Asia Express / 16.03.2017 - 28.03.2017

Przede mna dlugo oczekiwany dwutygodniowy urlop, po raz pierwszy bede w podrozy poza Polska tak dlugo. Trasa jak to zwykle u mnie jest dosc skomplikowana, glowne destynacje to tym razem rajskie Malediwy oraz bardzo popularny wsrod turystow Bangkok, ktory niejako pojawil sie w moim planie przypadkowo. Bilety na Malediwy kupilem jeszcze w lipcu ubieglego roku korzystajac z promocji linii Qatar Airways na wyloty ze Stambulu. Mniej wiecej w tym samym czasie na moim ulubionym forum internetowym Fly4Free pojawil sie error fare linii lotniczych Gulf Air na trasie IST-BAH-BKK/BKK-BAH-LHR, stwierdzilem po chwili namyslu, ze to znakomita okazja, by przy okazji zaliczyc wizyte w stolicy Tajlandii i przy okazji miec juz niejako „zaklepany” powrot do Londynu, ktory jest znacznie latwiejszy (i tanszy!) do zorganizowania niz ten ze Stambulu.
W czwartkowe przedpoludnie pojawiam sie na lotnisku Chopina, skad tego dnia odlatuje do Aten linia Aegean Airlines – nie tylko mieli rewelacyjne taryfy na moj termin na rejsy do Stambulu, ale takze na pokladzie czeka na mnie cieply posilek oraz mam mozliwosc skorzystania z mojego chyba ulubionego saloniku lotniskowego Lufthansy w Atenach. Oba rejsy o czasie, serwis jak zwykle na satysfakcjonujacym poziomie, krotka (nieco powyzej 1 h) trase ATH-IST wykonuje turbosmiglowy Dash 8 w barwach linii Olympic Airways pododnie jak kilka miesiecy wczesniej na moim rejsie ATH-TIA. Po ladowaniu na lotnsiku Ataturka w Stambule czekam prawie godzine w olbrzymiej kolejce do kontroli paszportowej, w takich chwilach jak ta doceniam jeszcze bardziej strefe Schengen. Warto wczesniej zadbac o formalnosc wjazdowe i wykupic wize do Turcji online placac ok. 20 USD. Nieco dlugo szukam mojej tasmy z bagazami, musze podpytac w informacji, gdyz dane wyswietlane na monitorach sa juz nieadekwatne. Na szczescie szybko znajduje walizke i wychodze do stacji metra zlokalizowanej na lotnisku IST. W Stambule do poruszania sie po miescie niezbedna bedzie karta pre-paid Istanbul Card, ktora ladujemy odpowiednia kwota i zblizamy do czytnika wsiadajac do pojazdu lub wychodzac z niego czy tez przechodzac przez bramki metra. Jeszcze tylko jedna przesiadka na szybko autobus i jestem juz w hotelu Royal Inci Airport w poblizu lotniska, recepcja juz na mnie czeka, szybki check-in i boy hotelowy prowadzi mnie do eleganckiego pokoju w bieli – bardzo podoba mi sie ten wystroj, przypomina nieco moj apartament hotelow w Baku. Przede mna czas za nasluzony odpoczynek, mimo wielu pozytywnych emocji sen przychodzi szybko a rano budzi mnie deszcz tetniacy o szyby. 
Schodze na partner do hotelowej restauracji na obfite sniadanie, pod tym wzgledem kraje arabskie sa nie do pobicia, zawsze mozna liczyc na suto zastawiony stol uginajacy sie pod ciezarem lokalnych przysmakow. Jest hummus, oliwki, chlebek arabski, czyli to, co w tych regionach lubie najbardziej. Po posilku czas na zakup slodkosci w lokalnym sklepie, bym na Maafushi nie musial glodowac, na lokalnej wysepcje na Malediwach znajduje sie bowiem tylko jeden sklep spozywczy z cenami mocno wywindowanymi. Powoli czas sie zbierac z powrotem na lotnisko, zostawiam sobie zapas czasu na kontrole paszportowa. Tak jak to mialo miejsce kilka lat temu podczas mojej pierwszej wizyty w Stambule na lotnisku im Sabihy Gökcen (SAW) takze i na lotnisku im. Atatürka pierwsza kontrola bezpieczenstwa znajduje sie juz na wysokosci glownego wejscia na lotnisko, dopiero po przeswietleniu bagazu i przejsciu przez skaner mozna wejsc do srodka ogromnego terminala. Na monitorach odnajduje moj rejs QR do Dohy, jeszcze tylko male przepakowanie garderoby i drobiazgow i podchodze do stanowiska odprawy, agentka bardzo skrupulatnie sprawdza dokumenty oraz wpisuje adres mojego hotelu na MLE do systemu. Z kolorowymi burgundowymi kartami pokladowymi udaje sie do kontroli paszportowej, to waskie gardlo tego lotniska, ewidentnie kolejka jest tutaj spora i powoli przesuwa sie do przodu, co jakis czas trafiaja sie pasazerowie, ktorzy musze przepychac sie przez pozostalych, gdyz nieuchronnie zbliza sie czas odlotu ich maszyny. Wciaz nie potrafie zrozumiec, dlaczego ludzie wiedzac, ze maja samolot nie potrafia dotrzec na lotnisko odpowiednio wczesniej. Na glownej hali po przejsciu kontroli widnieje ogromna tablica swietlna z kierunkami, ktore obsslugiwane sa przez ten port lotniczy, lista robi wrazenie, ilosc oferowanych destynacji, zwlaszcza tak egzotycznych mijesc w Afryce i Azji robia wrazenie, ach, niemal wszedzie chcialoby sie poleciec. Szoda tylko, ze niemal cala srodkowa czesc kontynentu afrykanskiego uwiklana jest w najrozmaitsze konflikty zbrojne i podrozowanie w te rejony jest zdecydowanie niewskazane. Pod gatem powoli pojawiaja sie pasazerowie oraz obsluga handlingowa i w koncu rozpoczyna sie boarding mojego rejsu IST-DOH wykonywanego obszernym Airbusem A300 w konfiguracji 2-4-2. Okazuje sie, ze miejsce obok mnie pozostaje wolne, wiec na czas trwania calego lotu ok. 4 h mam wiecej przestrzeni na moje dlugie nogi. Odnosze wrazenie, ze w porownaniu z moim poprzednim rejsem QR w styczniu 2014 roku serwis na pokladzie sie pogorszyl, zaloga nie rozdaje goracych odswiezajacach chusteczek ani przekasek w postaci orzeszkow czy precelkow. Jedynym plusem jest bogatsza oferta sokow w postaci nektarow o smaku mango czy ananasa, oba smakuja wybornie. System rozrywki pokladowej nie zwraca zbytnio mojej uwagi, gdzy jako aktywny uzytkownik karty Cinema City Unlimited niemal wszystkie nowosci kinowe mam juz zaliczone. O dziwo o ile  nad Turcja unosza sie chmury deszczowe to unosza sie one takze nad Zatoka Perska i kiedy ladujemy w Katarze, to nad stolica tego malego okazji panstwa wlasnie rozpoczyna sie ulewa. Rozklad lotow specjalnie ulozylem sobie tak, by tym razem wyjsc na miasto, gdyz podczas poprzedniej wizyty tamze nie mialem takiej okazji. Niedawno dla pasazerow tranzytowych lecacych linia Qatar Airways pojawila sie mozliwosc wnioskowania online o bezplatna wize, w sam raz na krotkie zwiedzanie Dohy czy nieco dluzszy stop over w zaleznosci od preferencji. Po odczekaniu w kolejce do kontroli paszportowej moge juz niepytany przez nikogo opuscic lotnisko i skierowac sie na postoj autobusow, skad dojezdzam do centrum miasto w ok. 15 minut i wysiada tuz po wejsciem do centrum handlowego Doha Center. Tego mi bylo trzeba, od razu pedze do hipermarketu Carrefour i zaopatruje sie m.in. w sok z guawy, nastepnie wjezdzam schodami ruchomymi na gorny poziom, gdzie zagladam do kina – sporo filmow, ktore w Polsce dopiero oczekuja na premiere tam juz sa na ekranie. Teraz czas na cos slodkiego – sa kolorowe Dunkin’ Donuts oraz kawa Starbucks Coffee, tutaj przy kawie lacze sie ze swiatem dzieki darmowemu wi-fi. 


Kiedy kalorie juz mam uzupelnione ruszam na nocny marsz po Corniche, czyli eleganckiej alei wzdluz zatoki, w ktorej wodach odbijaja sie szklane domy. Moje serce podbija znak drogowy, na ktorym widoczna jest sylwetka pieszego w galabiji. Z nieba znow zaczynaja spadac krople deszczu, wiec uciekam na autobus jadacy na lotnisko. Nowy gmach jest imponujacy, ale zarazem zionie pustka, zwlaszcza w czesci check-in, gdyz zdecydowana wiekszosc pasazerow to podrozni transferowi. Kontrola bezpieczestwa takze rozni sie od tej na znanych mi dotychczas lotniskach, gdyz mozna na nim przenosci plyny w ilosciach przekraczajacych magiczna granice 100 ml – moge wziac na poklad do bagazu podrecznego mala butelke wody, niesamowite! Pod moja bramka rejsu na Malediwy w wiekszosci tak jak sie domyslalem ustawiaja sie malzenstwa zachodnioeuropejskich emerytow oraz nieco mlodszych par, pewnie czesc z nich spedza tam miesiac miodowy. Z czasow kiedy jeszcze pracowalem dla Qatar Airways pamietam, jak czesto pasazerowie lecacy ta trasa zamawiali specjalne „honey moon cake” oraz rezerwowali miejsce na sprzet do nurkowania. Po wejsciu na poklad ­siedzacy obok mnie pan pyta, czy nie zamienilbym sie z jego zona siedzaca osobno z tylu pokladu. Spelniam prosbe jegomoscia, ale juz po chwili tego zaluje, gdyz jego towarzyszka podrozy siedziala w srodkowej czesci, co sprawia, ze po obu stronach mam lokcie wspolpasazerow, komfort jest zdecydowanie nizszy, ale jakos udaje mi sie przemeczyc te 4 godziny na pokladzie, a po drinku (sok ananasowy z wodka) nawet udalo mi sie nieco zdrzemnac, zwlaszcza ze bylo to lot nocny. Z racji mojego umiejscowienia nie bylem w stanie niestety podziwiac bajecznie niebieskiej tafli wody Oceanu Indyjskiego, tym bardziej ucieszylem sie, kiedy samolot zatrzymal sie na pasie startowym i moglem juz wyjsc na zewnatrz, wysoka temperatura i duza wilgotnosc sa odczuwalne niemal natychmiast. Jeszcze na pokladzie wypelnilem formularz wjazdowy na Malediwy, nalezy pamietac, ze ten kraj wyspiarski jest panstwem muzulmanskim i turystow obowiazuja pewne restrykcje – nie wolno wwozic wlasnego alkoholu czy przedmiotow o charakterze symboli religijnych. Zaraz po opuszczeniu hali przylotow wychodzi sie bezposrednio na zewnatrz, zadaszenie wprawdzie chroni przed promieniami slonca, ale brak klimatyzacji daje o sobie znac i ciezko jest oddychac. 

Jest wczesne przedpoludnie, prom na moja wyspe Maafushi odplywa dopiero o godz. 15:00, mam wiec przed soba niemal pol dnia. W kantorze na lotnisku (po stalym kursie) wymieniam dolary amerykanskie na rufie (wprawdzie wszedzie mozna placic w USD, ale wtedy ceny sa zaokraglane w gore i na tym tracimy) i po krotkim wzmocnieniu sie prowiantem ruszam poza terminal na poszukiwanie transportu publicznego na wyspe Male, czyli do stolicy archipelagu. Promy na Male odplywaja co kilkanascie minut z przystani, ktora znajduje sie po prawej stronie od hali przylotow, znajdziemy ja, jesli bedziemy kierowac sie do stanowiska lokalnych linii lotniczych kursujacych po wysepkach Malediwow. Po chwili jestem juz na bardziej stalym ladzie, wysepka jest mocno zabudowana, ruch kolowy jest naprawde spory zwazywszy na jej mikroskopijne wymiary. Idac z wielka walizka wzbudzam zainteresowanie taksowkarzy, ktorzy na mnie trabia oferujac mi swoje uslugi, ale mam twarde zasady i nie korzystam z uslugi taxi mafii jesli tylko moge dotrzec na miejsce w inny sposob. Po drodze mijam calkiem nowo oddany do uzytku plac zabaw oraz mala plaze z laweczkami i parasolami, calosc wyglada bardzo nowoczesnie. Odnajduje w koncu przystan, z ktorej odplywaja promy na wyspy lokalne (jest po drugiej stronie wyspy niz ta, gdzie znajdziemy promy na lotnisko) i kupuje bilet na Maafushi, calosc wyglada bardzo prowizorycznie, pod wiatka ustawione sa plastikowe krzesla a wiatraki daja ochlodzenie od upalu, oprocz mnie sa juz jacys backpakersi z plecakami i kilku lokalsow. Czas dluzy mi sie niemilosiernie, ale kiedy w koncu ruszamy i moje oko lustruje piekne atole oraz malowniczono polozone domki na wodzie stwierdzam, ze warto bylo leciec tak daleko. Po ok. 1,5 h rejsu (z jednym przystankiem) docieram na rajska lokalna wysepke Maafushi, ktora na 3 najblizsze noce bedzie moim domem. Na przystani z taczkami (sci!) czekaja juz na mnie pracownicy hotelu Salt Beach Hotel, jest zlokalizowany niemal rzut beretem od portu, gdzie cumuja lodki.
Pobyt na wyspie uplywa mi na milym leniuchowaniu, plaza „bikini” dla turystow nie jest wprawdzie zbyt obszerna, ale jest niezwykle malownicza, ma drobny bialy piasek, smukle palmy, woda jest ciepla i krystalicznie przezroczysta, a na bezposrednio przed wejsciem na plaze mozemy kupic na straganie swiezego zielonego kokosa, ktorego sok dobrze gasi pragnienie. Dodatkowo na palmach przy glownej sdrodze mozna bylo spotkac kolorowe papugi, ktore wygladaly niesamowicie irracjonalnie w takim otoczeniu. Na plazy praktýcznie kazdego dnia spotykam te same osoby, nic dziwnego, gdyz wysepka jest malutka a plaza dla turystow tylko jedna. Poniewaz Malediwy znajduja sie na rownika, w zwiazku z tym dzien jest tu stosunkowo krotki, szybko zapada noc, a wyspa jest wyjatkowo spokojna, nie ma tu zadnych lokali rozrywkowych. Nieopodal plazy znajduje sie jedyny sklep spozywczy, majacy w swojej ofercie takze inne artykuly wielobranzowe jak kremy do opalania czy drobne pamiatki, ceny sa wysokie i nie ma zmiluj w tym zakresie. Jezeli chodzi o jedzenie, to na wyspie znajduje sie kilka restauracji, ale jakos kuchni lokalna nie podbila mojego serca (moze poza pasta z kokosa i tunczyka serwowana obowiazkowo w hoteu na sniadania) – jedzenie w 3 roznych miejscach smakowalo niemal tak samo niczym rozgotowana papka, na pewno nie polecam wielodaniowego bufetu w stylu szwedzki stol.

We wtorek w samo poludnie razem z innymi podroznymi wsiadam na poklad calkiem eleganckiej motorowki (iBoot, cena 10 USD), ktora zabiera mnie bezposrednio na lotnisko (przejazd trwa ok. 45 minut, wiec dwa razy szybciej niz rejs promem), ale to jeszcze nie koniec mojego pobytu na Malediwach, bowiem ostatnia noc spedzam na sztucznej wyspie Hulhumale, ktora zostala usypana z przetworzonych odpadow. Wyspa jest polaczona cienkim przesmykiem z lotniskiem zlokalizowaym na wyspie Hulhule, przedostac sie mozna wiec droga ladowa miejskim autobusem. Na pierwszy rzut oka widac, ze wyspa jest nowa, czesc budynkow dopiero jest wykanczana, pozostale bloki czy obiekty hotelowe jeszcze pachna nowoscia. Na Hulhumale znajdziemy m.in. duzy supermarket czy minidworzec autobusowy oraz okazalych rozmiarow park. Wzdluz wybrzeza znajduje sie dosc waska plaza, dostep do niej jest nieco ograniczony przez znajdujace sie stoliki restauracyjne czy punkty gastronomiczne. Warto pamietac, ze plaza jest oznakowana jako lokalna i oficjalnie obowiazuje na niej zakaz kapieli slonecznych w stroju kapielowym, z moich obserwacji wynika jednak, ze nie byl on przestrzegany i nie wywowalo to zadnej sensacji wsrod lokalsow. Nastepnego ranka  autobusem lokalnym w niespelna kwadrans docieram do lotniska, ruchu nie ma zbyt wielkiego, szybko odbieram karty pokladowe i przechodze przez poszczegolne kontrole. Mam jescze bardzo duzo czasu w zapasie, zajmuje miejsce w lotniskowej kawiarni i z kubkiem aromatycznej kawy spogladam na plyte lotniska, to moje ostatnie chwile na tych wyspach, pewnie juz tam nigdy nie zawitam, wiec staram sie chlonac krajobrazy jak gabka. Kto wie, czy za kilkadziesiat lat Malediwy nie beda tylko wspomnieniem ze wzgledu na stale podnoszacy sie poziom wod. Rejs QR MLE-DOH tym razem jest bardzo slabo oblozony, znowu mam to szczescie miec miejsce obok siebie wolne. W Doha pogoda tym razem dopisuje, z lotu ptaka ogladam stolice Kataru, samolot to Stambulu na lotnisko im. Sabihy Gökcen jest nabity do ostatniego miejsca, poniewaz jest to mniejsza maszyna typu Airbus A320, to miejsca zdaje sie brakowac. Z uwagi na warunki pogodowe lecimy nad Zatoka Perska i Iranem, przez co nieco nadkladamy drogi. Nim dotre do mojego hotelu Endless w samym sercu Stambulu nieopodal placu Taksim minie jeszcze sporo czasu, ze zmeczenia szybko zasypiam u sultanki Kösem.


Po krotkim pobycie w Stambule rozpoczynam kolejny odcinek podrozy – jest pozny wieczor a wlasciwie noc z czwartku na piatek, kiedy ponownie melduje sie na lotnisku IST i staje w kolejce do odprawy linii Gulf Air. Kolejka nie jest dluga a otwartych jest kilka stanowisk, ale niemal przy kazdym z nich trwa szkolenie nowego narybku, wobec czego czas potrzebny na wydrukowanie karty pokladowej czy nadanie bagazu sie wydluza. Sam rejs nowym dla mnie przewoznikiem jest raczej rozczarowujacy. Wprawdzie miejsca na nogi z racji bardzo niskiego LF na trasie IST-BAH mialem wystarczajaco, ale oferowany serwis pokladowy wyglada po prostu fatalnie, nie tego sie spodziewalem po arabskiej linii. Jedzenie jest wrecz niesmaczne, na szczescie mozna sie znieczulic %, ale trzeba o nie specjalnie poprosic obsluge, wtedy pani wyczaruje z wozeczka dostepny alkohol. Lotnisko w Bahrainie jest jak na hub linii bardzo malych rozmiarow, mam okolo 3 h na przesiadke, czase spedzam w restauracji McDonald’s przy ulubionej kawce. Resj do Bangkoku nieco mi sie dluzy, gdzy system rozrywki jest bardzo ubogi, ale poniewaz rejs byl dzienny a pogoda calkiem dopisywala, to moglem podziwiac Azje przez szybke. Ladowanie w Bangkoku ma miejsce wieczorem, kiedy za oknami juz zapada noc. Lotnisko wydaje sie byc ogromne, przy rekawach zaparkowane sa liczne samoloty najrozmaitszych linii lotniczych, ruch jak w ulu, ale kontrola paszportowa przebiega nadzwyczaj sprawnie, nawet musze jeszcze czekac na moja walizke. 

Po wyladowaniu pierwsze kroki kieruje do sklepu 7/11 na parterze, gdzie nabywam Red Bulla i przekaski – w koncu to wlasnie z Tajlandii wywodzi sie ten popularny napoj energetyzujacy. W automacie biletowym kupuje bilet na kolejke do centrum miasta i dlugim koratarzem docieram na podziemny peron, juz na pierwszej stacji na lotnisku z wagonikow wylewa sie dziki tlum.  Po uplywie okolo pol godziny docieram do centrum, gdzie czeka mnie przesiadka na kolejke BTS Skytrain. Platnosc za bilety odbywa sie tylko gotowka, wieksza czesc maszyn przyjmuje tylko bilon. Sama obsluga automatow jest intuicyjna, na mapie zaznaczamy nasz punkt startowy i koncowy, wrzucamy odpowiednia kwote i odbieramy bilet, ktory nastepnie kasujemy przechodzac przez bramki oraz wychodzac z metra. Jesli przypadkiem przekroczymy dana strefe biletowa, bramka nie wypusci nas ze stacji – w takim wypadku trzeba udac sie do kasy, podac obsludze nasz bilet i uiscic doplate. Po dotarciu do hotelu i odswiezeniu sie ruszam sladami bohaterow drugiej czesci filmu „Kac Vegas” do Lebua Sky Bar, ta luksusowa miejscowka znajduje sie doslownie rzut beretem od mojego hotelu Pas De Cher Bangkok. Elegancko ubrane hostessy witaja nas w progu baru, na zewnatrz z tarasu widokowego mozna podziwiac piekna panorame stolicy Tajlandii. Drinki nie naleza do najtanszych, ale dla takich widokow naprawde warto. Nadmienie, ze obsluga jest przyzwyczajona do gosci chcacych uwiecznic swoje oblicze w tym miejscu i chetnie sluzy pomoca oraz dodatkowym oswietleniem. Nieopodal mojego hotelu odkrywam male centrum handlowe, a w nim Starbucks Coffee oraz czynny do poznych godzin nocnych McDonald’s, gdzie testuje moje kubki smakowe – ciastko z ananasem czy kulkami tapioki lub zupa pieczarkowa smakuja wybornie! Male zakupy mozna tez niemal przez cala dobre zrobic we wspomnianych juz sklepach convenient store 7/11. Jesli natomiast szukamy wiekszego wyboru alkoholu, to uprzejmie donosze, ze w godzinach 14:00 - 17:00 panuje tutaj prohibicja i sklepy nie sprzedaja napojow wyskokowych.


3 dni w Bangkoku mijaja blyskawicznie, nawet nie licze, ile kilometrow pokonalem w tej miejskiej betonowej dzungli. Staralem sie unikac srodkow komunikacji publicznej, by jak najwiecej chodzic pieszo, a doleglosci sa tu znaczne. W okolice Palacu Krolewskiego ruszam lodka, rejs trwa ok. 20 minut i jest godny polecenia. Sam Palac Krolewski a zwlaszcza swiatynia szmaragdowego Buddy wraz z przyleglymi budowlami wywieraja na mnie ogromne wrazenie. Ilosc kapiacego z poszczegolnych posagow zlota jest niesamowita, wszystko sie blyszczy i swieci. Dla niektorych to kicz, dla Tajow to zas z pewnoscia niejako symbol narodowy. Jesli zas o symbole chodzi, to to takich z pewnoscia nalezy kuchnia tajska, koniecznie trzeba skosztowac jej specjalow jak pad thai, sajgonki czy mango sticky rice. Fani nieco mocniejszych wrazen moga spotkac skorzystac z masazu tajskiego, uslug studia tatuazu czy tez zaszalec w jednym z licznych klubow na Patpong, do ktorych zapraszaja rozneglizowane panie (czy aby na pewno?) :D W Bangkoku znajdziemy liczne stoiska z podrobami oraz pamiatkami na kazda kieszen,  kazdy powinien byc zadowolony. To, co dla mnie bylo najbardziej uciazliwe w Bangkoku to wysoka temperatura i wilgotnosc powietrza – po wyjsciu z klimatyzowanegoi pomieszczenia czlowiek momentalnie wkraczal na obszar, gdzie ciezko bylo normalnie oddychac a na skorze bardzo szybko pojawialy sie krople potu. Zblizajac sie do ulicznych garkuchni momentami nie bylo czym oddychac a powietrze niemal parzylo. Jeszcze jedna niedogodnoscia jest zupelnie chaotyczny ruch uliczny – pomijajac fakt, ze jest on lewostronny, to sposob, w jaki kierowcy najrozmaitszych pojazdow poruszaja sie po ulicach i chodnikach przyprawia o szybsze bicie serca. Nie myslcie, ze bedzie Wam dane spokojnie przekroczyc ulice na pasach czy na swiatlach, to po prostu trzeba przezyc.

Do Bangkoku podchodzilem od samego poczatku bardzo sceptycznie sadzac, ze to miasto nastawione calkowicie na turystow, ktorzy szukaja w nim taniej rozrywki. Okazuje sie, ze jednak na tyle mnie zauroczylo, ze powaznie rozwaze powrot do Azji Poludniowo-Wschodniej w nadchodzacych latach. I to by bylo na tyle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz