Boston Tea Party / 07.02.2019 - 11.02.2019


Przede mna kolejny weekendowy wypad, tym razem bedzie to lot za Atlantyk, juz dawno temu skorzystalem bowiem z wyjatkowo niskiej taryfy oferowanej przez linie United i postanowilem spedzic weekend na dawno nie odwiedzanym przez mnie Wschodnim Wybrzezu USA. Wylot mial miejsce z Paryza CDG, przelot do Bostonu z przesiadka w Monachium realizowany byl moja ulubiona linia Lufthansa, powrot zas to wspomniany juz amerykanski przewoznik United na trasie Boston – Waszyngton (Dulles) – Paryz CDG. W czwartkowy wieczor polskim narodowym przewonikiem docieram na stoleczne paryskie lotnisko, gdzie spedzam nocke a kilka minut po 4 rano melduje sie na odprawie rejsu LH do MUC, mimo wykupionej taryfy light econony pani nadaje moj bagaz do luku, dostaje tez karty pokladowe na oba odcinki lotu, online moglem jedynie wybrac miejsca podczas odprawy, nie udalo mi sie natomiast wygenerowac kart pokladowych z racji koniecznosci weryfikacji dokumentow przed rejsem do USA (paszport i wiza). Obsluga takze przypomina mi o mozliwosci skorzystania z lounge’u, co oczywiscie czynie i czas przed odlotem spedzam w lotniskowym saloniku na sniadaniu. Lot do Monachium nie wyroznia sie niczym szczegolnym maszyna A320 jest dosc mocno oblozona, mam miejsce przy oknie z tylu kabiny, o 06:30 jest jeszcze ciemno, dopiero po okolo godzinie drogi robi sie jasno i podziwiam snieg na bawarskiej ziemi. Wiekszosc pasazerow przysypia, ja delektuje sie buleczka a la warkocz klonowy i przegladam magazyn pokladowy, ktory jest wyraznie cienszy niz w przeszlosci. Po ladowaniu w Monachium mam jeszcze niemal caly dzien do odlotu mojego Airbusa A340 do Bostonu, tak sie sklada, ze akurat o tej samej porze trase WAW-MUC-SOF przemierza moj dobry znajomy z pracy, wypijamy kawke w terminalu i ucinamy sobie mila pogawedke, reszte dnia zas spedzam w pieknym lounge’u niemieckiego przewioznika. Boarding na lot do BOS rozpoczyna sie punktualnie, na pokladzie jest bardzo malo pasazerow, mam dla siebie takze miejsce obok, wiec moge miec pelna swobode ruchow i bez przeszkod obserwowac to, co dzieje sie za oknem. Prawie caly lot ma miejsce nad chmurami, wiec wiele nie widac, ale za to prawie caly czas do kabiny wpada dzienne swiatlo, oczywiscie pasazerowie w wiekosci po sutym posilku poszli spac, ja zas podziwialem nieznane dziela niemieckiej kinematografii a pozniej robilem prasowke – mialem ze soba LOGO oraz Zwierciadlo z lounge’u na Lotnisku Chopina, lekture skonczylem akurat na ok. pol godziny przed ladowaniem.
Ku mojemu zaskoczeniu procedura wjazdowa do Stanow Zjednoczonych Ameryki przebiega teraz sprawniej, po wyjsciu z samolotu pasazerowie korzystaja z automatow, gdzie skanuje sie wize i odpowiada na proste pytania (te same, ktore znajdowaly sie dawniej w formularzu wjazdowym), a nastepnie skanuje sie odciski palcow i pozuje do zdjecia ;) Po chwili maszyna drukuje nam potwierdzenie rejestracji i z takim oto kwitkiem i paszportem w dloni udajemy sie do urzednika, ktora przeprowadza z nami bardzo krotki wywiad i juz jestesmy w USA. Jeszcze tylko odbior bagazu z tasmy (jego ewentualne skanowanie) i Boston welcome to! Z lotniska udaje sie bezplatnym busem Silver Line do przesiadkowej stacji metra South Station, skad z jedna przesiadka docieram w okolice Boston University do mojego miejsca zakwaterowania, 2 noclegi mam zarezerwowane w starej willi w brytyjskim stylu. Po drodze jeszcze wstepuje do supermarketu, okazuje sie, ze sklep zamykaja juz o 21, wiec pozniej nie bede mial juz mozliwosci zrobienia malych zakupow, a przyda sie cos jeszcze przekasic przed snem. Do koszyka trafiaja same lakociw w postaci kokosowych ciastek Oreo, woda kokosowa czy tez chipsy Pringles. Po calym dniu na nogach szybko zasypiam, w nocy slysze hulajacy za oknem wiatr, ale moge spac dalej.
Rano budzi mnie piekne slonce, w Polsce juz dawno dzien trwa w najlepsze, a ja dopiero zaczynam dzialac, tradycyjnie od moich ulubionych paczkow Dunkin’ Donuts, pozniej zas kieruje sie do restauracji McDonald’s, gdzie delektuje sie sniadaniem, maja pyszne w swojej ofercie Sausage McGriddles, kielbaska w slodkiej otoczce smakuje wybornie. Niestety, z moich obserwacji wynika, ze w USA lokale typu DD, McD czy tez Starbucks sa zdecydowanie bardziej zaniedbane, sa brudne, nieposprzate i kreci sie po nich nieco bezdomnych, w Polsce serwis jest na pewno o kilka oczek wyzej. Boston doskonale nadaje sie do urzadzanie sobie pieszych wycieczek, przez srodmiescie przebiega specjalna trasa Freedom Trail w postaci wytyczonego wzdluz chodnika/drogi pasa, ktora prowadzi po kolei pomiedzy poszczegolnymi atrakcjami i waznymi dla miasta punktami. Miasto wyglada na bardzo brytyjskie z amerykanskim akcentem w postaci szerokich wielopasmowych ulic i czesto gesto powiewajacych flag. Spaceruje w nim sporo mlodziezy, czuc, ze studenci lubia sie zabawic, spacerujac czesto wyczuwalem zapach marihuany unoszacy sie w powietrzu. W scislym centrum znajdziemy wiezowce, ktore rzucaja cien, jest przenikliwie zimno, ale nie daje sie i niemal caly dzien spedzam na zewnatrz wypijajac hektolitry kawy. Bardzo podoba mi sie nabrzeze portowe oraz hala Faneuil z licznymi pamietkami, to wlasnie w okolicy tworzyla sie historia, to tutaj mialo miejsce slynne Boston Tea Party.
W miescie kroluja knajpy z owocami morza, to nie moje klimaty, ale jesli ktos lubi takie rzeczy, to bedzie sie tutaj czul jak w raju.
W niedzielny poranek musze juz zbierac sie na bostonskie lotnisko, tym razem jade inna trasa, korzystam z zielonej a nastepnie niebieskiej linii metra (uwaga – linia zielona to tak naprawde tramwaj, ktory dosc wolno przemierza miasto!) i w koncu z darmowego shuttle busa. Bilety na komunikacje mozna kupic w automatach, jednorazowy przejazd to wydatek rzedu 2.75 USD, w moim przypadku nie dzialala platnosc karta, a jedynie gotowka – to taka wskazowka dla potomnych. Po niecalej godzinie (akurat trafilem na dosc dlugi czas oczekiwania na przesiadki) docieram do portu lotniczego, gdzie w Terminalu B udaje sie do stanowisko odprawy linii United. Tam w automacie udaje mi sie odprawic, ale musze skorzystac z pomocy asystenta, ktory weryfikuje moj paszport, automat wypluwa czarno-biale karty pokladowe wydrukowane na bardzo cienkim papierze, ale nie udaje mi sie dostac ladnych i kolorowych, a wiem, ze takie sa tez dostepne. W mojej taryfie bagaz jest dodatkowo platny, tym razem nikt nie oferuje mi bezplatnego nadania bagazu, wiec z moja kabinowka udaje sie do dosc skrupulatnej kontroli bezpieczenstwa, mam jeszcze duzo czasu do mojego odlotu, maszyna Bombardier Canadair Regional Jet juz czeka pod bramka i jest podpieta pod rekaw a boarding startuje nawet przed czasem. Lotnisko jest bardzo przestronne, dobrze oznakowane, podobaja mi sie znajdujace sie na nim duze wyswietlacze z krotkimi filmikami dotyczacymi danych destynacji. Maszyna United Express jest bardzo dobrze wypelniona, zajmuje miejsce 10A, na fotelu obok siedzi pilot tych linii, akurat jego numer miejsca oraz inicjaly byly widoczne na monitorze podczas boardingu (podobnie jak we FRA czy MUC), wiec wiem, ze to bilet stand by. Startujemy i sam lot trwa okolo godzine, lecimy w pieknym sloncu, pod nami skute lodem terytorium USA. Do Waszyngtonu na miedzynarodowe lotnisko Dulles docieramy okolo kwadrans przed czasem, ale sporo zajmie mi wydostanie sie z niego. Dojazd do miasta trwa nieco ponad godzine, najpierw trzeba dostac sie do stacji metra shuttle busem za 5 USD, a pozniej nalezy w automacie wykupic plastikowa karte oraz bilet na Metrorail, nieco mi to zajmuje, dojazd ze stacji Wiehle-Reston East trwa bowiem dokladne 40 minut a w niedziele pociagi kursuja co 20 minut. W Waszyngotnie jestem doslownie kwadrans, wysiadam w samym sercu amerykanskiej stolicy pod Bialym Domem, akurat kilka chwil pozniej agenci Secret Service odblokowuja ulice przed gmachem i mozna zaczac sesje foto z jednym z najbardziej rozpoznawalnych na swiecie budynko w tle. Musze sie zbierac w droge powrotna na lotnisko, macham wiec Donaldowi Trumpowi, mam nadzieje, ze jeszcze kiedys zagoszcze w tym kraju na nieco dluzej, w 2019 roku na pewno odwiedze USA jeszcze dwukrotnie, ale beda to tak naprawde tylko przesiadki.
Rejs do Paryza na pokladzie linii United bez rewelacji. Porcje jedzenia byly skromne (wzialem posilek wegetarianski - ryz z warzywami, do tego salatka z niesmiertelnym sosem vinaigrette i malutka buleczka), plastikowe sztucce, z alkoholi jedynie piwo i wino, na plus fakt, ze napoje gazowane sa serwowane w duzych puszkach. Sniadanie to pognieciony croissant i jogurt truskawkowy, zal.pl. Sama zaloga mocno wiekowa, ale akurat panie krzatajace sie w mojej okolicy byly przemile i same proponowaly pasazerom miejsca w Economy Premium z wieksza przestrzenia na nogi, bo maszyna byla bardzo slabo wypelniona. Na rozrywke pokladowa nie moge narzekac, lecialem B787, wiec samolot nowy, bylo kilka filmow, ktore nie byly wyswietlane w polskich kinach, wiec te 6 h 40 minut szybko mi uplynelo. Bonjour, Paris!