Sydney, czyli Kraina Oz / 25.04.2017 - 02.05.2017

Wyprawa do Australii byla moim marzeniem od dawien dawna. Pierwotnie zaplanowalem ja sobie w okolicy moich 30. urodzin i od dluzszego czasu wypatrywalem atrakcyjnych cenowo polaczen na Antypody. Swego czasu w regularnych promocjach linii Qatar Airways cena za przelot na trasie WAW-DOH-SYD & SYD-DOH-TXL wynosila ok. 2500 zl, co na tak dluga trase oraz standard podrozy w 5* linii lotniczej jawilo sie jako niesamowicie niska cena (a do tego krotkie przesiadki w stolicy Kataru). Niestety, przewoznik z Zatoki Perskiej nie raczyl w interesujacym mnie przedziale czasowym zaproponowac biletow w atrakcyjnej cenie, kiedy zatem w lipcu ubieglego roku pojawila sie na forum Fly4Free informacja o bledzie cenowym na rejsy do Australii liniami British Airways (wylot i powrot ze szwedzkich lotnisk Göteburg i Sztokholm Arlanda) nie zawahalem sie ani chwili i dokonalem zakupu biletow na trasie GOT-LHR-HKG-SYD & SYD-SIN-LHR-GOT za ok. 2100 zl, do Göteborga dostalem sie z Warszawy linia Lufthansa z przesiadka we Frankfurcie za ok. 500 zl.Linia British Airways mialem juz okazje testowac na locie transkontynentalnym LHR-LAS kilka lat temu – wtedy bylem pozytywnie zaskoczony serwisem, ale czas szybko leci, ekonomia sie zmienia i linie tradycyjne tna koszty. Obecnie wygladalo to dosc slabo, biorac pod uwage, ze BA to jedyny przewoznik laczacy bezposrednio (z miedzyladowaniem technicznym w Singapurze) Europe z Australia i na tak dlugiej trasie (rejs Boeingiem 777) „Kangaroo Route” spodziewalem sie czegos wiecej, a nie zaoferowano nawet opasek na oczy, skarpetek czy tez malych zestawow kosmetykow (tzw. „amenity kit”). 
Laduje na lotnisku w Sydney pod oslona nocy, dochodzi 6 rano, jest jeszcze ciemno, ale na szczescie jest cieplo. Kontrola paszportowa przebiega bardzo sprawnie, pozniej nieco musze poczekac przy tasmociagu na walizke i moge juz powitac Antypody. W hali przylotow kieruje sie Po tak dlugiej podrozy potrzebuje sie odwiezyc, na szczescie lotnisko SYD oferuje bezplatne prysznice w ogolnodostepnej czesci lotniska, trzba przedostac sie na poziom odlotow i podazac za piktogramami, ktore zaprowadza nas w okolice stanowiska A. Kabiny sa czyste, przestronne, swobodnie mozna sie zmiescic z wiekszym bagazem jak ma to miejsce w moim przypadku. Po porannej toalecie (o dziwo w zaden sposob nie odczuwam jet lagu) uzupelniam kalorie w McDonald’s na lotnisku (nalesnik i mrozona kawa), w saloniku prasowym WS Smith kupuje karte miejsca Opal i ruszam na przystanek autobusowy linii 400, ktorym docieram do najblizszej stacji kolejki o nazwie Mascot, gdzie przesiadam sie na pociag do stacji Circular Quay polozonej w centrum miasta. Nieopodal stacji odkrywam bardzo fajna kawiarnie z wielokulturowa obsluga i tak lubianym przeze mnie japonskim napojem matcha. Sprawnie docieram do hotelu Macleay Lodge, mimo wczesnej pory moj pokoj jest juz gotowy i po chwil odpoczynku ruszam na zwiedzanie Sydney.
Pierwsze kroki kieruje przez park i ogrod botaniczny do slynnego gmachu opery. Piekne slonce, zielona, gladko przystrzyzona trawa, spacerujace po niej ibisy czarnopiore, przede mna zatoka a w oddali juz polyskuja biale kontury Sydney Opera House. Z oddali gmach jest chyba jeszcze bardziej majestatyczny niz na licznych fotografiach. Na placu przed budynkiem o dziwo wcale nie ma dzikich tlumow, mozna w spokoju oddac sie kontemplacji, obserwowac ruch stateczkow w zatoce, las wiezowcow w miescie oraz most Sydney Harbour Bridge znajdujacy sie tuz naprzeciw opery. Wnetrze opery przypomina bardziej centrum wystawiennicze, wiekszosc sal jest wynajmowanych na konferencje. W sklepiku nieopodal zaopatruje sie w pamiatki i widokowki ze znaczkami i ruszam na przystan, skad promem w kilka minut przedostaje na druga strone zatoki, gdzie miesci sie Taronga ZOO. Bilet do ogrodu zoologicznego zarezerwowalem wczesniej online, gdyz takie rozwiazanie bylo tansze o 20 %. Licze na spotkanie z endemiczna fauna australijska, jednak wiekszosc zwierzakow tak charakterystycznych dla tego kontynentu nie widac w klatkach lub na wybiegach. Nie udaje mi sie zatem wypatrzec diabla tasmanskiego czy kangurow szarych, najbardziej podobaly mi sie kangury rude, wygrzewajace sie na swoich stanowiskach, w zagrodzie spacerowal tez sobie strus emu, a na drzewie eukaliptusowym spal sobie smacznie koala. Na koniec mojej wizyty w tym parku zalapalem sie na krotki wyklad na temat pajakow wystepujacych w Sydney i okolicy, z bliska mialem okazje obejrzec ptasznika australijskiego, a fuj!
Sobota uplynela mi na plazowaniu na Bondi Beach, dokladnie tak ja sobie wyobrazalem. Plaza moze nie jest specjalnie dluga, lecz w miare szeroka, ma piekny bialy piasek i jest bardzo dobrze zagospodarowana. W Australii rozpoczyna sie jesien, ale pogoda jest nadal bardzo ladna, swieci slonce i jest cieplo, az dziw, ze plaza sprawia wrazenie wyludnionej. Wiekszosc lokali czy hoteli zlokalizowanych w poblizu Bondi Beach jest poza sezonem nieczynna, bannery zapraszaja gosci za rok. Woda w oceanie ciepla niestety nie byla, ale amatorow windsurfingu akurat nie brakowalo ;)
Na niedziele zaplanowalem zwiedzanie parku Morisset, ktory jest oddalony o ponad 100 km od Sydney. Lokalny pociag dociera na stacje Morisset w 2 godziny (odjazd ze stacji centralnej), warto skorzystac z niedzielnej promocji, za dowolna ilosc przejazdow na karcie Opal tego dnia pobierana jest maksymalna oplata w wysokosci zaledwie 2.5 AUD! Moglem zatem za tak niska jak na Australie stawke pojechac w dwie strony i jeszcze tego samego dnia korzystac bez ograniczen z komunikacji miejskiej. Park Morisset wybralem nieprzypadkowo – na jego terenie w poblizu szpitala psychiatrycznego (sic!) spotkac mozna zyjace na wolnosci kangury szare, ktore zupelnie niesploszone pozwalaja sie glaskac i cykac sobie fotki. Po wyjsciu z malutkiej stacji kolejowej kierujemy sie na prawo (trzeba przejsc kladka przez tory) a nastepnie kilkanascie metrow asfaltowa droga przed siebie, po prawej stronie mijamy skromne australijskie domostwa, a po lewej stronie sa tory kolejowe. Po kilku minutach dotrzemy do rozstaju drog i zobaczymy takze tabliczke z nazwa szpitala, spacer droga przez las zajmuje z tego miejca szybkim tempem ok 40 minut. Momentami czulem sie dosc nieswojo, bo szedlem sam przez park i w promieniu kilkunasta metrow nie widzialem zywej duszy, jedynie co jakis czas przejezdzaly samochody lub karetki, co swiadczy o tym, ze idziemy w dobra strone. W koncu przede mna ukazuje sie polana, na ktorej wyleguja sie kangury, jest ich kilka sztuk, sa sporych rozmiarow i wszystkie przyjaznie nastawione, akurat podkarmia je hiszpanskojezyczna para. Ja z opakowania wyjmuje ciemne bezpestkowe winogrona, sympatyczne torbacze same podchodza i mozna je wtedy dowoli glaskac i fotografowac, co to za frajda! W drodze powrotnej na stacje kolejowa po raz kolejny sprawdza sie powiedzenie, ze swiat jest maly, gdyz na drodze spotykam Polakow.
Kolejny dzien to sniadanie o poranku w przytulnej francuskiej kawiarni douce France, spacer po okolicy i dojazd na lotnisko. Stanowiska odprawy British Airways sa otwarte na ponad 3 h przed odlotem, zostawiam moj bagaz i ruszam do kontroli bezpieczenstwa. Co ciekawe, kontrola paszportowa na wylocie odbywa sie niemal wylacznie przy stanowiskach automatycznych, niestety z Australii nie przywoze pieczatki wjazdowej ani wyjazdowej. W strefie air side w Joe & The Juice zamawiam ginger latte i czas do odlotu uplywa mi calkiem milo. Caly samolot do Londynu (via SIN) jest napakowany po brzegi, milo jest wiec rozprostowac nogi na zgrabnym lotnisku w Singapurze. Mietowa herbata w kawiarni PAUL nieco stawia mnie na nogi, ale juz po kilkunastu minutach trzeba wraca z powrotem na boarding do tej samej maszyny. Co ciekawe, wszystkie 4 rejsy na kangurzej trasie mialem okazje odbyc z 2 zalogami, ktore wymiennie pracowaly i wbilem sie w ich zmiany ;) Po prawie 24 h w przestworzach laduje na lotnisku Heathrow, co za dziwne uczucie znow byc w Europie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz