Zürich, merci vielmals! / 29.11.2014 - 30.11.2014

Przede mna kolejny weekendowy wypad, czas odwiedzic niemieckojezyczna czesc Szwajcarii. Tym razem ponownie korzystam z uprzejmosci linii Swiss i w sobotni poranek pojawiam sie na Lotnisku Chopina przy stanowisku odprawy lotu do Zurichu. Poniewaz jestem sporo wczesniej, to kolejki praktycznie nie ma i szybko dostaje ladna kolorowa karte pokladowa z logo szwajcarskich linii lotniczych. Za to przy kontroli bezpieczenstwa ruch jak w ulu, dochodze do wniosku, ze nie ma reguly dotyczacej potokow pasazerskich. Jak juz zdazylem zauwazyc stanowisko postojowe Swiss to gate numer 3, przed ktorym zajmuje miejsce i zatapiam sie w lekturze prasy. W VIVIE znajduję wywiad z moją długonogą ulubienicą Anją Rubik, akurat po raz kolejny wypowiada się na temat latania:



- W ciągu ostatniego tygodnia byłaś w czterech miejscach: Nowym Jorku, Wiedniu, Warszawie i Barcelonie. Zmieniasz strefy czasowe, kulturowe i językowe. A jednocześnie w samolocie, w jakimś sensie, bierzesz swoje życie w nawias.
- Może dlatego nie przepadam za lataniem. Czasami cieszę się, że mogę na kilka godzin wyłączyć komórkę, nie mam z nikim kontaktu i trochę się odprężam, ale w samolotach człowiek jest zupełnie sam. Coraz częściej się nad tym zastanawiam, że gdyby tez samolot spadł, rozbił się, umarłabym otoczona obcymi ludźmi, z którymi nic mnie nie łączy. To nie znaczy osobiście, że chciałabym uśmiercić kogoś bliskiego, po prostu myślę o ty, że gdyby coś się stało, będę sama. Poza tym dla kobiety samotny lot oznacza nieustanną walkę, żeby nie być zaczepianą.

Okazuje się za to, że entuzjastką latania jest Teresa Rosati:


- Mieszkała Pani w różnych krajach. Wyobraża sobie Pani życie poza Polską?
- Nie. Tu jest mój dom, tutaj jest moje miejsce.  Ale kocham podróże i często wyjeżdżam. Kiedy pada pytanie: „Czy przyjedziesz do Paryża spędzić ze mną wieczór?”, odpowiada: „Z przyjemnością” i pakuję torbę. Uwielbiam latać, choć wiem, że jestem wyjątkiem. Mogę w każdej chwili wsiąść do samolotu i polecieć do Los Angeles. Mam wtedy czas na przemyślenia, na czytanie, biorę zaległe pisma, książkę, trochę słucham muzyki, czasem obejrzę jakiś film. Ostatnio byłam wzruszona, ponieważ w samolocie puszczono „Last Vegas” z gwiazdorską obsadą: Robert De Niro, Michael Douglas, Morgan Freeman, no i epizod zagrała tam Weronika. Znałam na bieżąco relacje z planu tego filmu. Siedziałam w samolocie i nagle zobaczyłam moją córkę, jak na ekranie konwersuje z Michaelem Douglasem. Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie.
 

Co jakis czas podnosze glowe i obserwuje biegnacych pasazerow lotu czarterowego do Arrecife na Lanzarote, w wiekszosci sa to mlode malzenstwa (z dziecmi z wozkami) lub emeryci. Czas szybko mija i za oknem widze juz zaparkowany samolot Fokker 100, ktorym udam sie w rejs do ZRH. Zajmuje wybrane wczesniej miejsce 4F, tradycyjnie po prawej stronie przy oknie, wczesniej nie mialem mozliwosci leciec tym samolotem, wiec nieco zaskakuje mnie uklad siedzen 2-3, ale mozna sie do tego przyzwyczaic. Oba miejsca obok mnie zostaja wolne, zatem na swobode ruchow nie moge narzekac. Kapitan i dwie sympatyczne stewardessy witaja podroznych, boarding przebiega sprawnie  i juz niebawem kolujemy. Samolotem nieco trzesie i sam start jest glosny, ale po przebiciu sie przez warstwe chmur i osiagnieciu wysokosci przelotowej halas znacznie sie zmniejsza. Co ciekawe, szefowa zalogi przedstawia sie takze po polsku, bardzo mily gest i uklon w strone pasazerow. Niebawem rozpoczyna sie serwis, rozdawane sa kanapki oraz cieple i zimne napoje, po posilku zaczynam przegladac magazyn pokladowy, na okladce prezentuje sie majestatyczne Ateny. Grecka stolica prezentuje sie bardzo okazale, ja mialem zupelnie inne wrazenia z podrozy do tego miasta, ktore wydawalo mi sie dosc brudne i zaniedbane.
Powoli zblizamy sie do ladowania, niestety nad Zurichem pojawiaja sie chmury i beda sie one utrzymywac nad miastem przez caly weekend. Samolot laduje przed czasem, odbior bagazu przebiega sprawnie i szybko wychodze do hali przylotow, gdzie wita mnie kolorowy tlum osob oczekujacych na swoich bliskich. Tradycyjnie juz na mnie nikt nie czeka, powoli zwiedzam sobie przestronny terminal tego duzego portu lotniczego. Zatrzymuje sie na male zakupy w supermarkecie, tym razem znajduje jogurt o smaku rabarbarowym oraz herbate Nestea z mandarynkami. Ceny oczywiscie wygorowane, ale to w koncu jedno z najbogatszych panstwa swiata, wiec nie ma sie czemu dziwic. Jest takze urzad pocztowy, ale nie przyjmuja platnosci karta, wiec na razie odkladam na bok wybrane widokowki i ide na tramwaj numer 10. Przystanek tramwajowy oraz petla znajduja sie tuz przy glownym wejsciu do lotniska, oczywiscie na przystanku zlokalizowany jest takze automat biletowy, gdzie mozna nabyc odpowiedni bilet na przejazd. Kupuje bilet 24-godzinny za 5,20 CHF, akurat tyle bede w Zurichu, wiec w zupelnosci mi to wystarczy. Tramwaje z zewnatrz wygladaja dosc nowoczesnie, ale w srodku sa nieco staromodne. Na szczescie sa wyposazone w wyswietlacze z trasa przejazdu a ponadto emitowane sa zapowiedzi z informacja o nastepnych przystankach czy mozliwosciach przesiadki na inne polaczenia. Po rowno 30 minutach jazdy wysiadam i kieruje sie do mieszkania znajomego, ktory ugosci mnie na ta jedna noc w Zurichu. Okolica jest na wzgorzu, z ktorego roztacza sie piekny widok na srodmiescie i rzeke Limmat schowana w gestej miejskiej zabudowie. Po krotkim odpoczynku znajomy samochodem podwozi mnie nad brzeg Jeziora Zuryskiego skad rozpoczynam moja wedrowke po miescie. Przy tafli wody zamocowane sa male jachty,  Jest chlodno, ale zimowa aura nie daje sie bardzo we znaki, bo zewszad czuc juz cieply swiateczny nastroj. Na polozonym niepodal Placu Teatralnym widac mnostwo spacerujacych turystow, pod parkingiem przy Operze Narodowej znajduje sie wystawa archeologiczna, gdzie obejrzec mozna eksponaty znalezione podczas prac przy przebudowie tego obszaru przed kilkoma laty. Gmachy otaczajacych plac budynkow prezentuja sie okazale, wszystko wyglada elegancko tak samo jak i turysci przemierzajacy ta czesc miasta.

Przechadzam sie ulicami Niederdorfstrasse i Oberdorfstrasse, w zabytkowych budynkach z czerwonej cegly znalezc mozna liczne kawiarne, restauracje oraz sklepiki z pamiatkami, czesc waskich uliczek jest wybrukowana, co nadaje Zurichowi specyficzny klimat. Przechodze przez most nad rzeka Limmat i trafiam w samo centrum miasta za jaki uwazany jest dworzec kolejowy. Sam budynek nie jest imponujacych rozmiarow, ale po wejsciu do srodka okazuje sie, ze to istny moloch. W hali glownej odbywa sie wlasnie kiermasz swiateczny, mozna sprobowac wypiekow i grzanego wina oraz podziwiac ogromna choinke udekorowana krysztalkami od Svarowskiego. Prawdziwym zyciem tetni podziemna czesc dworca, gdzie zlokalizowame sa liczne punkty handlowo-uslugowe, a z licznych peronow odjedzaja pociagi podmiejskie oraz dalekobiezne, praktycznie na kazdym torze stoja wagony w innej stylistyce i kolorystyce. W dworcowym kiosku kupuje widokowki i znaczki, udaje mi sie tez wypatrzec mala cole waniliowa w puszcze i wychodze z dworca na najbardziej reprezentacyjna ulice Zurichu jaka jest Bahnhofstrasse. Cala ulica jest juz udekorowana kolorowymi swiatelkami, a po chodnikach przemierzaja liczni przechodnie; widac, ze swiat przedswiatecznych zakupow i prezentow zaczal sie na dobre. Okna wystawowe, zwlaszcza firm oferujacych wyroby czekoladowe, wygladaja jak z bajki, widac, ze wielu turystow gustuje w szwajcarskiej czekoladzie.
Trafiam takze na ulubiony McDonald’s, ale tym razem ograniczam sie tylko do shaka pistacjowego. Dalsza czesc ulicy zajmuja luksusowe butiki, jest zatem Louis Vuitton czy Prada, tutaj dziki tlum zakupoholikow sie juz znacznie przerzedza i moge w ciszy kontemplowac architekture Zurichu. W drodze powrotnej zatrzymuje sie na tarasie widokowym nieopodal lodowiska przy politechnice, skad podziwiam panorame miasta nocna pora. Okazuje sie, ze moj gospodarz zaprasza mnie jeszcze na spacer na dach szpitalu uniwersyteckiego, skad z jeszcze ciekawszej perspektywy moge podziwiac Zurich by night. Najbardziej podobalo mi sie szpitalne ladowisko dla helikopterow. Po calym popoludniu na dworze zglodnialem, wiec zaproszenie na klasyczne fondue serowe bylo dla mnie bardzo na reke, nigdy wczesniej nie mialem okazji probowac tej niemalze narodowej potrawy Szwajcarow. Po kolacji bylem bardzo najedzony, ale kalorie udalo mi sie zrzucic na imprezie. Jak sie okazalo, Zurich jest calkiem imprezowa miejscowka, polecam goraco!
Po raptem kilku godzinach snu wybudzam sie i delektuje sie filizanka mocnego espresso oraz croissantem z migdalami. Lampki za oknem przypominaja, ze to juz okres adwentu, lecac do Zurichu w gorach widac bylo juz snieg, ale w miescie bialy puch na szczescie jeszcze sie nie pojawil. Powoli czas sie zbierac, samolot do Warszawy mam o 12:05, dziekuje mojemu gospodarzowi za goscine i wychodze na tramwaj, ktory punkutalnie zjawia sie na przystanku. O tej porze na lotnisku nie ma zbytniego ruchu, przechodze do terminala, w ktorym odbywa sie odprawa na wszystkie rejsy operowane przez Swiss. Okazuje sie, ze w hallu ustawione sa liczne automaty, w ktorych nalezy samodzielnie wydrykowac karty pokladowe oraz naklejki bagazowe. Szkoda, bo karta okazuje sie byc na cienkim papierze i jest czarno-biala, a luggage tag nie ma zielonego paska przy brzegach. Nastepnie przechodzi sie do stanowisk baggage drop off, gdzie obsluga lotniska sprawdza poprawnosc danych i odsyla bagaz do sortowni. Przechodze sprawnie przez kontrole bezpieczenstwa i spaceruje po lotnisku, ktore jak juz wspomnialem jest jednym z wiekszych, jakie mialem ostatnio okazje odwiedzic. Nazwy destynacji wyswietlanych na monitorach nie wywoluja we mnie jednak gesiej skorki, ot, sa takie na wskros europejskie. Boarding lotu do WAW rozpoczyna sie punktualnie, do samolotu zostajemy dowiezieni autobusem. Zaloga tym razem jest mieszana, a szefowa pokladu nie sili sie na powitanie w jezyku polskim. Na lot powrotny zdecydowalem sie tym razem na miejsce przy oknie, ale po lewej stronie kabiny, krotko po starcie rozpoczyna sie serwis, staram sie obserwowac to, co dzieje sie za oknem, ale geste chmury pod nami skutecznie uniemozliwiaja mi podziwianie pasm gorskich Alp. Ladowanie na Okeciu lagodne i o czasie, do widzenia Panstwu!

Kiev Express / 22.11.2014 - 23.11.2014

Po krotkiej przerwie czas na kolejny weekendowy wypad. Po raz kolejny zawitalem do Kijowa, tym razem odwiedzilem stolice Ukrainy po kolejnej rewolucji i w trakcie konfliktu zbrojnego z Rosja, od mojej ostatniej wizyty w tym kraju wiele sie zmienilo. Wprawdzie Kijow nie widnial na mojej liscie miejsc do odwiedzenia w najblizszym czasie, ale poniewaz w maju udalo mi sie znalezc tanie bilety, to nie wahalem sie dlugo z ich zakupem, zawsze to kolejne loty i mile w programie bonusowym Miles & More. W sobotnie popoludnie pojawiam sie na Lotnisku Chopina i tradycyjnie juz ustawiam sie do lady przy klasycznej odprawie dla pasazerow klasy ekonomicznej. Podaje paszport a na wage klade mala walizke, pani z obslugi pyta, czy bede nadawal bagaz do luku, co potwierdzam. Okazuje sie, ze wedlug panienki z okienka moja klasa rezerwacyjna O nie uprawnia mnie do bezplatnego transportu walizki, od sierpnia PLL LOT wprowadzily nowa taryfe Economy Simple (OSIMPLE), w ktorej za bagaz rejestrowany trzeba dodatkowo zaplacic 60 zl. Moj bilet byl jednak wystawiany w maju, wobec czego obowiazuje mnie jeszcze postanowienia starej taryfy (OFMLO), w ktorej jedna sztuka bagazu rejestrowanego 23 kg jest w cenie biletu. Pani nie jest jednak zbyt przekonana i prosi o pomoc swojego przelozonego, ktore pokazuje jej maske biletu i jeszcze upewnia sie na infolinii, ze mam racje. Panienka szybko traci rezon i przeprasza za swoj blad, dostaje tradycyjna karte pokladowa i naklejke bagazowa, szybko przechodze przez kontrole bezpieczenstwa i jestem juz po drugiej stronie bramek. Przy stanowisku kontroli paszportowej (paszporty UE) nie ma kolejki, zajmuje miejsce nieopodal wyjscia numer 11 i oczekuje na boarding, czas uplywa mi na lekturze najnowszej Vivy na okladce z moja ulubienica Anja Rubik. Dokola tlumek gestnieje, praktycznie wszyscy trzymaja w reku ukrainskie paszporty (granatowe lub bordowe), Polakow na pokladzie praktycznie nie ma.
Okolo 30 minut przed wylotem przed gatem pojawiaja sie dwie pracownice obslugi naziemnej, rozpoczyna sie boarding, najpierw na poklad Embraera 190 zapraszani sa pasazerowie zajmujacy rzedy w tylnej czesci samolotu, ja mam miejsce 4D, wiec czekam spokojnie na swoja kolej i powoli przemieszczam sie przez rekawe. Przy wejsciu na poklad pasazerow witaja usmiechnieta stewardessy, okazuje sie, ze tym razem w samolocie sa az 4 a nie jak zwykle 2 stewardessy, wyglada na to, ze LOT zainwestowal w nowa zaloge i dwie dziewczyny sa na przyuczeniu. Roznica w obsludze pasazera jest kolosalna, mam nadzieje, ze z czasem i nowy personel nie przejmie nawykow od starych wyjadaczy. Szefowa poladu pani Marzena Zielinska wita podroznych na pokladzie, kapitanem trwajacego  1h 10 minut rejsu do Kijowa jest. Maszyna szybko zajmuje pozycje startowa i wznosimy sie w powietrze w kierunku wschodnim. Podstawa chmur tego dnia jest niska, wiec juz chwile po starcie nie widac za oknami, ale po kilku minutach osiagamy wysokosc przelotowa i za oknami pojawia sie piekne slonce, ktore towarzyszy nam az do rozpoczecia schodzenia do ladowania. Lot bardzo spokojny, turbulencje na szczescie nie wystapily. W klasie biznes siedza jedynie 3 osoby, za to klasa ekonomiczna jest pelna, poniewaz siedze tuz za biznesem, to platny serwis SkyBar rozpoczyna sie od mojego rzedu. Odpowiednio wczesniej zapoznalem sie z magazynem pokladowym kalejdoskop, okazuje sie, ze zmienila sie oferta kanapek, teraz do wyboru mamy rostbeef oraz lososia, cena zestawu kawa/herbata + kanapka wzrosla o 2 zlote. Sandwich jest bardzo smaczny, chwile pozniej roznoszona jest jeszce woda oraz poczestunek w formie miniwafelka Prince Polo. Czas na pokladzie umila mi lektura magazynu Kalejdoskop, najbardziej zaciekawil mnie artykul o kobietach-pilotach, okazalo sie, ze w PLL LOT jest ich kilka, a nie tylko jedna pani kapitan Barbara Luczak, z ktora mialem okazje leciec do Bejrutu we wrzesniu.


Po wyladowaniu bardzo sprawna kontrola paszportowa w nowoczesnym, komfortowym terminalu. Przy kontroli straznik nie zadaje zadnych pytan, do paszportu zostaje wbita kolejna pieczatka, po kilku minutach odbieram moj maly bagaz z tasmy i jestem juz w hali przylotow. Nowy terminal zostal oddany do uzytku przed EURO 2012 i wciaz lsni nowoscia. Tuz przed terminalem, nieco po prawej stronie znajduej sie przystanek Sky Busa, ktorym dojedziemy do centrum Kijowa na glowny dworzec kolejowy. Czas przejazdu to ok. 45-55 minut, bilety kupuje sie u kierowcy kosztuje 50 hrywien za przejazd w jedna strone, nie jest to 25 hrywien jak podaje oficjalna strona internetowa przewoznika, po drodze autobus ma 1 przystanek na przedmiesciach ukrainskiej stolicy przy stacji metra Charkowska. Gmach dworca centralnego w Kijowie bardzo pozytywnie mnie zaskakuje, jest duzy i nowoczesny, podejrzewam, ze budynek takze dostal nowe zycie wraz z EURO 2012. Podobny lifting przeszedl w tym czasie warszawski Dworzec Centralny. Przechodzac pod dworcem zwracam uwage na egzotyczne nazwy miast, z ktorych kursuja pociagi do Kijowa, wszystko opisane oczywiscie cyrylica, wypatruje sklady dalekobiezne z Moskwy i Sofii, na peronach stoja pociagi w charakterystycznym dla krajow bylego bloku wschodniego stylu, tradycyjnie odopowiednio opancerzone. Chetnie przejechalbym sie kiedys takim pociagiem, poki co na mojej liscie kierunkow do odwiedzenia sa tez inne miasta naszych wschodnich sasiadow jak Lwow czy Minsk, mam nadzieje, ze kiedys uda mi sie je odwiedzic.

Zaraz przy wyjsciu z podziemi po drugiej stronie dworca ukazuje sie wejscie do metra, w kasie kupuje jeden zeton na przejazd podziemna kolejka za dwie hrywny (obecnie niecale 50 groszy) i niesamowicie dlugimi schodami ruchomymi zjezdzam na peron, na scianach tunelu kolorowe reklamy, na schodach zas umieszczone sa biale neonowe lampy. Na koncu schodow tradycyjnie w oszklonej kabinie siedzi pani nadzorujaca potok pasazerski. Z tablicy informacyjnej odczytuje, ze sklad czerwonej linii metra w kierunku stacji Lisova odjedzie z toru po prawej stronie, przesuwam sie zatem blizej tej krawedzi peronu. Ludzi na stacji jest calkiem sporo, okazuje sie, ze w srodku nadjezdzajacych wagonikow pasazerow mimo dosc poznej pory jak na dzien wolny rowniez jest duzo, wiec musze nieco przeciskac sie w tlumie z moja mala walizka. Wysiadam na jednej z najbardziej ruchliwych stacji Chreszczatyk i podziemnym pasazem przechodze na Majdan Niepodleglosci. Po wyjsciu na zewnatrz okazuje sie, ze caly plac po zamieszkach zostal gruntownie wyremontowany i niemal nie ma sladu po toczacych sie tam walkach i demonstracjach. Po placu przechadzaja sie patrole milicji i wojska, w wiekszosci mundurowi sa bardzo mlodzi. Jest lekki przymrozek, szybkim krokiem zmierzam do apartamentu, w ktorym zarezerwowalem sobie nocleg. Mieszkanie miesci sie na 5. pietrze kamienicy, cale wnetrze jest nowoczesne i zrobione w stylu na bogato. Recepcjonistka oprowadza mnie po lokum i wrecza klucze, moge sie rozpakowac, przebrac i ruszyc w miasto na zakupy, czas na wizyte w Billi, jak ja lubie supermarkety na obczyznie, kiedy moge wybierac z polek produkty, ktore sa niedostepne w Polsce. Cieszy mnie zwlaszcza fakt, ze wartosc hrywny jest teraz tak niska, moge do koszyka wlozyc duzo rarytasow, a portfel nie bedzie przez to duzo lzejszy. Najbardziej oryginalna rzecza, ktora udaje mi sie dostac, sa chipsy Angry Birds o smaku coli. Ciesza oczywiscie smaczne jogurty Danone Activia czy desery Danissimo o smaku tiramisu a takze czekolady firmy Roshen. Obladowany ruszam w dalsza droge przez Chreszczatyk, tam zatrzymuje sie w ulubionym lokali sieci McDonald’s. Ruch jak w ulu, chyba w zyciu nie widzialem na raz tylu ludzi w jednej restauracji, podobne tlumy sa chyba tylko w Paryzu na Polach Elizejskich i w Mediolanie. O ile w kolejce do kasy nie musze stac dlugo, to juz zeby znalezc wolne miejsce musze sie nieco natrudzic. Skoro na zewnatrz zimno, to czas sie rozgrzac cafe latte, na deser ciastko kokosowo-czekoladowe i mala przegryzka w formie Mini Ciabatty. Po wyjsciu na zewnatrz kontunuuje spacer wzdluz Chreszczatyku, podziwiam bogato zdobione wystawy sklepowe, wokol widnieja juz swiateczne dekoracje, jest romantycznie i naprawde milo, az zal wracac do hotelu na nocleg.


Kiedy budze sie w niedzielny poranek i spoglam za okno nie moge uwierzyc wlasnym oczom, z nieba intensywnie pada snieg, bialy puch zdazyl juz pokryc ziemie. Złote kopuły cerwki pokryte śniegiem wyglądają niesamowicie. Nie straszna mi pogoda, zakladam zimowa czapke na glowe i wybieram sie na kolejny spacer, tym razem juz przy swietle dziennym. Na sniadanie wstepuje tradycyjnie do McD, tutaj zajadam sie nalesnikami, owsianka, sniadaniowym wrapem a wszystko to popijam cappuccino. Jak widac menu sniadaniowe w ukrainskim McDonald’s jest nad wyraz urozmaicone. Po solidnej dawce kalorii spaceruje miedzy masywnymi bogato zdobionymi i odrestaurowanymi kamienicami w centrum Kijowa, podziwiam klika budowli sakralnych i po raz pierwszy w tym roku kontempluje snieg. Wydawaloby sie, ze aura jest malo sprzyjajaca, ale humor mi dopisuje. Czas szybko mija, wiec wracam do hotelu, zbieram moje manatki i wsiadam z powrotem do metra. Teraz spacer z ciezszym bagazem po sniegu zabiera mi nieco wiecej czasu, ale i tak czekam jeszcze na odjazd Sky Busa spod dworca kolejowego. Wydawaloby sie, ze godzina 11:30 w niedziele to nie pora na przejazdzki metrem, ale podziemna kolejka po raz kolejny okazuje sie byc zatloczona, moze tak jest zawsze, ciezko mi powiedziec. Podczas mojego weekendowego pobytu w Kijowie w lipcu 2013 nie uswiadczylem specjalnie duzych potokow pasazerskich. Na lotnisku Boryspol (to nazwa rosyjska, po ukrainsku Boryspil) ruch jest znikomy, chociaz akurat do odprawy rejsu PLL LOT do Warszawy kolejka jest calkiem, calkiem, ale panie zza lady (Natasza i Olga) nic sobie z tego nie robia i z mina bezdusznych maszyn odprawiaja kolejnych pasazerow. Po nadaniu bagazu (tym razem bez incydentow jak w WAW) i odebraniu karty pokladowej przechodze kontrole bezpieczenstwa oraz paszportowa i rozpoczynam zwiedzanie czesci dla pasazerow. Lotnisko nie jest skomplikowane, ma bardzo prosty uklad urbanistyczny, architekt sobie nie zaszalal. Sa tylko dwa male punkty gastronomiczne oraz dosc spore sklepy wolnoclowe z alkoholem, tytoniem, perfumami i slodyczami. Najbardziej egzotycznie brzmia dla mnie nazwy destynacji, ktore oferowane sa z portu KBP: Tbilisi, Baku, Astana, Erywan; juz powoli ciesze sie na moja wyprawe do Baku w pazdzierniku 2015.

Kilka minut przed godzina 14 przed gatem numer 11 pojawia sie obsluga handlingowa, samolot z Warszawy przylecial przed czasem, deboarding odbyl sie sprawnie i mozna zajmowac miejsca. Tym razem podczas odprawy online wybralem miejsce przy przejsciu 6B, na pokladzie znowu 4-osobowa zaloga, tym razem szkoli sie mlody chlopak imieniem Jan oraz jedna z tych stewardes, ktora lecial dnia poprzedniego. Szef pokladu to starszy pan Andrzej Kozlowski, a kapitanem rejsu jest Jacek Krzysztoszek. Nad kijowskim lotniskiem zaczyna padac snieg, wiec po starcie dosc dlugo przebijamy sie przez chmury, by wreszcie osiagnac wysokosc przelotowa. Sam lot przebiega spokojnie i bez zaklocen, tym razem nie decyduje sie na zamowienie kanapki, czytam kolejne strony lotowskiego magazynu pokladowego. Kiedy docieramy nad Polske okazuje sie, ze niebo jest tutaj wypogodzone i ladujemy przy lekko juz zachodzacym sloncu. Tym samym lot 160. uznaje za zaliczony. Do zobaczenia za tydzien!

Ich bin ein Berliner / 08.11.2014 - 10.11.2014

Po tygodniu przerwy w lataniu ponownie melduje sie na Lotnisku Chopina w Warszawie. Czas odwiedzic moje ukochane miasto Berlin. Bilety kupilem juz w kwietniu, wiec do listopada musialem sporo poczekac, ale oplacalo sie, bo akurat trafilem na obchody 25. rocznicy Muru Berlinskiego. Okolo godziny 8:30 melduje sie przy stanowisku odprawy i bardzo szybko nadaje bagaz. Chwile pozniej jest za mna juz niemalze kilometrowa kolejka, wiec dobrze wycyrklowalem moment otwarica check-inu linii AirBerlin, ktora to dostane sie do stolicy Niemiec. Do tej pory z Warszawy zawsze jezdzilem do Berlina pociagiem Berlin-Warszawa-Express lub autokarem Polski Bus czy Simple Express, teraz czas na inny komfort i podniebna podroz. Czas na Okeciu uplywa mi w miare szybko, wsrod podroznych przewazaja Polacy, ktorzy leca do Berlina spedzic tam dlugi listopadowy weekend. Lot jest wykonywany malym samolotem Bombardier Dash Q-400, ktory dobrze znam juz z rejsow operowanych na trasach krajowych Eurolotu. Boarding rozpoczyna sie o czasie, schodzimy na dol do podstawionego autobusu i podjezdzamy nim pod stojacy juz na plycie lotniska samolot. Na tego typu lotach oprocz 2 pilotow mamy tylo dwuosobowa zaloge, czolo samolotu zajmuje pan, z tylu o pasazerow troszczy sie zas stewardessa. Zajmuje moje wybrane podczas odprawy online miejsce 3F (nieco inna numeracja miejsc niz w LO) i zanim rozpoczniemu kolowanie do progu pasa przegladam magazyn pokladowy AirBerlin, ale niestety nie robi na mnie najlepszego wrazenia. Zerkam takze na mape kierunkow obslugiwanych przez linie, najbardziej egzotycznie brzmia dla mnie loty na portugalskie Azory oraz na holenderskie Curacao. Personel pokladowy rozpoczyna tradycyjne safety demo, w tego typu samolotach instrukcja jest bardzo ograniczona, poniewaz nie ma prezentacji masek z tlenem oraz kamizelek ratunkowych (nie lecimy nad woda). Jeszcze wita sie z nami kapitan i za kilka chwil startujemy; tego dnia pogoda w Warszawie jest bardzo kiepska, zaraz po starcie wlatujemy w deszczowe chmury i przez ponad polowe lotu lecimy w gestym mleku, nie widac nic za oknem. Po osiagnieciu wysokosci przelotowej rozpoczyna sie serwis, do wyboru jest batonik lub chipsy oraz zimny lub goracy napoj, szalu nie ma, ale w porownaniu z PLL LOT i tak jest lepiej. W koncu zza chmur wychodzi slonce i widac ziemie, nie lubie przelotow w chmurach, kiedy mam jakiegos punktu odniesienia i jestem niejako zawieszony w przestrzeni. Po okolo kwadransie znizamy sie do ladowania, za oknami widac juz Berlin, przez Brandenburgie przemierzaja pociagi S-Bahn, w koncu przyziemiamy gladko na pasie startowym lotniska Tegel. Sprzed samolotu do terminala C zabiera nas autobus, dawno temu mialem okazje odlatywac z tego terminala, niestety, przypomina on niskobudzetowy barak, ale nie ma sie co dziwic, ze linia nie inwestuje w budynek, poniewaz po otwarciu lotniska BER port lotniczy TXL zostanie zamkniety na cztery spusty. Takie sa plany, ale ciagle opoznienia nie daja zadnej gwarancji terminu oddania glownego lotniska BER do uzytku. Dosc dlugo czekamy na bagaz, bo o podobnej porze laduja inne samoloty, a przepustowosc jest mocno ograniczona. Wreszcie na tasmie pojawia sie moja walizka i opuszczam terminal C, przechodze do glownego budynku dedykowanemu pozostalbym liniom lotniczym. Akurat trwa odprawa na rejs mojego bylego pracodawcy do Dohy, a na plycie lotniska widze samolot Mongolian Air, lecacy do Ulan Bator z miedzyladowaniem w Moskwie.                    

Autobus linii X9 jedzie do dworca ZOO bardzo sprawnie, udaje sie uniknac korkow i zbednych postojow, po uplywie niecalych 30 minut docieram na miejsce, a stamtad juz tylko rzut beretem do ulicy Uhlandstrasse, gdzie w hotelu Eden am ZOO mam zarezerwowany nocleg. Zanim jednak dotre na miejsce zatrzymuje sie na kakao (sic!), ciastko jagodowe i Veggieburger TS w Mcdonald’s i dopiero po posilku spacerkiem zmierzam do hotelu. Jest umiejscowiony w eleganckiej kamienicy na 2. pietrze, jestem tutaj pierwszy raz, miejsce calkiem klimatyczne i w samym centrum Berlina Zachodniego. Jesli jeszcze kiedys bede potrzebowal noclegu w tej czesci miasta, to z pewnoscia rozwaze ich oferte.
Teraz czas na spacer, na zakupowej alei Berlina Kurfürstendamm czuc juz swiateczna atmosfere, przy ulicy ustawione sa ozdobione kolorowymi bombkami choinki, w wystawach sklepowych wszystkie dekoracje nawiazuja do nadchodzacego Bozego Narodzenia. Na poczatku Ku’dammu oraz na koncu tej arterii ustawione sa olbrzymie postacie Mikolajow, ktore po zapadnieciu zmroku beda pieknie podswietlone. W mojej ulubionej kawiarni Starbucks Coffe sa juz dostepne w sprzedazy swiateczne napoje, w tym roku jako nowosc jest Honey & Almond Chocolate, oczywiscie musze jej sprobowac. Wieczorowa pora wybieram sie na spacer na Potsdamer Platz, akurat otworzyl sie tam juz jarmark bozonarodzeniowy, dzikie tlumy grzeja sie przy winie, delektuja sie swiatecznymi specjalami czy jezdza na karuzeli lub lodowej slizgawce. Kiedy kieruje sie w strone Bramy Brandenburskiej zauwazam, ze tlum wciaz gestnieje, nigdy nie widzialem w tym miejscu takiej ilosci ludzi, wtem zdaje sobie sprawe, ze zbliza sie 25. rocznica upadku Muru Berlinskiego i w zwiazku z tym wladze miasta zorganizowaly specjalny event. Na miejscu dawnej niemiecko-niemieckiej granicy, gdzie przez lata stal potezny mur, ustawiono lampiony w formie balonow, ktore nastepnego dnia poznym wieczorem zostana wypuszczone do nieba. Na scenie pod brama wystepuja niemieccy artysci z tamtych lat, echo niesie sie po pobliskim parku Tiergarten, przez ktory wracam w strone mojego hotelu. Po drodze zatrzymuje sie przy kolumnie Siegessäule, wkrotce potem docieram juz w okolice dworca ZOO i udaje sie na zasluzony odpoczynek przed nocna impreza.
Kolejne dwa dni uplywaja mi na spacerach po Berlinie, korzystam tez z mojego ulubionego metra i kolejki S-Bahn, zapowiadane stacje w jezyku niemieckim brzmia dla mojego ucha tak milo i kojaco, kto wie, moze kiedys Berlin bedzie moim nowym domem, bo nie ukrywam, ze cos ciagnie mnie do niemieckiej stolicy. W niedziele tancze do upadlego na imprezie w CafeMoskau, a w poniedzialek buszuje po supermarkecie HIT; czego tam nie ma, jak zwykle niemieckie artykuly spozywcze spelniaja moje kulinarne zachcianki, jest napoj Mezzo o smaku coli i malin, kokosowy batonik Kit Kat Chunky, jogurt Mueller Milk kokoso+Raffaello, ryz na mleku Mueller o smaku tiramius czy Crunchips o smaku cheeseburgera. W promocji trafiam na czekoladki Ritter Sport o najrozmaitszych smakach za jedyne 0,69 euro.

W poniedzialkowe wczesne popoludnie autobusem 109 spod dworca ZOO docieram na lotnisko Berlin Tegel, tym razem kierowca musi sie przeciskac przez korki, wiec niektorzy pasazerowie w autobusie nerwowo zerkaja na swoje zegarki, jak dobrze, ze przewidujaco zawsze wyjezdzam wczesniej. W terminalu C nadaje bagaz przy stanowiskach odprawy AirBerlin (wspolne dla wszystkich lotow odbywajacych sie z terminala C), odbieram karte pokladowa (yuppie, jest kolorowa i na twardszym papierze!) i przechodze sprawnie przez kontrole bezpieczenstwa. Lotnisko jest wyludnione, nie ma zadnych kolejek i sprawnie docieram do gate C60, gdzie po okolo dwoch godzinach oczekiwania zaczyna sie  boarding. Samolot Bombardier Dash Q400 jest zaparkowany tuz przed wyjsciem, zatem tym razem nie ma koniecznosci korzystania z autobusu. Na zewnatrz jest juz ciemno, wieje lekki wiatr, w samolocie jest zimno, ale w trakcie lotu powoli sie rozgrzewam. Tym razem na przodzie samolotu prezentuje sie stewardessa w firmowym plaszczu linii AirBerlin, z tylu zas w gustownym sweterku stacjonuje sympatyczny steward w poldlugich wlosach. Zwracam uwage na jego nazwisko na identyfikatorze, jest typowo niemieckie z „von”, a podczas serwisu pokladowego pan zwraca sie do mnie czysta polszczyzna, bez wyczuwalnego akcentu. Podejrzewam, ze ma dwujezycznych rodzicow i stad jego znakomita wymowa. Podczas lotu pod nami widac swiatla mijanych miejscowosci, tym razem sam lot trwa tylo godzinke i jest rownie lagodny jak lot do Berlina, w samolocie pusto, liczba pasazerow z pewnoscia nie przekroczyla 20 osob, wiec deboarding na warszawskim Okeciu przebiegl sprawnie i wszyscy zabrali sie do jednego autobusu. Samolot podchodzi do ladowania z mojej ulubionej strony i tym optymistycznym akcentem koncze ta krotka opowiesc. Do zobaczenia niebawem!