Krotkie weekendow
wypady to moja specjalnosc, kiedy wiec na jednym z forow podrozniczych znajduje
informacje o bardzo niskich cenach przelotow na grecka wyspe Korfu dlugo sie
nie zastanawiam. Rzucam okiem na rozklad linii Ryanair i Lauda Motion i komponuje
sobie niedzielna wycieczke na trasie Wieden-Korfu-Poznan, za 2 bilety place
niecale 33 euro, co mozna smialo uznac za rewelacyjna cene. Na miejscu bede
mial do dyspozycji ok. 10 godzin, postaram sie leniwie spedzic czas w Grecji.
Poniewaz na stale mieszkam w Warszawie pozostaje do dogrania kwestia dojazdu do
Wiednia oraz powrot z Poznania – tutaj „z pomoca” przychodzi mi PKP IC, w dworcowej
kasie zaopatruje sie w promocyjny bilet do Wiednia na pociag IC Sobieski, z
Poznania do Warszawy Centralnej dotre zas nocnym skladem TLK Uznam, kursujacym
ze Swinoujscia. Takie rozwiazanie wiaze sie z koniecznoscia spedzenia nocy na
wiedenskim lotnisku Schwechat, ale czego sie nie robi dla przygody, w tych kwestiach
jestem juz zaprawiony :) Po komfortowej trwajacej ponad 7 h podrozy pociagiem zaopatruje
sie jeszcze w minimarkecie Interspar na dworcu glownym w austriackie specjaly (wiadomo:
Mozartkugeln, wafelki Manner). Przede mna krotki nocny spacer ulicami dawnej
cesarskiej stolicy do stacji Wien Rennweg, by jednym z ostatnich skladow podmiejskiej
kolejki linii S7 dotrzec okolo polnocy na lotnisko VIE (bilety kupujemy w
automacie – koszt to 4,20 EUR). Po dotarciu na miejsce okazuje sie, ze nie tylko
ja zdecydowalem sie spedzic tam noc, gdyz start mojego samolotu Lauda Motion na
Korfu przewidziany jest na godzine 05:30 i nie ma mozliwosci dostac sie do Schwechat
komunikacja publiczna na ta godzine...
Boarding mojego rejsu
rozpoczyna sie punktualnie; co dosc zaskakujace – obluga handlingowa w zaden
sposob nie weryfikuje pierwszenstwa wejscia na poklad. Okazuje sie, ze niemal
caly samolot typu Airbus A321 bedzie wypelniony spragnionymi slonca turystami z
Polski, wszkaze zaraz startuje dlugi weekend majowy. W Wiedniu akurat zaczyna
padac deszcz, ale do samolotu wchodzimy przez rekaw i mimo kompletu pasazerow
na pokladzie nasza maszyna wznosi sie w niebo o czasie. 90 minut pozniej w
pelnym sloncu przyziemiamy na greckiej ziemi. Jest jeszcze dosc chlodno (12
stopni wedlug informacji z kokpitu), ale juz przebieram sie w letnia garderobe
i rozpoczynam trawajacy ok. 30 minut spacer do miasta Korfu, ktoreg jest
celem moej wycieczki. Na dalsze eskapady
wglab wyspy nie mam czasu, poza tym akurat obchodzona jest grekokatolicka
Wielkanoc, wiec transport publiczny stalby pod znakiem zapytania, a prawa jazdy
sie nie dorobilem, to zdecydowanie nie moja bajka ;) Samo lotnisko na Korfu
jest malutkie i akurat trwa jego rozbudowa, wiec licze na to, ze standard
obslugi pasazerskiej ulegnie znacznej poprawie. Trasa do miasteczka jest bardzo
prosta i dobrze oznaczona, a spora jej czesc wiedzie wzdluz wybrzeza, mozna podziwiac
znajdujace sie na morzu jachty i stateczki, w oddali majacza juz gorskie
szczyty Albanii. O tej porze w swiateczny poranek ruch jest znikomy, na trawniku
w alejkach parkowych pojawiaja sie nieliczni wlasciciele ze swoimi
czworonoznymi pupilkami. Po drodze mijam maly skalny podest ze schodkami i
barierka opadajacymi ku morzu, niestety, woda jest jeszcze lodowata, kontynuuje
zatem moja piesza wedrowke do miasteczka. W koncu docieram na wypelniony
sloncem placyk, wlasnie przy nim w eleganckich marmurowych wnetrzach miesci sie
otwarty juz Starbucks Coffee, zachodze tam zatem na sniadanie – wybieram grecki
klasyk cappuccino freddo oraz tradycyjna bugaca z serem i sezamem. Zasiadam
wygodnie na balkonie, kontempluje krajobraz a w koncu kiedy ruszam do serca
starowki udaje mi sie akurat trafic na uroczysta procesje wielkanocna z popem
oraz orkiestra, ktora gra... polska piesn patriotyczna „Legiony”! Tego sie nie
spodziewalem.
Zabytkowa czesc
Korfu to marmurowe nawierzchnie, piekny piaskowy kolo bardzo ladnie komponuje
sie z blekitem nieba i powiewajacymi licznie flagami narodowymi Grecji. Na ulicy
i chodniach znajdziemy zas skorupy rozbitych glinianych naczyn – jak sie
okazuje, to taki lokalny zwyczaj majacy gwarantowac pomyslnosc w nadchodzacym
roku, mieszkancy wyspy przez okna wyrzucaja naczynia, ktore w hukiem
roztrzaskuja sie na bruku. Dochodzi
poludnie, rozgladam sie za jakas knajpka, gdzie moglbym zjesc gyros czy souvlaki,
ale z racji Wielkanocy otwarte sa tylko kawiarnie i cukiernie, z braku laku
posilam sie kanapka GreekMc w restauracji McDonald’s. Czas poszukac miejsca do
opalania, co w samym miescie Korfu bedzie trudne, na prozno szukac tutaj piaszczystych
plaz, kieruje sie za ludnoscia lokalna i rozkladam sie na cyplu w poblizu
wiatraku Anemomylos. Tuz obok cumuja male lodeczki rybakow, jest tez drabinka i
schodki ulatwiajce wejscie do wody, o tej porze jest juz nieco cieplejsza i znajduja
sie swiadkowie, ktorzy wskakuja w gladlka morska ton, ja zas na plazowym reczniku
lekko odplywam i „uskuteczniam” dolce
far niente. Okolo 15:30 ruszam w droge powrotna na lotnisko, na 2 godziny przed
odlotem hala odlotow (w nowej czesci lotniska) swieci jeszcze pustkami, ale koniec
koncow samolot linii Ryanair do Poznania startuje niemal pelen. Okazuje sie, ze
wiekszosc pasazerow spedzala w Grecji swieta wielkanocne i teraz wracaja do
Polski. Podczas dwugodzinnego lotu polska zaloga ma rece pelne roboty, podrozni
licznie korzystaja z oferty bistro i decyduja sie na badziewne gadzety w
postaci zdrapek. Z sluchawkami na uszach jakos udaje mi sie przetrwac ta kakofonie
dzwiekow, chociaz latwo nie bylo. Na deser do fanfar Ryanaira zostaje uraczony
rzesistymi brawami od wspolpasazerow. Witamy w Polszy!