
W piątkowy poranek około godz. 08:30 pojawiam się
na Lotnisku Chopina. Pogoda w Warszawie jak na początek grudnia całkiem niczego
sobie, na różowym niebie widać słońce. Kiedy wchodzę do terminala przy wejściu
widzę pilota Aeroflotu palącego papierosa, właśnie trwa odprawa na ich rejs do
Moskwy, podejrzewam, że mają nieco dłuższą przerwę i miał nawet czas, by wyjść
z kokpitu i zaciągnąć się dymkiem przed terminalem. Kiedy we wrześniu leciałem
do Tokio załoga od razu realizowała rejs powrotny. Tym razem lecę do Wiednia,
ale połączenie będzie nietypowe, bowiem podróżuję grecką linią lotniczą Aegean
z przesiadką w Atenach. Pewnie spora część osób popuka się w czoło, ale dla
zapaleńców lotnictwa przelot tą linią to niezła gratka, gdyż jako jedna z
nielicznych linii w Europie serwuje ciepłe posiłki i darmowy alkohol pasażerom
klasy ekonomicznej. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że bilet na trasie WAW-ATH-VIE
kosztował około 30 euro, a łączny czas podróży wynosił niemal tyle, co podróż
pociągiem, a do tego mam możliwość zebrania mil w programie Miles & More i
skorzystania z saloniku biznesowego linii Lufthansa podczas przesiadki w
Atenach, to nic dziwnego, że zdecydowałem się na takie połączenie. Odprawa na
rejsy linii Aegean już się rozpoczęła, ale w kolejce nie ma jeszcze wielu
podróżnych, a otwarte są trzy stanowiska. Miejsca na moje rejsy wybrałem
podczas odprawy internetowej (otwiera się na 48 h przed odlotem), teraz
odbieram jedynie kartę pokładową – ciekawostka, że jest jedna wspólna karta na
dwa loty. Niestety, okazuje się, że jej wygląd jest tak samo nieatrakcyjny jak
wygląd karty otrzymanej na lotnisku na Santorini na mój rejs do Aten. Cóż,
muszę przyznać, że boarding pass wydrukowany przy odprawie on-line prezentuje
się zdecydowanie lepiej, jest kolorowy i bardziej czytelny. Ale to chyba tylko
jedna niedogodność, do której się przyczepię.
Po przejściu przez kontrolę bezpieczeństwa
usadawiam się w pobliżu wyjścia numer 38, skąd będzie odlatywał nasz Airbus
A320 do Aten. Zajmuję miejsce na wprost płyty lotniska i obserwuję ruch na
niej. W pewnym momencie moją uwagę przykuwa samolot izraelskich linii
lotniczych El Al, które to słyną z rygorystycznej kontroli pasażerów i
przykładają niezwykłą wręcz wagę do ochrony i bezpieczeństwa. Korzystając z
wolnego czasu specjalnie przechodzę w stronę stanowiska, z którego odbywać się
będzie Boarding maszyny odlatującej niebawem do Tel Avivu. Tak jak się tego
spodziewałem przy wejściu do gate’u stał specjalny agent odpowiadający za dany
rejs. Szczegółów nie mogłem już dojrzeć, gdyż odlot miał miejsce ze strefy
non-Schengen, a Grecja jak na razie nie wyszła poza ten układ. Mój samolot
punktualnie pojawia się na płycie, najpierw wychodzą pasażerowie rejsu z Aten,
a później nadchodzi czas na pobieżne sprzątanie, który jedna ze stewardess
wykorzystuje na drobne zakupy w strefie wolnocłowej. Planowo rozpoczyna się
nasz boarding, przy stanowisku znajduje się kilkanaście dziewcząt, które
dopiero uczą się pracy na lotnisku. Mają okazję przetestować swoją wiedzę,
ponieważ jedna z pasażerek ma spory nadbagaż i uiszcza dodatkową opłatę w euro.
Zajmuję moje miejsce 4F,
pierwszy rząd za klasą biznes, tradycyjnie miejsce przy oknie po prawej stronie
tak jak lubię. Urocze stewardessy o śródziemnomorskiej urodzie w granatowych
sukieneczkach z pomalowanymi na czerwono ustami witają pasażerów dźwięcznym
greckim „Kalimera!”. Panie z personelu pokładowego mają w sobie dużo czaru,
stale się uśmiechają, zagadują podróżnych, na pewno nie zachowują się sztywno
czy nieprzystępnie, co już na początku rejsu poprawia humor. Pasażerów nie ma
zbyt wielu, ale akurat mój rząd jest w całości wypełniony. Miejsca na nogi jest
sporo, na to nie mogą narzekać, ale kiedy tuż obok mnie miejsca zajmuje grecka
rodzina z dwójką małych dzieci zaczynam się bać. Całe szczęście, że rodzicom
udaje się je jakoś zająć, więc nie hałasują tak bardzo ani nie płaczą na cały
głos w trakcie lotu. Kiedy wszyscy pasażerowie zajęli już swoje miejsca, z
kokpitu płynie głos kapitana Grecosa Leonidasa (sic!), który podaje klasyczny
komunikat na temat naszego rejsu i czasu jego trwania, a zaraz potem na małych
wysuwanych monitorach zaprezentowana zostaje instrukcja bezpieczeństwa w
formie video. Stewardessy sprawdzają, czy wszyscy są zapięci a przy okazji
rozdają małe cukierki / landrynki w srebrnej folii z ciemnoniebieskim logo
linii. Nasza maszyna jest już gotowa do startu, zostajemy wypchnięci i kołujemy
do progu pasa. Niestety, tak jak się domyślałem, tym razem startujemy w
kierunku wschodnim, nie będzie mi się dane delektowanie się widokami warszawskiej
panoramy z wieżowcami w tle. Powoli wznosimy się w górę i niebawem osiągamy
naszą wysokość przelotową. W oczekiwaniu na serwis sięgam do magazynu
pokładowego, jest on bardzo ładnie wydany, w aktualnym numerze znaleźć można
m.in. wskazówki na temat miejsc wartych odwiedzenia w kilku miastach z siatki
przewoźnika, jest też wywiad z Polką, która opowiada o życiu w Warszawie i
promuje nasze miasto stołeczne. Jeszcze nie zdążyłem się dobrze wczytać w
treść, a już pojawiają się stewardesy z wózkiem z napojami zimnymi (wybieram
sok pomarańczowy) oraz z daniem obiadowym. Tacka po rozpakowaniu ujawnia swoją
zawartość: jest sosik pomidorowy z mielonymi pulpecikami, ziemniaczki,
bułeczka, serek President, kostka masła, krakersy oraz dwa słodkie ciastka
Digestive. Kolejny serwis to już ciepłe napoje, tym razem decyduję się na
ulubioną kawę i wracam do lektury magazynu, a następnie zakupionej w Berlinie
książki na temat języka niemieckiego. Za oknem widać górską panoramę Tatr,
później przelatujemy nad Bałkanami a na koniec na wodami Morza Egejskiego.
Pogoda cały czas dopisuje, nie ma żadnych turbulencji, lądowanie również
wykonane bardzo profesjonalnie, oby tak dalej; planowo kwadrans przed godziną
czternastą ląduję w Atenach. Lotnisko jest sporych rozmiarów, dość dużo czasu
zajmuje nam dotarcie na miejsce postojowe i dojazd autobusem do terminalu. W
końcu jestem na greckiej ziemi, mam około dwie godziny dla siebie, czas na
wizytę w Lufthansa Business Lounge, po raz kolejny posiadanie srebrnej karty
Miles & More niesie za sobą wymierne korzyści. W recepcji saloniku uprzejma
pani skanuje kartę pokładową oraz kartę Miles & More i zaprasza mnie do
degustacji Gluehwein oraz Weihnachtsstrudel. W końcu Lufthansa to niemiecka
linia, a w tamtym kraju adwent pielęgnuje się w wyjątkowy sposób. Dobrze
pamiętam, że kiedy leciałem dwa lata temu Lufthansa na trasie Sao Paulo –
Frankfurt szef pokładu wręczył mi ciasteczka adwentowe przygotowane z myślą o
pasażerach klasy biznes, to chyba najmilszy gest, jaki dotychczas spotkał mnie ze
strony personelu latającego. No, może poza upgradem do klasy Premium Voyageur w
Air France podczas powrotu z mojej dziewiczej podróży za ocean z księżniczką
Martą na trasie LAX-CDG – ale upgrade’u dokonał pracownik obsługi naziemnej,
więc to się nie liczy :-P Salonik dzieli się na dwie części przedzielone od
siebie kuchnią i zapleczem. Jest zdecydowanie mniejszy niż warszawski Polonez,
ale też można znaleźć w nim inne rarytasy dla podniebienia, w menu królują
specjały regionalne kuchni greckiej, niebo w gębie! Jest m.in. jogurt z miodem
i orzechami, jabłecznik zapiekany na ciepło, małe kanapki, zupa krem, sałatka
grecki, oliwki oraz pulpeciki i zapiekanki czy tarta ziemniaczana. Do kawy
można dodać jeden z trzech syropów Monin (karmelowy, orzechowy lub waniliowy),
są także owoce i bardzo szeroki wybór alkoholi, zimnych napojów i prasy
międzynarodowej, lubię te chwile słodkiej dekadencji spędzane w saloniku.
Tradycyjnie już byłem tam najmłodszym gościem i zaniżałem mocna średnią wieku,
bo klasyczny bywalcy to siwi podtatusiali Niemcy. Za kwadrans powinien
rozpocząć się Boarding na mój rejs do Wiednia, a przede mną jeszcze kontrola
bezpieczeństwa. Ateńskie lotnisko jest bowiem zbudowane dość specyficznie,
najpierw odbywa się jedynie weryfikacja kart pokładowych i wchodzimy do strefy
duty free z lokalami gastronomicznymi, a dopiero głębiej znajduje się strefa ze
stanowiskami do kontroli. Kolejka jest spora, ale i stanowisk dużo, kilka minut
później ruszam już bezpośrednio do bramki 28 na dolnym poziomie. Taka mała
dygresja – kuwety, do których wkłada się swoje przedmioty osobiste są koloru
pomarańczowego a ich sponsorem jest portal Air Fast Tickets. To ten pośrednik,
dzięki którego błędom w ubiegłym roku mogłem tanio podróżować po świecie. Było
minęło, ale co zobaczyłem, to moje.

Kiedy docieram do
właściwej bramki okazuje się, że boarding jeszcze się nie rozpoczął, zajmuję
zatem miejsce w formującej się właśnie kolejce. Obsługa lotniska już rozpoczęła
swoją pracę, przy bramce pojawił się także funkcjonariusz greckiej policji czy
straży granicznej i weryfikuje niektóre paszporty. Tym razem o dziwo moim nie
jest zainteresowany, a zazwyczaj to właśnie ja jako ten samotny podróżujący
byłem dokładniej sprawdzany. Na odcinku Ateny – Wiedeń podróżnych jest znacznie
więcej, zostają podstawione dwa autobusy, które podwożą nas do samolotu. Tak
samo jak i o poranku zostaję uprzejmie powitany przez uśmiechnięty damski
personel pokładowy, zajmuję wybrane wcześniej miejsce 8 F i czekam, aż zbierze się
komplet pasażerów. Tak się składa, że środkowe miejsce po mojej lewej stronie
pozostaje wolne, ale kilka minut po starcie przesiada się na nie nastolatka
podróżująca z rodziną, bo chciała na chwilę uwolnić się od młodszego brata,
który nie dawał jej spokoju. Jak już wcześniej wspomniałem na pokładzie
samolotów linii Aegean miejsca jest w sam raz, więc nie stanowiło to dla mnie
większego problemu. Kilkanaście minut po starcie wlecieliśmy w chmury i zaczęło
nami lekko telepać. W celu ukojenia skołatanych nerwów do obiadu zamówiłem
buteleczkę białego wina (to juz mój trzeci ciepły posiłek tego dnia) i skupiłem
się na dalszej lekturze książki, którą wziąłem ze sobą do podroży („Der Dativ
ist dem Genitiv sein Tod” -Band 6). Po około dwóch godzinach lotu, kiedy za
oknami jest już zupełnie ciemno, rozpoczynamy zniżanie do lądowania na
wiedeńskie lotnisko Schwechat. Mamy 4 grudnia, dopiero teraz dochodzi do mnie,
że równo rok temu startowałem stamtąd w podróż do Stambułu a dalej do Teheranu,
jak ten czas szybko leci!
W Wiedniu parkujemy
bezpośrednio przy terminalu i wchodzimy do środka przez rękaw, dzięki czemu
oszczędzamy cenny czas. Za kilka minut wybije godzina 18:00, miło byłoby szybko
znaleźć się w centrum austriackiej stolicy. Lotnisko prezentuje się bardzo
nowocześnie, przed rokiem odlatywałem ze zdecydowanie starszej części.
Najbardziej urzeka mnie elektroniczna tablica przylotowa, która wyświetlana
jest na tle rozsuwanych drzwi, w których pojawiają się przylatujący
pasażerowie. Liczba osób oczekujących na swoich bliskich jest imponująca, nie
spodziewałem się, że będzie aż taki ruch. W automacie na lotnisku nabywam
bilety na przejazd autobusem Post Bus za 8 euro do centrum Wiednia, autobus
zatrzymuje się przy dworcu Westbahnhof, a naprzeciwko niego znajduje się hotel
Fürstenhof, w którym zatrzymuję się na jedną noc. Mam jeszcze prawie 20 minut
do odjazdu autokaru, przechodząc obok McCafé dostrzegam plakat z aktualną
ofertą kawiarni. Brzmi kusząco, bo mają w asortymencie japoński specjał matcha
latte. Chwilę później delektuję się już zielonym naparem, jak błogo!

Przejazd autokarem spod
poziomu przylotów (przystanki są bardzo dobrze oznaczone) do dworca Westbahnhof
trwa około 45 minut, co jest konkurencyjnym czasem wobec dojazdu kolejka S-Bahn
i następnie metrem, a cenowo wychodzi jedynie niecałe 2 euro drożej. Dotychczas
zawsze dojeżdżałem na lotnisko pociągiem, ale ponieważ zależało mi na czasie i
unikaniu przesiadek, to zdecydowałem się na takie właśnie rozwiązanie. Kilka
minut po godzinie 19:00 jestem już w hotelowym pokoju, czas na krótki
odpoczynek i można ruszać w miasto. Chyba pierwszy raz jestem w takim stylowym
secesyjnym pokoju, tak właśnie wyobrażałem sobie zawsze typowe wiedeńskie
wnętrza. W piątkowy wieczór większość supermarketów jest już zamknięta, nie
zrobię zatem zakupów spożywczych w Billi, które zawsze są niemal rytuałem
podczas mojego pobytu w Wiedniu. W małym markecie na dworcu kolejowym
zaopatruję się jedynie w wodę mineralną i ruszam na spacer wzdłuż pięknie
oświetlonej ulicy Mariahilfer Strasse. Na ruchliwym w ciągu dnia deptaku o tej
porze jest juz pustawo, przemykają pierwsi imprezowicze, czynne są jedynie
nieliczne lokale gastronomiczne, można w spokoju delektować się oknami
wystawowymi z motywami świątecznymi. Zbaczam nieco ze szlaku i odbijam w bok na
prawo przy stacji metra, teraz jest już bardziej kameralnie a uliczki są sporo
węższe i mają bardziej lokalny charakter. Szybkim krokiem docieram do opery,
jej pięknie oświetlony gmach góruje nad okolicą. Mijam Albertinę, postój
dla dorożkarzy, w powietrzu czuć charakterystyczny zapach sami wiecie czego,
całe szczęście, że sprzątanie odbywa się na bieżąco. Docieram do rezydencji
Hofburg, niemal naprzeciwko znajduje się kawiarnia Starbucks Coffee stylizowana
na lokal z epoki. Pamiętam dobrze, że czekałem tam na moją koleżankę, u której
zatrzymałem się w Wiedniu podczas jednej z moich wizyt w 2009 roku. Jeszcze
tylko kilka kroków i docieram na Graben, w oddali migocą światła na wystawie
butiku marki Louis Vuitton, mijam tzw. „kolumnę morową” i już widzę kolorowy
dach katedry Stephansdom. Przy placu tam gdzie ostatnio znajduje się też
cukiernia Aida, którą to odwiedziłem przy mojej pierwszej wizycie w stolicy
Austrii, wtedy też dość dokładnie zwiedziłem miasto, tym razem bowiem
ograniczyłem się do życia nocnego, zakupów lokalnych przysmaków, kawy Wiener
Melange i krótkich spacerów. Po drugiej stronie mieści się zaś jeden z lokali
popularnej sieci Trześniewski, która słynie z wybornych kanapek. Jak sugeruje
nazwisko twórcą idei sprzedawania kanapek w stylu „fast food” był Polak. Czas
wracać do hotelu i przygotować się na wieczorną imprezę. Co jak co, ale tego
sobie nie odpuszczę, zwłaszcza że do tej pory bawiłem się w Wiedniu tylko raz w
klubie Passage, bo jakoś nie było więcej okazji ku temu.

Poranek po imprezie
wcale nie jest leniwy, mój styl imprezowania nie powoduje kaca czy ciągów
alkilowych, więc po tanecznej nocy na parkiecie ochoczo wstaję kilka minut
przed 8 rano i zbieram się na wymarz do miasta. Pogoda jest cudna, świeci
słońce, jest ciepło jak na początek grudnia, impreza była udana, zatem humor
dopisuje. Na pierwszy ogień idzie McTost Deluxe i espresso, by dobrze się
pobudzić do biegania po mieście, które za dnia wygląda jeszcze bardziej uroczo
niż nocą. Po uzupełnieniu kalorii spaceruję dalej, by dotrzeć do katedry
mijając po drodze najważniejsze wiedeńskie zabytki. Czas na wizytę w
tradycyjnej wiedeńskiej kawiarni, wstępuję do Savoy Café, która może poszczycić
się największych lustrem w Europie znajdującym się we wnętrzach. Siadam przy
marmurowym stoliku, tuż za mną znajduje się wspomniane lustro, jego ogromne
wymiary robią wrażenie. Wystrój jest bardzo elegancki, ale atmosfera w żadnym
razie nie jest sztywna. Nieopodal znajduje się jarmark świąteczny a w soboty
organizowany jest targ staroci, toteż klientela jest dość różnorodna. Wiener
Melange smakuje wybornie, jestem rozgrzany i ruszam w dalszą drogę. Po drodze
mijam licznych turystów, znaczna ich część pochodzi z Włoch, nie ma się czemu dziwić,
bo to sąsiadujące ze sobą kraje. Jeszcze raz, ale tym razem w blasku słońca,
podziwiam biały gmach muzeum Secesji ze złotą kopułą i łacińskimi inskrypcjami.
Następnie robię rundkę przy Hofburgu i docieram na plac przy katedrze, który o
tej przedpołudniowej porze jest już szczelnie wypełniony spacerowiczami. Tuż
obok rozpoczyna się zakupowa aleja Kärtenstraße, gdzie znaleźć można butiki
topowych światowych marek. Jest także biuro mojego poprzedniego pracodawcy
Qatar Airways, ale w soboty jest ono zamknięte, więc nie zobaczę, jak koledzy
się tam urządzili. Teraz nadszedł czas na małe zakupy spożywcze, na pierwszym
miejscu na liście są oczywiście Mozartkugeln, wafelki Manner, tradycyjnie Coca
Cola Vanilla, zaciekawiła mnie też m.in. pasta marchewkowo-chrzanowa. Patrzę na
zegarek, czas wracać do hotelu, wymeldować się i szykować do odjazdu. Mój
pociąg IC Polonia do Warszawy odjeżdża o 13:34 z dworca Westbahnhof. Skład był
podstawiony już na godzinę przed odjazdem, czas ten wykorzystałem na kolejną
wizytę w ulubionym McDonald’s, by zasmakować bananowego shake’a czy ciastka
jagodowo-waniliowego. Jeszcze tylko wysyłam na poczcie pocztówkę i zajmuję
wygodne miejsce w pociągu. Przede mną 8 godzin podróży do stacji Warszawa
Centralna. W taką podróż chcę wyruszyć…