Nadchodzi weekend, zatem czas
wzbić się w przestworza. Po raz kolejny w tym roku ciągnie mnie do Trójmiasta.
Nie da się ukryć, że Zatoka Gdańska ma swój klimat, dobrze się tam czuję i
zawsze chętnie wracam. A jeśli na imprezę do Sopotu, to jeszcze chętniej…
W piątkowe popołudnie docieram na
Lotnisko Chopina, ludzi w terminalu jest całkiem sporo, ale przy strefie
odprawy dla pasażerów klasy biznes PLL LOT tradycyjnie nikogo nie ma, więc
obsługa szast-prast drukuje mi kartę pokładową z wybranym wcześniej miejscem
6D, tradycyjnie przy oknie po prawej stronie, w miarę możliwości w przedniej
części samolotu. Jak to na lotach krajowych bywa wieczorny rejs do Gdańska
będzie obsługiwany przez turbośmigłową maszynę Bombardier Dash Q400. Kolejka do
kontroli bezpieczeństwa tym razem przesuwa się dość powoli, czynne są jedynie 3
stanowiska. W końcu nadchodzi czas na mnie i po chwili jestem już w zastrzeżonej
części portu lotniczego i wybieram się jak ostatnio do saloniku Polonez. Już od
progu zauważam zmiany, bowiem natychmiast po moim wejściu zza swoich stanowisk
wstają pracownicy recepcji lounge’u, by mnie powitać. Dotychczas czegoś takiego
nie było, podawałem jedynie moją kartę pokładową oraz srebrną kartę Miles &
More osobie siedzącej za biurkiem. Kolejną zmianę dostrzegam w lodówkach – nie
znajdziemy już napojów koncernu Coca-Cola, lecz Pepsi CO. Spore zaskoczenie
przy ladzie, obok tradycyjnej wazy z zupą i grzanek ustawiony jest podgrzewacz
z ziemniakami, mięsem i sałatką. Do tego pojawiły się świeże owoce, znajdziemy
też pokrojone w plasterki cytryny i limonki, większy wybór alkoholi, jest nieco
bardziej wyrafinowane pieczywo a także wędliny (w tym moje ulubione salami)
oraz łosoś w plastrach. W lodówkach zauważyłem również jogurty firmy Bakoma a
przy barze można poczęstować się krówkami. Słodka nutka dekadencji trwa w moim
przypadku prawie 1,5 h. A wszystkie te zmiany wynikają z faktu, że PLL LOT
przejął obsługę saloniku Polonez, wcześniej zarządzało nim Lotnisko Chopina. Po
dłuższej chwili relaksu przy obiedzie, obowiązkowej kawie i drinku, z
obowiązkową lekturą prasy, zbieram się do wyjścia z saloniku. Jeszcze tylko na
moment wstąpię do perfumerii Aelia i jestem pod bramką 28, skąd odbywać się
będzie boarding na lot do Gdańska. Z przyczyn operacyjnych rozpoczęcie tej
procedury opóźnia się o prawie 30 minut, mam zatem czas, by porozglądać się na
lotnisku i przyjrzeć się nieco dokładniej współpasażerom. Tak jak
podejrzewałem, zdecydowana większość z nich leci przez Warszawę tranzytem,
lotnisko Okęcie to dla nich jedynie punkt przesiadkowy na mapie a nie cel
wyjazdu. W końcu personel naziemny zaprasza pasażerów do autobusu. Na pozostałą
część osób czeka już drugi pojazd. Na płycie lotniska czeka już Bombardier Dash
Q400 w kolorowym malowaniu, ten sam, którym ostatnio wracałem z Gdańska.
Podejrzewam, że maszyna jest przypisana na stałe do tej rotacji. Zajmuję moje
miejsce 6D, okazuje się, że za oknem będę miał śmigło i część skrzydła, ale
podczas lotu nie przeszkadzało mi to i mogłem podziwiać widoki za oknem. W
samolocie u drzwi pasażerów wita sympatyczna szefowa pokładu pani Justyna
Koperska, za sterami siedzi zaś kapitan Tomasz Tarka. Ponieważ jeden z pasów
startowych jest tego dnia zamknięty i trwają na nim prace modernizacyjne,
musimy odczekać w kolejce na start, nasza maszyna jest ósma, więc zanim
wzbijemy się w powietrze mija jeszcze ok. 15 minut. Wreszcie samolot się
wzbija, bardzo miło jest przy tak ładnej pogodzie centrum Warszawy z lotu ptaka
oraz podziwiać budynki i znajomą okolicę. Kilka minut później osiągamy wysokość
przelotową, zostają rozdane wafelki Prince Polo oraz woda mineralna w
kubeczkach. Czas upływa mi na lekturze lipcowego wydania magazynu pokładowego Kaleidoscope, nie zdążyłem nawet dotrzeć do środka numeru, kiedy zaczynamy
zniżanie do lądowania na gdańskim lotnisku. Jeszcze kilka minut na pokładzie i
następuje gładkie przyziemienie na pasie portu im. Lecha Wałęsy.
Kilka minut przed siódmą rano, po
imprezie w Sopocie i krótkiej wizycie na bałtyckiej plaży, jestem już z
powrotem na lotnisku GDN. Akurat przy stanowisku odprawy pojawia się już
obsługa, podaję mój dowód osobisty i kartę Miles & More i po chwili
odbieram kartę pokładową. Pani prosi jeszcze o okazanie jej bagażu podręcznego
– zapewne chodzi jej o ew. wydanie mi zawieszki na bagaż, który należy oddać na
wózek przy wsiadaniu do samolotu. Schowki w samolotach typu Bombardier Dash Q400
są bowiem odpowiednio mniejszych rozmiarów. Przy sprawdzeniu karty pokładowej
tradycyjnie już pada pytanie o kod pocztowy, po czym po przejściu przez
kontrolę bezpieczeństwa pani z obsługi informuje mnie, że mój bagaż będzie
jeszcze raz sprawdzony. Co ciekawe, kontrolerka była bardzo skrupulatna,
zajrzała także do mojego portfela, wyjmowała wszystkie karty, które w nim
miałem, a także zaglądała do kieszonki z monetami. Nigdy dotąd mi się to nie
zdarzyło, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. A może pani się po prostu
nudziło, była nadgorliwa lub chciała zrobić pokazówkę? Mniejsza o to, po tej
ceremonii wjeżdżam schodami ruchomymi na górę, zamawiam kawę i wyjmuję niemiecką
książkę o anglicyzmach, którą nabyłem ostatnio w Berlinie podczas mojego
powrotu z Dubrownika. O tej porze poranny odpływa pasażerów już się zakończył,
a kolejne odloty będą dopiero po moim rejsie. Czas mija bardzo szybko, ani się
obejrzałem, kiedy na płycie lotniska pojawił się już Bombardier Dash Q400,
który zabierze nas do Warszawy, tak jak przeczuwałem linia lotnicza podstawiła
tą samą maszynę co na poprzednim rejsie. Obsłudze nieco zajmuje przygotowanie
boardingu i komunikacja z samolotem i kolegami na płycie, ale w końcu zostajemy
zaproszeni na pokład. Jest piękny, słoneczny poranek, upał jeszcze tak bardzo
nie doskwiera, wchodzę po schodkach na pokład, w samolocie wita ku zaskoczeniu
starczy szef pokładu pan Ryszard Zagórski, z tyłu kabiny wspiera go dla
kontrastu zdecydowanie młodszy stażem (i wiekiem!) pan Piotr Gołąbek. Znów mam
przydzielone miejsce 6D, zatem wiem, czego się spodziewać. Tym razem do startu
nie ma żadnej kolejki, więc odlatujemy o czasie. Przed odlotem tradycyjnie
instruktaż bezpieczeństwa, niestety, szef pokładu przykłada mikrofon zbyt
blisko ust i da się rozróżnić jedynie pojedyncze słowa. Mi to tito, ale nie
robi to dobrego wrażenia. Zdecydowanie lepiej brzmi za to zapowiedź kapitana
rejsu pana Arkadiusza Kurkowskiego. Niebawem wznosimy się w powietrze,
podziwiam z góry Pomorze a chwilę później lustruję kolejne strony magazynu
Kaleidoscope. Widać, że PLL LOT bardzo promuje swój nowy produkt jakim jest bez
wątpienia bezpośrednie połączenie z Warszawy do Tokio 3 razy w tygodniu. O
nowej destynacji informują także zapowiedzi personelu pokładowego wkrótce po
starcie, tak, by pasażerom nic nie umknęło. Już nie mogę doczekać się mojego
rejsu do Tokio we wrześniu, po raz pierwszy Japonia i rosyjski przewoźnik
Aeroflot. Tymczasem za oknami widać już Wisłę, szanowni Państwo, nasza podróż
dobiega końca…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz