Jedno oko na Maroko, a drugie na Bordeaux / 07.02.2020 - 10.02.2020


Weekendowe wypady to moja specjalnosc, a ze szczegolna sympatia darze kraje arabskie, to tym razem padlo na marokanski Fez. W Maroku mialem okazje przebywac juz wczesniej, wiec mniej wiecej wiedzialem, czego moge sie spodziewac. W drodze powrotnej mialem okazje zatrzymac sie na dobe we Bordeaux, to jedno z ostatnich wiekszych francuskich osrodkow miejsckich, do ktorego wczesniej nie mialem okazji dotrzec, teraz byla wiec okazja, by to nadrobic. Trasa mojej weekenowej wycieczki to Warszawa Modlin (WMI) – Bruksela Charleroi (CRL) – Fez (FEZ) – Bordeaux (BOD) – Krakow (KRK). 
Pierwszy etap podrozy to poznowieczorny rejs do Charleroi, samolot Ryanaira przylatuje do Modlina ponad godzine spozniony, ale na szczescie tym razem mi sie nie spieszy. Mam miejsce przy oknie, pogoda na trasie jest dobra i podziwiam swiatla miast pod nami. Po dotarciu na lotnisko o dziwo udaje mi sie jeszcze znalezc wolne miejsca siedzace a siedzenie obok mnie jest wolne, moge sie wiec ulozyc z kocykiem i w miare ludzkich warunkach spedzic noc, rano wzmacniam sie kawa flat white w Starbucks Coffee (niestety, od jakiegos juz czasu nie ma w Charleroi kawiarni PAUL) i przechodze przez kontrole bezpieczenstwa oraz kontrole paszportowa. Sam lot jak to w Ryanairze nie wyroznia sie niczym szczegolnym, udaje mi sie nawet nieco zdrzemnacna go a pozniej podziwiam piekne slonce oraz Czarny Lad, kiedy juz wlatujemy nad Afryke. Okazuje sie, ze wlatujac do Maroka nie trzeba juz wypelniac karteczki z naszymi danymi, a jedynie funkcjonariusz strazy granicznej pyta o zawod. Do centrum miasta kursuje autobus numer 16, jego przystanek znajduje sie po wyjsciu z terminalu i za parkingiem nieopodal ronda, jest slupek z odpowiednim oznakowaniem, rozkladu jazdy jednak nie uswiadczymy. W koncu po ok. 45 minutach oczekiwania przyjezdza mocno wysluzony autobus, cena biletu to raptem4 dirhamy, wiec niecale 2 zlote, a do miasta jedzie sie ok. 40 minut. Z pojazdu wysiadam na ostatnim przystanku przy dworcu kolejowym, hotel Ibis mam tuz obok, ale zanim sie tam zamelduje, to postanawiam napic sie aromatycznego espresso w jednej z licznych kawiarni zlokalizowanych w poblizu. Wlasnie owe kawiarnie sa dla mnie kwintesencja Maroka, znajduja sie niemal wszedzie, spotkamy tam niemal samych lokalnych mezczyzn, kobiet wsrod gosci tym razem nie wypatrzylem, kilka pan pracowalo gdzies na zapleczu. Nie ma to jak relaks w ciepelku, na zewnatrz panuje wiosenna aura, sa plamy, egzotycznie ubrani ludzie, lubie tak sobie kontemplowac zycie miejskie. Hotel Ibis wyglada niemal tak samo jak wszedzie, szybko zostawiam w pokoju moje rzeczy i ruszam do centrum handlowego Borj Fez, gdzie glowna atrakcja dla mnie to rewelacyjnie zaopatrzony hipermarket Carrefour. Po zakupach na bogato moja plocienna torba jest wypelniona niemal po brzegi lokalnymi smakolykami, jogurtami, herbata, daktylami i innymi przekaskami. Popoludniowa pora udaje sie do mediny, czyli starej czesci Fezu, ktora jest uwazana za najwieksza atrakcje miasta. Aby sie do nie dostac trzeba przejsc przez bogato zdobione bramy, zloto az kapie. Bardzo podoba mi sie ta architektura Maghrebu, teraz czas na koloryt lokalny w pelnym znaczeniu tego slowa. Stare miasto jest pelne spacerujacych, na turystow czekaja liczne restauracje, gdzie mozna zjesc marokanski tajin czy wypic swiezo wyciskany sok z pomaranczy oraz kupic pamiatki a takze wszelakie podroby markowych dobr luksusowych. Za jedna z bram znajdziemy tez urzad pocztowy, gdzie mozna wyslac zakupione na straganach pocztowki, nalezy jednak pamietac, ze poczta w weekend nie pracuje i ja swoje widokowki wyslalem dopiero w poniedzialek z Francji. Wieczorny spacer przez miasto do hotelu to kolejna okazja do przerwy w kawiarni, tym razem zamawiam herbate z mieta, uwielbiam ten intensywny aromat ziolowego naparu.

W niedzielny poranek po sniadaniu na bogato wychodze z hotelu i przy postoju taksowek oczekuje od 7 rano na pojawienie sie autobusu na lotnisko, przyjezdza w koncu o 07:50, na dworze dopiero powoli robi sie jasno, jest chlodno, widac, ze to juz klimaty pustynne. O tej moze miasto swieci pustkami, szybko udaje mi sie dotrzec na lotnisko, gdzie musze jeszcze podbic wydrukowana karte pokladowa na moj lot na trasie Fez – Bordeaux, taka sama procedura obowiazuje na wszystkie wyloty lini Ryanair z Maroka. Po ladowaniu we Francji wita mne juz nieco gorsza pogoda, ale wciaz jest cieplo, ok. 15 stopni, mimo ze niebo jest lekko pokryte chmurami. Tuz przed terminalem lotniska znajduje sie przystanek komunikacji publicznej, w automacie biletowym kupuje bilet powrotny a chwile pozniej jade juz w strone srodmiescia. Zameldowanie w hotelu trwa blyskawiczne, zaraz po nim udaje sie na spacer w strone Starego Miasta a pierwsze kroki kieruje do gotyckiej katedry Saint Andre. Wprawdzie koscioly to zdecydowanie nie jest moja bajka, ale tutaj postanawiam zrobic wyjatek i jestem zdania, ze naprawde warto zajrzec do srodka. Spacer kontynuuje waskimi uliczkami oraz deptakiem, w strefie ruchu pieszego znajdziemy caly arsenal sklepow oraz punktow gastronomicznych, jest takze kawiarnia PAUL, ktora mam okazje odwiedzic i przetestowac nowe lokalne specjaly. Trwa niedzielne popoludnie, wielu Francuzow wyszlo na miasto i spaceruje na deptaku wzdluz rzeki Garonne przeplywajacej przez miasto. Wzorem lokalsow zaopatruje sie w bagietke, wino i ser i przy francuskiej telewizji spedzam wieczor w hotelu. Akurat z kanalow informacyjnych jestem bombardowany wiesciami na temat panujacego w polnocnej Francji oraz Europie huraganu Chiara. O ile kolejnego dnia pogoda w Bordeaux jest juz gorsza i momentami pada deszcz, to poza tym nie dzieje sie nic specjalnego i moge spokojnie wrocic popoludniowa pora do Krakowa. Oby wiecej takich sympatycznych kawowych wycieczek!

U Sultana w Brunei (i nie tylko) / 28.01.2020 - 03.02.2020

Niemal od razu po powrocie z Hawajow i raptem kilku godzinach snu we wlasnym lozku ruszam na Lotnisko Chopina, skad udaje sie do Zurichu. Tym razem w podroz PLL LOT po raz kolejny mam okazje poleciec Boeingiem 737 odziedziczonym od rumunskich tanich linii Blue Air. Samolot jest mocno wysluzony i glosny, podroz nim to zadna przyjemnosc, ale linia zrobila podmiane maszyny, wiec nie mam nic do powiedzenia. Ladowanie na lotnisku ZRH to zdecydowanie moje najgorsze ladowanie w zyciu, z powodu burzy pilot musi tuz nad lotniskiem poderwac maszyne do lotu i przerwac podejscie do ladowania, chwile potem wlatujemy w strefe silnych turbulencji a maszyna rzuca jak na karuzeli, ale konczy sie na strachu i po kilkunastu minutach krazenia nad miastem lotnisko zostaje ponownie otwarte i mozemy wyladowac. Teraz czeka mnie caly dzien oczekiwania na nocny lot linia Swiss do Singapuru, od razu po ladowaniu nadaje bagaz i udaje sie do saloniku, gdzie na wygodnym fotelu/lezance oczekuje na moje polaczenie. Maszyna jest minimalnie wypelniona, mam dla siebie cale 3 fotele z przodu klasy ekonomicznej, czyli tak, jak lubie najbardziej. Lot przebiega bardzo lagodnie, obsluga dba o pasazerow, to co mi sie nie podoba to fakt, ze zaraz po posilku prosza pasazerow o zasloniecie okien, by wschodzace po trasie slonce nie budzilo osob, ktore zasnely. Ja akurat w samolocie niemal nigdy nie moge zasnac, wiec chetnie obserwowalbym to, co widac przez szybke. Wiadomo, ze dla zalogi najlepiej jest uspic kabine i miec swiety spokoj. Po wyladowaniu w Singapurze kieruje sie do strefy ogolnodostepnej, by obejrzec Jewel, czyliwodospad, wokół którego rozciągają się egzotyczne ogrody. Na zewnatrz tej strefy znajduje sie sporych rozmiarow centrum handlowe, sklepy sa juz zamkniete, ale czesc gastronomiczna jest jeszcze czynna, posilam sie w Burger Kingu i znajduje takze uwielbiane przeze mnie Dunkin Donuts. Zaopatruje sie w kolorowe paczki i kawke a po konsumpcji spaceruje po pustej o tej porze hali odlotow, jedyne czynne stanowiska sa przy hinduskiej liniii Spice Jet, poza tym na lotnisku hula wiatr. Przypadkiem zauwazam urzad pocztowy i automat, w ktorym mozna kupic znaczki na pocztowki i zaplacic karta kredytowa. W kiosku obok (akurat jest czynny) nabywam widokowke i moge ja chwile pozniej wyslac do Polski. Teraz ruszam w powrotem do strefy airside, gdzie znajduje sobie miejscowke i do rana udaje mi sie przespac we wzglednych warunkach. Przede mna mocno egzotyczny kierunek jakim jest Sultanat Brunei i jego stolica Bandar Seri Begawan, ktora byla na mojej liscie miejsc do zobaczenia od niepamietnych czasow, jest to bowiem mocno orientalne miejsce w Azji Poludniowo-Wschodniej. Samo panstwo jest mocno wyznaniowe, dominuje tak islam, a sultan od wielu lat rzadzi twarda reka. Miasto moze pochwalic sie największym na Dalekim Wschodzie meczetem oraz imponujacym muzeum, w ktorym sultan zgromadzil prezenty otrzymane przez lata swojego panowania nad krajem. Trzeba przyznac, ze wspomniany meczet jest niesamowity, jego wyglad nawiazuje do mauzoleum Taj Mahal w Indiach, a jego kopula wykonana jest ze szczerego zlota. Wejscie do Royal Regalia Museum jest bezplatne, wystarczy jedynie zostawic swoje rzeczy w schowku, zdjac obuwe i wpisac sie na liste gosci. W srodku niestety obowiazuje calkowity zakaz fotografowania, a poniewaz odwiedzajacych niemal tutaj nie ma, to spacerujac po zimnej marmurowej posadzce mozemy czesto czuc na sobie oddech muzealnych straznikow. Muzeum jest doskonalym przykladem pokazania, jak doskonale w Brunei funkcjonuje kult jednostki, warto zobaczyc!

Nastepny cel na mojej mapie podrozy to kolejny azjatycki moloch i indonezyjska stolica, czyli Dzakarta, do ktorej udaje sie liniami Singapore Airlines z kolejna przesiadka w Singapurze. Z lotniska do miasta kursuje kolejka, po ok. 40 minutach jazdy wygodnym klimatyzowanym pociagiem jestem juz w biznesowym centrum miasta, a kilkanascie minut pozniej po spacerze przez nowoczesne centrum i dzielnice ambasad docieram do hotelu Ibis, w ktorym zatrzymam sie na kolejne dwie noce. O ile po Dzakarcie spodziewalem sie zdecydowanie nizszego standardu, to miasto naprawde pnie sie do przodu, znajdziemy w nim wiele szklanych domow, drapaczy chmur oraz centrow handlowych z niemal wszystkimi znanymi nam sieciowkami. Stara czesc Dzakarty jest zlokalizowana na polnoc o glownego placu miasta o nazwie Medan Merdeka, nad ktorym goruje monument. Stara czesc Dzakaraty to przede wszystkim Plac Fatahillah z kawiarnia o tej samej nazwie. Na samym placu otoczonym bialymi budynkami w kolonialnym stylu niedozwolony jest ruch samochodowy, co w zdominowanej przez skutery Dzakarcie jest swoistym fenomenem. Dzieki temu mozemy sie jednak przeniesc w czasie do Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, czego wszystkim zainteresowanym zycze!

Do Honolulu malpy straszyc / 20.01.2020 - 27.01.2020


Kiedy bylem maly Hawaje wydawaly mi sie tak niedostepne i odlegle, ze nawet nie marzylem, iz kiedys odwiedze ten archipelag. Po latach los jednak sie do mnie usmiechnal i zeslal promocje w postaci lotow do Honolulu z wylotem z Belgradu w cenie ok. 500 EUR. Dla konesera lotnictwa to nie lada gratka, bowiem sama trasa jest ciekawa i wiedzie przez Vancouver a tam wczesniej nie mialem okazji byc. Do samej Kanady pewnie bym sie ponownie nie wybral, a tym samym w pakiecie mam calodniowe zwiedzanie glownego osrodka miejskiego w Kolumbii Brytyjskiej. Mam takze dluga przesiadke we Frankfurcie, po raz pierwszy mam okazje pojechac do miasta i wieczorem podziwiac rozswietlone wiezowce. 

W srode czas na dlugi lot do Vancouver realizowany samolotem B747-600, to dopiero drugi raz, kiedy bede mial okazje przeleciec sie ta wielka czterosilnikowa maszyna. Niestety, okazuje sie, ze przestrzen na pokladzie jest mocno ograniczona i gdyby nie fakt, ze srodokowe miejsce jest wolne, to mialbym spory problem, by sie zmiescic. Na szczescie przyzwoity serwis pokladowy oraz serwis rozrywkowy sprawiaja, ze sam lot uplywa w milej atmosferze i mimo dwugodzinnego opoznienia bede milo go wspominal.  Pogoda w Vancover typowa dla tego miasta – jest wietrznie i deszczowo, ale nie moge powiedziec, ze jest zimno. Zabudowa bardzo przypomina ta, ktora widzialem juz w Montrealu i Toronto, przy ulicy stoja niskie pawilony czy domki, jest na szczescie sporo kawiarni, bede sie mial wiec gdzie ogrzac przy goracym napoju – wlasnie wizyty w kawiarniach to z racji niepogody kwintesencja mojego pobytu w Vancouver. Kolejnego dnia z rana chwilo przestalo padac, ruszam wiec na dluzszy spacer nabrzezem do Waterfront a pozniej robie sobie rundke po parkach. W scislym centrum Vancouver znajduje sie calkiem sporo biurowcow ze szkla i stali, jako fan wiezowcow chlone te widoki. 


Drugiego dnia pobytu kolejka docieram na lotnisko, teraz czeka mnie ok. 6 h lotu do Honolulu. Nazwa hawajskiej stolicy zawsze kojarzyla mi sie z powiedzeniem „Do Honolulu malpy straszyc”, teraz bede mial okazje przekonac sie, ze na miejscu malpy wcale nie zwisaja z drzew. :) Pierwotnie moj lot mial byc operowany linia Air Canada i nowym samolotem typu B737 MAX, jednak z powodu uziemienia tych maszyn kanadyjski przewoznik wynajal na tej trasie wysluzone Boeingi B767 od linii czarterowej Omni Air International. O ile najpierw bylem bardzo sceptycznie nastawiony do tego samolotu, to calkiem spodobala mi sie ta nieco nietypowa maszyna, zaloga na pokladzie byla mieszana, czesc obslugi z Air Canada a czesc z Omni Air, byly dwa serwisy z bezplatnymi napojami, serwis rozrywki tez bylo dostepny, filmy akurat mieli juz dosc archiwalne, ale muzyka mi odpowiadala, a co najwaniejsze moglem sledzic trase lotu na biezaco na wyswietlaczu. Ladowanie w Honolulu przebiega bardzo gladko, po wyjsciu z samolotu (tym razem lecialem tylko z bagazem podrecznym) nie musze juz zalatwiac zadnych formalnosci wjazdowych na teren USA, gdyz Stany Zjednoczone na rejsach z Kanady przeprowadzaja swoja „immigration” jeszcze na terenie Kanady na lotnisku wylotu, co sprawie, ze po ladowaniu w Stanach traktowani jestesmy jako pasazerowie lotu krajowego.

Po krotkiej nocy wstaje pelen energii i wybieram sie na wschod slonca na plaze Waikiki, jest jeszcze ciemno, kiedy opuszczam hostel, kilkanascie metrow dalej widac juz przepiekna plaze i palmy oraz inna egzotyczna roslinnosc, woda w oceanie ma calkiem przyjemna temperature. Wszystkie budynki sa pomalowane na kolorowo, jest niesamowicie czysto, niczym w bajce. Po porannym spacerze po plazy ruszam na sniadanie do restauracji McDonald’s, ktora mimo bardzo wczesnej pory jest juz otwarta, tak samo jest z innymi kawiarniami i lokalami przy glownej arterii polozonej niemal bezposrednio przy plazy. Nie ma takze problemow z zakupem pamiatek czy widokowek. Na rajskiej plazy spedzam leniwe dwa dni, obserwuje turystow, piekne krajobrazy i ciesze sie sloncem. W sobotni poranek przed sniadaniem w hostelu (serwuja znakomite tosty z maslem orzechowym) wybieram sie na Diamentowa Gore, czyli nieczynny juz wulkan, z ktorego szczytu mozna podziwiac zachwycajaca panorame wyspy Oahu. Wejscie na szlak turystyczny kosztuje raptem 1 USD, droga na gore jest bardzo kreta i stroma, ostatni jej odcinek to krotka wedrowka w wydrazonym w skale tunelu, trzeba to wziac pod uwage. W sobotni wieczor urzadzam sobie jeszcze spacer do centrum handlowego, wychodze obladowany m.in. lokalna kawa, czekoladkami z orzechami macadami, polecam serdecznie!

W niedzielny poranek melduje sie na jeszcze sennym lotnisku Honolulu, skanuje moja walizke (wszystkie bagaze pasazerow lecacych na „mainland” USD musza zostac przeswietlone) a w automacie biletowym odbieram karty pokladowe na kolejne rejsy. Tym razem jestem zabukowany na trasie HNL-LAX-MUC-BEG, gdzie lot do Kalifornii operuje amerykanski United na nieznanym mi samolocie Boeing B757, ktory ma dosc nietypowa konstrukcje – jest bowiem bardzo dlugi i waski. Trafia mi sie miejsce w srodku, ale nie moge narzekac, bo mam wystarczajaco miejsca na nogi, lot jest wyjatkowo gladki i smakuja mi przekaski oraz napoje serwowane na pokladzie. Ladujemy w Los Angeles przed czasem, to juz kolejny moj raz na tym lotnisku. Przed ladowaniem sprawdzilem sobie mapke terminali w Los Angeles, okazalo sie, ze na jednym z terminali maja moje ulubione Dunkin’ Donuts, ktore w centrum Honolulu byly niedostepne. Z kolorowymi paczkami i kawa w dloni ruszam do terminala miedzynarodowego, skad odlece na pokladzie samolotu A340 do Monachium. Okazuje sie, ze czesc miesc z tylu kabiny jest wolnych i mam dla siebie cale dwa miejsca, moge wygodnie sie rozgoscic i rozkoszowac serwisem pokladowym, popijac drinki i ogladac swiatla miast pod nami. Okolo 11 godzin pozniej melduje sie w Monachium, teraz juz tylko wieczornz rejs PLL LOT do Warszawy z drozdzowka od Putki na pokladzie :) Aloha!