Paris Match - Elegancja Francja / 13.09.2014 - 14.09.2014


Bonjour! Kontynuując tradycje weekendowych podróży tym razem wybrałem się do francuskiej stolicy. Ostatni raz w Paryżu byłem w listopadzie 2010 roku podczas wyprawy na karaibską wyspę St. Martin. Doszedłem do wniosku, że już najwyższy czas odwiedzić to miasto ponownie, a że nadarzyła się nie lada gratka cenowa, to bez chwili wahania zarezerwowałem miejsca na bezpośrednie połączenie WAW-CDG wykonywane przez PLL LOT.
W sobotni poranek pojawiam się kwadrans przed godziną 6 rano na Lotnisku Chopina. W porównaniu do ubiegłego tygodnia jest bardzo pusto i cicho, w kolejkach do odprawy na stanowiskach LOT-u także niewielu pasażerów. Jak zawsze odprawiam się na rejs przy stanowiskach klasycznej odprawy biletowo-bagażowej, dostaję kolorową kartę pokładową, a pan z obsługi nawet sam zaoferował, by odprawić mnie już na lot powrotny, ale nie skorzystałem z tej propozycji.  Przede mną jeszcze kontrola bezpieczeństwa, także przebiega szybko i bez zbędnych ceregieli. Później już tylko nieco ponad godzina oczekiwania na boarding mojego rejsu. Bardzo się cieszę, kiedy pod wyjściem numer 41 widzę podstawiony pod rękaw samolot Embraer w malowaniu retro. Jest to jedyna maszyna pomalowana w barwy PLL LOT z lat 40. ubiegłego wieku, to miło, że udało mi się trafić właśnie na nią, jest wyraźnie inna od tych latających obecnie dla naszego narodowego przewoźnika spod znaku żurawia. Przy okazji wizyty na lotnisku mam okazję spotkać się na chwilę z moim pracującym tam znajomym; miło jest zamienić z kimś kilka słów o poranku. W końcu nadchodzi czas wejścia do samolotu i mogę zająć miejsce 5D – moje ulubione w tego typu flocie. Niemniej jednak nie mam okazji zagrzać na nim dłużej miejsca, bo pani siedzącej obok mnie bardzo zależy, by usiąść razem z partnerem biznesowym, więc stwierdziłem, że będę uprzejmym pasażerem i przesiądę się łaskawie na fotel 4B, który niestety jest umiejscowiony przy przejściu a nie przy korytarzu. Jak się później okazało, to właśnie dzięki temu miejscu mogłem podsłuchać dyskusji awanturującej się pasażerki z szefową pokładu p. Lidią Grzegorzewską. Mieliśmy już rozpocząć kołowanie, kiedy kapitan Rafał Gontar poinformował o zaistniałej usterce elektrycznej. Została usunięta i za ok. 8 minut mieliśmy rozpocząć start, ale po upływie tego czasu zamiast dźwięku włączanych silników usłyszeliśmy komunikat, że musimy wyłączyć i włączyć ponownie instalację elektryczną. Jak się okazało, kolejna próba także zawiodła, pilot poinformował, ze następny komunikat poda za 15 minut. Do samolotu przednimi drzwiami po prawej stronie kadłuba dostali się technicy LOT AMS, po kilku minutach spędzonych w kokpicie wyszli i dali znak, że usterka ostatecznie została zażegnana i można lecieć. Rzeczywiście, kapitan potwierdził, że tym razem naprawa się powiodła i ruszyliśmy do progu pasa. Przez jego przebudowę start miał miejsce w kierunku wschodnim, więc kilka minut po starcie trzeba było dokonać zawrotki w przeciwnym kierunku. Cały lot minął bardzo spokojnie, nie licząc kłótni, którą sprowokowała niesforna pasażerka klasy ekonomicznej. Po godzinnym przymusowym postoju na płycie pasażerowie po osiągnięciu wysokości przelotowej chcieli nieco liczniej niż zwykle skorzystać z dobrodziejstwa toalety. Nagle do części klasy biznes zajętej przez dwójkę pasażerów z impetem wtargnęła kobieta, która pilnie potrzebowała skorzystać z toalety. Ponieważ w tylnej części Embraera wytworzyła się spora kolejka, to bezczelna kobieta postanowiła, że nie będzie czekała, tylko uda się do klasy biznes. Oczywiście stewardesa nie mogła pozwolić na takie bezceremonialne zachowanie i stanowczo odmówiła pasażerce prawa do skorzystania z toalety na przodzie samolotu. Między kobietami wywiązała się mała pyskówka, pasażerka spytała o imię i nazwisko szefowej pokładu, pani Lidia przedstawiła się, pokazała swój identyfikator i zgodnie z prawdą powiedziała, że przedstawiała się wszystkim pasażerom na początku rejsu, co chyba jeszcze bardziej rozjuszyło niesforną pasażerkę, która odwróciła się na pięcie i już miała zmierzać na tył maszyny, kiedy raz jeszcze wtargnęła nachalnie za firankę i powiedziała kilka przykrych słów stewardesie kończąc zwrotem “Ale Pani miła!” pełnym pretensji. Oczywiście od razu po incydencie pani Lidia przeprosiła pasażerów klasy biznes (matka z synem) za całe zajście. Takie są niestety często realia pracy jako stewardesa, przypomnę nieśmiało pasażera z lotu do St. Petersburga, który koniecznie chciał zająć wolne miejsce w klasie biznes. Ludzie ludziom zgotowali ten los…



Przy podejściu do lądowania na paryskim lotnisku im. Charlesa de Gaulle’a mój towarzysz podróży siedzący przy oknie umożliwia mi podejrzenie widoczków, szczerze powiedziawszy nic ciekawego nie widać, zielone pola i małe miasteczko w pobliżu gigantycznego lotniska – molocha. Paris CDG to chyba jedyny port lotniczy, na którym mam zazwyczaj problemy z orientacją, bo jest tak rozległy i rozbudowany. Tym razem mam okazję lądować na terminalu 1, który służy jako hub linii z sojuszu Star Alliance. Lądowanie przebiega gładko, ale nie możemy opuścić samolotu, ponieważ rękaw, który już przybliżył się do kadłuba, uległ awarii i musimy poczekać na technika.  Jednej z francuskich pasażerek bardzo się spieszy, bo ma bilet na dalsze połączenie i jak tylko otwierają się drzwi, wybiega z dość pokaźnym bagażem podręcznym, widzę, że na lotnisku prosi o pomoc pracownicę portu. Ciekawe, czy udaje się jej zdążyć na połączenie…
Część, w której zatrzymuje się samolot PLL LOT, ma okrągły kształt niczym rotunda, dokoła niej zaparkowane są samoloty, akurat trwa boarding lotu Aegean do Aten; to, jak Francuzi wymawiają nazwę greckiej linii lotniczej, to już wyższa szkoła jazdy. Nieco czasu zabiera mi zlokalizowanie wyjścia, które nie jest zbyt dobrze oznaczone, a w tłumie pasażerów, przez których muszę się przebić, jest naprawdę ciężko się tam dostać. Znając wymiary paryskiego lotniska CDG domyślam się, że czeka mnie jeszcze długi spacer i wcale się nie mylę. Ruchomym chodnikiem, który wije się w górę i w dół, przedostaję się do hali przylotów, później wjeżdżam jeszcze przez szklany korytarz á la brukselskie atomium i wreszcie opuszczam lotnisko. Przede mną jazda kolejką CDGVAL do terminala 3 i dworca autobusowego, ileż tam jest podróżnych! Kolejka do automatów biletowych zdaje się nie mieć końca, na szczęście przy informacji pani szybko przekazuje mi informację, z którego stanowiska odjeżdża mój autobus 350 do centrum miasta i akurat wpadam na przystanek, kiedy kierowca rusza. Jest na tyle sympatyczny, że zatrzymuje się, otwiera mi drzwi i sprzedaje bilet (cena 6 euro). Podróż trwa nieco ponad godzinę, ale nigdzie mi się nie spieszy, pogoda jest piękna a humor dopisuje. Jeśli chodzi o transport z lotniska, to niestety pod tym względem Paryż jest stosunkowo drogi, ale możliwości dojazdu jest kilka: można wybrać kolejkę czy szybszy autobus, które oczywiście są droższe, ale jadą szybciej. Autobus mija peryferia Paryża, okolica usłana jest różnymi magazynami i centrami logistycznymi, po około 40 minutach jazdy docieramy do miasta, gdzie korki uliczne dają o sobie znać. Mijamy dość oryginalną hinduską dzielnicę, następnie moim oczom ukazują się czarni przybysze z Afryki i już czas wysiadać przy Gare de l’Est. Wokół ruch jak w ulu, bardzo dobrze czuję się w takich wielkomiejskich klimatach, gdzie jest duży ruch i wiele się dzieje. Do tego wszędzie słyszę piękny język francuski, na każdym rogu znajdują się kawiarnie i restauracje, czuję się jak bon vivant ;)
Pierwsze kroki kieruję właśnie na Gare de l’Est, ponieważ podczas poprzednich pobytów w Paryżu nie miałem okazji obejrzeć tego dworca od wewnątrz. Zarówno z zewnątrz jak i od środka gmach prezentuje się okazale, jest połączony z małym centrum handlowo-usługowym oraz stacja metra. Przechadzam się po peronach i podziwiam francuskie pociągi, tak inne od tych, do których jestem przyzwyczajony z polskich szlaków. W saloniku prasowym RELAY nabywam widokówki oraz znaczki pocztowe, ku mojemu zaskoczeniu sprzedawca żegna mnie w języku polskim! Jest już po godzinie 13, więc żołądek domaga się posiłku, a skoro to Francja, to nie mogę odmówić sobie croissanta z migdałami oraz czekoladowego ciastka viennoise i espresso w dworcowym bistro PAUL. Zasiadam przy ladzie na stołku barowym i wgryzam się w świeże francuskie wypieki a po posiłku wypisuję widokówki.
Po wyjściu z dworca z mapką w dłoni (darmowe egzemplarze można dostać w lotniskowej informacji) kieruję się na długi spacer w kierunki Placu Republiki oraz Bastylii. Pod pomnikiem przy Republique urzęduje młodzież na deskorolkach i rowerkach, czuć ostry zapach palonego zioła, ale nikt sobie nic z tego nie robi, także policja, która stoi kilka metrów dalej i pilnuje ruchu, bo tego dnia przez Paryż ma miejsce jakaś demonstracja. Nie spotkałem uczestników tej imprezy, ale ilość policji i straży miejskiej ubranej w kamizelki kuloodporne i różnego rodzaju ochraniacze świadczy o tym, że coś mogło się wydarzyć, a przy ilości zamieszek, o jakich słychać w mediach, to chyba nic dziwnego. Kierunek mojego pierwszego marszu przez Paryż jest nieprzypadkowy. Ostatnio podczas lotu do Göteborga w magazynie pokładowym WizzAir przeczytałem artykuł o lokalu My Crazy Pop serwującym popcorn w różnych smakach, a ponieważ lubię wszelkie nowinki, to nie mogłem odpuścić sobie wizyty w tym przybytku na rue Trousseau.

Współtwórczynią tego oryginalnego miejsca jest uczestniczka drugiej edycji francuskiego Masterchefa. Na miejscu można wybierać spośród kilkunastu smaków (m.in. wasabi, truskawkowy, karmelowy), degustacja jest bezpłatna, do kupienia jest popcorn w rożkach po 1,50 euro oraz plastikowych opakowaniach po 6 euro. Wybieram mały rożek o smaku Nutelli, jest wyborny ;) Jakby tych uciech dla podniebienia było mało udałem się jeszcze do supermarketu Monoprix i zaopatrzyłem się w nieco smakołyków, so yummy! Przy okazji okazało się, że znalazłem się na ulicy, na której mieszkałem w hostelu podczas mojej pierwszej wizyty w Paryżu. Teraz spacerów po romantycznym Paryżu ciąg dalszy, docieram do brzegu Sekwany i upajam się pięknem krajobrazu francuskiej stolicy. Przy nabrzeżu rozłożyli się uliczni artyści, są handlarze rękodzieł oraz starych plakatów czy książek. Po drugiej stronie bulwaru mijam Hôtel de ville, a po lewej na rzece cały czas podziwiam kursujące w dwie strony statki wycieczkowe. Bulwary nad Sekwaną podziwiają tłumy turystów, piękna pogoda sprawiła, że deptaki są oblężone, ale ma to swój urok. Na moment wchodzę na dziedziniec Luwru, by ponownie spojrzeć na słynną piramidę, na uśmiech Monalisy tym razem nie starczy już czasu. Przechodzę przez jeden z wielu mostów, gdyż po drugiej stronie rzeki rozpościera się już Wieża Eiffla. Smukła stalowa konstrukcja robi piorunujące wrażenie, pod wieżą oczywiście całe mnóstwo oczekujących turystów na wjazd w górę. Przypomina mi się emocjonujący wjazd na górę i wspaniały widok ze szczytu tej budowli. Kolejna atrakcja zaliczona, czas udać się do ścisłego centrum. Idę wolnym krokiem wzdłuż Avenue Kleber a w oddali majaczy już majestatyczny Łuk Triumfalny i Place Charles de Gaulle Étoile. Pamiątkowa fotka pod monumentem i ruszam na najsłynniejszą ulicę Paryża czyli Champs-Élysées. Czas zjeść coś bardziej konkretnego, zatem uderzam do mojej ulubionej miejscówki jaką jest McDonald’s, czekają mnie nowości w postaci kanapki Le Petit Italien, shake’a pistacjowego czy cappuccino z drobinkami Daim.

Zasiadam przy wysokiej ladzie na piętrze i obserwuję wzmożony ruch uliczny na trotuarze. Królują papierowe siatki z H&M, pierwszy raz widzę takie opakowanie, dotychczas widziałem tylko plastikowe opakowania z tej sieciówki; sporo osób zaopatruje się też w sklepach sportowych. Po wyjściu z McDonald’s kontynuuję spacer Polami Elizejskimi, uwielbiam taki kolorowy tłum przechodniów, gdzie każdy reprezentuje inny styl, kolor skóry czy kulturę, tego brakuje mi w Polsce. Docieram do placu Concorde, czas na krótką przerwę pod kasztanami, słońce powoli zachodzi a nóżki bolą po całym dniu. Kiedy już napatrzyłem się na spacerujących paryżan i ja postanowiłem ruszyć w tango. Udaję się zatem do dzielnicy Le Marais, która wieczorem tętni życiem. Zabawa jest przednia, lokal nabity od tańczących ludzi, muzyka jak najbardziej odpowiednia, więc kiedy roztańczonym krokiem opuszczam klub, humor dopisuje. Czas zbierać się na lotnisko, mijam po raz kolejny Bouleverd de Sébastopol, przy tej ulicy można spotkać bardzo dużo kolorowych mieszkańców Czarnej Afryki, ale jest 3 w nocy, więc na chodnikach spotykam raczej tylko imprezowiczów. Autobusem nocnym Noctilien 143 docieram na lotnisko CDG. Wysiadam na największym Terminalu 2, spoglądam na tablicę odlotów, nazwy destynacji typu Kinszasa (czy równie egzotyczne jak Mogadiszu lub Bamako) wywołują u mnie dreszczyk emocji, aż chciałoby się tam polecieć; niestety kwestia bezpieczeństwa w tych miejscówkach jest bardzo mocno dyskusyjna...
Docieram kolejką CDGVAL na Terminal 1, pierwszy lot o 06:35 to Lufthansa do Frankfurtu, o 07:00 odlatuje samolot Swiss do Zurichu i o 07:30 PLL LOT do Warszawy. Samolot nocuje na lotnisku w Paryżu, to jedna z niewielu maszyn PLL LOT, która nocuje poza swoją bazą, by zabrać o poranku pasażerów. Kolejka pasażerów do Warszawy nie jest długa, ale pewnie nie widzę wszystkich osób w niej oczekujących, ponieważ jestem jedną z pierwszych osób, które dotarły na lotnisko bladym świtem. Pierwsza pani, która jest odprawiana i już pojawia się problem dotyczący limitu  bagażu rejestrowanego. Pracownicy pytają o pomoc przełożonych i wreszcie walizeczka idzie do luku, przy mojej rezerwacji pan też nieco się napocił, ale wreszcie dostaję kartę pokładową, nie mogę uwierzyć, że jest aż tak brzydka, niczym ta z St. Petersburga. Tylko najbardziej podstawowe dane, czarne litery na białym tle, żadnego loga i bajerów, żal.pl. Przede mną jeszcze szybka kontrola bezpieczeństwa i mogę rozłożyć się na fotelu, by nieco się zdrzemnąć. Kątem oka widzę, jak do terminala zbliża się samolot Icelandair i wysiada z niego dużo podróżnych. Co ciekawe, obok mnie siedzi francuskie małżeństwo z kartami pokładowymi do Nowego Jorku, z przesiadką w Reykjaviku. Przy takiej obfitości połączeń lotniczych, jakie oferują linie lotnicze między tymi miastami aż dziwne, że ktoś decyduje się na przesiadkę do USA na Islandii. ;) Podejrzewam, że cena z przesiadką musiała być znacznie bardziej atrakcyjna.

W końcu kwadrans po czasie rozpoczyna się boarding mojego samolotu i zajmuję miejsce 8D na pokładzie. Domyślam się, że będzie głośno, bo obok znajduje się silnik i zaczyna się skrzydło, ale nie jest tak źle i podróż upływa całkiem przyjemnie, tylko na moment włączona zostaje sygnalizacja zapięcia pasów i lekko trzęsie. Kiedy szefowa pokładu rozpoczyna płatny serwis pokładowy mam ochotę na kanapkę wegetariańską, ale okazuje się, źe nie mają żadnych kanapek, bo samolot podczas nocnego postoju w Paryżu nie jest zaopatrywany w catering, a kanapki z wieczornego rejsu z dnia poprzedniego są już po terminie przydatności do spożycia. Pani oferuje mi rogalika 7 Days, ale akurat bardzo nie lubię tych croissantów, więc zadowalam się jabłkowo-cynamonową owsianką Starbucks. Wcześniej nie miałem okazji jej zasmakować, mogę powiedzieć, że jest niczego sobie ;) Czas szybko mija, próbuję się zdrzemnąć, ale tradycyjnie nie jestem w stanie zmrużyć oka, mimo że dokoła wszyscy śpią. No cóż, już tak po prostu mam. Zniżamy się do lądowania i przyziemiamy na Okęciu. Do widzenia Państwu! Au revoir!
                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz