Czas na nastepna podroz, tym razem
wrescie lot za ocean, czyli cos, co tygryski lubia najbardziej. Po
latach powracam do Ameryki Poludniowej, tym razem mam w planach
odwiedzic Santiago de Chile i Buenos Aires, zwlaszcza stolica Argentyny
od dawna mnie kusila swoja ladnie brzmiaca nazwa. Od pewnego czasu na
forach internetowych krazyla zas informacja o niskich cenach do rejsy do
Chile i Argentyny przy wylocie z wloskich miast. W kwietniu udalo mi
sie zrobic rezerwacje na rejsy linia Air France na trasie LIN-CDG-SCL /
EZE-CDG-LIN, na drodze powrotnej z racji schedule change zmieniono mi w
Mediolanie lotnisko przylotowe i moglem od razu wrocic na Malpense, co
bylo mi bardzo na reke. Brakujacy odcinek z Chile do Buenos Aires
pokonalem chilijska linia LAN za mile Avios (British Airways).
Dlugodystansowy rejs linia Air France niestety nie spelnil moich
oczekiwan, sam lot byl dosc mocno turbulentny, telepalo zwlaszcza nad
woda, poza tym serwis francuskiego przewoznika zdecydowanie sie
pogorszyl od czasu, kiedy lecialem ta linia do USA we wrzesniu 2010
roku. Przed ladowaniem w Chile przelatujemy nad Andami, widok
osniezonych lancuchow gorskich jest ujmujacy, ale z informacji kapitana
wynika, ze nad Andami czesto wystepuja turbulencje i dlatego zostalismy
tez uprzedzeni o koniecznosci wczesniejszego przygotowania kabiny do
ladowania i zapiecia pasow. Cale szczescie oszczedzono nam tej watpliwej
przyjemnosci :)
Santiago
de Chile raczej mnie rozczarowalo, spodziewalem sie bardziej
europejskiej metropolii, a tymczasaem w miescie byla tylko jedna wieksza
ulica z biurowcami, ktora moglaby uchodzic za nowoczesna. „Stare miato”
ogranicza sie do glownego placu, przy ktorym znajdziemy katedre, poczte
glowna i inne budynki uzytecznosci publicznej. Na placu jest dosc
gwarno, kreci sie tam sporo ulicznych sprzedawcow, radze uwazac na swoj
dobytek. W drodze na „starowke” spacerowalem przez park miejski, z
ktorego rozposciera sie ladny widok na gory. Co mnie bardzo zaskoczylo,
to fakt, ze na glownym deptaku handlowym miasta nie uswiadczymy zadnych
sieciowek typu H&M czy Zara, jest za to McDonald’s i Starbucks
Coffee. Zastanawia mnie takze bardzo uboga dostepnosc sklepow
spozywczych, w centrum handlowym, ktore udaje mi sie znalezc w centrum, .
Kiedy przejdziemy sie nieco dalej, ulice traca juz swoj urok i
wygladaja na wyludnione oraz dosc zapuszczone, bardzo zadziwilo mnie
targowisko miejskie, ktore wygladalo niczym z krajow Trzeciego Swiata.
Przechodze przez maly mostek na druga strone, tam znajduje sie
dzielnica, gdzie mozemy zjesc w hipsterskich knajpach. Droga prowadzi
do parku krajobrazowego na szczyt San Cristobal, mozemy na nia wjechac
takze kolejka, ktora niestety jest akurat nieczynna. Godzina jest juz
pozna, wiec wchodze tylko na pierwszy wyzszy punkt widokowy, skad moge
zrobic zdjecia miasta.
Z
Chile najmilej bede wspominal hot doga z avocado, ktorego mozemy
skonsumowac w lokalnej sieciowce domino. Nastepnego dnia jestem juz w
Boskim Buenos, na lotnisku duzo czasu spedzam w banku wymieniajac
walute, gdyz poza Argentyna jest ona bardzo ciezko osiagalna, warto
wspomniec, ze na lotnisku jest tylko jeden bank i sama procedura zajmuje
nieco czasu a kolejka dosc wolno posuwa sie do przodu. Kiedy juz udaje
mi sie dotrzec do miasta od razu czuje, ze mi sie w nim podoba, miasto
zyje, jest glosno, maja metro, w centrum sa liczne supermarkety i
kawiarnie a wisienka na torcie jest najszersza ulica na swiecie Avenida 9
de Julio. W Buenos Aires trafiam na bardzo futurystyczny i elegancki
apartament w scislym centrum, po wieczornym spacerze melodia
argentynskiego tanga kolysze mnie do snu. W niedzielny poranek wstaje
wyspany i w dobrym humorze udaje sie na sniadanie na ostatnim pietrze
apartamentowca. Tym razem na sniadanie czestuje sie rogalikami
medialunas z karmelowym kremem dulce de leche, to taki typowy poranny
posilek w tej czesci Ameryki Poludniowej. Po uzupelnieniu kalorii ruszam
na niemal calodzienna wedrowke po miescie, podziwiam parlament, ratusz,
dzielnice portowa, dworzec kolejowy, a nastepnie kieruje sie na
cmentarz Recoleta, gdzie pochowana jest Eva Peron, czyli slynna Evita.
Jej podobizna zdobi duzy wiezowiec nieopodal monumentalnego obelisku,
ktory uwazany jest za symbol miasta. Grob Evy Peron jest specjalnie
oznaczony na planie cmentarza, wiec mozna do niego latwo trafic. Groby
wygladaja inaczej niz w Polsce, w wiekszosci sa to male kapliczki /
katakumby, nie ma klasycznych plyt i nagrobkow. W drodze powrotnej do
hotelu odwiedzam lokalne centrum handlowe i tam takze ma sladu po
markach znanych w Europie, najwidoczniej Chile i Argentyna mocno
inwestuja w rynek lokalny. W niedzielne popoludnie mam okazje posiedziec
przy napoju yerba mate, ktory jest serwowany razem z malymi
herbatnikami i miseczka kremu dulce de leche. Taki mily relaks na koniec
dnia.
Rejs
powrotny do Europy niestety takze przebiega z mocnymi turbulencjami,
ktore rozpoczynaja sie juz nad Brazylia, oczywiscie w porze podawania
obiadu. Po mojej lewej stronie siedzi spanikowana dziewczyna, ktorej po
twarzy splywaja lzy, obejmuje ja i pocieszy przyjaciolka, pochyla sie
nad nimi takze starsza stewardessa, ktora probuje nieco rozluznic
atmosfere. Po drugiej stronie przy oknie zauwazam
pasazera z malym jamnikiem na fotelu, zawsze myslalem, ze przewoz
zwierzat w kabinie pasazerskiej jest niedozwolony, ale najwidoczniej
zalezy to od linii lotniczej. Turbulencje ostatecznie ustepuja dopiero u
wybrzezy Portugalii, kiedy obsluga rozdaje sniadanie. To byla dluga
noc. Na szczescie pozostale odcinki mojej podrozy sa juz bardzo
spokojne, a w Mediolanie relaksuje sie w saloniku Lufthansy. Do
zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz