Belgijskie czekoladki / 25.11.2012 - 26.11.2012



Bonjour! Kolejna pora wycieczkowych przeżyć przede mną – czas złożyć kolejną wizytę europejskiej stolicy Brukseli. Bilety w niebywale niskiej cenie 2 złote (tak, dwa złote, to nie chochlik) kupiłem około 1,5 miesiąca przed podróżą korzystająca z „bezharaczowej” karty Mastercard Prepaid BZW BK. Podróż jedynie z bagażem podręcznym, ale w przypadku wypadu na niecałe 24 godziny to akurat żaden problem. Tym razem chciałem po prostu spędzić w Belgii miłe leniwe popołudnie, skosztować lokalnych przysmaków i poszaleć na parkiecie w klubie Le You – dlatego też nieprzypadkowo wybór padł na termin niedzielno-poniedziałkowy. Wtedy nie przypuszczałem, że wycieczka będzie obfitowała w dość nieprzewidziane atrakcje ;) Ale po kolei…

W niedzielny poranek o 7:20 wsiadam na przystanku PKP Warszawa Koło do pociągu Kolei Mazowieckich w kierunku Ciechanowa. Kiedy słyszę to miasto od razu staje mi przed oczami słynna Dorota ;) Do Modlina według rozkładu jedzie się ok. 50 minut, mimo wczesnej pory w niedzielę pociąg jest pełen – na Dworcu Gdańskim oraz na kolejnych stacjach wsiada dużo ogorzałych panów, którzy jadą do pracy – większość z nich wygląda jak typowe pijaczki spod budki i wcale nie mylę w moich przypuszczeniach. Kilka minut później zaczynają się głośniejsze rozmowy, sprośne żarty a między koleżkami krążą różne trunki sprytnie ukryte przed oczami współpasażerów i konduktora. Widać zresztą, że zna on większość tych panów z widzenia. Uff, z ulgą opuszczam to towarzystwo na stacji w Modlinie. Oprócz mnie z biało-zielono-żółtego składu Elf wysiada zaledwie garstka osób, co pozwala przypuszczać, że na lotnisku tłumów nie będzie. Po około 10 minutach ruszam shuttle busem pod terminal lotniska WMI. Od razy podchodzę do kontroli bezpieczeństwa – chwilę później za mną jest już długa kolejka, mam fuksa, że wszedłem w odpowiednim momencie. Słychać dużo języka rosyjskiego, co może zastanawiać, ponieważ loty z Rosją nie są stąd obsługiwane. Ostatnim razem nie zwróciłem dokładnie uwagi na lotniskową służbę ochrony, tym razem przyjrzałem się im nieco bliżej, radziłbym do cudzoziemców używać języka angielskiego a nie łaciny podwórkowej. Takie zachowanie w niczym nie pomoże i tylko nieładnie świadczy o pracującym na lotnisku personelu. Nigdy za granicą nie zdarzyło mi się, by pracownicy security nie znali podstawowych zwrotów w języku obcym. To taka moja sugestia, ale może jestem po prostu wyczulony i inni nie zwracają na ten fakt uwagi. 

W części przeznaczonej dla pasażerów jest całkiem sporo ludzi, w kawiarniach większość miejsc zajęta, spore kolejki także w sklepie wolnocłowym. Przy poszczególnych bramkach miejsca okupują już podróżujący. Mój lot ma odbywać się z gate 4A, jest już wyświetlony na ekranie. Przy wyjściu numer 3A rozpoczyna się właśnie boarding na lot do Sztokholmu Skavsta, panie przedzierają się przez kolejkę, stemplują pieczątkami z logo LS Airport Services wydrukowane karty pokładowe, wszystko oczywiście z zachowaniem zasady priority & others oraz przypominając o limicie jednej sztuki bagażu podręcznego. Zajmuję miejsce, obserwuję podróżnych, do Brukseli Charleloi będzie podróżować ze mną spora grupa cudzoziemców, Polaków tym razem nie ma zbyt wielu. Tuż po godzinie 9 z głośników rozbrzmiewa komunikat, w którym pracownicy handlingu proszą nas o uformowanie kolejki. Tego się nie spodziewałem, by już na ponad godzinę przed odlotem tworzyć kolejkę i sprawdzać karty pokładowe. Cóż, staję w kolejce i od tej pory już trzeba przyzwyczaić się do stania. Ciekawe, jak długo będzie trzeba stać na płycie lotniska przed wejściem do samolotu. Wtedy spoglądam za okno i dostrzegam, że znad pól nadciągnęła złowieszcza mgła, która przyczyni się do paraliżu lotniska tego dnia. Port w Modlinie nie jest przystosowany do wykonywania operacji przy gorszych warunkach atmosferycznych, system ILS dopiero jest w trakcie instalowania, według oficjalnych prognoz ma działać w marcu 2013. Chwilę później pojawiają się kolejne informacje o opóźnieniach, nie może wylądować samolot ze Sztokholmu, nasz lot do Charleloi też łapie opóźnienie, podobnie Oslo oraz Londyn. Pasażerowie rozchodzą się po terminalu, zaczyna panować poruszenie, obsługa lotniska dwoi się i troi, by zapanować nad tym chaosem. I wreszcie pojawia się komunikat – samolot linii Ryanair rejs numer FR1011 z CRL do WMI wylądował na lotnisku Chopina w Warszawie, w związku z czym podróżujący do Brukseli Charleloi zostaną przewiezieni na lotnisko WAW autokarami za około godzinę. Osoby, które zrobiły zakupy w strefie wolnocłowej są proszone o zwrot artykułów, pasażerowie muszą też odebrać zgłoszony wcześniej bagaż rejestrowany. Przed wyjściem na płytę lotniska sprawdzane są po raz kolejny nasze karty pokładowe, czas na krótki spacer i przechodzimy do hali odbioru bagażu, gdzie kręcą się już panowie z ochrony. Tutaj chyba najsłabszy punkt programu – pani z handlingu niespodziewanie się oddala i bez żadnej informacji pozostawia pasażerów zdanych na własny los. Wszyscy oczekują, że ktoś po nas przyjdzie, ale z błędu wyprowadza nas jeden z ochroniarzy, wychodzimy na zewnątrz i wtedy dociera do mnie, że w Modlinie tego poranka nic nie wyląduje. 

W terminalu tłum zdenerwowanych ludzi, dzwoniące telefony a na tablicy przylotów informacje o przekierowaniu lotów na lotniska w Warszawie lub Łodzi i kolejnych opóźnieniach. Pojawia się informacja o wstrzymaniu odprawy bagażowej dla lotów WizzAir, kilka minut później odwołane zostają wszystkie operacje tej linii. Kolejka do informacji lotniskowej zdaje się nie mieć końca, szczerze współczuję poszkodowanym pasażerom, dobrze, że mnie na podróży aż tak bardzo nie zależy i  w razie czego mógłbym z niej zrezygnować. Chwila na kawę z automatu, wychodzę na zewnątrz, ale autobusu dla nas ani śladu, ludzie czekają przed budynkiem, wielu pali papierosy i czekamy na Godota. Wchodzę ogrzać się do środka, przeglądam gazety i szacuję, o której możemy wylądować w Belgii. Kątem oka widzę, że przed terminal podstawiony zostaje autokar, tak, to ten dla nas. Po raz kolejny przy wejściu sprawdzona zostaje tożsamość oraz karta pokładowa pasażera, pani odnotowuje na liście poszczególne osoby i zamawia kolejny autokar, bo wiadomo, że wszyscy nie zmieszczą się do jednego. Mnie udaje się zająć miejsce w tym pierwszym, więc wcześniej odjeżdżamy na Okęcie. Na mieście o tej porze nie ma korków, w miarę sprawie docieramy na lotnisk im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Na płycie postojowej widzę z daleka 4 samoloty Ryanair i 2 różowe landrynki WizzAir. Wychodzi po nas pani z LS Airport Services i zaprasza wszystkich do stanowisk check-in. Muszę przyznać, że idzie im to naprawdę sprawnie, na wyświetlaczach pojawia się informacja o locie z jego numerem i planowaną godziną startu 13:30. Dla potrzeb organizacyjnych każdy pasażer dostaje wydrukowaną własną kartę pokładową, co w Ryanairze jest niemal niespotykane, bowiem pasażerowie tej linii są zobowiązani do samodzielnego druku boarding passes. Pani kierująca odprawą zachowuje procedury z Ryanaira, jako pierwszych prosi posiadaczy pierwszeństwa wejścia na pokład, ale takich szczęśliwców nie ma zbyt wielu. Wszystkie dane muszą zostać ręcznie wpisane do komputera, jestem na początku kolejki i zaraz po otrzymaniu karty pokładowej udaję się do kontroli bezpieczeństwa. W południe nie ma prawie żadnego lotu, więc sprawnie przechodzę przez bramki i mogę po raz kolejny podziwiać Okęcie. Nie spodziewałem się, że w tym roku jeszcze tutaj zawitam, a tu taka miła niespodzianka. Odlot odbywa się z gate 1, nieopodal siedzi załoga pokładowa Wizz Air, którego samolot także został przekierowany na lotnisko WAW. Lustruję dokładnie panie w różowych koszulkach i panów w koszulach fioletowych – to służbowe uniformy węgierskiego przewoźnika. Powoli obok mnie gromadzą się inni pasażerowie, pamiętam, że z tej bramki odlatywałem kiedyś do Pragi. Wreszcie około godz. 12:45 pojawia się pani z handlingu w towarzystwie kolegi i rozpoczyna boarding do autobusu. Co zaskakuje, mają przygotowane logo Ryana, napisy priority, odczytywany jest także standardowy tekst o jednej sztuce bagażu podręcznego i obowiązku trzymania dzieci za rękę (sic!). Po kilkunastu minutach jesteśmy pod naszym Boeingiem 737-800. 

Przy wejściu wita nas wesoły steward, humor dopisywał mu przez całą podróż, prosił, by nie tańczyć i nie skakać w przejściu a na koniec podziękował pasażerom za lot w imieniu załogi oraz swojego męża kapitana i jeszcze przeprosił za brak tradycyjnych fanfar, które puszczane są po każdym punktualnym locie FRancą. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy pierwszy raz usłyszałem te dźwięki, teraz wiem, że to u nich standard. Lot upływa spokojnie, tylko dwa razy pali się lampka sygnalizująca pozostawienie pasów zapiętych. Oczywiście wszystkie loty Ryanair przypominają wizytę na bazarze – nagabywanie do zakupu kanapek, napojów, losów, zdrapek, kalendarzy i innych gadżetów jest tam na porządu dziennym – właśnie to zniechęca mnie przed castingiem do pracy dla Cabin crew w tej linii. O godzinie 16 lądujemy w słonecznym Charleloi, słońce mocno świeci, jest ciepło, wręcz wiosennie…


Teraz z lotniska CRL trzeba dostać się do centrum Brukseli. Co pół godziny do Dworca Południowego (Gare de Midi) kursują autokary sprzed terminala. Koszt przejazdu w jedną stronę to 13 euro, kupując bilet w dwie strony zaoszczędzimy 4 euro, gdyż zapłacimy „jedynie” 22 euro. Ważna uwaga – bilety w dwie strony można nabyć tylko w automatach przy przystanku określając konkretną datę i godzinę, nie ma możliwości płatności gotówką, pozostaje wyłącznie płatność kartą kredytową. Kilka kroków dalej jest specjalny punkt prowadzący sprzedaż biletów, ale można nabyć tam tylko bilety w jedną stronę za 13 euro płacąc kartą lub przygotowując odliczoną kwotę. Autokary są przestronne i wygodne, w moim kursie o godzinie 17 niemal zionęło pustką. Jako że do odjazdu miałem jeszcze ponad 30 minut, to przespacerowałem się po lotnisku, kupiłem i wysłałem widokówki do Polski oraz spałaszowałem gofra z dżemem – pychota! :)

W Brukseli jestem przed godziną 18, wysiadam w znajomej okolicy, to moja trzecia wizyta w stolicy Belgii, nie czuję się więc nieswojo. Tak się składa, że poprzednio docierałem to tego miasta pociągiem międzynarodowym z Amsterdamu i wysiadałem akurat na stacji Zwid/Midi, więc teraz wiedziałem, że pierwsze kroki skieruję do marketu Carrefour Express oraz do kawiarni/piekarni z bardzo smacznymi kanapkami i słodkimi wypiekami, gdzie za naprawdę niskie jak na Europę Zachodnią ceny można skosztować smacznych specjałów. Po posiłku spaceruję nieco po dworcu, widzę elegancko urządzone biura AF/KLM a kilka metrów dalej stacja szybkich pociągów odjeżdżających do Londynu. Ciekawe, jak to jest przejechać się pod English Chanel / Kanałem La Manche…

Pora opuścić budynek dworca, na zewnątrz jest już oczywiście ciemno, ale wszędzie dookoła palą się lampy, latarnie i dużo neonów. Przechodzę kilka metrów do większego skrzyżowania i zmierzam Avenue de Stalingrad a następnie Lemonnier w kierunku ścisłego centrum i starówki. Po drodze mijam wiele sklepów prowadzonych przez Arabów, na ulicach widać wiele osób o ciemnym kolorze skóry, czuję się niczym w Maroku, lubię takie egzotyczne klimaty, przypominają mi się wtedy moja poprzednie wojaże. Jak ten czas szybko leci, prawie rok temu leżałem na plaży w Agadirze, a teraz już planuję przyszłoroczną majówkę na Costa del Sol. Powoli przecinam kolejne przecznice i docieram do budynku belgijskiej giełdy. Nieopodal znajduje się McDonald’s, a nad nim hotel Marriott. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie odwiedził mojej ulubionej sieci fast food – ceny niestety jak to w krajach Benelux wysokie, wybieram kanapkę Petit Texas oraz shake bananowy, niedostępny w Polsce. Po krótkim odpoczynku ruszam na starówkę, wąskimi uliczkami docieram do figurki-fontanny Manneken Pis – chyba najbardziej stereotypowego symbolu Brukseli. Tym razem chłopczyk nie jest odziany w ubranko, mam nadzieję, że nie jest mu zimno :-P Pamiątkowa fotka i dalej spacer po starówce, wokół mnóstwo przytulnych knajpek czy kafejek oferujących belgijskie specjały, oczywiście prym wiodą czekoladki, gofry, lody i frytki z majonezem. Na głównym rynku (Grand Place / Grote Markt) ustawiona jest kolorowa iluminacja choinki oraz szopka. Światła wokół są zgaszone, więc atmosfera jest już dość nastrojowa. Powoli robie się późno, na ulicach widać coraz mniej spacerowiczów, straganiarze zamykają swoje stoiska na noc. Ja robię jeszcze rundkę wokół katedry (przypomina paryską Notre Dame) i po drodze zatrzymuję się na dłuższą chwilę na Centraal Stadion, by posłuchać zapowiedzi pociągów w języku francuskim. To miód dla moich uszu. 

Wreszcie nadchodzi czas na imprezę w Le You, przed wejściem leży już czerwony dywan, ustawione są słupki ze sznurkami (charakterystyczny element przed wejściem do night clubs), ściana jest iluminowana kolorowymi światłami. Kolejki do wejścia jeszcze nie ma, może to i lepiej, bo wystarczy mi już odstanie ponad 45 minut przed wejściem do G-A-Y Late w Londynie. Wstęp 9 €, ale w tym 3 dowolne napoje, później wymieniam je na mój ulubiony napój Red Bull i lampkę szampana Moet et Chandon. Przed północą parkiet w klubie jest już pełen, wystrój bardzo ładny, nowoczesność, żywe barwy, miła dla ucha muzyka, generalnie króluje pop i lekki house. Miło popatrzeć na zadbanych ludzi, nowe twarze, odmienić wnętrza. Kilka minut po 3 w nocy wychodzę z lokalu i czeka mnie nocny spacer ulicami Brukseli. Ludzi jest bardzo mało, ale wszystkie chodniki są dobrze oświetlone, trasa do Gare de Midi także świetnie oznakowana, około 3:40 docieram na przystanek autobusów odjeżdżających na lotnisko Charleloi. Okazuję kierowcy bilet i zajmuję miejsce w autokarze. Tym razem większość miejsc jest zajęta, większość osób łapie jeszcze drzemkę, jest przecież bardzo wcześnie. Po 45 minutach docieramy do celu. Otwarte są już odprawy dla pierwszych porannych wylotów o 06:00, typu Mediolan Bergamo, Tanger czy Nador. Po godzinie oczekiwania wyświetla się także Varsovie Modlin, szybko udaję się z wydrukowaną kartą pokładową do kontroli bezpieczeństwa. Ludzi jeszcze nie ma zbyt wielu, więc nie trwa ona zbyt długo i kolejne minuty przed odlotem do Polski spędzam w poczekalni przy gate 15. Boarding odbywa się standardowo, ale tym razem osoby z personelu kontrolują także dość szczegółowo bagaże podręczne i nadkładają na nie słynne już kartonowe pudełko. Kilka osób zostało następnie poproszonych o podejście do metalowego sizera, ale obyło się bez dodatkowych opłat, przepakowywania się i stresu. Samolot wystartował punktualnie, na zewnątrz było jeszcze ciemno, ale wkrótce wzbiliśmy się w górę i nad chmurami świeciło słońce, które towarzyszyło nam w podróży aż do Modlina, gdzie powitała nas piękna pogoda. I takich właśnie lądowań w sprzyjających warunkach atmosferycznych każdemu życzę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz