Lwów to idealny kierunek na tak lubiane przeze
mnie wypady weekendowe, jest blisko, niedrogo, mozna dobrze zjesc, napic sie i
poczuc nieco oldschoolowy klimat dawnego ZSRR. Na Kresy ruszam na pokladzie PLL
LOT, tym razem jest o tyle egzotycznie, ze na trasie Warszawa-Lwow podstawiono
samolot Boeing 737 MAX 8, ktory przywrocono do sluzby calkiem niedawno po
niemal dwuletnim uziemieniu. Tym razem nie ma jednak mowy o zadnej awarii a nad
bezpieczenstwem zalogi czuwa znany z programu Operacja LOT instruktor Jarosław Wieczorek,
punktualnie o 13:30 ladujemy na Ukrainie – szybkie sprawdzenie paszportu, potwierdzenia
szczepienia i ubezpieczenia, odbior bagazu rejestrowanego i juz jestem poza terenem
terminala. Okazuje sie, ze z powodu remontu bulwaru im. Stepana Bandery nie
kursuje trolejbus numer 29 z lotniska pod uniwersytet, ruszam wiec w strone
miasta i na wiekszym skrzyzowaniu udaje mi sie dostac na poklad innego autobusu
jadacego w kierunku centrum, bilet kosztuje obecnie 10 hrywien, platnosc
gotowka u kierowcy. Poniewaz to juz moj trzeci pobyt we Lwowie orientuje sie
nieco w miescie i bez wiekszych przygod docieram do hotelu Ibis Styles, gdzie
zarezerwowalem sobie nocleg na pobyt, klimatyzwany pokoj to zdecydowanie to,
czego mi teraz trzeba, w miescie jest bowiem ok. 30 stopni. Poniewaz jest pora
obiadowa takze i ja postanawiam cos przekasic, nieopodal zlokalizowana jest Puzata
Chata, gdzie klasycznie wybieram barszcz ukrainski oraz kotlet po kijowsku a do
tego kompot truskawkowy, omomom ;) Na deser jeszcze McFlurry z McDonald’s w
polewie marakujowej i juz mozna ruszac na spacer po miescie – kieruje sie tym
razem na Cmentarz Łyczkowski, gdyz podczas poprzednich wizyt nie mialem
okazji go odwiedzic a to miejsce na pewno warto zobaczyc. Po spacerze po nekropolii
wracam na lwowski Rynek, ktory o tej porze tetni zyciem, jest cale mnostwo
turystow czy tez mieszkancow, ludnosc raczej lokalna, jezyka polskiego tym
razem o dziwo nie slychac. Przechodze obok restauracji J.A. Baczewski i udaje
sie do znanego z Polski lokalu Pijana Wisnia, gdzie serwowa na jest wysmienita
nalewka wisniowa, tym razem w wersji na zimno. Wizyta we Lwowie nie bylaby
zaliczona bez wizyty w kawiarni Lviv Croissants, bardzo podoba mi sie ta sieciowka,
gdzie serwowane sa croissanty z przeroznym nadzieniem na goraco a do tego
obowiazkowo kawa czy nawet kakao :) W drodze powrotnej wstepuje jeszcze do hipermarketu
Arsen, trzeba zaopatrzyc sie w arsenal ukrainskich przysmakow jak chalwa, rozpuszczalne
kawy smakowe czy jogurty Danone. Ciezszy o dwie torby wracam do hotelu, jeszcze
tylko aperol w ramach statutowego welcome drinka i czas do spania.
W niedzielny poranek wybudzam sie rzeski i gotowy do dzialania, po obfitym
sniadaniu w hotelowej restauracji potwierdzam na recepcji pozne wymeldowanie i spacerowym
krokiem udaje sie w strone dworca kolejowego, bardzo podoba mi sie ten
majestatyczny gmach i chce ponownie go zobaczyc. Mam szczescie, bo akurat na
peron wtaczaja sie dwa pociagi dalekobiezne, te ukrainskie niebieskie wagony wygladaja
wedlug mnie niczym pociagi pancerne, czesto dodatkowo okratowane, niezwykle
ciezkie, ale najwazniejsze, ze spelniaja swoja role. Na dworcu jest ruch jak w
ulu, widac, ze tam kolej nie jest w takim kryzysie jak w Polsce a moze akurat
trafiam na godziny szczytu. Milo popatrzec na tlumy podroznych z bagazami. Wieczorem
i ja zamieniam sie w podroznika, jednak nie jest to oczywiscie pociag, a samolot.
Samolot B737 800 jest pelen, trafiam na miejsce przy scianie, wiec nawet
nie moge sobie dobrze wyjrzec przez okno, ale tym razem za wiele nie widac, bo
przez caly niemal rejs lecimy w chmurach, pod nami front burzowy, z tego tytulu
nie ma takze serwisu, wiec na Putke ze szpinakiem bede musial jeszcze poczekac nieco
ponad dwa miesiace ;) Do zobaczenia w przestworzach!