W sobotni poranek linia S9 docieram na lotnisko
Berlin Schönefeld – to juz ostatnie dni, kiedy funkcjonuje ono pod ta nazwa,
niebawem otwiera sie bowiem wyczekiwany od lat port lotniczy Berlin Brandenburg
International (BER). Przed wylotem podczas skanowania kart pokładowych obsluga
prosi o okazanie kodu QR wymaganego dla osób podróżujących do Hiszpanii.
Całkiem sporo osób nie wie o konieczności owej rejestracji, byli to głównie
wracający z Niemiec Hiszpanie, wszak był to ostatni lot na tej trasie. Rejs
trwa 3 h 10 min i nie wyroznia sie niczym szczegolnym, jest jednak zdecydowanie
ciszej niz zwykle, bowiem zaloga nie prowadzi sprzedazy w natarczywy sposob jak
to mialo miejsce do tej pory. Mam do dyspozycji caly rzad, wiec moge sie bardziej
wyciagnac. Po przylocie na lotnisko w Sevilli w korytarzu formowane są dwie
kolejki – jedna dla osób, które wypełnią formularz w wersji papierowej na
miejscu, druga dla osób z kodem QR. Przed 14:00 lotnisko wyglądało na mocno
wyludnione i poza pracownikami niemal nikogo tam nie było, szybkie zeskanowanie
kodu, przejście obok kamery termowizyjnej i „¡Bienvenido a España!”. Czas
zmienic garderobe na letnia, w Andaluzji sa 24 stopnie, jest slonecznie i zdaje
sie, ze wciaz trwa tam lato. W kasie biletowej w hali przylotow kupuje bilet
dzienny lotniskowy za 6 euro, co interesujace, Sewilla wydaje sie nieswiadomie
promowac turystyke jednodniowa – bilet tam i z powrotem wazny tego samego dnia
kosztuje 6 euro, w przypadku powrotu w innym dniu nalezy liczyc sie z wydatkiem
8 euro. Niesamowite :D Przystanek linii lotniskowej EA znajduje sie po lewej
stronie od wyjscia, jest bardzo dobrze oznaczony, autobus przyjezdza zgodnie z
rozkladem jazdy i po ok. 35 minutach docieram do przystanku koncowego Plaza de
Armas, skad do starego miasta jest juz rzut beretem. Juz w drodze do centrum
widac, ze Sevilla jest nieslychanie piekna, ma bardzo bogata architekture, kolorowe
wzornictwo, egzotyczna bujna roslinnosc, feeria barw az uderza po oczach. Ale
zanim napawam sie widokiem zabytkow, to pierwsze kroki kieruje do supermarketu
Mercadona, gdzie zaopatruje sie w kilka hiszpanskich przysmakow, bedzie wiec
flan, turron czy chorizo.
Cyrulik sewilski / 24.10.2020
Dolce far niente: Verona & Firenze / 03.10.2020 - 05.10.2020

Mimo wrecz fatalnych prognoz pogody Werona
wita mnie popoludniowa pora pieknym sloncem i temperatura +23 stopni Celsjusza.
Z lotniska do miasta kursuje bezposredni autobus za 6 euro, ja jednak wybieram
opcje ekonomiczna, czyli ok. 20-minutowy spacer do stacji kolejowej Dossobuono
i nastepnie 10-minutowa przejazdzke pociagiem regionalnym za jedyne 1,90 EUR. Pierwsze
kroki na dworcu kolejowym w Weronie kieruje do kawiarni, czas zregenerowac sie
mocnym wloskim espresso oraz croissantem z czekolada. Potem kilka minut spaceru
i juz jestem w mieszkaniu, gdzie spedzam noc z soboty na niedziele. W Weronie
ciezko jest dostac klasyczny hotel, w miescie kroluje niepodzielnie oferty typu
Bed & Breakfast. Po zameldowaniu i rozpakowaniu walizki zmieniam stroj na
zdecydowanie lzejszy i ruszam do supermarketu EUROSPAR, skad jak to zwykle we
Wloszech wychodze objuczony jak wielblad. Kuchnia wloska to zdecydowanie u mnie
numero uno, bedac tutaj zawsze staram sie przywiezc sobie jakies rarytasy do
Polski. W drodze powrotnej zauwazam mala lokalna pizzerie, gdzie sprzedaje sie
ten specjal krojony na kawalki na wynos. Tego mi trzeba, wybieram pizze z
pomidorami i kilka minut pozniej juz ja palaszuje. Nastepnie po zostawieniu zawartosci
wozka zakupowego w mieszkaniu wracam na miasto i kieruje sie na starowke, ktora
we wczesny sobotni wieczor tetni zyciem. Gdyby nie fakt, ze czesc osob ma na
sobie maski, to nie domyslilbym sie, ze panuje zlowrogi wirus i sa wprowadzone
pewne ograniczenia. Zacnie prezeruje sie podswietlona Arena, ktora wyglada niczym
kopia rzymskiego Koloseum. W miescie jest tez oczywiscie duzo kosciolow a czesc
starego miasta to strefa ruchu pieszego, gdzie znajdziemy przede wszystkim
salony odziezowe i kosmetyczne. Ruszam jeszcze w strone domu Julii (tak, tej z
dramatu Szekspira), ale o tej porze brama na dziedziniec jest juz zamknieta,
wiec moge tylko zobaczyc krate i czesc podworza. Podczas gdy ja wciaz spaceruje
w szortach Wlosi maja na sobie juz czeso kurtki puchowe a nawet czapki, musi
byc im naprawde zimno. Po samotnym, ale jakze romantycznym spacerze ulicami Werony
wieczor spedzam przed telewizorem ogladajac show taneczny Ballande con le
stelle i popijajac czerwone wino. Sen przychodzi dosc szybko, zwlaszcza ze tego
dnia wstalem o 03:30, by zdazyc na poranny lot Lufthansa do Frankfurtu.
W niedzielny poranek po samoobslugowym
sniadaniu w kuchni ruszam z powrotem na stacje kolejowa, znowu zamawiam
cornetto a do tego cappuccino, w koncu ta kawe z mlekiem przystoi pic we
Wloszech tylko o poranku, wiec to doskonaly poczatek dnia. Moj pociag
Italotreno do Florencji juz czeka, przyjechal zgodnie z rozkladem z Bolzano a
jego stacja koncowa to Roma Termini. Alstomowski sklad typu pendolino nie jest
specjalnie zatloczony, poza tym co drugie miejsce jest zablokowane, wiec mam
dla siebie dosc przestrzenia na 1,5 h jazdy. Przed Bolonia pociag wjezda do
tunelu i niemal 1/3 trasy wiedzie w ciemnosciach niczym w metrze. Moze to i
lepiej, bo akurat pogoda sie psuje i nad okolica pojawiaja sie ciemne deszczowe
chmury. Kiedy docieram do Toskanii niebo jeszcze nie jest mocno zachmurzone,
wiec najpierw (po obowiazkowym espresso) ruszam na pobliskie stare miasto,
gdzie w koncu mam okazje zobaczyc z bliska florencja katedre z
charakterystyczna pomaranczowa kopula. Krecie sie po waskich uliczkach,
podziwiam charakterystyczna dla tego regionu zabudowe oraz okna i tak przypadiem
docieram do Galerii Uffizi, gdzie mozna podziwiac dziela mistrzow malarstwa czy
rzezby. Kolejna do wejscia jest calkiem spora, a myslalem, ze akcja pandemia
jednak skutecznie odstraszy turystow. Jak slysze, sa to jednak glownie turysci
lokalni, wiec ruch zagranicznym rzeczywiscie zamarl. Po dotarciu do Novotelu
takze moge to potwierdzic, w hotelu poza pracownikami recepcji nie widac zywej
duszy. Poniewaz hotel miesci sie przy lotnisku, to z okna mojego pokoju na
ostatnim 8. pietrze moge podziwiac startujace samoloty, mam okazje zobaczyc
m.in. KLM czy British Airways.
Popoludniowa pora wracam na florencka starowke, spaceruje po Ponte Vecchio i zaopatruje sie w pamiatki. Na miescie sa nieprzebrane tlumy zwiedzajacych, wszystkie lokale gastronomiczne dzialaja, najwiekszym powodzeniem zdecydowanie ciesza sie lodziarnie, ale dla mnie na taki deser jest juz za zimno. Zagladam do kilku butikow, czas szybko plynie i robi sie chlodno, pora wiec wracac do hotelu, najpierw tramwajem lotniskowym za 1,50 EUR a potem jeszcze 40 minut z okolicy lotniska. Kiedy nastepnego dnia wieczorem startuje z Florencji do Frankfurtu rejsem LH315, z pokladu Embraera dzieki neonowi z logo marki dobrze widze moj hotel, teraz moge podziwiac go z lotu ptaka. Pobyt we Wloszech, mimo pogodowej przeplatanki, uwazam za bardzo udany. Za mna zaliczone kolejne piekne miasta, a do tego moglem porozumiewac sie w tym melodyjnym jezyku. Arrivederci!
Oliwki Kalamata / 27.09.2020 - 29.09.2020
Wstaje, kiedy za oknem jest jeszcze calkiem ciemno, ale wiem, ze tak to w Grecji o tej porze wyglada, na szczescie nadal jest cieplo, ruszam wiec na poranna kawe. Mam farta, bo w poblizu znajduje sie kawiarnia Gregory’s, ktora bardzo przypadla mi do gustu podczas niedawnego pobytu na wyspie Rodos. Zamawiam wrapa z falafelem i hummusem, kawe po grecku i bajgla, a za calosc place niecale 4 EUR. I pomyslec, ze w Polsce sa sieciowe kawiarnie,w ktorych sama kawa potrafi tyle kosztowac. Po naladowaniu kalorii ruszam w dol miasta w strone portu i plazy, ktore znajduja sie ok. 3 km od centrum. Miasteczko sprawia wrazenie zadbanego, jest sporo placow miejskich z zielenia, deptakow oraz sciezek rowerowych, jest czysto i porzadnie, spory kontrast do Aten, ktore w tym temacie maja wiele do nadrobienia. Po drodze moja uwage przykuwa duzy park, w ktorym znajduje sie muzeum kolejnictwa, mozna podziwiac zabytkowe slady wagonowe, od razu budzi sie we mnie dziecko, kiedy to daleka podroz pociagiem byla dla mnie najwieksza atrakcja, z czasem stalowe ptaki wyparly moja kolejowa pasje. Mijam nabrzeze i zaparkowany przy nim superjacht o nazwie Elegant007, zaraz za nim rozpoczyna sie nadmorski deptak z pustymi jeszcze ogrodkami restauracyjnymi, na szczescie otwarte sa juz niektore kawiarnie, czas teraz napic sie kawy na zimno, tym razem testuje kawiarnie Athanasiou, ktora ma w Kalamacie kilka lokali. Z cala pewnoscia moge ja polecic, espresso freddo smakuje wybornie! Przechodze przez ulice i juz jestem na ciemnej, zwirkowej plazy, jest pusciutko, w morzu kapie sie kilku mieszkancow pobliskich hoteli, mam spory odcinek tylko dla siebie, czas na kilka sweet foci w morzu i kapiel w sloncu. Jesli komus jest niewygodnie lezec na zwirku, to oczywiscie moze skorzystac z lezakow i parasoli, o tej porze obslugi przy nich jeszcze nie bylo, nie znam wiec cennika tych uslug. Niestety, prognoza pogody sie sprawdza, od zachodu nacieraja ciemne chmury zrywa sie wiatr i zaczyna padac deszcz, tym razem nie jest mi zatem dane nacieszyc sie opalenizna. Za to kieruje moje kroki do supermarketu AB, gdzie w koszyku laduja oliwki kalamon, mleczka do kawy firmy NoyNoy, paluchy z sezamem, ser feta, wino retsina i inne lokalne smakolyki. W takich chwilach bagaz rejestrowany w PLL LOT dla osob o statucie Frequent Traveller jest iscie zbawienny. Zakupy zostaja w hotelu a ja ruszam na stare miasto, w ktorego architekturze dominuja koscioly. Znajdziemy tam tez spore muzeum archeologiczne, ale jest poniedzialek, wiec tego dnia jest zamkniete. Moim oczom za to ukazuje sie futurystyczna kawiarnia TokyOh w kolorach cukierkowego rozu, z neonami i innymi gadzetami, calkiem w stylu kawai, ktory bardzo mi odpowiada, po raz kolejny zamawiam goracam kawe po grecku i delektuje sie chwila, mimo padajacego niemal caly dzien deszczu. W drodze powrotnej kupuje jeszcze pamiatki w bardzo okazyjnej cenie a na obiadokolacje wjezdzaja souvlaki na wynos. Omomom!

Chlodnik litewski / 19.09.2020 - 20.09.2020
Nad moim wyjazdem na Litwe krazylo jakies fatum – bilety na trasie Warszawa-Kowno / Wilno-Warszawa na polowe sierpnia kupilem w czerwcu, akurat wtedy, kiedy Litwa jako pierwszy kraj otworzyla granice dla Polakow. W Kownie nie mialem jeszcze okazji byc, wiec stwierdzilem, ze bedzie to idealna okazja, by zobaczyc miasto. Miesiac pozniej PLL LOT niespodziewanie skasowal jednak rejsy do Kowna ze swojej siatki polaczen, pozostalo wiec darmowe przebookowanie na Wilno. Niestety, na tydzien przed terminem wyjazdu Litwa zmienila zasady wjazdu dla cudzoziemcow i Polska trafila na „zolta liste” – obywatele tych krajow mieli obowiazek obowiazkowej dwutygodniowej kwarantanny po przylocie. Sam przewoznik rejsu nie odwolal, wiec skorzystalem z opcji elastycznej zmiany rezerwacji i zawiesilem bilet. W polowie wrzesnia Litwa obnizyla swoje dosc wysrubowane wymagania dotyczace obostrzen wjazdowych i Polacy z powrotem mogli dostac sie na jej terytorium. Niemal natychmiast po przeczytaniu tej wiadomosci w internecie skontaktowalem sie z linia lotnicza i za darmo (uwzgledniajac 200 PLN rabat na taryfe) zmienilem daty podrozy na najblizszy weekend. W czasach pandemii podrozy niestety nie da sie zaplanowac z wyprzedzeniem, trzeba byc bardzo elastycznym i ostroznie planowac wszelkie wypady nieco bardziej zlozone.
W sobotni poranek na Lotnisku Chopina panuje pustka, moze to dobrze, bo przy stanowisku odprawy klasy biznes PLL LOT nieco mi schodzi, gdyz pani z personelu naziemnego nie jest w pelni kompetentna i musi dzwonic do swojego help desku przed wydanie mi karty pokladowej. Wedlug niej przed wjazdem na Litwe od obywateli polskich wymagane jest bowiem zaswiadczenie o negatywnym tescie na obecnosc koronawirusa, co jednak nie odpowiada aktualnemu rozporzadzaniu. W koncu moge odebrac karte, nadac bagaz, bezstresowo przejsc przez fast track do kontroli bezpieczenstwa i zrelaksowac sie w saloniku biznesowym Polonez. Jajecznica na sniadanie jest jak znalazl, potem na zakaske wchodza inne specjaly tam serwowane. Na kilka minut przed planowanym rozpoczeciem boardingu opuszczam lounge i ruszam do mojego gate’u, ale widac, ze bedziemy miec opoznienie. W koncu wylatujemy ponad pol godziny po czasie, na pokladzie Embraera 170 jest raptem 15 pasazerow, a w klasie biznes posadzono dodatkowa zaloge LOTowska, ktora najprawdopodobniej bedzie lecial z Wilna na trasie do Londynu City (LCY) i robia podmiane zalogi. Rejs trwa okolo 50 minut, to raptem nieco dluzej niz trwa przejazd cala pierwsza linia warszawskiego metra, kapitan Jakub Smejda wraz z pierwszym pilotem Istvanem Hajzerem sprawnie pilotuja niewielka maszyne, a o dobre samopoczucie w kabinie dba przemily szef kabiny Pan Michał Hunek ;) Na poczestunek wybieram pasztecik ze szpinakiem od Putki oraz precelki, beda w sam raz do powitalnego drinka w hotelu Ibis w Wilnie. Pogoda w litewskiej stolicy jest przepiekna, swieci slonce, temperatura oscyluje w granicy 20 stopni, iscie zlota jesien, jeszcze kilka dni temu prognoza wskazywala pelna zachmurzenie i jedyne 13 stopni Celsjusza, wiec zmiana jest bardzo korzystna. Autobusem linii 3G docieram do srodmiescia, skad juz tylko kilka minut dzieli mnie od hotelu. Wilenski Ibis prezentuje sie calkiem godnie na tle tych, ktore mialem juz okazje odwiedzic, nic mu nie brakuje, chociaz w pokoju przydalby sie czajnik czy lodowka, ale to wcia nie ten standard. Za to przypominam sobie, ze te rzeczy byly na standardowym wyposazeniu hotelu Ibis w Arabii Saudyjskiej, jak widac co kraj, to obyczaj. ;) W architekturze Wilna dominuja budowle sakralne, koscioly mozna spotkac tutaj niemal na kazdym kroku i jesli ktos lubi tego typu klimaty religijne, to na pewno odnajdzie sie tutaj bardzo szybko. Ja preferuje wielkomiejski gwar i szklane domy, wiec Wilno to taka urocza sielska prowincja. Wygladat calkiem ladnie i czysto, kamienice na Starym Miescie sa zadbane i odrestaurowane, chwile na odpoczynek po wedrowce wzdluz i wszerz spedzam przy kawie i deserach, polecam z czystym sumieniem lokalna siec kawiarni o nazwie Caffeine, maja w ofercie nawet Pumpkin Spice Latte, ktora w tym roku do Polski Starbucks wprowadza dopiero kilka dni (dokladnie 22 wrzesnia). Czas na kolacje, odwiedzam stara dobra miejsowke przy ul. Šopeno, czyli bar Kavinė čeburekinė, gdzie rozplywam sie nad chlodnikiem i cepelinem. Najedzony jak swinka ruszam jeszcze przed siebie, w koncu musze zaopatrzyc sie w spozywcze nowosci, co jest rytualem kazdego mojego zagranicznego pobytu. Na Litwie bardzo smakuja mi jogurty oraz twarozki sūrelis firmy Vilkyskiu, teraz rowniez wynosze z supermarketu KIK caly koszyk nabialu i innych lakoci, z nowosci nieznanych w Polsce chwale sobie wode mineralna z sokiem marakujowym w kartonie oraz drink Somersby Spritz w szklanej butelce. Omomom!
Weekend u Madziarów / 29.08.2020 - 30.08.2020
Kolos z Rodos / 22.08.2020 - 23.08.2020
W drodze powrotnej jestem już objuczony niczym grecki osiołek, teraz na wzmocnienie w kawiarni Gregory's przy dworcu autobusowym, gdzie zamawiam klasyczna kawę po grecku oraz ciasto deserowe z serem, tak popularne w tym kraju. Wczesny wieczór spędzam na plaży, niestety, jak to często się zdarza, jest kamienista, a podmuchy wiatru i fal tego dnia są na tyle silne, ze wywieszona jest czerwona flaga. Chwilami wieje naprawdę mocno, ale dzięki temu promienie słońca nie zdają się aż tak mocno oddziaływać na nasze ciało. Jeszcze tylko souvlaki na kolację, maseczka regeneracyjna przed snem i można zasypiać.
Plan jest taki, by w niedzielny poranek zobaczyć wschód słońca na plaży i tak tez się dzieje, słońce pięknie wstaje i rozświetla morska ton swoim blaskiem, tego dnia morze jest wyjątkowo spokojne, spędzam więc na plaży cały poranek a resztę dnia po wymeldowaniu się z hotelowego apartamentu rezyduję całkiem sam przy basenie. Widać, ze koronawirus trawi grecka turystykę, skoro obłożenie hotelu jest tak niskie. Wieczór upływa już pod znakiem powrotu do Polski, na szczęście rejs powrotny mam do Warszawy, wiec w domu będę bardzo szybko po lądowaniu na Okęciu. Kulinarne pamiątki będą z pewnością przez pewien czas przypominać mi o tym wakacyjnym pobycie na Rodos...
Kawa po wiedeñsku / 09.08.2020
Żar tropików w Durrës / 01.08.2020 - 02.08.2020
Zakinthos by #LOTnaWakacje / 16.07.2020 - 19.07.2020
Jednodniówka w Alghero / 04.07.2020

Jedno oko na Maroko, a drugie na Bordeaux / 07.02.2020 - 10.02.2020
Pierwszy etap podrozy to poznowieczorny rejs do Charleroi, samolot Ryanaira przylatuje do Modlina ponad godzine spozniony, ale na szczescie tym razem mi sie nie spieszy. Mam miejsce przy oknie, pogoda na trasie jest dobra i podziwiam swiatla miast pod nami. Po dotarciu na lotnisko o dziwo udaje mi sie jeszcze znalezc wolne miejsca siedzace a siedzenie obok mnie jest wolne, moge sie wiec ulozyc z kocykiem i w miare ludzkich warunkach spedzic noc, rano wzmacniam sie kawa flat white w Starbucks Coffee (niestety, od jakiegos juz czasu nie ma w Charleroi kawiarni PAUL) i przechodze przez kontrole bezpieczenstwa oraz kontrole paszportowa. Sam lot jak to w Ryanairze nie wyroznia sie niczym szczegolnym, udaje mi sie nawet nieco zdrzemnacna go a pozniej podziwiam piekne slonce oraz Czarny Lad, kiedy juz wlatujemy nad Afryke. Okazuje sie, ze wlatujac do Maroka nie trzeba juz wypelniac karteczki z naszymi danymi, a jedynie funkcjonariusz strazy granicznej pyta o zawod. Do centrum miasta kursuje autobus numer 16, jego przystanek znajduje sie po wyjsciu z terminalu i za parkingiem nieopodal ronda, jest slupek z odpowiednim oznakowaniem, rozkladu jazdy jednak nie uswiadczymy. W koncu po ok. 45 minutach oczekiwania przyjezdza mocno wysluzony autobus, cena biletu to raptem4 dirhamy, wiec niecale 2 zlote, a do miasta jedzie sie ok. 40 minut. Z pojazdu wysiadam na ostatnim przystanku przy dworcu kolejowym, hotel Ibis mam tuz obok, ale zanim sie tam zamelduje, to postanawiam napic sie aromatycznego espresso w jednej z licznych kawiarni zlokalizowanych w poblizu. Wlasnie owe kawiarnie sa dla mnie kwintesencja Maroka, znajduja sie niemal wszedzie, spotkamy tam niemal samych lokalnych mezczyzn, kobiet wsrod gosci tym razem nie wypatrzylem, kilka pan pracowalo gdzies na zapleczu. Nie ma to jak relaks w ciepelku, na zewnatrz panuje wiosenna aura, sa plamy, egzotycznie ubrani ludzie, lubie tak sobie kontemplowac zycie miejskie. Hotel Ibis wyglada niemal tak samo jak wszedzie, szybko zostawiam w pokoju moje rzeczy i ruszam do centrum handlowego Borj Fez, gdzie glowna atrakcja dla mnie to rewelacyjnie zaopatrzony hipermarket Carrefour. Po zakupach na bogato moja plocienna torba jest wypelniona niemal po brzegi lokalnymi smakolykami, jogurtami, herbata, daktylami i innymi przekaskami. Popoludniowa pora udaje sie do mediny, czyli starej czesci Fezu, ktora jest uwazana za najwieksza atrakcje miasta. Aby sie do nie dostac trzeba przejsc przez bogato zdobione bramy, zloto az kapie. Bardzo podoba mi sie ta architektura Maghrebu, teraz czas na koloryt lokalny w pelnym znaczeniu tego slowa. Stare miasto jest pelne spacerujacych, na turystow czekaja liczne restauracje, gdzie mozna zjesc marokanski tajin czy wypic swiezo wyciskany sok z pomaranczy oraz kupic pamiatki a takze wszelakie podroby markowych dobr luksusowych. Za jedna z bram znajdziemy tez urzad pocztowy, gdzie mozna wyslac zakupione na straganach pocztowki, nalezy jednak pamietac, ze poczta w weekend nie pracuje i ja swoje widokowki wyslalem dopiero w poniedzialek z Francji. Wieczorny spacer przez miasto do hotelu to kolejna okazja do przerwy w kawiarni, tym razem zamawiam herbate z mieta, uwielbiam ten intensywny aromat ziolowego naparu.
U Sultana w Brunei (i nie tylko) / 28.01.2020 - 03.02.2020
Do Honolulu malpy straszyc / 20.01.2020 - 27.01.2020
Drugiego dnia pobytu kolejka docieram na lotnisko, teraz czeka mnie ok. 6 h lotu do Honolulu. Nazwa hawajskiej stolicy zawsze kojarzyla mi sie z powiedzeniem „Do Honolulu malpy straszyc”, teraz bede mial okazje przekonac sie, ze na miejscu malpy wcale nie zwisaja z drzew. :) Pierwotnie moj lot mial byc operowany linia Air Canada i nowym samolotem typu B737 MAX, jednak z powodu uziemienia tych maszyn kanadyjski przewoznik wynajal na tej trasie wysluzone Boeingi B767 od linii czarterowej Omni Air International. O ile najpierw bylem bardzo sceptycznie nastawiony do tego samolotu, to calkiem spodobala mi sie ta nieco nietypowa maszyna, zaloga na pokladzie byla mieszana, czesc obslugi z Air Canada a czesc z Omni Air, byly dwa serwisy z bezplatnymi napojami, serwis rozrywki tez bylo dostepny, filmy akurat mieli juz dosc archiwalne, ale muzyka mi odpowiadala, a co najwaniejsze moglem sledzic trase lotu na biezaco na wyswietlaczu. Ladowanie w Honolulu przebiega bardzo gladko, po wyjsciu z samolotu (tym razem lecialem tylko z bagazem podrecznym) nie musze juz zalatwiac zadnych formalnosci wjazdowych na teren USA, gdyz Stany Zjednoczone na rejsach z Kanady przeprowadzaja swoja „immigration” jeszcze na terenie Kanady na lotnisku wylotu, co sprawie, ze po ladowaniu w Stanach traktowani jestesmy jako pasazerowie lotu krajowego.
Po krotkiej nocy wstaje pelen energii i wybieram sie na wschod slonca na plaze Waikiki, jest jeszcze ciemno, kiedy opuszczam hostel, kilkanascie metrow dalej widac juz przepiekna plaze i palmy oraz inna egzotyczna roslinnosc, woda w oceanie ma calkiem przyjemna temperature. Wszystkie budynki sa pomalowane na kolorowo, jest niesamowicie czysto, niczym w bajce. Po porannym spacerze po plazy ruszam na sniadanie do restauracji McDonald’s, ktora mimo bardzo wczesnej pory jest juz otwarta, tak samo jest z innymi kawiarniami i lokalami przy glownej arterii polozonej niemal bezposrednio przy plazy. Nie ma takze problemow z zakupem pamiatek czy widokowek. Na rajskiej plazy spedzam leniwe dwa dni, obserwuje turystow, piekne krajobrazy i ciesze sie sloncem. W sobotni poranek przed sniadaniem w hostelu (serwuja znakomite tosty z maslem orzechowym) wybieram sie na Diamentowa Gore, czyli nieczynny juz wulkan, z ktorego szczytu mozna podziwiac zachwycajaca panorame wyspy Oahu. Wejscie na szlak turystyczny kosztuje raptem 1 USD, droga na gore jest bardzo kreta i stroma, ostatni jej odcinek to krotka wedrowka w wydrazonym w skale tunelu, trzeba to wziac pod uwage. W sobotni wieczor urzadzam sobie jeszcze spacer do centrum handlowego, wychodze obladowany m.in. lokalna kawa, czekoladkami z orzechami macadami, polecam serdecznie!