Aurora borealis / 16.11.2019 - 17.11.2019


W sobote popoludniowa pora pojawiam sie na gdanskim lotnisku, skad linia WizzAir zamierzam udac sie do Trondheim. Tam ostatnio zakonczylem eksploracje Norwegii, teraz chce przejechac nocnym pociagiem na trasie z lotniska w Trondheim do Bodø, ktore polozone jest juz za kolem podbiegunowym polnocnym i gdzie koncza sie tory norweskiej kolei. Na dalsza polnoc bezposrednio juz nie da sie dojechac...

Boarding rozpoczyna sie planowo, najpierw klasycznie zostaja zaproszeni pasazerowie z pierwszenstwem wejscia na poklad, potem nadchodzi moja kolej. Tradycyjnie na rejsach tanich linii do Norwegii dominuje typ pasazera "Polaka robola", w koncu Skandynawia i Wielka Brytania to tzw. klasyczne "cebula destination", z takim typem podroznika sie nigdy nie identyfikowalem. Mimo sporej liczby pasazerow niesamowicie szybko udaje sie ukonczyc boarding i startuje o czasie, lot trwa ok. 1 h 30 minut. Moja atencje przykuwa szefowa pokladu imieniem Maryna a scisle mowiac jej akcent; najpierw myslalem, ze ma jakas wade wymowy, ale kiedy sie przysluchalem, okazalo sie, ze to najprawdopodobniej jakas Czeszka. Prosze, prosze, jaki ten WizzAir multi-kulti. Sam lot nie wyroznia sie niczym szczegolnym, za to samolot Airbus A320 nie jest juz pierwszej mlososci, podloga jest brudna, siedzenia mocno zuzyte a odstepy miedzy nimi bardzo ciasne, ledwo sie mieszcze w fotelu. Zdecydowanie preferuje maszyny A321 z nowszego rozdania z cienszymi fotelami. Kiedy ladujemy, na niebie juz zachodzi slonce, zaszywam sie w kawiarni Starbucks na lotnisku w Trondheim i tam przy lekturze zagranicznej prasy i ksiazki czekam na nocny pociag relacji Trondheim-Bodø, ktory wjezdza na stacje punktualnie kilka minut po polnocy.  Moj wagon o numerze 5 jest pierwszym za lolomotywa, oblozenie jest bardzo niskie, zajmuje przydzielone mi miejsce przy oknie i po sprawdzeniu biletow przez konduktora gasnie swiatlo a ja zasypiam. Przebudzam sie dopiero po ok. 7 h, za oknem wciaz ciemno, dokola lezy snieg a pociag mija majestatyczne tunele wydrazone w gorach. Po dotarciu na miejsce odczuwam dosc mocno niska temperature, niby termometry podaja 3 stopnie na plusie, ale zimny wiatr znacznie wzmaga uczucie chlodu. Pierwsze chwile w Bodø spedzam w dworcowej kawiarni, ku mojemu zdziwieniu nie posiadaja w ofercie buleczek cynamonowych, te udaje mi sie znalezc dopoero w sklepie Narvesen, koszt jednej to ok. 15-20 NOK. Miasto jest niesamowicie senne, wszystkie punkty gastronomiczne sa zamkniete, kraze po oblodzonych uliczkach, czuje sie dosc surrealistycznie, malownicze domki, surowe gory, zimne morze i niemal zywej duzy na ulicy. Najbardziej okazale prezentuja sie flagowe hotele Scandic i Radisson Blu. Kilkanascie minut spaceru pozniej jestem juz na peryferiach Bodø, gdzie znajduje sie lotnisko. To jedno z tych lotnisk, na ktore dotrzemy pieszo bez koniecznosci korzystania z drogiego transportu. Lotnisko jest przytulne, zdecydowana wiekszosc polaczen stanowia loty krajowe linii SAS i Wideroe pomiedzy mniejszymi norweskimi osrodkami. Tymczasem laduje moj WizzAir z Gdanska i niebawem rozpoczyna sie boarding na moj rejs. Do zobaczenia, Norwegio! Chetnie wpadne jeszcze letnią porą!

Senegalskie klimaty / 09.11.2019 - 11.11.2019


W sobotni poranek o 4 rano melduje sie na lotnisku Berlin Tegel, po 3 dniach spedzonych w stolicy Niemiec czas ruszyc w dalszy etap podrozy, a mianowiecie przez Lizbone do Dakaru. Kolejka do odprawy linii TAP Portugal mimo niesamowicie wczesnej pory jest juz bardzo dluga, na szczescie korzystajac z przywileju karty Frequent Traveller w sojuszu Star Alliance moge odprawic sie przy stanowisku klasy biznes, gdzie akurat nie bylo nikogo. Pani nadaje bagaz i wydaje karty pokladowe a ja kieruje sie powoli w strone saloniku Lufthansy, ale musze jeszcze poczekac na jego otwarcie do 05:00. Sniadanko po nocy spedzonej w klubie smakuje wysmienicie, dla kurazu przed trzygodzinnym lotem jeszcze szklaneczka whisky i ruszam do kontroli bezpieczenstwa, gate 01A jest zlokalizowany niemal tuz za loungem LH. Trwa juz boarding, wszystko odbywa sie bardzo plynnie, dzieki czemu blyskawicznie udaje mi sie przejsc przez security i chwile pozniej jestem juz na pokladzie Airbusa A321neo, taka maszyba jeszcze nie lecialem, a mam okazje zajac miejsce 23D tuz obok wyjscia ewakuacyjnego, obok mnie tylko 1 miejsce, bo kolejne zajmuje juz stewardessa czuwajaca nd bezpieczenstwem lotu. Pogoda tego ranka jest paskudna, nieco nam zajmuje, nim maszyba wzniesie sie na wysokosc przelotowa a ciemne chmury beda pod nami. Rozpoczyna sie serwis pokladowy, dla pasaserow standardowej klasy ekonomicznej przewidziano dosc sucha kanapke oraz ciasto marmurkowe i napoje, ale jestem najedzony, wiec nie bede narzekal.

W Lizbonie czeka mnie calodzienna przesiadka, ruszam na miasto, delektuje sie w znanej mi cukierni tarteletka z mango oraz pastel de nata oraz porto i spaceruje po malowniczej portugalskiej stolicy cieszac sie z promieni jesiennego slonca. W godzinach wieczornych z powrotem jestem na lotnisku, na niecale 2 h przed odlotem na stronie przewoznika podmieniam sobie (juz za darmo) miejsce na 4D - jest to tzw. klasa economy xtra z wieksza przestrzenia na nogi (33" zamiast 28") oraz cieplym posilkiem, podczas gdy w tyle kabiny serwowana jest tylko przekaska. Gdyby nie lektura forum Fly4Free nie mialbym pojecia, ze jest taka mozliwosc.

Boarding przebiega bardzo sprawnie z podzialem na grupy, ale jest on prowadzony z uzyciem autobusu, z rekawa nie jest nam dane tym razem skorzystac. Podobnie rzecz ma sie po puntkualnym ladowaniu w stolicy Senegalu. Nocny rejs trwa nieco ponad 3,5 h, po serwisie (pyszny makaron!) zaloga przygasza swiatlo w kabinie, mnie jak to zwykle bywa nie udaje sie zdrzemnac, taka moja natura.

Kontrola paszporotwa nie trwa dlugo, standarowy zestaw pytan, skanowanie dloni oraz fotka, odebranie bagazu i juz jestem w Senegalu, teraz pozostaje dlugie oczekiwanie do rana na transport do miasta. To paradoks, ale pomimo wszechobecnej biedy dojazd na lotnisko bezposrednim autobusem ("navette") to rownowartosc ok. 50 zl - inna sprawa, ze nowe lotnisko w Dakarze (DSS) jest od miasta znacznie oddalone.  Taniej do miasta mozna dostac sie autobusami komunikacji publicznej odjezdzajacych spod wiezy kontroli lotow, ale jak na zlosc akurat w niedziele jest w Senegalu obchodzone "swieto proroka" i moj bus numer 401 nie przyjezdza na przystanek przez niemal 2 godziny, a poniewaz jestem bardzo mocno ograniczony czasowo, to decyduje sie wspoldzielic taxi do miasta wraz z Senegalczykami. Raczej nie polecam tej opcji, gdyz i tak odnioslem wrazenie, ze zaplacilem jak za zboze.

Po dotarciu do miasta mozna odniesc wrazenie, ze znajdujemy sie w Indiach, tylko ludnosc jest czarnoskora. Istny smrod,  brud i ubostwo. Ulice sa niemal do polowy zasypane piaskiem pustyni, na kraweznikach, pod baobabami wyleguja sie bezdomni, lepianki z blachy falistej groza zawaleniem. Nad miastem dominuja meczety a jedynymi w miare zadbanymi budynkami poza bankami i supermarketami sa teatr narodowy i dworzec kolejowy. A propos dworca, to w przyszlym roku planowane jest oddanie linii kolejowej z lotniska do miasta. Jej czesc juz funkcjonuje i ma sie dobrze.

Na ulicy toczy sie zycie, przy budynkach pasa sie kozy i wychudzone konie, kobiety robia w baliach przepierke a woda wylewana jest do kanalu sciekowego biegnacego przy jednej z arterii. Niesamowite wrazenia zapachowe gwarantowane...

Moim skromnym zdaniem jedynym wartym odnotowania miejscem w Dakarze jest plaza La voile d'Or - uwaga, wstep jest platny i kosztuje 2000 FCA (ok. 12 zl). Niech nie zwiedzie Was fakt, ze droga do niej wiedzie przez zabudowania portowe - to miejsce zaiste jawi sie jako rajska oaza, znajdziemy tam piekny bialy piasek, palmy, czysta wode, lezaki oraz dobrze zaopatrzona czesc kawiarniano-barowa. To jedna z piekniejszych plazy, ktore odwiedzilem, a tych mam juz nieco na swoim koncie.

W Senegalu z pewnoscia pomaga znacznie znajomosc francuskiego, praktycznie wszedzie zetkniemy sie z tym jezykiem, po angielsku mialem okazje rozmawiac tylko raz ze straznikiem granicznym.

Nie ukrywam, ze ta nieco mityczna destynacja (kojarzona glownie z rajdem Paryż-Dakar) bardzo mocno mnie zawiodla, spodziewalem sie eleganckich budowli z czasow kolonialnych a tymczasem zobaczylem niekonczace sie morze slumsow i blizej nieokreslonych bazarow. Szkoda, ze obecnie tak to wyglada. W Kenii rowniez nie bylo specjalnie wytwornie, ale to jednak niwsamowita roznica cywilizacyjna. Za to na plus wypadaja bardzo barwne stroje afrykanskich kobiet, mimo ciezkich warunkow bytowych sa one zadbane i trzymaja fason. Waka waka, it's time for Africa!