Doktor z alpejskiej wioski / 12.12.2018 - 13.12.2018


W srodowy poranek melduje sie na moim ulubionym Lotnisku Chopina, tym razem czeka mnie lot do Wiednia w ramach podrozy sluzbowej. Rejs tam bedzie wykonywany przez Polskie Linie Lotnicze LOT, rejs powrotny bedzie dla mnie zas pierwsza okazja do poznania serwisu Austrian Airlines, do tej pory nie mialem bowiem okazji leciec tym przewoznikiem z grupy Lufthansa. Przy stanowisku odprawy dla pasazerow klasy biznes kilka minut po godzinie 5 rano nie ma kolejki, szybko nadaje maly bagaz, odbieram ladnie wydrukowana karte pokladowa i przechodze do dedykowanych stanowisk kontroli bezpieczenstwa. Poniewaz z zalozenia przechodza ja pasazerowie czesto podrozujacy samolotem, to dobrze znaja oni lotniskowy savoir-vivre i nie trzeba im powtarzac, by wyjeli z bagazu podrecznego plyny czy przedmioty elektroniczne; cala procedura odbywa sie zatem bardzo sprawnie.
Poranek umilam sobie wizyta w lounge’u PLL LOT Polonez, przy pysznym sniadaniu w saloniku robie prasowke, przegladam najnowszy numer miesiecznikow LOGO i Zwierciadlo, a poniewaz mam duzy zapas czasu, to na wyswietlaczach obserwuje pojawiajace sie kierunki, w jakich odlatuja kolejne maszyny. W koncu chwile po 07:00 ruszam do gate’u 26, skad bedzie odbywac sie boarding mojego Embraera do Wiednia (VIE). Samolot dopiero co zostal podlaczony do rekawa i wysiadaja z niego pasazerowie, wejscie na poklad jest zatem o kilkanascie minut opoznione. W koncu obsluga naziemna Okecia anonsuje nasz rejs i moge zajac miejsce na pokladzie, wygodnie rozsiadam sie w fotelu przy oknie i czekam na start samolotu. Kapitanem dzisiejszego rejsu LO223 jest pan Dominik Nowakowski, gladko prowadzi nasza maszyne do austriackiej stolicy, dosc szybko po starcie mijamy chmury i za oknem ukazuje sie piekne slonce. Chwile pozniej startuje bezplatny serwis, tradycyjnie zamawiam herbate z cytryna, czestuje sie wafelkiem Prince Polo i wpatruje sie w ziemie pod nami, z zawartoscia grudniowego numeru magazynu pokladowego Kalejdoskop zapoznalem sie tydzien wczesniej na locie GVA-WAW. Po okolo 30 minutach lotu pilot rozpoczyna znizanie do lotniska docelowego, okolice Wiednia sa pokryte sniegiem, a deboarding ma miejsce przez autobus, wiec nieco musimy poczekac, pozniej zas dosc dlugo czekam jeszcze na odbior bagazu z tasmy. W koncu wychodze na dobrze mi znana hale przylotow wiedenskiego lotniska, urzeka mnie wyswietlacz przylotow na scianie, chwile czekam na moich wspoltowarzyszy, czas zaczac wizyte w Martins Therme & Lodge w Frauenkirchen.
W czwartkowe popoludnie jestem juz z powrotem na lotnisku Schwechat, po zakupach w supermarkecie Billa w Terminalu 1 ruszam do Terminala 3 i ruchomymi schodami wjezdzam na gore, gdzie znajduje sie strefa odprawy biletowo-bagazowej. Mozna skorzystac z automatow drukujacych karty pokladowe i tagi bagazowe, ja jednak lubie zostac obsluzony przez personel lotniska, bardzo uprzejmy mlody czlowiek drukuje mi kolorowa karte pokladowa z logiem linii (OS) Austrian Airlines i chwile potem ustawiam sie w sporej kolejce do kontroli bezpieczenstwa. Na pierwszy rzut oka kolejka „priority” dla pasazerow FQTV jest dluzsza, ale to tylko pozory i chwile pozniej jest juz po tych formalnosciach, ruszam na gore w poszukiwaniu saloniku lotniskowego Austrian, ktory okazuje sie byc nadzwyczaj pelen i przez dobry kwadrans szukam dla siebie miejsca, gdzie moglbym o
dpoczac i co nieco przekasic. Okazuje sie, ze owych przekasek praktycznie nie ma, z cieplych dan jest w ofercie tylko zupa krem, mozna tez na bagietce sprobowac przepysznej pasty z pestek slonecznika, na deser sa ciasta w postaci ciasta marmurkowego oraz placka z wisniami. 
Do mojego gate’u prowadzi dluga droga przez dlugi korytarz, korzystam zatem z zainstalowanych ruchomych ciagow dla pieszych. Po dotarciu pod bramke okazuje sie, ze nastapila podmianka samolotu i zamiast miniaturowego Dasha polecimy do Warszawy samolotem Airbus A319, z czego jestem bardzo zadowolony. Ten typ samolotu wydaje sie byc optymalny do podrozy po Europie, a malutkie Dashe dla mnie sa zbyt glosne, bardzo podatne na turbulencje i jak pokazuja ostatnie doswiadczenia PLL LOT awaryjne. Boarding przez automatyczne bramki przebiega szybko i zajmuje wybrane wczesniej miejsce przy oknie po lewej stronie samolotu. Poniewaz w Wiedniu panuje zimowa aura, to konieczne bedze odladzanie samolotu, co powoduje dosc spore opoznienie, ale nasz kapitan nadrabia je na trasie. Lot przebiega bardzo spokojnie, wnetrze kabiny jest dobrze wygluszone, podobaja mi sie takze dominujace barwy biel i czerwien, ktore mozemy skojarzyc takze z polska flaga. Jestem nieco rozczarowany serwisem na pokladzie, pasazerowie klasy ekonomicznej moga liczyc na napoj (kawa/herbata/woda/soki/napoje gazowane oraz alkoholowe) oraz czekoladowy batonik lub chipsy jablkowe, o kanapce mozemy zapomniec. Pogoda na trasie jest wysmienita i przez okno bacznie obserwuje swiatla miast pod nami, dopiero przed Warszawa wlatujemy w chmury, by w koncu lagodnie przyziemic na Lotnisku Chopina w Warszawie.  

Azjatycka przygoda: Taipei & Manila / 29.11.2018 - 06.12.2018


Czas ruszyc w podroz, tym razem jak niemal zwykle jesienia ruszam do Azji, ktora o tej porze roku prezentuje sie bardzo atrakcyjnie. Od dawien dawna czailem sie na bilety na Tajwan, az w koncu udalo mi sie znalezc przeloty w tym kierunku w dobrej cenie (z wylotem z Genewy), podroz powrotna postanowilem zaczac w Manili, by zaliczyc kolejna azjatycka stolice, rejsy na trasie GVA-PEK-TPE & MNL-PEK-GVA wykonywane linia Air China. To takze dla mnie doskonala okazja, by w koncu przeleciec sie linia EvaAir, ktora jako jedna z kilku operuje na trasie z Taipei do Manili i rowniez nalezy do sojuszu Star Alliance.
Odprawa biletowo-bagazowa w Genewie na rejs do Pekinu rozpoczyna sie na nieco ponad 3 godziny przed startem samolotu. Do stanowisko odprawy nie ma wielkiej kolejki, przede mna jest mala chinska grupa wycieczkowa, za mna pojedyncze osoby. Tuz przed boardingiem moje przypuszczenia sie potwierdzaja, pasazerow jest zaledwie garstka, wszyscy mieszcza sie na pokladzie jednego autobusu, ktory dowozi nas spod gate’u do samolotu Airbus A330-200 w malowaniu Star Alliance. Tradycyjnie zajmuje miejsce w przedniej czesci kabiny w klasie ekonomicznej, na miejscu czeka juz kocyk, poduszka oraz sluchawki, sam system rozrywki pokladowej jednak ewidentnie najlepsze lata ma juz za soba i prezentuje sie dosc topornie, jest obslugiwany za pomoca zacinajacego sie pilota. Dluzsza chwile zajmuje mi zaznajomienie sie z jego prawidlowa obsluga. Zawartość owego systemu niestety nie jest pierwszej świeżości, z repertuaru filmowego udaje mi się obejrzeć jedynie produkcję „Szpieg, który mnie rzucił”, a pozostały czas umila mi słuchanie kilku wybranych przebojów z archiwum AirChina. Lądowanie w Pekinie odbywa się rozkładowo, jest jeszcze ciemno, kiedy wchodzimy do terminala i przechodzę przez transfer, gdzie ma miejsce automatyczna kontrola karty pokładowej oraz kontrola bezpieczeństwa. Na lotnisku o tej porze nie ma jeszcze niemal nikogo, jest blady świt, większość lokali gastronomicznych dopiero co otwiera swoje podwoje, pozostaje mi zatem skorzystać z automatu z napojami, gdzie za jedyne 3 juany nabywam puszkę Coca Coli i wolnym krokiem udaję się do bramki, z której odbywał się będzie lot na Tajwan. Niestety, samolot jest ustawiony dość daleko na płycie lotniska, zostajemy do niego przewiezieni autobusem. Samego lotu nie wspominam miło, Airbus A330-300 był dość mocno zdezelowany, w kabinie było bardzo głośno, a systemu rozrywki w ogóle nie było. Na szczęście obyło się bez ofiar w ludziach i o czasie wylądowałem na lotnisku w Taipei. Jeszcze w samolocie wypełniłem formularz wjazdowy i teraz już tylko bardzo długa kolejka dzieliła mnie od oficjalnego wjazdu na teren tego państwa, które jest nieuznawanie przez większość innych państw na świecie. 
Kontrola paszportowa przebiega bardzo sprawnie, personel robi nam zdjecie, skanuje odciski palcow, wbija pieczatke do paszportu, wszystko odbywa sie nadzwyczaj sprawnie a juz po chwili odbieram bagaz z karuzeli i kieruje sie do hali przylotow, gdzie w kantorze wymieniam dolary amerykanskie na dolary tajwanskie. Czas przebrac sie w letnie ubrania, na Tajwanie jest okolo 30 stopni i piekne bezchmurne niebo. Zauwazam duza czesc restauracyjna i tam kieruje pierwsze kroki, posilam sie w McDonald’s, czas na zupke kukurydziana i pikantnego burgera oraz kawe, a w Seven Eleven nabywam buleczke na parze z pysznym miesnym nadzieniem. W koncu udaje sie do miasta, w punkcie obslugi pasazerow nabywam zestaw dwoch kart: jedna to bilet powrotny na kolejke lotniskowa a druga to bilet na 48 h na metro po miescie, ktory aktywowany zostanie przy pierwszym przejezdzie na terenie miasta. Bilety jednorazowe w formie zetonu mozna takze nabyc w automatach przy bramakch do metra, ich obsluga jest bardzo prosta, na ekranie wybieramy odpowiednia linie i stacje przeznaczenia, wrzucamy gotowke do otworu i otrzymujemy bilet oraz ew. reszte. Istotna wskazowka, za bilety (takze za zestaw lotniskowy dla turystow) nie zaplacimy karta, gotowka potrzebna bedzie nam takze w McD czy sklepach typu convenient store. W wielu miejscach sa akceptowane jedynie karty wydane na Tajwanie czy w Chinach lub jedyna forma platnosci jest wlasnie gotowka, wart o otym pamietac. Na szczescie z pomoca przychodza nam bankomaty, nie ma problemu z wyplata gotowka z polskich kart. Z przydatnych informacji – w wielu miejscach uzytecznosci publicznej dostepne sa automaty, w ktorych mozna pobrac goraca wode do termosu (z moich obserwacji wynika, ze ten zwyczaj jest tam bardzo praktykowany) a na stacjach metra znajdziemy tez czyste i bezplatne toalety.
Moj niespelna czterodniowy pobyt w Taipei podsumowuje jako bardzo udany, jako fan szklanych domow najbardziej zadowolony jestem z wizyty w wiezowcu Taipei 101. Nie wjezdzam jednak na platformie widokowa, ale zatrzymuje sie tam w mojej ulubionej kawiarni Starbucks Coffee, ktora miesci sie na 35. pietrze budynku i aby skorzystac z jej uslug nalezy minimum dzien wczesniej zadzwonic i umowic sie na konkretna godzine, liczba gosc jest bowiem limitowana i co ciekawe, obowiazuje takze dress code, klapki czy szorty sa niedozwolone a minimalna konsumpcja na miejscu to wydatek rzedu 250 TWD, tutaj juz zaplacimy karta. Poniewaz obsluga w moim hotelu nie mowila po angielsku, to problematyczne wydawalo mi sie zadzwonienie to kawiarni, by ustalic termin wizyty, ale z pomoca przyszly mi aparaty telefoniczne na monety, ktore bez problemu znajdziemy np. na stacjach metra. Obsluga kawiarni szybko odebrala telefon, mowila bardzo dobrze p­o angielsku i bez wiekszych problemow udalo mi sie dostac termin na kolejny dzien. O umowionej godzinie w hallu Taipei 101 pojawia sie pracownik kawiarni w charakterystycznym zielonym fartuszku, sprawdza numery rezerwacji i prowadzi do szybkiej windy, ktora wjezdzamy juz bezposrednia na 35. pietro, skad przy kawie i ciastku mozna podziwiac widok na miasto. Sam budynek zas warto podziwiac z pobliskiego Wzgorza Slonia, na ktore prowadza bardzo strome schody, ale widok warty jest kazdego wysilku. Taipei slynie takze z nocnych marketow, gdzie moze zakosztowac bardzo oryginalnych potraw, wrod napojow kroluje bubble tea z kulkami tapioki. Z gastronomicznych lokali sieciowych polecam restauracje Sushi Express z tasmociagiem z talerzykami oraz Mos Burger, gdzie znajdziemy ciekawe smaki burgerow. Duze wrazenie robi na mnie zakupowa dzielnica Ximending, feeria barw, swiatel, muzyki, dzikie tlumy ludzi uprawiajacych window shopping, przypomina mi to bardzo tokijskie skrzyzowanie Shibuya. W Taipei warto pospacerowac po licznych parkach i obejrzec swiatynie buddyjskie, ktorych tutaj nie brakuje, uwielbiam obserwowac wiernych modlacych sie i zapalajacych kadzidelka.
Po pobycie w Taipei czas poznac filipinska Manile, do ktorej udam sie na pokladzie linii Eva Air, bardzo ciesze sie na rejs tego przewoznika, ktory cieszy sie bardzo dobra renoma a takze prezentuje niektore swoje samoloty w nietypowym malowaniu nawiazujacym do popularnych w tym rejonie swiata kreskowek. Na lotnisku Taipei znajdziemy specjalne stanowiska typu self check-in z wizerunkiem Hello Kity, gdzie mozemy wydrukowac sobie karty pokladowe oraz tagi bagazowe. Samo lotnisko jest dosc spore i nieco trzeba sie nachodzic, ale jest tez bardzo latwe jesli chodzi o poruszanie sie po nim i nie ma problemow ze zlokalizowaniem poszczegolnych gate’ow. Rejs do Manili wykonywan jest samolotem typu Airbus A321 w okolicznosciowym malowaniu Bad Badtz Maru i trwa okolo 2 godzin, po osiagnieciu wysokosci przelotowej serwowany jest obiad, niestety, nie ma mozliwosci wyboru posilku i wszyscy pasazerowie otrzymuja rybe. Co ciekawe, na wozku personelu pokladowego podczas serwisu nie widac alkoholu ani napojow gazowanych, ale jesli ktos sobie zazyczy drinka, to panie donosza zamowienie do pasazera. Rozrywka na pokladzie jest dostepna, ale serwis nie powala, rowniez trzeba uzywac pilota a ekran nieco sie zacina, wiec ograniczam sie do muzyki.  
Po wyladowaniu na Filipinach niemal godzine spedzam w kolejce do kontroli paszportowej, wprawdzie nie ma wiele formalnosci do zalatwienia, ale straz graniczna nie pracuje zbyt efektywnie i kolejka przesuwa sie bardzo powoli, na szczescie moja walizka jeszcze kreci sie na karuzeli, moge wiec opuscic terminal i skierowac sie do wyjscia. Terminal 1 jest mocno nadgryziony zebem czasu, a samo wyjscie z niego i przebicie sie przez tlum podroznych, taksowkarzy i osob oczekujacych na bliskich to nie lada wyzwanie. Niestety, nigdzie nie udaje mi sie znalezc przystanku autobusowego, mijam wiec parking i wychodze poza teren lotniska. W pobliskim KFC po posileniu sie spaghetti (sic!) probuje polaczyc sie z wi-fi, ale takze i tam mi sie to nie udaje, ruszam wiec kawalek dalej przed siebie i na rogu znajduje sporo lokalsow, ktorzy rowniez oczekuja na transport. Krotka rozmowa i juz po chwili siedze w wygodnym busie jadacym do stacji kolejki naziemnej EDSA, jest w nim klimatyzacja oraz wi-fi a bilet kosztuje jedyne 13 peso filipinskich. Po wyjsciu z autokaru od razu uderza mnie ludzka masa, ktora tloczy sie na chodnikach i wiadukcie, jest glosno i goraco, nie ma czasu na zastanawianie sie i ruszam z pradem ku wejsciu do stacji kolejki. Zwraca uwage, ze skanowane i przeswietlane sa bagaze podroznych, trzeba przejsc przez wykrywacz metalu. Poniewaz podrozuje z duzym bagazem, to jest to nieco klopotliwe, ale w koncu udaje mi sie wsiasc do wagonika i 3 stacje dalej wysiadam. Tak sie dobrze sklada, ze zaraz po wyjsciu ze stacji LRT 1 Vito Cruz trafiam na moje ulubione Dunkin’ Donuts, na Filipinach kolorowe paczki sa duzo tansze niz byly swego czasu w Polsce, wybieram dwie sztuki i kieruje sie juz do wiezowca Vista Tower, w ktorym mam wynajety apartament na 2 dni. Ku mojemu zaskoczeniu moj pokoj znajduje sie na 36. pietrze a okna sa niemal od sufitu do podlogi, mam piekny widok na Manile, ktora o tej porze skrzy sie swiatlami innych wiezowcow w oddali. Po wyjsciu z budynku tuz obok mam tez Starbucks Coffee i McDonald’s, co ciekawe, w kazdym takim budynku jest ochroniarz z bronia i kajdankami, co daje do myslenia, ze miasto zmaga sie z problemem przestepczosci. O ile w samych wnetrzach lokali jest sterylnie, to na zewnatrz widac osoby bezdomne, dzieci ulicy, ktore segreguja smieci i innego rodzaju odpady. 
Samo miasto niestety nie ma wiele do zaoferowania, poza zabytkowa czesci Intramurros, gdzie znajdziemy slady zabytkowej architektury oraz liczne budowy sakralne. Na Filipiny chrzescijanstwo przywiezli kolonizatorzy z Hiszpanii, w licznych galeriach handlowych w Manili obejrzec mozna szopki i dekoracje swiateczne, a z glosnikow dudnia swiateczne przeboje, zachodnia komercja na calego. Zachod przywiezli tutaj Amerykanie, ktorzy rzadzili w kraju po Hiszpanach, po nich zostal jezyk angielski (uzywany z jezykiem filipinskim tagalog) a takze gniazdka elektryczne, ktora sa tam takie jak w USA. Jeden pelen dzien w zupelnosci wystarczy, by zapoznac sie z Manila, ktora jest jedna wielka dzungla. Miasto niestety nie urzeka, nie jest tez odwiedzane przez turystow, ktorzy traktuja Manile jedynie jako punkt tranzytowy w drodze na wyspy. Mnie tym nie bylo dane sie tam udac, ale kto wie, gdzie dotre kolejnym razem, moze jeszcze bedzie okazja...