Happy Hanukkah! / 14.12.2019 - 15.12.2019

W sobotni poranek stawiam się na Lotnisku Chopina, przede mną ostatni lot tego roku, zupełnie przypadkiem padło kolejny raz na Izrael, tym razem jednak nie będzie to tak lubiany przeze mnie Tel Aviv, ale kurort nad Morzem Czerwonym, czyli Eilat, do którego od pewnego czasu latają tani przewoźnicy, a to wszystko dzięki subwencjom izraelskiego rządu. O 4 rano nie ma jeszcze praktycznie żadnych pasażerów i kontrola bezpieczeństwa oraz paszportowa odbywają się błyskawicznie. Oczekując na rejs do Eilatu (ETM) przypadkowo zauważam dawnego znajomego, okazuje się, że lecimy razem, aczkolwiek on zaraz po lądowaniu rusza na nurkowanie do Egiptu. Airbus A321 linii WizzAir tym razem nie jest mocno wypełniony, dużo miejsc jest wolnych i po starcie można swobodnie się przesiadać, Robert zaprasza mnie do swojego rzędu, ruszam na tył maszyny i zajmuję miejsce przy oknie. Warszawa o 6 rano przy bezchmurnym niebie prezentuje się wręcz zjawiskowo, za to niemal 4 godziny w samolocie do Eilatu minęło mi wyjątkowo szybko, gdyż miałem towarzysza do rozmowy.

Eilat wita nas piękną słoneczną aurą, są 24 stopnie. Wychodzimy z samolotu, na płycie lotniska nie czuć upału, jest sympatycznie i da się oddychać. W nowym terminalu lotniska Ramon znajduje się w sumie 8 stanowisk kontroli paszportowej, w sobotnie przedpołudnie (przypominam o trwającym szabacie) czynne jest jedynie 6 okienek, przy czym 2 z nich obsługują jedynie obywateli państwa Izrael. Podobnie jak to było na lotnisko im. Ben Guriona w Tel Avivie kilka osób zostaje zatrzymanych przez lotniskowch agentów ochrony jeszcze przed wejściem do budynku i muszą „się wyspowiadać”. Ja jestem tym razem na końcu kolejki, nieco to trwa i dopiero po ok. 40 minutach oczekiwania zostaję zaproszony do okienka, pani zadaje standardowe pytania „Czy jestem w Izraelu pierwszy raz?” i „Na jak długo przyjechałem?”, przegląda mój paszport i pyta o pieczątkę z Tunezji i na tym kończy się przepytywanie, dostaję niebieską karteczkę wjazdową do Izraela, wjeżdżam schodami ruchomymi na górę i już, tym razem wjazd do Państwa Żydowskiego był wyjątkowo prosty. Czas na poranną toaletę i zmianę garderoby, a następnie espresso w lotniskowej kawiarni, gdzie przy okazji rozmieniam szekle na drobne. Po kawowej przerwie nabywam w automacie firmy Egged bilet na miejski autobus do centrum Eilatu i kieruję się na parking, gdzie pasażerowie wsiadają już do pojazdów i ok. 30 minut później jestem już w nowoczesnym kurorcie. Kilka lat temu byłem w położonej po sąsiedzku jordańskiej Akabie i mocno mnie ona rozczarowała, a tutaj miło się zaskoczyłem. Po ulokowaniu się w Hotelu Adi od razu ruszyłem na plażę Neviot – piękny, jasny piasek, palemki, parasole, leżaki, morze, czego więcej chcieć od życia w grudniowe popołudnie? :) Po relaksie na plaży czas na coś na ząb – w Aroma Cafe decyduję się na kawę i ciacho a na kolację zamawiam falafel w picie, yummy! Wieczór to dla mnie leniwy spacer w okolicy rozświetlonej promenady.

Wstaję skoro świt, do mojego pokoju wpada ciepłe słoneczne światło, czas na pożywne śniadanie w hotelowej restauracji a następnie spacer do supermarketu w centrum handlowym One Shopping Center, którzy polecali użytkownicy forum Fly4Free – można tam relatywnie tanio nabyć np. sok z granatu lub hummus. W drodze powrotnej na świeżo wyciskany sok marchwiowy oraz bagietkę z szakszuką wstępuję do znanej mi dobrze sieciówki Cofix, tanio zaopatrzymy się tam we wszelkiego rodzaju kawy, soki i przekąski. Polecam serdecznie! Po wymeldowaniu się z hotelu ruszam po raz kolejny na plażę na ostatnią godzinę ze słońcem, chcę naładować baterie przed powrotem do szarej polskiej rzeczywistości...

Z mojego punktu widzenia najbardziej emocjonującą kwestią jest słynna spowiedź przed wylotem. Ponieważ dość często podróżuję, w paszporcie posiadam wiele pieczątek, w tym kilkanaście z krajów arabskich, spodziewałem się zatem niezłego grillowania przez pracowników lotniska. Niemal na równo 3 godziny przed startem rejsu Ryanair do Modlina (WMI) wysiadam z miejskiego autubusu numer 30, zmieniam w toalecie ubrania z letnich na zimowe i ustawiam się w odpowiedniej kolejce do "rozmowy". Kolejki są odpowiednio oznaczone numerami i destynacjami danego lotu. Przed ryanairowskim B737 do WMI startuje jeszcze Bergamo i Bratysława i to pasażerowie tych rejsów są w pierwszej kolejności kierowani do poszczególnych stanowisk do rozmowy. W hali odlotów wyznaczona jest duża przestrzeń przeznaczona na pulpity, przy których ma miejsce nasza "spowiedź". Moja kolej nadchodzi po ok. godzinie oczekiwania, samolot startuje za 2 h. Trafiam na młodego eleganckiego chłopaka, który na początek weryfikuje moje imię i nazwisko a następnie od razu lustruje pieczątki (mój paszport ma niespełna 3 lata) i pyta, ile dni byłem w Tunezji oraz w Egipcie. Byłem przygotowany na taki zestaw pytań, więc dzień wcześniej zrobiłem "rachunek sumienia" i przestudiowałem swoją historię podróży, ze szczególnym uwzględnieniem krajów arabskich. Po kilku pytaniach pan każe mi poczekać, zabiera paszport i krąży z nim raz po raz zagadując innych pracowników z pozostałych punktów kontrolnych. Inni przesłuchujący mają podobna strategię - zostawiają przesłuchiwanych na kilka minut samych ze swoimi myślami, a oni odchodzą z paszportami w dłoni, przekładają je, wertują, odkładają na stolik itd., coś niby sprawdzają. Odnoszę wrażenie, że to celowe zagranie tych służb, wydaje się, że nigdzie im się nie spieszy, cenne minuty lecą a kolejki rosną. Po kilku minutach oczekiwania tym razempodchodzi do mnie młoda dziewczyna (zwykle pracują tu młodzi ludzie) i zaczyna się kolejna częsć przesłuchania. Padają klasyczne pytania, kiedy przyjechałem, czy byłem sam, gdzie nocowałem a potem następuje wypytywanie o pieczątki z Tunezji, Egiptu i ZEA, mam podać daty i cel podróży, później po raz kolejny te same pytania o pobyt w Eilacie i wcześniejsze wizyty w Izraelu. Takie zadawanie co kilka minut tych samych pytań i sugerowanie nieco innych odpowiedzi to niezła taktyka, ale nie daję się złamać i dzielnie odpowiadam na pytania. Dziewczyna nie może się nadziwić, że intensywnie podróżuję, pyta, ile mam urlopu, kto zastępuje mnie w pracy i kto płaci za te wyjazdy. Potem znów odchodzi na bok i po powrocie padają już tylko pytania o bagaż. Dostaję na plecak przywieszkę z kodem kreskowym i fioletowym paskiem a także niebieską kartkę z 'security', gdzie naklejony jest także przydzielony mi kod, klasycznie kategoria numer 5, "niebezpieczny pasażer", wiec czeka mnie dość drobiazgowa kontrola bezpieczeństwa. Najpierw trzeba jeszcze podejść do stanowiska Ryanaira z wydrukowaną kartą pokładową i ową kartką od agentki z security i w końcu kierujemy się do pomieszczenia z napisem "departures", gdzie ma miejsce właściwa kontrola bezpieczeństwa. Po raz kolejny skanowane są nasze karty pokładowe i należy ustawic się w dwóch kolejkach. Teraz jak na dłoni widać, że tym razem wszyscy pasażerowie polskiej i słowackiej narodowości podpadli gospodarzom i zostali uraczeni kategorią numer "5". Dwie Rosjanki obsługujące kolejkę wyławiają ostatnich niedobitków lecących do Bergamo, później zaś przepuszczają Bratysławę i w końcu można wyłożyć zawartość bagażu na taśmę prowadzącą do kosmicznego skanera, który przypomina tubę, w jakiej przeprowadza sie zwykle rezonans magnetyczny czy tomografię. Skaner wygląda zaś tak:

https://www.leidos.com/products/reveal

Następnie badaniu na obecność materiałów wybuchowych poddawane są buty pasażerów (nie trzeba ich zdejmować, są “weryfikowane” papierkiem), można przejść przez klasyczną bramkę i oczekiwać na bagaż, który w moim przypadku był jeszcze sprawdzany od środka. Jak na złość akurat zacięła się owa kosmiczna maszyna, wezwano serwisanta z walizką i cała kontrola bezpieczeństwa została tymczasowo wstrzymana, a do pozostałych stanowisk ze „zwykłym” skanerem bagażu przechodzą jedynie szczęśliwcy w postaci rodzin z dziećmi i obywatele Izraela. W końcu po ok. kwadransie udało się przywrócić skaner do działania. Po przeskanowaniu mojego plecaka wyjęto z niego piórnik oraz japonki Havaianas i dodatkowo pocierano je papierkiem, by wykryć ew. kontakt z substancjami niebezpiecznymi. Nie było natomiast żadnego problemu z przewiezieniem płynów: miałem ze sobą małą buteleczkę wina oraz karton soku z granata. W końcu kobieta z obsługi informuje mnie, że mogę już przejść do kontroli paszportowej, gdzie w automacie po zeskanowaniu paszportu uzyskuję Exit Permit. Ohlala! :) A za dosłownie 5 minut rozpoczyna się boarding. Jak widać na moim przykładzie całość zajęła niemal 2,5 godziny, to chyba zdecydowanie najdłużej trwająca kontrola, jaką miałem okazję przejść w Izraelu, na lotnisku TLV poszło to zdecydowanie szybciej. Ale pewnie nie ma na to reguły.  Czas na start!

Bimbanie w Bilbao / 30.11.2019 - 01.12.2019

W sobotni Andrzejkowy poranek pojawiam sie na Lotnisku Chopina, przede mna przedostatni wypad weekendowy w tym roku. Jest on o tyle istotny, ze po przeleceniu 3 segmentow uzyskam przedluzenie statusu Frequent Traveller na kolejne 2 lata, zatem do lutego 2023 roku. Jest to bardzo istotna kwestia wobec sporych zmian w programie Miles & More, ktore Lufthansa zaplanowala na styczen 2021 roku. Przy stanowisku odprawy dowiaduje sie, ze moj lot ma male oblozenie i tak tez jest, miejsce 4D obok mnie na pokladzie Embraera 195 pozostaje wolne. Tym razem catering z racji sporu z firma cateringowa LSG wypada bardzo skromnie, zamiast croissanta czy kanapki oferowany jest jedynie batonik Duplo firmy Ferrero oraz napoje, na szczescie obfite sniadanie udalo mi sie zjesc w LOT-owskim saloniku. Rejs trwa ok. 1 h 20 minut, ladujemy w Monachium duzo przed czasem, do Terminala 2 monachijskiego lotniska docieramy autobusem, zaszywam sie w fotelu w Business Lounge’u i przy drugim sniadaniu robie przeglad prasy miedzynarodowej. Kolejny rejs Lufthansy zabiera mnie do miejsca docelowego podrozy jakim tym razem jest hiszpanskie Bilbao. Stolica kraju Baskow jest dosc malo znana w Polsce, a mnie od zawsze gdzies ta nazwa intrygowala, wiec postanowilem sprawdzic, co sie za tym kryje.
Po 2 h lotu Airbusem A320 ladujemy w deszczowym Bilbao, na szczescie bezposrednio spod drzwi lotniska do centrum kursuje autobus (cena biletu 3 EUR), wysiadam przy stacji metra (tak, Bilbao ma az 3 linie podziemnej kolejki), kupuje bilet w automacie i kwadrans ppzniej jestem juz w Barakaldo na przedmiesciach miasta, gdzie znajduje sie moj hotel Ibis. Niestety, akurat inny hotel tej sieci mieszczacy sie w centrum nie mial wolnych miejsc w wybranym przeze mnie terminie. Nie wyszlo mi to jednak na zle, gdyz obok hotelu znajdowalo sie bardzo duze skupisko sklepow wielkopowierzchniowych, McDonald’s oraz moja silownia McFit, gdzie udalem sie w niedzielny poranek po sniadaniu pocwiczyc.
Wieczorem kiedy deszcz przestaje padac udaje sie do centrum, jest sobota, dzikie tlumy przechadzaja sie po reprezentacyjnej alei Gran Via, przedswiateczny czas, niebawem Mikolajki, trzeba zatem kupic prezenty. Miasto jest pieknie udekorowane niebieskimi swiatelkami i choinkami, a w parku mozna pojezdzic na lyzwach na lodowisku lub zjesc churros w czekoladzie. Jest stosunkowo cieplo, powyzej 12 stopni, spaceruje po srodmiesciu, podziwiam piekna zabudowe oraz waskie ulice na starym miescie. Poniewaz aura dopisuje, do hotelu postanawiam wrocic pieszo, trasa przez dosc dlugi odcinek biegnie wzdluz nabrzeza rzeki, z gory mozna podziwiac lezace w dole miasto i jego swiatla.
Niedziela to ciag dalszy spacerow po miescie, w niemal pelnym sloncu prezentuje sie ono rownie dobrze jak wieczorem, miasto jest naprawde bardzo zadbane i cieszy oko, az dziw, ze Bilbao jest tak malo znane i nie przyciaga rzeszy turystow. Wielu osobom kojarzy sie zwykle z terrorystyczna organizacja ETA, o ktorej raz po raz mozna bylo uslyszec w latach 90. Tymczasem obecnie to bardzo przyjazne dla odwiedzajaczych miasto, majace wiele do zaoferowania (m.in. muzeum Guggenheima). Adios!

Aurora borealis / 16.11.2019 - 17.11.2019


W sobote popoludniowa pora pojawiam sie na gdanskim lotnisku, skad linia WizzAir zamierzam udac sie do Trondheim. Tam ostatnio zakonczylem eksploracje Norwegii, teraz chce przejechac nocnym pociagiem na trasie z lotniska w Trondheim do Bodø, ktore polozone jest juz za kolem podbiegunowym polnocnym i gdzie koncza sie tory norweskiej kolei. Na dalsza polnoc bezposrednio juz nie da sie dojechac...

Boarding rozpoczyna sie planowo, najpierw klasycznie zostaja zaproszeni pasazerowie z pierwszenstwem wejscia na poklad, potem nadchodzi moja kolej. Tradycyjnie na rejsach tanich linii do Norwegii dominuje typ pasazera "Polaka robola", w koncu Skandynawia i Wielka Brytania to tzw. klasyczne "cebula destination", z takim typem podroznika sie nigdy nie identyfikowalem. Mimo sporej liczby pasazerow niesamowicie szybko udaje sie ukonczyc boarding i startuje o czasie, lot trwa ok. 1 h 30 minut. Moja atencje przykuwa szefowa pokladu imieniem Maryna a scisle mowiac jej akcent; najpierw myslalem, ze ma jakas wade wymowy, ale kiedy sie przysluchalem, okazalo sie, ze to najprawdopodobniej jakas Czeszka. Prosze, prosze, jaki ten WizzAir multi-kulti. Sam lot nie wyroznia sie niczym szczegolnym, za to samolot Airbus A320 nie jest juz pierwszej mlososci, podloga jest brudna, siedzenia mocno zuzyte a odstepy miedzy nimi bardzo ciasne, ledwo sie mieszcze w fotelu. Zdecydowanie preferuje maszyny A321 z nowszego rozdania z cienszymi fotelami. Kiedy ladujemy, na niebie juz zachodzi slonce, zaszywam sie w kawiarni Starbucks na lotnisku w Trondheim i tam przy lekturze zagranicznej prasy i ksiazki czekam na nocny pociag relacji Trondheim-Bodø, ktory wjezdza na stacje punktualnie kilka minut po polnocy.  Moj wagon o numerze 5 jest pierwszym za lolomotywa, oblozenie jest bardzo niskie, zajmuje przydzielone mi miejsce przy oknie i po sprawdzeniu biletow przez konduktora gasnie swiatlo a ja zasypiam. Przebudzam sie dopiero po ok. 7 h, za oknem wciaz ciemno, dokola lezy snieg a pociag mija majestatyczne tunele wydrazone w gorach. Po dotarciu na miejsce odczuwam dosc mocno niska temperature, niby termometry podaja 3 stopnie na plusie, ale zimny wiatr znacznie wzmaga uczucie chlodu. Pierwsze chwile w Bodø spedzam w dworcowej kawiarni, ku mojemu zdziwieniu nie posiadaja w ofercie buleczek cynamonowych, te udaje mi sie znalezc dopoero w sklepie Narvesen, koszt jednej to ok. 15-20 NOK. Miasto jest niesamowicie senne, wszystkie punkty gastronomiczne sa zamkniete, kraze po oblodzonych uliczkach, czuje sie dosc surrealistycznie, malownicze domki, surowe gory, zimne morze i niemal zywej duzy na ulicy. Najbardziej okazale prezentuja sie flagowe hotele Scandic i Radisson Blu. Kilkanascie minut spaceru pozniej jestem juz na peryferiach Bodø, gdzie znajduje sie lotnisko. To jedno z tych lotnisk, na ktore dotrzemy pieszo bez koniecznosci korzystania z drogiego transportu. Lotnisko jest przytulne, zdecydowana wiekszosc polaczen stanowia loty krajowe linii SAS i Wideroe pomiedzy mniejszymi norweskimi osrodkami. Tymczasem laduje moj WizzAir z Gdanska i niebawem rozpoczyna sie boarding na moj rejs. Do zobaczenia, Norwegio! Chetnie wpadne jeszcze letnią porą!

Senegalskie klimaty / 09.11.2019 - 11.11.2019


W sobotni poranek o 4 rano melduje sie na lotnisku Berlin Tegel, po 3 dniach spedzonych w stolicy Niemiec czas ruszyc w dalszy etap podrozy, a mianowiecie przez Lizbone do Dakaru. Kolejka do odprawy linii TAP Portugal mimo niesamowicie wczesnej pory jest juz bardzo dluga, na szczescie korzystajac z przywileju karty Frequent Traveller w sojuszu Star Alliance moge odprawic sie przy stanowisku klasy biznes, gdzie akurat nie bylo nikogo. Pani nadaje bagaz i wydaje karty pokladowe a ja kieruje sie powoli w strone saloniku Lufthansy, ale musze jeszcze poczekac na jego otwarcie do 05:00. Sniadanko po nocy spedzonej w klubie smakuje wysmienicie, dla kurazu przed trzygodzinnym lotem jeszcze szklaneczka whisky i ruszam do kontroli bezpieczenstwa, gate 01A jest zlokalizowany niemal tuz za loungem LH. Trwa juz boarding, wszystko odbywa sie bardzo plynnie, dzieki czemu blyskawicznie udaje mi sie przejsc przez security i chwile pozniej jestem juz na pokladzie Airbusa A321neo, taka maszyba jeszcze nie lecialem, a mam okazje zajac miejsce 23D tuz obok wyjscia ewakuacyjnego, obok mnie tylko 1 miejsce, bo kolejne zajmuje juz stewardessa czuwajaca nd bezpieczenstwem lotu. Pogoda tego ranka jest paskudna, nieco nam zajmuje, nim maszyba wzniesie sie na wysokosc przelotowa a ciemne chmury beda pod nami. Rozpoczyna sie serwis pokladowy, dla pasaserow standardowej klasy ekonomicznej przewidziano dosc sucha kanapke oraz ciasto marmurkowe i napoje, ale jestem najedzony, wiec nie bede narzekal.

W Lizbonie czeka mnie calodzienna przesiadka, ruszam na miasto, delektuje sie w znanej mi cukierni tarteletka z mango oraz pastel de nata oraz porto i spaceruje po malowniczej portugalskiej stolicy cieszac sie z promieni jesiennego slonca. W godzinach wieczornych z powrotem jestem na lotnisku, na niecale 2 h przed odlotem na stronie przewoznika podmieniam sobie (juz za darmo) miejsce na 4D - jest to tzw. klasa economy xtra z wieksza przestrzenia na nogi (33" zamiast 28") oraz cieplym posilkiem, podczas gdy w tyle kabiny serwowana jest tylko przekaska. Gdyby nie lektura forum Fly4Free nie mialbym pojecia, ze jest taka mozliwosc.

Boarding przebiega bardzo sprawnie z podzialem na grupy, ale jest on prowadzony z uzyciem autobusu, z rekawa nie jest nam dane tym razem skorzystac. Podobnie rzecz ma sie po puntkualnym ladowaniu w stolicy Senegalu. Nocny rejs trwa nieco ponad 3,5 h, po serwisie (pyszny makaron!) zaloga przygasza swiatlo w kabinie, mnie jak to zwykle bywa nie udaje sie zdrzemnac, taka moja natura.

Kontrola paszporotwa nie trwa dlugo, standarowy zestaw pytan, skanowanie dloni oraz fotka, odebranie bagazu i juz jestem w Senegalu, teraz pozostaje dlugie oczekiwanie do rana na transport do miasta. To paradoks, ale pomimo wszechobecnej biedy dojazd na lotnisko bezposrednim autobusem ("navette") to rownowartosc ok. 50 zl - inna sprawa, ze nowe lotnisko w Dakarze (DSS) jest od miasta znacznie oddalone.  Taniej do miasta mozna dostac sie autobusami komunikacji publicznej odjezdzajacych spod wiezy kontroli lotow, ale jak na zlosc akurat w niedziele jest w Senegalu obchodzone "swieto proroka" i moj bus numer 401 nie przyjezdza na przystanek przez niemal 2 godziny, a poniewaz jestem bardzo mocno ograniczony czasowo, to decyduje sie wspoldzielic taxi do miasta wraz z Senegalczykami. Raczej nie polecam tej opcji, gdyz i tak odnioslem wrazenie, ze zaplacilem jak za zboze.

Po dotarciu do miasta mozna odniesc wrazenie, ze znajdujemy sie w Indiach, tylko ludnosc jest czarnoskora. Istny smrod,  brud i ubostwo. Ulice sa niemal do polowy zasypane piaskiem pustyni, na kraweznikach, pod baobabami wyleguja sie bezdomni, lepianki z blachy falistej groza zawaleniem. Nad miastem dominuja meczety a jedynymi w miare zadbanymi budynkami poza bankami i supermarketami sa teatr narodowy i dworzec kolejowy. A propos dworca, to w przyszlym roku planowane jest oddanie linii kolejowej z lotniska do miasta. Jej czesc juz funkcjonuje i ma sie dobrze.

Na ulicy toczy sie zycie, przy budynkach pasa sie kozy i wychudzone konie, kobiety robia w baliach przepierke a woda wylewana jest do kanalu sciekowego biegnacego przy jednej z arterii. Niesamowite wrazenia zapachowe gwarantowane...

Moim skromnym zdaniem jedynym wartym odnotowania miejscem w Dakarze jest plaza La voile d'Or - uwaga, wstep jest platny i kosztuje 2000 FCA (ok. 12 zl). Niech nie zwiedzie Was fakt, ze droga do niej wiedzie przez zabudowania portowe - to miejsce zaiste jawi sie jako rajska oaza, znajdziemy tam piekny bialy piasek, palmy, czysta wode, lezaki oraz dobrze zaopatrzona czesc kawiarniano-barowa. To jedna z piekniejszych plazy, ktore odwiedzilem, a tych mam juz nieco na swoim koncie.

W Senegalu z pewnoscia pomaga znacznie znajomosc francuskiego, praktycznie wszedzie zetkniemy sie z tym jezykiem, po angielsku mialem okazje rozmawiac tylko raz ze straznikiem granicznym.

Nie ukrywam, ze ta nieco mityczna destynacja (kojarzona glownie z rajdem Paryż-Dakar) bardzo mocno mnie zawiodla, spodziewalem sie eleganckich budowli z czasow kolonialnych a tymczasem zobaczylem niekonczace sie morze slumsow i blizej nieokreslonych bazarow. Szkoda, ze obecnie tak to wyglada. W Kenii rowniez nie bylo specjalnie wytwornie, ale to jednak niwsamowita roznica cywilizacyjna. Za to na plus wypadaja bardzo barwne stroje afrykanskich kobiet, mimo ciezkich warunkow bytowych sa one zadbane i trzymaja fason. Waka waka, it's time for Africa!

Niedziela w Turynie / 27.10.2019

Weekendowy wypad do Italii zawsze spoko, wiekszosc wloskich miast z siatki tanich przewoznikow latajacych z Polski mam juz zaliczone, ale a liscie uchowal sie m.in. Turyn, do ktorego wlasnie postanowilem sie tym razem udac. Jak to zwykle u mnie bywa byl to przejazd kombinowany: w sobotni wieczor udalem sie linia Ryanair z Modlina do Bergamo, gdzie na lotnisku spedzilem noc (wyjatkowo dluzsza o godzine z racji zmiany czasu). O poranku autobusem linii Terravision dotarlem na dworzec kolejowy Milano Centrale, bylo kilka minut po 6 rano i akurat otwieraly sie juz kawiarnie, a wiadomo nie od dzis, ze ziarna kaw wypalane we Wloszech to magia smaku. Okazalo sie, ze Starbucks Coffee pojawil sie juz na dworcu, wiec tam spedzilem milo czas przy kawie i croissancie z kremem pistacjowym w oczekiwaniu na pociag Italo Treno do Turynu. Kiedy wchodze na piekny marmurowy dworzec kolejowy jest w nim glosno jak w ulu, Wlosi naprawde duzo sie przemieszczaja. Znajduje na wyswietlaczu moj peron i udaje sie przez gate A na peron 7. Szybko zajmuje miejsce w nowoczesnym skladzie wyprodukowanym przez koncern Alstom. W pociagu jest niemal zupelnie pusto, po sprawdzeniu biletow wygodnie rozkladam sie na dwoch siedzeniach, podziwiam nieco krajobrazy za oknem a nieco sobie przysypiam. Na dworcu Torino Porta Nuova meldujemy sie zgodnie z rozkladem, to w sam raz pora na kolejna filizanke aromatycznego espresso oraz rogalik z marmolada - konsumpcja obowiazkowo przy barowej ladzie. Po uzupelnieniu kalorii odwiedzam jeszcze kiosk, gdzie zaopatruje sie w widokowki oraz znaczki pocztowe, na stacji mozna tez znalezc inne souveniry jak mangesy itd. W koncu czas wyjsc na piekne jesienne slonce, w ten weekend pogoda jest wyjatkowo laskawa, termometry w samo poludnie wskazuja ok. 23 stopnie i robi sie przyjemnie cieplo. Pierwsze korki kieruje do czynnego cala dobre supermarketu Carrefour, gdzie uzupelniam zapasy lokalnych przysmakow jak ciastka Pan di stelle, makarony firmy Barilla czy czekoladki Espresso Pocket od Ferrero. Kiedy plecak zostaje juz napakowany do oporu, ruszam na spacer na "stare miasto", gdzie znajdziemy m.in. katedre znana jako miejsce przechowywania caluny turynskiego. Delikatnie mowiac miasto niestety nie rzuca mnie na kolana, prezentuje sie poprawnie, jest podobne do tych miast, ktore juz widzialem, ale brakuje mu tego czegos, co byloby wyroznikiem na tle innych wloskich atrakcji.
W Turynie znajduje sie jednak takie miejsce, ktore podbilo moje serce, a mowa tutaj o Museo Lavazza, gdzie mozemy zapoznac sie z historia kultowej wloskiej marki kawy. Po uiszczeniu oplaty w wysokosci 10 euro dostajemy w dlon wirtualna filizanke i mozemy wkroczyc to niezwykle bajkowego swiata rodziny Luigiego Lavazzy. Muzeum wedlug mnie jest bardzo ciekawe, sporo  w nim atrakcji multimedialnych, a na sam koniec mozemy poczestowac sie pyszna kawa przygotowywana przez profesjonalnego bariste. Po wyjsciu z gmachu wpadam do pizze i chinotto do jednej z malych knajp w okolicy a nastepnie spacerkiem kieruje sie do dworca Torino Dora, skad lokalne pociagi GTT odjezdzaja na lotnisko TRN. Bilet kosztuje 3 euro, mozemy go kupic w automacie a przejazd trwa niecale 20 minut. O tej porze akurat nie odlatuje wiele samolotow, kontrola bezpieczenstwa na lotnisku przebiega sprawnie i juz jestem w czesci airside. Niestety, sama oferta gastronomiczna nie urzeka, czekam zatem cierpliwie na boarding mojego samolotu linii WizzAir do Krakowa. Flight Radar pokazuje mi, ze Airbus A321 z bazy w Krakowie niebawem wyladuje, boarding rozpoczyna sie nawet przed czasem i startujemy z Turynu niemal o czasie, by po ok. 1,5 h wyladowac bezpiecznie w porcie w Balicach. Sam rejs bardzo spokojny, po zmianie czasu kwadrans po starcie zrobilo sie ciemno, a poniewaz aura na trasie byla caly czas bardzo dora, to mialem mozliwosc dostrzezenia wielu samolotow  na niebie. Lubie to :) Jeszcze tylko podroz IC Lokietek do Warszawy i mozna odespac ten intensywny wypad...

Chicago - Kochaj albo rzuc! / 18.10.2019 - 21.10.2019


Wyjazd do Chicago chodzil mi po glowie od dawien dawna, ale niesamowicie ciezko bylo znalezc atrakcyjna cenowo oferte do tego miasta, ktore uchodzi za jedno z centrow biznesowych USA. W promocjach niemal zawsze jest Nowy Jork lub Kalifornia, ale Chicago i inne amerykanskie miasta pojawiaja sie stosunkowo rzadko, kiedy wiec udalo mi sie znalezc cene oscylujaca w granicy ok. 300 EUR na rejsy liniami Swiss & Austrian (przy wylocie i powrocie do Kopenhagi) nie musialem sie dlugo zastanawiam. Dolot do Kopenhagi odbylem na pokladzie PLL LOT, tani bilet udalo sie upolowac w promocji LOT.
Lot LX6 na trasie ZRH-ORD byl bardzo spokojny, po starcie dlugo lecielismy w chmurach, dopiero nad Wielka Brytania naszym oczom ukazalo sie slonce, ktore owarzyszylo mi niemal przez czas trwania calego rejsu. Skusilem sie na zamowiony wczesniej posilek koszerny, ale niestety mnie on rozczarowal, byl zapakowany w folie i zawieral plastikowe sztucce, najgorzej. Podczas lotu obejrzalem dwa francuskie filmy niedostepne w dystrybucji w Polsce a nastepnie wsluchiwalem sie w najnowsza plyte Willa Younga pt. "Lexicon". Co warto odnotowac, caly Airbus A330 byl oblozony niemal do ostatniego miejsca, zwrocilem uwage, ze na pokladzie lecialo bardzo duzo naprawde otylych facetow typu "bear" w w wieku ok. 40+. Jeden pasazer jeszcze napychal sie chipsami Pringles, a kiedy trzeba bylo rozlozyc stolik na obiad, to mu sie to nie udalo! Moge tylko wspolczuc starszej pani, ktora siedziala przez caly lot po prawicy tego jegomoscia.
Kontrola „immigration” w Chicago okazalo sie zwykla formalnoscia, caly proces jest bardzo usprawniony przez automaty, nastepnie blyskawiczna rozmowa z oficerem, jeszcze tylko odbior bagazu z tasmy, clo i juz jestem na terenie USA. Do centrum miasta mozna dostac sie wygodnie niebieska linia kolejki CTA, na moje potrzeby zainwestowalem w bilet dobowy kosztujacy 10 USD, ktory uprawnia do nieograniczonej liczby przejazdow srodkami transportu miejskiego w Chicago. Do centrum pociag jedzie okolo godziny, a kiedy juz wysiadamy w scislym downtown, glowe trzeba zadzierac do gory, by dobrze przyjrzec sie licznym wiezowcom tam stojacym. Nie ukrywam, ze najbardziej podobal mi sie drapacz chmur nalezacy do Trumpa. ;)
W samym Chicago polecam przede wszystkim Millennium Park a w nim fontanne i multimedialna ekspozycje Crown Fountain oraz Cloud Gate, czyli slynna „fasolke”, w ktorej mozemy sie przejrzec i bawic naszym aparatem fotograficznym, robiac sobie zdjecia w roznych ujeciach jak w krzywym zwierciadle. Bardzo blisko wspomnianego parku znajduje sie otwara w ubieglym roky kawiarnia Nutella Cafe sygnowana Ferrero, gdzie mozemy nie tylko wypic np. sspresso z nutka Nutelli, ale takze kupic nalesniki z bananami i Nutella czy uzupelnic nasze zapasy tego czekoladowego kremu. Ceny dosc wysokie, ale raz sie zyje. Poza tym odwiedzam oczywiscie filie Dunkin' Donuts, gdzie kosztuje specjalnych paczkow z okazji zblizajacego sie Halloween a w Starbucks Coffee delektuje sie Pumpin Spice Latte. Ewidentnie czuc jesien w powietrzu.
Powrotny rejs Austrian Airlines na pokladzie Boeinga B777 wspominam calkiem milo. Odpowiedni wczesnie wybrane miejsce podczas odprawy online pozwolilo mi i tym razem usiasc z przodu samolotu, co daje mozliwosc szybkiego skorzystania z serwisu pokladowego. Panie ubrane na krwisto czerwony kolor calkiem zgrabnie sie prezentowaly i byly mile, posilek obiadowy podano ok. godzine po starcie. Na monitorku obejrzalem jeden niemiecki film "Der Fall Collini", swietny thriller trzymajacy w napieciu. Niestety, oferta byla jeszcze bardziej uboga niz Swissa, dobrze, ze ponownie udalo mi sie posluchac Willa Younga, bo inaczej noc umilalby mi jednostajny szum silnikow. Szumnie zapowiadane sniadanie to poza napojami jeden duzy zapychajacy muffin, wygladalo to niesamowicie slabo i tak samo smakowalo, jak nigdy zostawilem niemal polowe porcji, wiedzac, ze niebawem zjem cos bardziej konkretnego w saloniku Austriana. I niby tak bylo, bo na sniadanie wjechala porcja jajecznicy, ale poza tym oraz pieczywem i dzemem nie ma tam zadnego wyboru, o serze czy wedlinach mozna zapomniec, podczas pory obiadowej takze nie mozna liczyc na zadne wytrawne dania. Najlepiej pod tym wzgledem prezentuja sie saloniki LH w Mediolanie i Atenach oraz w ich hubach. Polecam serdecznie a tymczasem wracam na poklad A321 do Kopenhagi, gdzie po krotkim oczekiwaniu na przesiadke wracam do Warszawy z kapitanem Krzysztofem Wieczorkiem na pokladzie PLL LOT.

Kawa po turecku / 04.10.2019 - 07.10.2019


Tradycyjnie juz, kiedy do Polski zawitala jesien, mam w zwyczaju wybrac sie w nieco cieplejsze rejony swiata, by naladowac baterie. W listopadzie ubieglego roku korzystajac z bardzo atrakcyjnych taryf low cost w linii UIA zaplanowalem sobie okoloweekendowa trase do Turcji: WAW-KBP-ESB & ADB-KBP-WAW. Stambul odwiedzilem juz kilkakrotnie, a chcialem odwiedzic kolejne duze miasta w tym kraju – padlo wiec na stolice Ankare oraz polozony na Morzem Egejskim Izmir. Na temat tego drugiego miasta ostatnio mialem okazje przeczytac reportaze „Wróżąc z fusów”, chcialem wiec zweryfikowac zawarte w nich poglady.
Wszystkie rejsy odbyly sie punktulanie, bez zadnych niespodziewanych przygod. Podczas odprawy online na rejs Kijow-Ankara system automatycznie przydzieli mi miejsce 15F w rzedzie ewakuacyjnym, wiec za friko lecialem w miejscu ze znacznie wieksza przestrzenia na nogi. Na rejsach operowanych Embraerem miejsca na nogi pod dostatkiem, w B737 juz nieco gorzej, ale akurat rejs do WAW trwa na tyle krotko, ze idzie wytrzymac. Na pokladzie darmowy serwis w postaci szklanki wody ;)
Obsluga na lotnisku Boryspol w Kijowie chyba sie juz uspokoila, nie miala miejsca "lapanka" w postaci sprawdzania i wazenia bagazu waga podreczna, za to agenci mogliby sprawdzac, ile osob na poklad wchodzi z kabinowkami. Boarding WAW-KBP trwal ponad 40 minut, samolot mial pelne oblozenie, a wiadomo, ze miejsca w schowkach nie sa z gumy. Gdyby podczas boardingu zwrocono na to uwage, to czesc walizek od razu trafilaby za darmo do luku, ostatni pasazerowie latali ze stewardesami po calym pokladzie upychajac walizki na polkach i skutecznie blokujac przejscie.
Zarowno Ankara jak i Izmir bardzo przypadly mi do gustu, to preznie rozwijajace sie osrodki miejskie, dobrze skomunikowane, w obu miastach mamy do dyspozycji metro, dojazd na lotniska takze nie powinien stanowic problemu a jego cena jest przystepna. Bedac w Turcji zdecydowanie trzeba napic sie kawy po turecku, serwuja ja nie tylko liczne kafejki, ale takze kawiarnie sieciowe jak Starbucks Coffee czy Nero. Poza kawa wszedzie obecna jest takze herbata (zwana tutaj „çay”), jest serwowana w szklaneczka tulipankach o dostaniemy sa na kazdym rogu i o kazdej porze. Do kawy badz herbaty polecam slodkosci w formie baklavy lub lokum, a na obiad obowiazkowo kebab – nie ma innej rady :D
Nie da sie ukryc, ze ceny zarowno na Ukrainie, gdzie mialem kilkugodzinna przesiadke i wybralem sie do Kijowa, jak i w Turcji, naleza do bardzo przyjemnych, na pewno nie wydamy tutaj fortuny. Nieco problemu mialem ze znalezieniem miejsca, gdzie mozna kupic pamiatki, w koncu udalo mi sie to na bazarze Kemeraltı Çarşıs, ale znalazlem tylko jedno stoisko oferujace widokowki! Na szczescie poczte mialem akurat nieopodal hotelu w Izmirze i szybko udalo mi sie tam zalatwic formalnosci. Na zakupy spozywcze polecam bardzo dobrze zaopatrzone supermarkety sieci Migros, znajdziemy tam m.in. slodkie i slone przysmaki firm Ülker i Eti.

W Ankarze nie mialem wiele okazji na zwiedzanie, gdyz dotarlem do tureckiej stolicy dopiero w poznych godzinach popoludniowych, ale grod Ataturka zrobil na mnie pozytywne wrazenie. Lot krajowy zarezerwowalem na stronie linii Turkish Airlines, wiekszosc ich polaczen krajowych omijajacych hub w Stambule jest wykonywana przez spolke corka Anadolu Jet operujaca na Boeingach 737. Udalo mi sie upolowac bardzo korzystna taryfe za 101 lirow tureckich (ok. 70 zl) jak na trwajacy godzine rejs krajowy, z bagazem rejestrowanym oraz poczestunkiem (kawa, herbata, woda oraz kanapka/slona przekaska) jest to cena wrecz rewelacyjna.W Izmirze polecam serdecznie nadmorska promenade, spacer z centrum nad morze zajmie nam mniej niz kwadrans a recze, ze przejsc sie warto. Deptak wzdluz morza prezentuje sie bardzo dobrze, jest elegancki, czysty, znajdziemy tam wiele lawek, specjalne drewniane laweczki wystajace nad powierzchnie wody, jest pieknie wystrzyzony trawnik a takze specjalnie usypany kopiec z trawiastych schodow, na ktorych mozna usiasc czy sie wrecz polozyc. Na nabrzezu znajdziemy takze dosc bogate zaplecze restauracyjne a nawet mala galerie handlowa, gdzie mozna nieco odpoczac lub zrobic zakupy. Wzdluz promenady posadzone sa palmy, a jesli rozbola nas nogi, to mozemy wsiasc do niskopodlogowego tramwaju pedzacego po zielonym torowisku. Centralnym placem miasta jest Wieza Zegarowa, wokol ktorej stale kreci sie mnostwo przechodniow.
Weekendowy pobyt w Turcji to urlop w sam raz dla kogos intensywnie podrozujacego jak ja, okazja do blogiego relaksu przy wciaz pieknej pogodzie, kiedy w Europie juz mamy jesienna slote. A tymczasem do zobaczenia na pokladzie za 2 tygodnie!

Charkow w sam raz na weekend / 21.09.2019 - 22.09.2019


Sobotni poranek to dobry czas na poczatek weekendowego wypadu na Ukraine. Korzystajac z polaczen linii WizzAir udalo mi sie stworzyc weekendowke na trasie Katowice-Charkow-Wroclaw, dni urlopowe sa dla mnie na wage zlota, rejsy weekendowe to moja specjalnosc, szkoda tylko, ze mieszkajac w Warszawie musialem tym razem korzystac z polaczen „zamiejscowych”, ale taka jest czasem cena podrozowania. Charkow wielu osobom pewnie kojarzy sie z ostatnim konfliktem zbrojnym miedzy Rosja u Ukraina, tymczasem na miejscu okazuje sie byc zupelnie bezpiecznie. Mnie zas Charkow zapadla w pamiec z racji slynnej juz kontuzji goleni prawej prezydenta Aleksandra Kwasniewskiego. Pamietacie? :-P
Rejs linii WizzAir na trasie KTW-HRK jest dla mnie nieco wyjatkowy, to bowiem moj 500. lot w zyciu, swietuje moj maly jubileusz w powietrzu i postanowiam go uczcic kawa na pokladzie „rozowej landrynki”. :D Lot przebiega zgodnie z planem, miejsce 26E niestety nie jest zbytnio komfortowe, ale ok. 1 h 40 minut lotu jest do przezycia. Na deser czeka nas jeszcze odejscie na drugi krag, to juz trzecie moje przerwane podejscie do ladowania w ostatnim czasie, emocje zatem gwarantowane. Po wyjsciu z rozowego Airbusa pieszo docieramy do budynku terminala, tam nastepuje szybka kontrola dokumentow i juz znajduje sie w hali przylotow, gdzie czeka calem spora grupka osob oczekujacych na swoich bliskich, na pokladzie byli niemal wylacznie obywatele Ukrainy, nic wiec dziwnego, ze pojawia sie taki tlumek. Po wyjsciu kieruje sie do kawiarni, przy americano i rogaliku z malinami relaksuje sie po rejsie a pozniej juz docieram napobliski  przystanek trolejbusa numer 5, skad za jedyne 6 hrywien docieram do centrum miasta (petla przy ul. Uniwersyteckiej). Pierwsze wrazenia z podrozy trolejbusem to szerokie arterie z postsowieckimi blokami, sporo blaszanych hal, budek i przybudowek masci wszelakiej, na ulicy pelno rozklekotanych pojazdow (zdezelowane tramwaje typu Tatra), ale tez i nowoczesniejszych aut, przypomina mi to nieco Polske lat 90., mozna cofnac sie w czasie lecac z Polski stosunkowo niedaleko. Jak dobrze, ze juz nie trzeba ogladac takiej rzeczywistosci. Trzeba jednak przyznac, ze w Charkowie preznie dzialaja 3 linie metra, Warszawie do takiej siatki polaczen jeszcze daleko.
Pobyt na Ukrainie to dla mnie przede wszystkim okazja do skosztowania specjalow lokalnej kuchni w Puzatej Chacie (barszcz ukrainski, kotlet kijowski, pierozki) czy kawiarnianej sieciowce Lviv Croissants serwujaca kawe oraz rewelacyjne rogaliki z bardzo urozmaiconym nadzieniem. Kawiarnie na Ukrainie znajdziemy niemal na kazdym kroku, od malych stoisk w podziemiach metra do nowoczesnych lokali rozsianych po miescie (np. Aroma Kava, Sweeter, Kulynychi). Z zewnatrz odwiedzam liczne cerkwie, ich zlote kopuly i kolorowe fasady maja w sobie cos magicznego, przyciagaja z daleka swoim blaskiem. Uwage zwracaja liczne i czyste parki, warto tez sprawdzic, jak dzisiaj prezentuje sie gmach Dzierżpromu, ktory stanowi doskonaly przyklad architektury sowieckiej wczesnego ZSRR. Samo miasto nie ma w sobie moze zbyt wiele uroku, jednak dla mnie kazda odskocznia do innego miejsca to bardzo dobra forma rozrywki. Warto skorzystac, jesli mamy taka mozliwosc.
Rejs powrotny w niedzielny wieczor do Wroclawia rowniez jest bardzo mocno wypelniony, gro podroznych stanowi kwiat ukrainskiej emigracji, tym razem na szczescie mam miejsce 9C, wiec moge chociaz lekko rozprostowac nogi. Kapitan Adam Dziki gladko prowadzi wieczorny rejs do Wroclawia, niemal przez caly lot widac pod nami swiatla mijanych miejscowosci, niebo jest bezchmurne i nie wystepuja turbulencje a we Wroclawiu ladujemy sporo przed czasem, dzieki czemu bez problemu docieram na czas na dworzec na nocny pociag IC Karkonosze. Do zobaczenia na pokladzie i na Ukrainie juz niebawem!

Viva Colombia! / 30.08.2019 - 04.09.2019



W Polsce wakacje mają się ku końcowi, po dwóch letnich miesiącach spędzonych w biurze czas wyruszyć w drogę do Ameryki Południowej, tym samym odwiedzając ostatni kontynent w tym roku. Jak to mam w zwyczaju bilet na trasę Birmingham-Zurich-Sao Paulo-Bogota & Bogota-Miami-Zurich-Birmingham miałem zakupioną już w grudniu ubiegłego roku korzystając z błędu cenowego linii Swiss i Avianca (okazja trafiła się tradycyjnie dzięki uprzejmości forum Fly4Free) – koszt takiego biletu opiewał na niecałe 300 GBP, więc to nie lada gratka...

Lot samolotem typu Boeing 777 linii Swiss do São Paulo był pełny, wszystkie miejsca w mojej okolicy były zajęte, podczas lotu udałem się na krótki spacer do kuchni na końcu kabiny (po ulubione whisky z colą), również i tam kabina pasażerska była mocno zatłoczona. W ostatnim czasie nie widziałem tak szczelnie wypełnionych samolotów i miałem dużo miejsca na nogi, tym razem 11 godzin spędziłem w dość bojowych warunkach. Niestety rozrywka pokładowa pogorszyła się w całej grupie LH, muzyka pochodzi od prawie całkowicie nieznanych autorów, filmy przedstawiają się już nieco lepiej, widziałem dwa tytuły niedostępne w szerokiej dystrybucji w Polsce - Greta z Isabelle Huppert i Cold Pursuit. Swiss nieco wynagrodził mi niewygody, z racji posiadania statusu Frequent Traveller w programie Miles & More sojuszu Star Alliance stewardesa podarowała mi kubek z wizerunkiem samolotu i szwajcarskimi czekoladkami w środku, bardzo miły gest. Pochwalę także i kolumbijską linię Avianca, przed lotem z São Paulo do Bogoty personel naziemny lotniska po angielsku wywołał mnie do bramki, przy tym poprawnie wypowiedział moje imię i nazwisko. Chcieli się upewnić, że nie nadawałem bagażu rejestrowanego, bo mieli dzwonić do sortowni i sprawdzić, czy mi go przeładowali. Na szczęście nie było takiej konieczności. Poza tym na pokładzie w systemie rozrywki pokładowej oferowano do obejrzenia m.in. polski film "Zimna Wojna", respekt! Ja akurat wybrałem niemiecki film "100 rzeczy" traktujący o konsumpcjonizmie.
O ile sama Bogota niestety nie przypadła mi do gustu, bo była szara, bura i ponura, takie miasto, które lata świetności ma dawno za sobą, to Cartagena prezentuje zupełnie inny wymiar wypoczynku. W otoczonym murami starym mieście znajdują się wąskie uliczki z niesamowicie kolorowymi fasadami domów, można podglądać życie mieszkańców, zasiąść w cieniu przy pysznej kolumbijskiej kawie Juan Valdez (polecam tinto). Poza tym w Cartagenie bez problemu znajdziemy sklepy z pamiątkami (w Bogocie było to niesamowicie problematyczne), większy asortyment w sklepach a przede wszystkim panuje tu zdecydowanie lepsza pogoda. W Bogocie lokalna ludność chodziła w kurtkach puchowych i czapkach zimowych przy ok. 15-20 stopniach…
Za to na uwagę w Bogocie zasługuje wydajny transport publiczny Transmilenio w postaci specjalnych szybkich autobusów jeżdżących buspasami wytyczonymi na środku jezdni. Działa to całkiem sprawie dzięki kartom „Tu Clave”. W Kolumbii metro znajdziemy jedynie w Medellin, mieście Pablo Escobara. Generalnie z racji braku linii kolejowej oraz kiepskich dróg w Kolumbii dominuje transport lotniczy, co kilkanaście minut mają miejsce loty kilku linii miedzy różnymi miastami w kraju.


Cartagena to przede wszystkim plaże, na których możemy spotkać całe morze ludzi, gdzie gra donośna muzyka a atmosfera jest niczym na jarmarku, gdyż przez plażę (uwaga, ciemny piasek jak na Kanarach!) non-stop przechadzają całe tabuny sprzedawców badziewia wszelakiego: woda, piwo, lody, przekąski, okulary, bransoletki, masaż aloesem, balony, papierosy i Bóg jeden wie, co jeszcze mają w asortymencie. Strategicznie wybierałem dobrą miejscówkę poza ich głównym szlakiem na plaży Bocagrande. Zaraz za tą plażą jest główna ulica a po drugiej stronie stoją dumnie smukłe nowoczesne wieżowce, czyli to, co lubię najbardziej. Najciekawsza "nowością" na plaży w Kolumbii jest wygląd parawanów które wyglądają niesamowicie szkaradnie a siedzi się od nimi na ... plastikowych krzesełkach! Cóż za udogodnienie :D Niestety, w krajach rozwijających się plastik i tandeta królują. Na szczęście widoczki niczego sobie rekompensują mi te estetyczne koszmarki rodem z bazarowych szczęk. Na plaży raczej sami tubylcy, czyli Latynosi i Murzyni - ich na wybrzeżu mieszka duzo z przyczyn historycznych - tutaj przybijały do brzegu statki z niewolnikami z Afryki do pracy w koloniach.
Z racji huraganu Dorian nadciągającego nad Florydę Swiss zdecydował się odwołać mój rejs z Miami do Zurychu, wobec czego zostałem darmowo przebukowany na rejsy Lufthansa na trasie BOG-FRA-BHX. W związku z tymi zmniejszył mi się czas podróży i dodatkowa przesiadka w USA wypadła z planu, za o uzyskałem wyższą klasę rezerwacyjną a w konsekwencji upgrade do Economy Premium, nie powiem, na prawie 11 h rejsie robiło to znaczą różnicę. Miło było zaznać nieco luksusu na koniec urlopu…

Arabskie klimaty / 19.06.2019 - 23.06.2019


Zwykle kiedy w Polsce ma miejsce dlugi weekend, ja melduje sie w pracy i w ten sposob zyskuje dodatkowy dzien wolnego do puli urlopowej, ale tym razem postanowilem zrobic wyjatek od reguly i udaje sie na krotki wypad juz w srode. O 04:00 rano na Lotnisku Chopina jest jeszcze pusto, ale na plecach czuc juz oddech licznych pasazerow rejsow czarterowych – mam nad nimi te przewage, ze nie stoje w kolejce do nadania bagazu, gdyz tym razem podrozuje tylko z bagazem podrecznym w taryfie First Minute linii Ukraine International Airlines. Samolot  do Kijowa KBP (z nocowania w WAW) znajduje sie juz przy gate, ale jak na zlosc boarding znacznie sie w tym dniu opoznia. Punktualny start jest dla mnie o tyle istotny, ze niecale 2 h pozniej mam odlot rejsu UIA do Kairu, ktory jest na oddzielnej rezerwacji, wiec w przypadku opoznienia rejsu przylotowego zostaje w czarnej d****. W koncu udaje sie jakos zapakowac wszystkich pasazerow i wystartowac w kierunku wschodnim, a na samym lotnisku Boryspol mam jeszcze nawet czas na kawe o przeglad pasazerow odlatujacych moim rejsem. Okazuje sie, ze samolot B737 jest bardzo mocno wypelniony, kiedy odbijam karte pokladowa pojawia sie komunikat „seating issue” i zostaje mi wydrukowana nowa karta z miejscem 1B. Niestety, nie byl tu upgrade, a raczej downgrade, gdyz okazuje sie, ze przydzielone mi miejsce zwykle jest zlozone i funkcjonuje w klasie biznes jako „przegrodka” miedzy dwoma siedzeniami gwarantujac pasazerom wieksza swobode. Z moich obserwacji wynika, ze wspomniane miejsce ma zdecydowanie inne parametry niz fotel standardowy, sam ledwo sie w nim zmiescilem, a musze przyznac, ze moje gabaryty do obfitych na pewno nie naleza. 3 godziny w tym samolocie to droga przez meke, oczywiscie o posilku mozna tylko pomarzyc. Kiedy juz dolatujem nad Afryke wypatruje przez okno sladow egipskiej stolicy, z gory ladnie widac piramidy, meandry Nilu oraz rozmiar tej aglomeracji. Spodziewalem sie barakow i budynkow z blachy falistej, a tymczasem Kair moze pochwalic sie pieknymi gmachami i wiezowcami, takze samo lotnisko do najbrzydszych nie nalezy. Niestety, komunikacja publiczna mocno kuleje, zdecydowanie polecam zaprzyjaznic sie z Uberem, ktory w przystepnej cenie dowiezie nas do centrum miasta. Moge z czystym sumieniem polecic nocleg w butikowym hotelu Tahrir Plaza Suites, miejsce ma niesamowity potencjal i prezentuje sie rewelacyjnie, kazdy pokoj poswiecony jest innego bostwu, pokoje sa eleganckie, dobrze wyposazone, a rano serwowane jest w nich sniadanie kontynentalne. Dawno tak pozytywnie sie nie zaskoczylem.
Kair to przede wszystkim piramidy, kiedy srodowego wieczora docieram do Gizy (polecam przejazdzke metrem!) wejscie do glownego kompleksu jest juz zamkniete, ale monumentalne ostroslupy sa dobrze widoczne z daleka. W Kairze zwraca uwage ruch uliczny, tutaj pieszy takze jest bez szans, wszyscy kierowcy notorycznie uzywaja klaksonow  a co ciekawe nagle na jezdnie moze wparowac ... wielblad :D Wrazenia niezapomnianie! Nie bylbym soba gdybym nie udal sie do hipermarketu Carrefour, po wyjsciu z ktorego czulem sie obladowy niczym wspomniany wyzej wielblad. Na kolejny odcinek trasy Kair-Dubaj przysluguja mi az dwie sztuki bagazu rejestrowanego, wiec moge pozwolic sobie na wieksze zapasy. Oczywiscie pojawienie sie bialego turysty w busiku do stacji metra to nie lada sensacja, wiec na poczatku niemal wszystkie pary oczu skierowane sa na mnie, ale w koncu lokalsi sie przyzwyczajaja do mojej obecnosci i kontynuuje podroz bez natretnej obserwacji. Musze przyznac, ze o ile Egipcjalnie momentami potrafili byc nachalni i glosni, to nikt przez caly pobyt mnie nie oszukal, wydawano reszte, nie probowano doliczyc dodatkowych oplat itd. a w urzedzie pocztowym obsluzono poza kolejnoscia (widokowki dotarly do Polski w ciagu tygodnia). Poza hotelem polecam takze kawiarnie La Poire w poblizu placu Tahrir (pyszne ciasta oraz rozne rodzaje kaw w naprawde przystepnej cenie), nie polecam za to Muzeum Starozytnosci, gdzie mozna poczuc sie jak w zatechlej pracowni biologicznej w polskiej szkole, prezentowane ekspozycje zupelnie mnie nie zainteresowaly, a Egipcjalnie za wstep dla turystow nieco sobie licza.
Wieczor to noc pelna emocji, po raz pierwszy mialem bowiem okazje przeleciec sie liniami Emirates, ktore slyna z bardzo wysokiego poziomu obslugi na pokladzie. I rzeczywiscie, serwis jest godny linii 5-gwiazdkowej, obsluga dwoi sie i troi, zagaduje, serwuje alkoholowe drinki oraz podwojna porcje kolacji a na deser przesympatyczny pan steward zegna sie po polsku mowiac „Do widzenia”. Bardzo mily gest (Zaznaczam, pan nie byl Polakiem!) Do tego oczywiscie wyborna rozrywka pokladowa, az szkoda, ze rejs trwaj jedynie 3 godziny.
Dubaj mialem okazje odwiedzic przed paroma laty, teraz to taka sympatyczna rewizyta polaczona z kapielami w basenie na dachu hotelu Dusit Thani, plazowaniem, zakupami oraz nowymi punktami w postacji wizyty na szczycie Burj Khalifa oraz w meczecie w Abu Dhabi. Widok z najwyzszego budynku swiata podczas zachodu slonca robi wrazenie, ale zdecydowanie bardziej podoba mi sie Wielki Meczet Szejka Zajeda w Abu Dhabi, ktorego biel przy pelnym sloncu az bije po oczach. Arabska ornamentyka, przepych a jednoczesnie nowoczesne rozwiazania doskonale obrazuja to, jak obecnie wygladaja Zjednoczone Emiraty Arabskie. Ponad 40-stopniowy upal daje sie we znaki, ale to w sumie jedyna niedogodnosc, ktora odczuwam podczas pobytu w Dubaju. Rejs powrotny UIA na szczescie udaje sie jakos przetrwac, tym razem oblozenie jest sporo mniejsze i nie ma problemu z przestrzenia na nogi 😊 A w drodze powrotnej podczas przesiadki w Kijowie ruszam do miasta, gdzie konsumuje przysmaki w Puzatej Chacie. Omomom!

Norweskie letnie noce / 14.06.2019 - 15.06.2019


Wycieczka weekendowa do Norwegii a zwlaszcza podroz nocnym pociagiem na trasie Oslo-Trondheim od dawna czekaly w kolejce do realizacji. W koncu udalo mi sie tak zaplanowac pobyt, by nie wykorzystac puli urlopowej, gdyz przy licznych podrozach czas kazdy dzien jest na wage zlota. W piatkowy poranek zameldowalem sie na lotnisku w Modlinie, skad punktualnie odlecialem linia Ryanair do Oslo Torp. W Ryanairze jak to zwykle bywa zaraz po starcie rozpoczal sie handel obnosny, sprzedaz zdrapek i chinskich zupek, mnie znacznie bardziej interesowaly piekne widoki za oknem. Po raz pierwszy mialem okazje podziwiac z lotu ptaka i do tego w pelnym sloncu Polwysep Helski, nawet nie przypuszczalem, ze tak pieknie sie prezentuje. Po ladowaniu w lotniskowej kawiarni zaopatruje sie w kawe i kanelbulle i zabieram sie do pracy, po 16:00 wylaczam laptopa i ruszam na spacer do pobliskiego Sandefjord, dokad kilka lat temu wybralem sie na jednodniowke. Wtedy Norwegie odwiedzalem zima, a tym razem trafilem na piekna letnia aure. W Sandefjord przy parku miejskim i jeziorze akurat trwal festyn sportowy, poogladalem sobie Norwegow grajacych w pilke siatkowa, w drodze powrtotnej do Torp odwiedzilem jeszcze supermarket, gdzie zaopatrzylem sie w prowiant na nocna podroz. Lokalny pociag w kierunku Oslo punktualnie pojawia sie na peronie, mijam niewielkie miasteczka, trasa jest dosc malownicza, zerkam jednak na zegarek, mam bowiem niecale pol godziny na przesiadke na pociag do Trondheim a moj pociag lapie okolo kwadrans opoznienia. W koncu docieram na glowny dworzec w Oslo, sklad do Trondheim jest juz podstawiony, mam jeszcze chwile, by w minimarkecie 7/11 kupic kubek goracej kawy. Punktualnie ruszam w nocna podroz, wagon bezprzedzialowy jest niestety dosc mocno zatloczony, nie ma mowy o wolnym miejscu obok, ze zmeczenia szybko zasypiam, wczesniej w wagonie barowym odbieram darmowy zestaw (poduszka, koc, opaska na oczy, zatyczki do uszu) i udaje mi sie z niewielkimi przerwami przekimac do rana. Wrazenie robi dzien polarny, przez cala noc ani na chwile nie zaszlo slonce, zawislo wprawdzie nisko nad horyzontem, ale nie schowalo sie zupelnie – zjawisko w Polsce niespotykane. Rozowe niebo o godzinie 1 czy 2 w nocy to cos pieknego, polecam kazdemu, teraz marzy mi sie noc polarna i zorza, czyli aurora borealis. Podrozowanie pociagiem po Norwegii do naprawde znakomity sposob na przemierzanie sporych odleglosci w komfortowych warunkach, a jesli zdecydujemy sie na zakup biletu w taryie „minipris” odpowiednio wczesniej, to taka wycieczka bedzie nas kosztowala naprawde grosze. W tym celu warto sledzic strone przewoznika VY.
W Trondheim moj pociag melduje sie nawet przed czasem przed 7 rano, dworzec kolejowy jest polozony urokliwie przy wodzie, w sklepie na stacji zaopatruje sie w kolejna kanelbulle i ruszam spacerem przez miasto. W miescie zdecydowanie warto obejrzec domki stawiane na palach oraz starowke, gdzie w waskich uliczkach czas biegnie niespiesznie, a kolorowe lokale zapraszaja do skorzystania i napawania sie chwila. Przez caly dzien utrzymuje sie piekna letnia aura, robie jeszcze rundke w okolice przystani przy dworcu kolejowym, gdzie ze specjalnych punktow widokowych mozna podziwiac piekna granatowa ton morska i wdychac charakterystyczny dla takich miejsc zapach. Dla fanow komunikacji ciekawostka – to wlasnie w Trondheim znajduje sie najdalej na polnoc polozona linia tramwajowa na swiecie, mozna sie przejechac dosc zabytkowym jak na standardy europejskie pojazdem.
Na lotnisko w Trondheim kursuje pociag z glownego dworca kolejowego, ale akurat w ten weekend trwa remont trasy i kolej podstawia autobusy zastepcze. Jestem sporo przed czasem, na lotnisku zupelnie nic sie nie dzieje, wszystkie punkty gastronomiczne w strefie ogolnodostepnej sa nieczynne i wygladaja na wymarle, jesli ktos chce wrzucic cos na zab polecam udac sie do znajdujacej sie przy lotnisku stacji benzynowej, na pewno maja tam hot-dogi oraz zapiekanki w przystepnych jak na ultradroga Norwegie cenach. Siedzac w fotelu w strefie przylotow obserwuje, jak powoli na lotnisko zmierza kwiat polskiej emigracji. Styrani, zmeczeni ciezka fizyczna praca wasaci panowie i przepitych twarzach targaja wielkie walizy, po raz pierwszy widze tak wielka kolejke do nadania bagazu rejestrowanego w linii WizzAir, wydaje sie, ze pomimo calego swojego uroku Trondheim to zdecydowanie nie jest turystyczny kierunek dla Polakow, a WizzAir stawia na przewoz polskich robotnikow z Gdanska do Norwegii. Tuz po starcie rozpoczyna sie serwis pokladowy i trwa w najlepsze do wyczerpania zapasow. Zdecydowanie widac, ze panowie lubia sobie wypic. Lysy kark siedzacy obok mnie zamawia dwie buteleczki wodki i cole i wypija je niemalze jednym haustem. Rejs obslugiwany jest przez wysluzona maszyne Airbus A320, tym razem system przydzielil mi miejsce E, wiec najgorsza opcje, czuje sie jak sardynka w puszce, a po locie na moich kolanach wciaz czuje materialowa siatke z siedzenia przed soba. Takie to uroki latania landrynka :D Dobry wieczor, Gdansk!

Bom dia, Lisboa! / 08.06.2019 - 10.06.2019


Kierunek kolejnej weekendowej podrozy to Lizbona; nie ukrywam, ze na stolice Portugalii wybor padl calkiem przypadkiem, kiedy to mniej wiecej rok temu na moim ulubionym forum lotniczym Fly4Free pojawil sie wpis na temat bezposrednich rejsow linia TAP Portugal na trasie Warszawa-Lizbona w bardzo atrakcyjnej cenie. Warto zwrocic uwage, ze narodowy portugalski przewoznik to jedna z niewielu linii, ktora podczas rejsow po Europie wciaz serwuje w klasie ekonomicznej cieply posilek oraz czestuje alkoholem (wino badz piwo). Tego sobotniego popoludnia kolejka do stanowiska odprawy na warszawskim Okeciu jest niesamowita, a przybylem do terminala sporo wczesniej. Na szczescie personel bardzo sprawnie odprawia poszczegolnych pasazerow, co wiecej, pan z obslugi bez zbednych pytan nadaje moj bagaz podreczny do luku, ach, co to za wygoda, kiedy nie musze uzerac sie w walizka kabinowa podczas rejsu. Bardzo ubolewam nad tym, ze tradycyjne linie lotnicze poszly w tym (i niestety nie tylko w tym) zakresie droga tanich linii lotniczych. Boarding nieco sie opoznia, w rezultacie do Portugalii docieramy niemal 40 minut po czasie, sam rejs trawa prawie 4 h 20 minut, jak podczas lotu informowal kapitan jest to sprawka silnego wiatru, ktory ogranicza predkosc maszyny. Ku mojemu zdziwieniu w Portugalii jest zdecydowanie chlodniej niz tego dnia w Warszawie. Z lotniska do miasta docieram metrem, po drodze zaliczam jedna przesiadke, a w poblizu hotelu, jeszcze przed zameldowaniem sie, zaliczam male zakupy w pobliskim markecie Auchan. Kolejnego dnia mamy niedziele a na dodatek Zielona Swiatki, nie mam wiec gwarancji, ze sklepy beda w tym dniu otwarte. Nabywam nieco lokalnych specjalnosci, a glowna atrakcja tych zakupow jest porto, ktore bardzo sobie cenie, za butelek place niecale 5 euro, w Polsce ten sam trunek jest zdecydowanie drozszy. Po dotarciu do hotelu i ululaniu sie wspomnianym porto szybko zasypiam, rano za to wstaje rzeski jak skowronek i juz przed 7 rano ruszam w miasto, do Lizbony wlewa sie piekne slonce, po drodze czas na slodkie sniadanie, bardzo posmakowaly mi portugalskie ciastka pastel, do tego espresso i jest piekny poczatek poranka, po drodze posilam sie jeszcze tostem z McDonald’s i spaceruje glownym deptakiem miasta podziwiajac zdobione fasady budynkow oraz znajdujace sie niemalze wszedzie azulejos. Poniewaz jest to juz moja druga w Lizbonie, to tym razem nie skupiam sie na flagowych zabytkach i atrakcjach portugalskiej stolicy, ale po kontemplacji przy nabrzezu ruszam na podmiejski pociag do Cascais i po niespelnma 30-minutowej podrozy kieruje sie na plaze Carcavelos, plaza jest szeroka, piaszczysta a ocean prezentuje swoj bezkres, z ksiazka w dloni spedzam tam lwia czesc dnia i dopiero po poludniu wracam do Lizbony. Czuje juz maly glod, czasd udac sie do McDonald’s na zupke – tak, tak, w Portugalii maja w stalym menu roznego rodzaju zupy w dwoch rozmiarach, sa naprawde smaczne i pozywne, ale wiadomo, nic nie przebije pysznych slodkosci z piekarenek. Juz ciesze sie na moj kilkugodzinny powrot do Lizbony w listopadzie, kiedy znow bede mogl polasuchowac. Godziny popoludniowo-wieczorne spedzam wloczac sie waskimi uliczkami Lizbony, sledze wspinajace sie na wzgorza tramwaje, to doprawy niesamowite, ze tego rodzaju pojazdy sa w stanie przemiescic sie razem z pasazerami i nie wypasc z szyn, to trzeba zobaczyc! Wieczorem zaopatruje sie w Starbucksie w mrozone espresso i zajmuje sie tym, co lubie najbardziej, czyli kontemplacja przechodniow. Lubie to!
W poniedzialkowy poranek docieram jedna z pierwszych kolejek metra na lotnisko, tym razem pani na stanowisku odpraw dedykowanym pasazerom statusowym Star Alliance nie chce nadac mojej walizki nieodplatnie, musze jakos sobie poradzic :-P Niestety, rejs powrotny jest dosc turbulentny, takze obiad (pyszna rybka!) spozywam lapczywie, by nie rozlac wina i nie pobrudzic siebie ani wspolpasazerow. Samolot ponownie jest bardzo dobrze wypelniony, nie wiem, czy to zasluga tej promocyjnej taryfy czy po prostu Portugalia stala sie tak popularna wakacyjna destynacja. Faktem jest, ze kraj ten bardzo pozytywnie zaskoczyl mnie cenowo, w lokalnych kawiarniach czy w sklepach spozywcych jest stosunkowo tanio w porownaniu do Polski. Goraco polecam!