Z wizyta u szejka w Emiratach: Dubai & Abu Dhabi / 17.02.2012-22.02.2012

Pora na kolejną wyprawę, tym razem w nieco egzotyczne dla Polaków rejony. Od kilku lat marzyła mi się wycieczka do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jestem fanem nowoczesnej architektury i innowacyjnych rozwiązań komunikacyjnych, ponadto uwielbiam plażowanie, więc czułem, że wizyta w tym kraju będzie dla mnie niezwykle inspirująca. Nie przeliczyłem się, tak też było, wyjazd do ZEA mogę z czystym sumieniem zaliczyć do jednej z moich najbardziej udanych podróży.
A wszystko dzięki porozumieniu niemieckich linii lotniczych AirBerlin z narodowymi liniami Emiratów Etihad Airways. AirBerlin zdecydował się przenieść swoje loty z Dubaju do pobliskiego Abu Dhabi, gdyż tam znajduje się siedziba Etihad Airways i ich główny hub. Dzięki temu rozwiązaniu turyści mogą wygodnie przesiadać się na dalsze loty w kierunku Azji w ramach partnerskiej współpracy. Aby zachęcić potencjalnych pasażerów do korzystania z nowej trasy linia AirBerlin zaoferowała bilety z Berlina to Abu Dhabi w cenie 199 euro w dwie strony. Tym samym dzień przed moimi urodzinami sprawiłem sobie miły prezent, przypomniał mi się wtedy film Sex & The City 2, którego to akcja dzieje się właśnie w Abu Dhabi. Żeby było ciekawiej, film miałem okazję oglądać „dopiero” na pokładzie samolotu linii Air France lecącego z Los Angeles do Paryża półtora roku temu, kiedy to wracałem do Europy po pierwszej wyprawie za ocean z księżniczką Martą.
Do załatwienia pozostała kwestia wizy, bo Polacy mają ten nieszczęsny obowiązek jej posiadania. Zdałem się na pośrednictwo biura OdkryjDubaj, po tygodniu od złożenia aplikacji i wykonania przelewu mailowo otrzymałem promesę wizową w postaci pliku PDF. Wycieczka była zaplanowana na 4 pełne dni w Emiratach, krótko, ale z kilku względów od pewnego czasu tak podróżuję: jak ogólnie wiadomo, niestety latam samotnie, więc drożej wynoszą mnie koszty noclegu na miejscu, po drugie, musiałbym potem odrabiać brakujące godziny w pracy czy w szkole językowej, a z tym zawsze jest problem, wolałem więc nie nawarstwiać sobie zbyt wielu obowiązków i sam wyjazd zaplanowałem jako dłuższy weekend. Odlot mam w piątkowy wieczór o godzinie 21:35 z berlińskiego lotniska Tegel, nie przypuszczałem, że jeszcze będę z niego odlatywał przed uruchomieniem nowego lotniska BER (Berlin Brandenburg International) w dniu 3 czerwca 2012. Do niemieckiej stolicy wybieram się tym razem pociągiem EuroCity BWE, podróż zaczynam o 9:40 na Dworcu Centralnym w Warszawie, za oknem śnieg, jest dość zimno, ale punktualnie przybywam do Berlina, wysiadam na Ostbahnhof, kupuję bilety na komunikację miejską i po 3 przystankach S-Bahn jestem na Alexanderplatz. Jest godzina 15:30, kieruję się do galerii handlowej Alexa, mam w planach buszowanie po delikatesach EDEKA. Podczas każdej wizyty w Berlinie muszę tam zajrzeć, by wyszukać tam nowych smakołyków, w koszyku ląduje ukochana Vanilla Cola, czekolada Milka z kolorowymi drażami w środku, słodkie dania i desery Dr. Oetker do przyrządzenia, jogurty Zotta i inne. Po wyjściu z marketu zadbać o coś dla ciała, a mianowicie czas na obiad.
W moim ulubionym McDonald’s w Niemczech mają teraz w ofercie kanapki stylizowane na włoską nutę, wybieram więc Beef Caprese, w sandwichu jest pyszna mozarella z pomidorkiem i rucolą, pyszności ;) Do picia biorę zaś w Mr. Bubble Tea zimną herbatę z sokiem z mango z kulkami o smaku tego owocu. Ta „herbaciarnia” to taka nowość, po raz pierwszy piłem ten napój i bardzo mi smakował, świetna zabawa jest na końcu w wyciąganiu kulek słomką i ich rozgniataniu w zębach. Może kiedyś ta sieciówka dotrze także do Polski? Na wynos biorę 2 kolorowe pączki Dunkin’ Donuts, to już tradycja. Pobyt w centrum handlowym pora zakończyć, jadę na Hauptbahhof, tam zaopatruję się w prasę niemiecką, trochę jeszcze krążę po standach i zbieram się na autobus TXL na lotnisko. Przypomina mi się moja podróż na Ibizę, kiedy to właśnie tutaj rozegrał się mój mały dramat, bo przez ponad 40 minut na przystanek nie podjechał żaden autobus i ledwo zdążyłem na samolot na Ibizę a moja walizka zaginęła w akcji i dostałem ją dopiero po 3 dniach. Na szczęście tym razem wszystko przebiega zgodnie z planem, jestem sporo przed czasem, ale na lotnisku rozpoczęła się już odprawa do Abu Dhabi. Sam terminal Tegel nigdy mnie nie zachwycał, dość słabe oznakowanie, drzwi do toalety są tak wąskie, że ledwo się w mnie mieszczę, walizkę wpycham tam siłą, jest dość szaro i tłoczno. Zajmuję miejsce na ławce tuż przy kasie biletowej komunikacji miejskiej BVG, tam podłączam laptopa do sieci, wysyłam ostatnie maile przed podróżą, sprawdzam pogodę i Pudelka ;) W końcu przepakowuję odpowiednio mój bagaż i idę do odprawy, wszystko przebiega gładko, miły pan pyta o wizę i długość pobytu w Emiratach, dostaję miejsce przy przejściu, będę mógł więc rozprostować nogi, bo czeka mnie sześciogodzinny lot. Pobieżna kontrola paszportowa i na deser kontrola bezpieczeństwa – teraz na dość małej powierzchni przy naszej bramce na odlot oczekują wszyscy pasażerowie tego lotu, nie ma więc możliwości pozwiedzania lotniska czy zrobienia większych zakupów, wygląda to trochę jak na jakimś prowincjonalnym lotnisku. Pewnie większość lotów mają non-Schengen, a pozostałe odprawiane są w innej części terminala, my jesteśmy więc traktowani wyjątkowo „własną poczekalnią” :-P Boarding zaczyna się z opóźnieniem, ale potem wszystko idzie sprawnie, o 22 odrywamy się od powierzchni ziemi i wznosimy ku niebu. Lot jest niesamowicie spokojny, zero turbulencji, wkrótce po starcie rozpoczyna się serwis pokładowy, zajadam się włoską pastą, czytam niemiecką prasę, w jednym z periodyków o nazwie SuperIllu dostrzegam bardzo interesujący artykuł o obecnym życiu Margot Honecker – wdowy po byłym sekretarzu NRD. Z racji moich zainteresowań kulturą niemieckiego obszaru językowego wnikliwie studiuję kolejne strony brukowca. Potem jeszcze robię kilka ćwiczeń na Mixed Conditionals z angielskiego, bo po powrocie do Warszawy ten temat będę przerabiał z moimi uczniami w szkole językowej, muszę więc samemu przypomnieć sobie pewne zagadnienia. Wreszcie zmęczony opatulam się w kocyk, kładę poduszkę pod głowę i zamykam oczy. O żadnym spaniu w samolocie nie ma mowy, dla mnie zawsze jest tam zbyt głośno i nawet jeśli jestem bardzo zmęczony i mam ku temu warunki, to niestety nie jestem w stanie zasnąć :/ Szczęśliwie czas szybko mija, zbliżamy się już nad Zatokę Perską i załoga przygotowuje kabinę do lądowania, właśnie wstaje dzień, jest godzina 6:30 czasu lokalnego, kiedy samolot przybija na arabskiej pustyni w AUH.
Na płycie stacjonują głównie samoloty linii Etihad, deboarding przebiega sprawnie i staję w kolejce do odprawy paszportowej. Kiedy podaję ubranemu w białą diszdaszę arabskiemu urzędnikowi wizę, ten informuje mnie, że muszę udać się na „eye scanning” – tego nie było w programie! Szukam więc odpowiedniego pokoju, gdzie dość znudzony pracownik robi mi zdjęcie oczu i podbija pieczątkę na promesie wizowej. Kiedy wychodzę z owego gabinetu do trzech stanowisk odprawy paszportowej stoją już tłumy podróżnych, oprócz pasażerów z Berlina dotarli też ci z Karachi, Islamabadu i Hyderabadu. Muszę więc odstać swoje, ale inni turyści są w gorszej sytuacji, bo ich dopiero teraz odsyłają na skanowanie oka. W końcu moja kolej na oko w oko z urzędnikiem, jest dość zblazowany, żaden z nich się nie uśmiecha, dość długo kontrolują paszporty, pewnie szukają pieczątek wrogich krajów (Izrael), pada tylko pytanie, skąd jestem i którym samolotem przyleciałem, do paszportu zostaje wbita pieczęć i Emirates welcome to! Tuż za kontrolą paszportową następuje sprawdzenie bagażu podręcznego w urządzeniu rentgenowskim, dopiero wtedy można przejść do miejsca, gdzie znajdują się karuzele z bagażami. Od momentu wyjścia z samolotu minęła dobra godzina (sic!), więc na wyświetlaczach po moim numerze lotu ani śladu. Pytam jakiegoś Hindusa (jak się okazuje, ich oraz Pakistańczyków jest tutaj najwięcej od czarnej roboty) o bagaże z Berlina, wskazuje taśmę z napisem London Heathrow i ma rację, po chwili na kręciołku dostrzegam moją nienaruszoną tym razem walizkę. Jeszcze chwila, nothing to declare i już jestem w hali przylotów lotniska w Abu Dhabi. Przy drzwiach kłębi się tłum oczekujących na gości z karteczkami z nazwiskami poszczególnych delegatów, mnie nie jest to na razie dane, pierwsze korki jako wytrawny kawosz kieruję do ulubionej sieci Starbucks Coffee. Ceny dość wysokie, najtańsza kawa to wydatek rzędu 18 dirhamów, ale na urlopie nie będę sobie żałował. Wybieram niedostępną w Polsce winter spice latte, do tego croissant i zasiadam przy stoliku, w kawiarni dość spory ruch, widać, że z rana ląduje tam dużo samolotów, za oknem jak okiem sięgnąć pustynia, wiatr hula, słońce wznosi się coraz wyżej, cieszę się na ciepło za oknem, nabieram kalorii i wychodzę z lotniska. Kieruję się na przystanek autobusowy, według informacji i rozkładu autobus do centrum Abu Dhabi kursuje raz na 40 minut, mam więc sporo czasu na rozejrzenie się po okolicy. Dostrzegam też autokar z logo linii Etihad Airways, która ma odjechać do Dubaju. Podchodzę do obsługi i po krótkiej rozmowie okazuje się, że ten właśnie autobus rusza za 5 minut i jedzie do centrum Dubaju, a co ważne, także dla klientów linii AirBerlin jest bezpłatny po okazaniu karty pokładowej. Supersprawa, już po chwili odjeżdżam do Dubaju, zaoszczędziłem czas i pieniądze, w autobusie jedzie oprócz mnie tylko 5 osób, na powitanie dostajemy jeszcze butelkę niegazowanej wody mineralnej, co za organizacja. Po 75 minutach jazdy przez nowoczesną autostradę na pustyni docieramy na parking przy biurowcu linii Etihad w centrum Dubaju.
Po jednej stronie pustynia, po drugiej same szklane domy, wieżowce, nowoczesne jednoszynowe metro pędzące na estakadach nad ulicą, gwar, ruch, mój żywioł. Tuż obok znajduje się stacja metra Financial Center, w automacie kupuję bilet dzienny na komunikację miejską w cenie 16 dirhamów AED (metro + bus), wjeżdżam na górę po lśniących schodach ruchomych i oczekuję na wjazd mojej kolejki. Dubai Metro zostało oddane do użytku w 2009 roku, jest przestronne, nowoczesne, stacje przypominają z zewnątrz awangardowe kapsuły / statki kosmiczne w złoto-srebrnym kolorze, wewnątrz elegancko, działa klimatyzacja, marmurowa posadzka jest nieustannie froterowana przez służby porządkowe. Warto zwrócić uwagę, że przy krawędzi metra ustawiona jest szklana ściana, w której zamontowane są drzwi. Otwierają się one dopiero wtedy, kiedy na stacje podjedzie pociąg, wtedy też równocześnie rozsuną się drzwi w wagonach i będzie można wsiąść do składu. Radzę uważać na oznaczenia, jeden wagon zawsze jest zarezerwowany dla kobiet z dziećmi, inny z kolei to dwa razy droższa i bardziej ekskluzywna Gold Class. O to, aby wsiąść do odpowiedniego przedziału dba też rozmieszczona na stacjach policja w zielonych mundurach. Informacje o kolejnych stacjach wyświetlane i zapowiadane są w języku arabskim i angielskim, zresztą w Dubaju i Abu Dhabi wszystko jest podawane w dwóch językach, kraj bilingwalny, każdy praktycznie mówi po angielsku, zgubić się nie da :] Wysiadam na mojej stacji Union, gdzie krzyżują się dwie (zielona i czerwona) linie metra. Za kilkaset metrów jestem już w Al Jawhara Metro Hotel. Lokal dwugwiazdkowy, szału nie ma, to znaczy pokój całkiem zgrabny, dość spory, meble ładne, czysto, ale w łazience nie ma suszarki (grr!) a ciepła woda ma czasem bardzo małe ciśnienie. No i widok za oknem na betonowy gruz jest wręcz odrażający. Okolica już znacznie inna, tutaj budownictwo jest niższe, starsze, ale ma to też swój urok. Obok dużo lokalnych sklepików, zakładów fryzjerskich, pralni, podrzędnych barów i restauracyjek, jest także mały, ale dość licznie uczęszczany meczet. Dobrze, że rano nie budzi mnie muezin swoim wołaniem na modły.
Cały pobyt w Dubaju to dla mnie jedna wielka iluzja, fatamorgana, wprost nie mogę uwierzyć, że się tam znalazłem, w Polsce zima, a ja grzeję się na białej piaszczystej plaży, miałem okazję zanurzyć się w ciepłym Morzu Arabskim, pooglądać na żywo piękne parki, gdzie można m.in. przejechać się na wielbłądzie. W mieście wszystko jest takie zadbane, po szerokich na 5 pasów ulicach poruszają się superszybkie samochody, korki praktycznie się nie tworzą, przystanki autobusowe są klimatyzowane, jedyne, na co zwraca uwagę, to komplety brak kultury przy wchodzeniu do metra. Kiedy już otworzą się drzwi, tłum rzuca się do środka jak bydło, nie zważa wcale na pasażerów, którzy chcą wysiąść, dotyczy to naprawdę różnych grup społecznych, więc to takie moje negatywne spostrzeżenie. Sami Emiratczycy wydają się być uprzejmi, większość mężczyzn i chłopaków nosi narodowe stroje, czyli białe lub beżowe diszdasze i chusty na głowie. Kobiety tradycyjnie w czarnych szatach i abayach, część z nich jest także w przesłaniających twarz nikabach. Co ważne, arabscy mężczyźni tutaj nie patrzą tak nachalnym wzrokiem na kobiety jak to miało miejsce w Maroku, Europejki, Amerykanki czy przedstawicielki innych kultur mogą się więc ubierać swobodnie, nikt ich tutaj nie potępi. To miast to taki istny tygiel kulturowy, a wszystko przez ropę, po odkryciu której miasto tak gwałtownie się rozwinęło i zaczęło intensywnie sprowadzać expatów z zagranicy. Mimo że wszystko tutaj jest takie nowoczesne, to ceny dla Polaka (oprócz hotelu) nie są wygórowane, żywność jest na porównywalnym poziomie lub często też tańsza, droższe są na pewno przetwory mleczne i nabiał, ale to chyba oczywiste, bo na pustyni krowy się nie wypasie :-P
Najwyższy budynek świata Burj Khalifa jest niezwykle imponujący, zwłaszcza nocą, patrzy się do góry i końca nie widać, człowiek jest przy nim tak maleńki, widać, że przez wieżowiec dosłownie przepływają chmury, a nad nimi wciąż ciągnie się ten smukły drapacz chmur. Co za perła architektury. Obok tego budynku znajduje się olbrzymi kompleks handlowo-usługowy Dubai Mall. Czego tam nie ma? Jest i akwarium, zoo, lodowisko, tańczące w rytm muzyki fontanny, a nawet meczet, bo Allah czuwa. Aby znaleźć wyjście z tej fortecy potrzebowałem aż 30 minut, bowiem droga wiedzie przed pokrętny wielopoziomowy parking. Cudem zdążyłem na ostatnie metro w kierunku Rashidiya. W Dubaju praktycznie każdy ma samochód, na niektórych ulicach brakuje chodników i przejść dla pieszych, więc to jest też ew. utrudnienie dla turysty. Warto wiedzieć, że w tym kraju dzień wolny to piątek, ale w niedzielę się tam normalnie pracuje, w niedzielny poranek przeżyłem w metrze niezły szok widząc tłumy jadących do pracy :-] Polecam zobaczenie także Hotelu Burj Al Arab w kształcie żagla. Jest dość daleko od miasta, ale warto podjechać autobusem. Należy pamiętać, że w bilecie znajduje się mikrochip, bilet musimy przyłożyć do czytnika bezpośrednio przy bramce metra i wejściu do autobusu i także przy wyjściu! Jeśli ktoś ma bilet całodzienny, to może nie odgrywa to aż tak dużej roli, ale większość stałych mieszkańców na kartach ma doładowaną konkretną kwotę, która po każdym przejeździe jest odpowiednio regulowana na koncie. Coś jak nasze telefony pre-paid. W Dubaju są różne strefy miejskie, dlatego prawidłowe kodowanie biletu i jego przykładanie do sensora jest takie ważne. Oprócz Dubai Mall należy wybrać się jeszcze do innego centrum handlowego o nazwie Mall of the Emirates, które posiada własną strację metra, jego rozmiar również przyprawia o zawrót głowy, jest ono otwarte do północy, by każdy miał czas na zakupy i zostawił trochę grosza u szejków. Obok sieciówek typu H&M można zobaczyć salony Louis Vuitton czy Dolce & Gabbana, gdzie to udało mi się zaopatrzyć w bieliznę z serii Drink Coca Cola. W centrum Dubaju można też nabyć tanie pamiątki w markecie Gift Farm, jest naprawdę duży wybór lokalnego badziewia za niską cenę, sprawnie funkcjonuje także poczta. Z racji zamiłowania do latania odwiedziłem też lotnisko w Dubaju, można tam dojechać bezpośrednio czerwoną linią metra.
Terminal 1 to nic specjalnego, ale za to obsługujący prawie wyłącznie prestiżowe linie Emirates Terminal 3 to inna bajka, lotnisko jest całe w bieli, z podświetlanymi kolorowymi kolumnami i ścianami w barwach fluo, robi wrażenie. Dubaj to wielki port przesiadkowy, szejk Al Maktoum z całego świata zwozi turystów na pustynię, zaprasza ich do swojego bajkowego imperium i oferuje dalszy lot do Azji czy Australii na pokładzie A380. Może kiedyś będzie mi dane polecieć tą wyjątkową linią? Póki co z Warszawy nie latają...
Trzy dni w Dubaju minęły błyskawicznie, odległości pomiędzy poszczególnymi punktami w mieście są naprawdę spore, miasto przypomina znacznie Los Angeles i jego przydomek Car City, warto więc poruszać się swoim autem. Do Abu Dhabi dostałem się ponownie autokarem linii Eithad Airways, w południe dotarłem więc na lotnisko i tam oczekiwałem na autobus miejski do stolicy Emiratów. Niestety, rozkład informuje jedynie o tym, że kurs realizowany jest raz na godzinę, dokładnej pory niestety nie podaje, przeczekałem więc na przystanku prawie 40 minut. Autobus lotniskowy linii A1 (wcześniej kursował 901, informacje na stronie internetowej arabskiego przewoźnika lokalnego są więc nieaktualne!) kosztuje jedyne 3 dirhamy, jedzie do centrum miasta. Byłem przygotowany na inną trasę autobusu, siedziałem więc przy oknie z mapą w ręku i śledziłem dokładnie, którędy jedzie, by dobrze wysiąść. Ulice numerowane są na wzór amerykański, tylko te większe z nich mają nazwy, jak nietrudno zgadnąć, nazwane są imieniami szejków i lokalnych możnowładców. Hotel Royal Regency, w którym się zatrzymałem, jest bardzo luksusowy, zdecydowanie najlepszy z moich dotychczasowych. Cóż, cena za jedną dobę też kosmiczna :-P Po zameldowaniu się w apartamencie wybywam na miasto. Niestety, słynny meczet szejka Zayeda znajduje się dość daleko poza miastem, widziałem go po drodze z lotniska, szkoda mi tracić czas na dojazd tam, budowla robi wrażenie, ale wolę wybrać się na spacer po Abu Dhabi i plaży oraz dzielnicy Corniche i zobaczyć słynny hotel Emirates Palace.
Wybór jest trafiony, ulice Abu Dhabi są pełne głośnych samochodów, na ulicach sporo ludzi z różnych kultur, po kilku przecznicach docieram do nadmorskiej promenady Corniche Road, na całej długości po obu jej stronach ciągnie się przepiękny i bardzo różnorodny park, po kilku kilometrach przede mną rozpościera się plaża, piasek jest nieprzyzwoicie biały i miękki, dookoła pusto, ponieważ jest dość chłodno i wieje mocny wiatr, ale nie poddaję się i dzielnie zwiedzam miasto. Podoba mi się chyba jeszcze bardziej niż Dubaj, zwłaszcza ta duża dawka egzotycznej zieleni robi swoje. Aż żal wracać do hotelu, ale robi się ciemno, trzeba coś przekąsić i iść spać, bo odlot do Berlina mam następnego dnia o 08:20. Tak też robię, po gorącej kąpieli w wannie pełnej piany zasypiam snem sprawiedliwego, by rano wstać o 4, dokończyć pakowanie i dojechać na lotnisko. Tym razem na autobus czekam około 10 minut, po 45 minutach jazdy jestem na miejscu, jest jeszcze czas na zakupienie małych pamiątkowych kubeczków do espresso ze Starbucks Coffee. Odprawa następuje przy stanowisku linii Etihad Airways, potem pora na standardową kontrolę paszportową oraz bezpieczeństwa i wreszcie jestem w strefie duty free, ale ceny nie rzucają na kolana. Zasiadam na fotelu w pobliżu mojego wyjścia i oglądam The Bold And The Beautiful z arabskimi napisami a zaraz po nich serwis informacyjny stacji Dubai One. Widzę grającą na turnieju w Dubaju Agnieszkę Radwańską. Miły akcent na koniec pobytu, boarding rozpoczyna się punktualnie i wkrótce potem oglądam ostatni raz Emiraty z lotu ptaka. 6,5 godziny później z powrotem jestem już w Berlinie na lotnisku Tegel...




2 komentarze:

  1. Mega Interesujące, bardzo wciągające i wiele informacji można uzyskać. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W Maroko też walutą są dirhamy :)Ach Ci Arabowie hehe
    Kto wie, może kiedyś też pojadę na wakacje do Dubaju ale chciałąbym tak na ok 1 tydz :) Narobiłeś mi smaka tym artykułem ;)

    OdpowiedzUsuń