Gdañsk via Oslo / 09.02.2013



Tym razem przede mną wycieczka inna niż dotychczasowe. Wprawdzie miejsce wylotu oraz miejsce docelowe leżą w Polsce, ale przesiadka odbywa się za granicami kraju. Takie rozwiązanie to alternatywa dla bezpośredniego połączenia PKP oraz ciekawa przygoda i coś, co z pewnością cieszy fanów lotnictwa. Owszem, nie każdemu takie połączenie musi się podobać, ma swoje wady i zalety, ale dla mnie jako entuzjasty latania nie ma przeciwwskazań przed kolejnym wzniesieniem się w powietrze. Kiedy w grudniu w systemie rezerwacyjnym linii Ryanair pojawiły się tanie loty do/z Oslo postanowiłem skorzystać z atrakcyjnej cenowo oferty (za dwa loty zapłaciłem… 30 PLN) i zabukowałem dla siebie dwa loty – jeden z Wrocławia do Oslo Rygge a drugi z Oslo Rygge do Gdańska – w sam raz na krótki weekendowy wypad do Trójmiasta i imprezę w Sopocie. Od dawien dawna jestem wielbicielem tego nadbałtyckiego kurortu i nie mogłem przepuścić nadarzającej się okazji do zobaczenia tego miejsca zimą.
W sobotni poranek we Wrocławiu powoli wstaje słońce, zapowiada się słoneczny dzień z lekkim mrozem. Wychodzę z mieszkania, przede mną krótki spacer do wrocławskiego Rynku i tradycyjna już wizyta na śniadaniu w McDonald’s. Żałuję bardzo, że w polskie ofercie nie wprowadzono jeszcze McTosta z salami (jest dostępny w Rumunii), ale i tak niedawno menu śniadaniowe się rozbudowało, więc już kończę narzekanie ;). Kilka chwil później jestem już pod Renomą, skąd autobusem 406 docieram na lotnisko w Starachowicach. Standardowo nie ma zbyt dużo pasażerów, o tej porze w sobotę odlatuje jedynie WizzAir do Dortmundu oraz mój samolot Ryanaira do Oslo Rygge. Po pobieżnej kontroli bezpieczeństwa i rozsiadam się wygodnie w hali odlotów, skąd można obserwować płytę lotniska. Niestety, praktycznie nic się nie dzieje. Około 40 minut przed odlotem zaczyna formować się kolejka do wyjścia – wkrótce przy gate pojawia się także personel naziemny, który sprawdza karty pokładowe. Wśród pasażerów zdecydowanie przeważają polscy emigranci zarobkowi – większość to pracownicy fizyczni i panie do opieki nad osobami starszymi. Oczywiście pojawiają się typowe akcenty w postaci hurtowo wręcz kupowanego alkoholu i siatki z Biedronki – dla kontrastu na początku kolejki stoją eleganckie pary Szwedów w średnim wieku.
Kilka minut po godzinie 10 na płycie lotniska pojawia się samolot Ryanaira, wysiadają pasażerowie i rozpoczyna się boarding. Niestety, nie korzystamy z rękawa (a konkurencyjny WizzAir tak!), trzeba zatem nieco postać na korytarzu i później przespacerować się po płycie i schodkach do samolotu. Wita nas uśmiechnięta załoga – mam wrażenie, że jeden ze stewardów ledwo co ukończył 18 lat, ale na pokładzie jest też dwóch nieco starszych Włochów. Start następuje punktualnie, maszyna odrywa się od ziemi i mogę obserwować Wrocław z lotu ptaka. Po osiągnięciu wysokości przelotowej zaczyna się nieznośna sprzedaż obnośna przekąsek, napojów i wszelkiego rodzaju gadżetów w postaci losów, zdrapek, papierosów elektronicznych i innych niesamowitych atrakcji. Lot trwa niecałe półtorej godziny, więc załoga musi się spieszyć z serwisem sprzedaży bezpośredniej. Te wszystkie zapowiedzi niesamowicie zakłócają spokój na pokładzie, ale cóż, taka jest polityka tych linii i póki będą oferować tanie bilety, dopóty jestem w stanie tolerować tego typu zagrywki marketingowe. Przed lądowaniem podziwiam zapierające dech w piersiach krajobrazy – nie spodziewałem się, że o tej porze roku Norwegia może wyglądać tak pięknie. Z góry widzę ośnieżone lasy i pola a pośród nich małe kolorowe drewniane domki. Skandynawia naprawdę jak z bajki, takie obrazki mnie urzekają ;)
Lądowanie w Rygge gładkie i szybko opuszczamy pokład samolotu, zapewne wkrótce wyruszy w kolejny rejs. Na płycie stoi jeszcze jedna maszyna irlandzkiego przewoźnika oraz Boeing linii Norwegian. Kiedy jeszcze mieli bazę w Warszawie miałem okazję nimi lecieć na trasie Palma de Mallorca (PMI) – Warszawa (WAW), ale nie mogę zbyt wiele napisać o jakości ich serwisu, bo był to nocny lot i większość pasażerów szybko zasnęła. W Norwegii świeci słońce, ale jest spory mróz, po wyjściu z samolotu szybko zakładam nauszniki i rękawiczki. Terminal jest dość mały, ale przytulnie urządzony. Wychodzę na zewnątrz, by jeszcze zaczerpną świeżego powietrza. Przed budynkiem czeka już autobus dowożący pasażerów do stolicy kraju. Ponieważ mam około 3 godziny do odlotu samolotu do Gdańska, to nie decyduję się na wycieczkę i wracam do budynku. Lotnisko Moss Rygge jest zlokalizowane przy drodze szybkiego ruchu, w pobliżu nic nie ma, jest tylko mały parking, więc jeśli ktoś chciałby wybrać się na spacer po okolicy, to się rozczaruje. W lotniskowej kawiarni zamawiam cafe latte oraz bułeczkę z cynamonem i nabywam też drobne souveniry z podróży. Kiedyś z pewnością jeszcze zawitam w Norwegii, fiordy czekają ;) Sobotnie popołudnie umilam sobie lekturą zakupionej w Dortmundzie książki „Isch geh’ Schulhof” traktującej o pracy nauczyciela w berlińskiej szkole podstawowej. Bardzo pouczająca lektura – w szkole większość uczniów to dzieci arabskiego pochodzenia, z nizin socjalnych, z praktycznie zerową znajomością niemieckiego oraz bez elementarnych zasad wychowania, gdzie przemoc domowa jest na porządku dziennym, a bezrobocie wysokie. W tamtych szkołach to dopiero się dzieje! Zawsze przejeżdżając w Berlinie przez dzielnicę Neu Kölln widać takie egzotyczne obrazki, kobiety w swoich szatach, zaniedbani ludzie w podrabianych ubraniach, zamknięci w swojej kulturze. Dla mnie to z zewnątrz wygląda interesująco, ale z pewnością zupełnie inaczej odbierają te mniejszości miejscowi. Oprócz lektury wsłuchuję się także w dźwięki języka norweskiego – języki skandynawskie to dla mnie zupełnie obca rodzina językowa, nie miałem z nimi w życiu nic wspólnego, więc nawet nie silę się na zrozumienie czegokolwiek, ale część napisów jestem w stanie rozszyfrować bez zbędnego wysiłku, bo są łudząco podobne do mojego ulubionego niemieckiego.
Zbliża się godzina rozpoczęcia odprawy na mój drugi lot tego dnia – przechodzę na górną część terminalu, gdzie znajduje się kontrola bezpieczeństwa. Tym razem pikam na bramce i ma miejsce dodatkowa kontrola, czyli tradycyjne „macanie”. To już norma, nie wspomnę, ile razy miałem tego typu dodatkowe atrakcje podczas kontroli. Teraz czas zwiedzić nieco część odlotów – tuż za „security check” umiejscowiona jest strefa duty free, kilka metrów dalej znajduje się restauracja, kawiarni i nieco większy kiosk. Szału nie ma, ale widać, że lotnisko spełnia w komunikacji lotniczej podrzędną rolę i nie ma się co dziwić, że ruch na nim jest niewielki. Oprócz samolotu do Gdańska tego popołudnia już nic nie odlatuje, mam zatem polskich pasażerów na wyłączność. Tym razem także dominują pracownicy. Co więcej, obecnie rząd norweski prowadzi aktywną kampanię promocyjną mającą na celu zachęcenie polskich malarzy, tokarzy czy mechaników do wyjazdu na stałe do Norwegii. Na lotnisku wiszą plakaty w języku polskim, dla zainteresowanych dostępne są też ulotki. Kilka minut po godzinie 15 na płycie ląduje samolot Ryanair, wysiadają z niego pasażerowie, a my jesteśmy proszeni do wyjścia. Po dłuższej chwili oczekiwania w przejściu wchodzimy na pokład, gdzie szefem  pokładu jest sympatyczny Azjata, który zna kilka podstawowych zwrotów w języku polskim. Taki miły akcent dla pasażerów. Miejsce obok mnie pozostaje wolne, swobodnie mogę więc ułożyć moje długie nogi i cieszyć się widokiem zza okna. Słońce powoli zachodzi, ale jeszcze mam okazję podziwiać Norwegię z lotu ptaka, później już tylko chmury i słone wody Bałtyku. 
Po nieco ponad godzinnym locie zza chmur wyłania się Gdańsk. Przy lądowaniu widać, jak bardzo rozległe jest Trójmiasto. Bardzo efektownie prezentuje się nowy most, przypomina mi się lądowanie samolotem nieistniejącej już linii OLT Express Poland. Ach, to były czasy ;) Przed czasem samolot przyziemia na lotnisku im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Po podstawieniu schodków następuje deboarding i krótki spacer do starego terminala. Mnie znacznie bardziej ciekawi terminal odlotów i to tam kieruję moje pierwsze kroki – wrażenie jest niesamowite, hala bardzo mi się podoba, oby więcej takich ciekawych rozwiązań w kolejnych portach lotniczych. I to by było na tyle, czas na ostatkową imprezę w Sopocie i powrót do Wrocławia porannym pociągiem TLK Pomorzanin. Do zobaczenia w chmurach!


1 komentarz:

  1. Zdecydowanie kontrast eleganckiej pary Szwedów i siatki z Biedronki rozłożyły mnie na łopatki:D poniosła mnie wyobraźnia:D świetnie piszesz, bardzo fajnie się czyta;)

    Magda

    OdpowiedzUsuń