczeństwa nieco się
dłuży, ponieważ nie wszystkie stanowiska są czynne, a jest ona wspólna dla
pasażerów z terminali 1 i 2. Nie ma jednak pośpiechu, „Eile mit Weile”, czyli
„Spiesz się powoli” jak powiada znane niemieckie przysłowie. Przechadzam się
wolnym krokiem przez strefę duty free (nota bene jest taka tylko z nazwy, bo
ceny bywają tam kosmiczne) i docieram do wyjścia zlokalizowanego na końcu
budynku, gdzie będzie się odbywał boarding naszej maszyny do Krakowa. Wcześniej
jednak z gate’u korzystają pasażerowie opóźnionego rejsu easyJet do Paryża CDG.
Nasz samolot pojawia się nieco spóźniony, ale nie mamy kompletu pasażerów, więc
wejście na pokład Airbusa A320 nie pochłania nam dużo czasu i startujemy
planowo. Pogoda jest piękna, z lotu ptaka podziwiam miasto i okolice. I
pomyśleć tylko, że „Only sky is the limit”. Do zobaczenia w przestworzach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz