W ten weekend nadszedł
czas ma spontaniczne wizyty w Trójmieście i Krakowie. Jak to u mnie
zwykle bywa będą one ograniczały się do imprez, zwiedzanie obu
tych miast mam już dawno za sobą, dzień spędzam w Warszawie, a
noce na parkiecie w Sopocie i grodzie Kraka.
Do Sopotu wybrałem się
Pendolino, celowo wybrałem ostatni kurs na relacji Warszawa-Gdynia,
by nie musieć czekać na rozpoczęcie imprezy, do nadmorskiego
kurortu docieram tuż przed północą, widzę, że nowy budynek
dworca kolejowego jest już prawie na ukończeniu. Jako fana
komunikacji cieszy mnie ta pozytywna zmiana, po poprzedni „klockowy”
dworzec miał się nijak do charakteru tego miasta i odzwierciedlał
wyraźnie ślady poprzedniej epoki PRL. Pamiętam dobrze moje
pierwsze wycieczki do Trójmiasta, kiedy jeszcze korzystałem z tego
baraku, który zazwyczaj okupowany był przez bezdomnych i meneli,
zwłaszcza w weekendowe poranki, mam nadzieję, że wraz z
uruchomieniem nowego gmachu się to zmieni. Ale koniec tych dygresji,
czas ruszać w tango.
Po całonocnej zabawie
(tym razem mocno przeciętnej w stosunku do mojej poprzedniej wizyty
w Sopocie w ostatni weekend marca – ach, ta muzyka!) ruszam na
pobliski przystanek komunikacji miejskiej, skąd bezpośredni autobus
dowiezie mnie na gdańskie lotnisko im. Lecha Wałęsy. Wylot mam
dopiero o 08:55, jest jeszcze sporo czasu, postanawiam wybrać się
na plażę i podziwiać wschód słońca, które właśnie budzi się
nad Zatoką Gdańską. Zapowiada się piękny słoneczny dzień nad
Bałtykiem, aż szkoda, że czas wracać do Warszawy. Zanurzam stopy
w piasku, przechodzę nieopodal słynnego molo i powoli wracam w
kierunku centrum deptakiem Monte Cassino, to chyba jedna z
najbardziej zapadających w pamięć nazw ulic w Polsce.
Podjeżdża autobus, u
kierowcy nabywam bilet (w Sopocie nie ma automatu biletowego na
gdańską komunikację autobusową) i nieco zmęczony po imprezie
zasypiam na tylnym siedzeniu autobusu. Jest sobotni poranek, na
drogach jest pusto, więc w miarę szybko docieramy do portu
lotniczego GDN. Niebawem powinna
rozpocząć się odprawa na mój rejs PLL LOT do stolicy. W kolejce
do odprawy stoi już grupka starszych Azjatów, lecą gdzieś dalej w
świat, ich wszędzie jest pełno. Przy stanowisku dostaję kartę
pokładową, miejsce tradycyjnie przy oknie wybrałem wcześniej
podczas check-inu online, sprawnie przechodzę przez kontrolę
bezpieczeństwa i zajmuję wygodne miejsce w fotelu w hali odlotów,
skąd dokładnie można oglądać startujące i lądujące maszyny.
Wielkiego ruchu o tej porze nie ma, tradycyjnie największą
frekwencję mają kierunki emigracyjne, czyli UK i Skandynawia. Na
płycie w końcu pojawią się wyczekiwany Dash Q400, którym udam
się w rejs do Warszawy, humor dopisuje, zwłaszcza że w
perspektywie mam jeszcze wieczorny rejs do Krakowa. Zajmuję swoje
miejsce i oczekuję na start. Tym razem szefową pokładu jest Katarzyna Tymińska, a
za sterami siedzi kapitan Marcin Pawlak. Powoli przyspieszamy i wznosimy się
do góry, żegnam się na około 2 miesiące z Trójmiastem, Sopot
odwiedzę w te wakacje jeszcze dwukrotnie Po około 40 minutach lotu
zbliżamy się już do Warszawy, po raz pierwszy z okien samolotu
byłem w stanie wypatrzeć Świątynię Opatrzności Bożej,
„wyciskarka soków” dumnie prezentuje się na tle Miasteczka
Wilanów. Jeszcze kilka skrętów samolotem i ląduję na Lotnisku
Chopina.
Tego
samego wieczora z powrotem wybieram się na Okęcie, tym razem dzięki
statusowi FTL w programie lojalnościowym Miles & More mogę
skorzystać z priorytetowej odprawy przy stanowisku klasy biznes, od
niedawna w terminalu zainstalowano specjalną wyspę dla pasażerów
tejże klasy, trzeba korzystać z przywilejów dopóki się należą.
Po kontroli bezpieczeństwa udaję się zatem do saloniku Polonez,
gdzie mogę zrelaksować się przed kolejnym tego dnia lotem
krajowym. Przy drinku, ulubionej kawie, croissancie i lekturze prasy
codziennej czas mija mi bardzo szybko, czas udać się do bramki,
która jak to zazwyczaj na loty krajowe zlokalizowana jest w dalszej
części terminalu. Boarding przebiega nadzwyczaj sprawnie jak na
lotnisko w WAW, nie musimy na nikogo czekać i autobusem podjeżdżamy
pod wejście do samolotu. Powoli nadchodzi wieczór, na pokładzie
wita nas szefowa pokładu Magdalena Kotecka, chwilę później kapitan Marek Niewiadomski podaje
szczegóły lotu. Powoli kołujemy po płycie lotniska i wznosimy się
nad Aleją Krakowską, by zaraz gwałtownie skręcić w kierunku
Krakowa. Nad miastem wznoszą się chmury, więc za dużo nie zobaczę
przez okno. Po zakończeniu skromnego serwisu pokładowego (jak
zwykle Prince Polo oraz szklanka wody mineralnej) stewardessy
przygotowują kabinę do lądowania, to chyba najszybsza trasa z
Warszawy :-P Chwilę potem ląduję już na krakowskich Balicach.
It's party time!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz