Do Brukseli i z powrotem / 18.05.2019 - 19.05.2019


Kolejny weekend stoi u mnie pod znakiem wyjazdu – tym razem nic szczegolonego, bo szykuje mi sie impreza w Brukseli. Dla moich znajomych to czysta abstrakcja, ze potrafie w sobote wieczorem gdzies poleciec, wybrac sie do klubu potanczyc i nastepnego dnia wrocic do Warszawy – mnie zas takie wyjazdy dodaja energii i dobrze sie na nich bawie, chociaz wiadomo, ze zmeczenie zawsze pojawia sie po takim pobycie. W sobote wczesnym popoludniem docieram na Lotnisko Chopina, kontrola bezpieczenstwa przebiega tym razem bez zarzutu i bardzo szybko znajduje sie w strefie airside warszawskiego lotniska, gdzie oczekuje na moj lot linia WizzAir do Charleroi. Juz siedzac na miescu i obserwuajc remont pasa na Okeciu oraz uziemiome samoloty Boeing 737 MAX otrzymuje wiadomosc mailowa od wegierskiego taniego przewoznika o opoznieniu mojego rejsu W6 1381 – odlot z godziny 16:10 przesuwa sie na 17:15, na tablicy odlotow godzina zmienia sie sporo pozniej, kiedy ja zdazylem juz o tym opoznieniu zapomniec. Czas szybko uplynal mi na lekturze, katem oka widze, ze do boardingu powoli ustawia sie kolejka podroznych, wstaje wiec i zajmuje miejsce w jednym z ogonkow. Jako tani przewoznik WizzAir rozroznia priority boarding, ktory rozpoczyna sie odpowiednio wczesniej, a podrozni moga zebrac na poklad ze soba dwie sztuki bagazu podrecznego. Z Warszawy WizzAir operuje Airbusami A321 i moze na poklad zabrac dosc pokazna liczbe pasazerow, oblozenie jest bardzo wysokie, w kolejce zastanawia mnie duza liczba niemowlakow, wokol ktorych niestety nie sposob przejsc obojetnie, gdyz caly czas placza. Jedno z dzieci jest niespokojne niemal przez polowe trwajacego 1 h 40 minut lotu, odnosze wrazenie, ze zaraz sie zaniesie tym placzem i udusi ze zmeczenia, ale nic z tych rzeczy. Najpierw przez bramke przechodzi zaloga, pozniej autobusem zostaja zawiezieni pierwsu pasazerowie i w koncu nadchodzi moja kolej. Szybko zajmuje miejsce 35A, na koncu maszyny przy oknie, tym razem los sie do mnie usmiechnal i maszyna losujaca nie przydzielila mi srodkowego miejsca, a ponadto miejsce w srodku pozostaje wolne. Zaloga witajac sie przeprasza za opoznienie startu informujac, ze samolot przylecial spozniony z poprzedniego odcinka. Chyby jednak to nie tak, rzut oka na Flight Radar i mozna zobaczyc, ze tego dnia maszyna o numerach rejestracyjnych HA-LXU wykonala swoja rotacje w dniu 18.05.2019 planowo. Rano samolot o czasie dotarl z Reykjaviku, nastepnie obsluzyl rejs do Kutaisi i z powrotem i potem nastapialo owo opoznienie. Na szczescie mialem jeszcze duzy zapas czasowy, takze ladowanie o 19:15 nie bylo dla mnie problemem. Pogoda na trasie jest dobra, przez spora czesc rejsu pod samolotem bylo widac jedynie pojedyncze obloki i moglem obserwowac ziemie z lotu ptaka. Podczas lotu kapitan Marek Mikosza przekazuje parametry na jego temat, na okolo 30 minut przed przyziemieniem w Charleroi z kokpitu rozlega sie zapowiedz „cabin crew, start of decent” i 5-osobowa zaloga rozpoczyna przygotowania do ladowania. Bardzo sie ciesze na ladowanie, bo nieustanny placz dzieci oraz ogloszenia zalogi o sprzedazy pokladowej mimo nalozonych na uszy sluchawek sa po prostu uciazliwe. Niestety, pogoda w Belgii sie psuje i kiedy ladujemy, niebo jest spowite chmurami.
Rejs powrotny SN2559 z Brukseli do Warszawy w niedzielny wieczor to juz inna para kaloszy. Wprawdzie obecnie na trasach europejskich linia Brussels Airliens nie oferuje bezplatnego serwisu w klasie ekonomicznej (nie uswiqdczymy nawet szklaneczki wody mineralnej), ale rejs liniami tradycyjnymi rzadzi sie innymi prawami. Przed odlotem moge skorzystac z saloniku biznesowego o nazwie LOFT, spora jego czesc zostala niedawno powiekszona i wykonana na zlecenie marki Lexus, mozna wyciagnac sie bardzo wygodnych fotelach i krzeslacach, uciac sobie drzemke w specjalnie przeznaczonych do tego pokojach czy odswiezyc sie pod prysznicem. Po lunchu czas na deser, do kawki szczegolnie przypasowaly mi tarty kokosowa i cytrynowa, poza tym salonik w Brukseli to jak dotad jedyny, ktory odwiedzilem, gdzie serwowane jest moje ulubione wino porto. Lot SN2559 wykonywany jest samolotem typu A319, ktory dominuje we flocie belgijskiego przewoznika. Boarding (na szczescie przez rekaw) rozpoczyna sie punktualnie, nieco czekamy na pasazerow z rejsu do Londynu, ale startujemy tylko kwadrans po czasie rozkladowym. Podczas startu nad miastem wisza deszczowe chmury, przebijamy sie przez ich gruba warstwe i sygnalizacja zapiecia pasow zostaje wylaczona dopiero ok. 30 minut po starcie, ale wkrotce potem na horyzoncie widac piekny ksiezyc oraz swiatla miast, ktore mijamy pod nami, na pokladzie jest naprawde cicho, nie slychac szumu silnikow a na pokladzie nie bylo tez placzacych dzieci, co zwykle dobrowadza mnie do szalu. Na Lotnisku Chopina przyziemiamy o czasie niemal rowno o 23:00.

Sardynki z Sardynii, czyli Olbia / 10.05.2019 - 13.05.2019


Weekendowy wypad do Italii zawsze spoko, a jesli do tego jest na pokladzie mojej ulubionej Lufthansy, to tym bardziej cieszy. Zeby jednak nie bylo zbyt rozowo, najlepsza taryfe na kierunku srodziemnomorskie niemiecki gigant lotniczy ma z Wroclawia, pozostaje mi zatem dostac sie jeszcze z Warszawy do stolicy Dolnego Slaska. Tutaj z pomoca przychodzi mi nasz narodowy przewoznik, ktory doskonale wpasowuje sie w moje potrzeby godzinowe. W piatek poznym wieczorem melduje sie na opustoszalym Lotnisku Chopina, na kontroli bezpieczenstwa dla klasy biznes hula wiatr, w saloniku Polonez rowniez puchy, ale oferta menu „po godzinach” takze pozostawia wiele do zyczenia, poza tym lounge robi wrazenie nieposprzatenego i niemal brudnego.
Rejs do Wroclawia bedzie obslugiwany samolotem typu Embraer, ale do niego zostaniemy przewiezieni autobusem. Przed boardingiem okazuje sie, ze bedzie overbooking i obsluga lotniska szuka chetnych, ktorzy za rekompensata zgodza sie na nocleg w Warszawie i rejs w dniu kolejnym. Na mnie Lufthansa nie poczeka, wiec tym razem 250 euro przeszlo mi kolo nosa, moze innym razem bede mial okazje skorzystac z takiego przywileju. W piatkowy wieczor niebo sie wypogodzilo, nocny rejs do Wroclawia pilotowany przez kapitana Slawomira Sękalskiego trwal jedyne 35 minut. Co istotne w swietle ostatniej zmiany – na pokladzie wciaz serwowane bylo Prince Polo a nie wafelek Grzesiek! Mam sentyment do tego miasta, w koncu mieszkalem w nim caly 2013 rok pracujac w biurze Qatar Airways. Tym razem zostaje jednak na lotnisku, gdyz wylot do Monachium mam  z samego rana. Rano szybko odebralem przy stanowisku odprawy karty pokladowe na dwa odcinki WRO-MUC-OLB, boarding na poklad maszyny CRJ900 w barwiach slowenskiej linii Adria Airways, ktora to operuje lot na tej trasie w imieniu Lufthansy. Maszyna jest mala, wiec odpowiednio wczesniej pasazerowie dostali zawieszki „Delivery at aircraft” na wiekszy bagaz podreczny, ktory nie miesci sie w schowkach bagazowych w kabinie.  Zaloga takze jest z Adrii ze Slowenii, jest odpowiednio przeszkolona w jezyku niemieckim i widac, ze stara sie spelniac standardy niemieckiego przewoznika. Lot do Monachium startuje punktualnie, na Slasku jest tego dnia piekna pogoda, ale im blizej Bawarii, tym bardziej niebo jest zachmurzone, podczas ladowania pada i taka pogoda w MUC utrzymuje sie przez caly weekend.

Podczas rejsu w ramach poczestunku serwowane jest slodkie ciastko z nadzieniem wisniowym oraz napoje, jak to na pokladzie Lufthansy bywa. Dlugi transfer umilam sobie spedzajac czas w saloniku, gdzie zalapuje sie zarowno na serwis sniadaniowy jak i obiadowy, na kanapke podczas okolo godzinnego rejsu MUC-OLB nie mam juz ochoty. Start naszego Airbusa A319 na Sardynie jest opozniony ponad pol godziny z powodu poznego przylotu samolotu do Monachium, ale na wyspie ladujemy o czasie. Load factor jest bardzo niski, mam dla siebie caly rzad 3 miejsc, wiec podczas lotu poza wygladaniem za okno moge sie wygodniej rozlozyc i poczytac co nieco ciekawostek z magazynu pokladowego LH. Sardynia wita mnie piekna sloneczna pogoda, a temperatura wynosi 24 stopnie Celsjusza. Z lotniska do miasta kursuje autobus, ale w weekend nie ma wielu kursow, wiec do Olbii docieram pieszo, po drodze delektujac sie widokami szmaragdowego wybrzeza. Wieczorny spacer dobrze mi robi, po zameldowaniu sie w hotelu czas na zakupy wloskich specjalnosci w supermarkecie, jak zawsze  koszyk ugina sie od przysmakow. Leniwy dzien zakanczam w gelaterii, porcja smacznych lodow na dobranoc to jest to!

Niedzielny poranek rozpoczynam slodkim sniadaniem w hotelowej restauracji, po posilku ruszam w dlugi ponad 7-kilometrowy spacer na malownicza plaze Pittulongu, po drodze wstepuje jeszcze do McCafé na lyk aromatycznego espresso. Na miejscu jest niemal pusto, mam dla siebie cale polacie piasku, wybieram dogodna miejscowke i spaceruje wzdluz brzegu, blekitny lazur wody pieknie mieni sie w sloncu, ale jest ona jeszcze nieprzyzwoicie zimna, przedpoludnie spedzam zatem na opalaniu i lekturze czasopism ilustrowanych. W droge powrotna ruszam miejskim autobusem (linia 4), jeszcze tylko zabieram bagaz z hotelu i ze sporym zapasem czasowym ruszam na lotnisko, gdzie przy stanowisku grupy Lufthansa akurat trwa odprawa na rejs edelweiss do Zurichu. Kontrola bagazu podrecznego nie jest na szczescie drobiazgowa i wszystkie specjaly kulinarne zostaja zatwierdzone, moge przy espresso macchiato oczekiwac na moj rejs powrotny do Monachium. Tym razem samolot jest znacznie lepiej wypelniony, rejs powrotny leci inna trasa i trwa ponad 20 minit dluzej, po drodze mijamy strefe zmieniajacych sie wiatrow i pojawiaja sie lekkie trubulencje, ponadto niemal caly czas lecimy nad chmurami i znow nie widac ladu pod nami, nie mam wiec ciekawych widokow, skupiam sie na muzyce z telefonu. Po ladowniu ponownie dluzsza chwila na relaks w saloniku Lufthansy, przed 22:00 zaczyna sie moj boarding na rejs do Wroclawia, ponownie operowany przez Adrie i maszyne o nazwie Vesna. Zaloga tym razem inna, pani po niemiecku nie mowi za dobrze, ale sie staram, inna sprawa, ze specjalnie nie ma dla kogo, bo na locie zdecydowanie wieksza czesc pasazerow to mieszkany poludnia Europy. Sam lot trwa ok. 50 minut i jest bardzo spokojny, ok. 23:30 laduje we wroclawskim porcie lotniczym. Arrivederci!