Zürich, merci vielmals! / 29.11.2014 - 30.11.2014

Przede mna kolejny weekendowy wypad, czas odwiedzic niemieckojezyczna czesc Szwajcarii. Tym razem ponownie korzystam z uprzejmosci linii Swiss i w sobotni poranek pojawiam sie na Lotnisku Chopina przy stanowisku odprawy lotu do Zurichu. Poniewaz jestem sporo wczesniej, to kolejki praktycznie nie ma i szybko dostaje ladna kolorowa karte pokladowa z logo szwajcarskich linii lotniczych. Za to przy kontroli bezpieczenstwa ruch jak w ulu, dochodze do wniosku, ze nie ma reguly dotyczacej potokow pasazerskich. Jak juz zdazylem zauwazyc stanowisko postojowe Swiss to gate numer 3, przed ktorym zajmuje miejsce i zatapiam sie w lekturze prasy. W VIVIE znajduję wywiad z moją długonogą ulubienicą Anją Rubik, akurat po raz kolejny wypowiada się na temat latania:



- W ciągu ostatniego tygodnia byłaś w czterech miejscach: Nowym Jorku, Wiedniu, Warszawie i Barcelonie. Zmieniasz strefy czasowe, kulturowe i językowe. A jednocześnie w samolocie, w jakimś sensie, bierzesz swoje życie w nawias.
- Może dlatego nie przepadam za lataniem. Czasami cieszę się, że mogę na kilka godzin wyłączyć komórkę, nie mam z nikim kontaktu i trochę się odprężam, ale w samolotach człowiek jest zupełnie sam. Coraz częściej się nad tym zastanawiam, że gdyby tez samolot spadł, rozbił się, umarłabym otoczona obcymi ludźmi, z którymi nic mnie nie łączy. To nie znaczy osobiście, że chciałabym uśmiercić kogoś bliskiego, po prostu myślę o ty, że gdyby coś się stało, będę sama. Poza tym dla kobiety samotny lot oznacza nieustanną walkę, żeby nie być zaczepianą.

Okazuje się za to, że entuzjastką latania jest Teresa Rosati:


- Mieszkała Pani w różnych krajach. Wyobraża sobie Pani życie poza Polską?
- Nie. Tu jest mój dom, tutaj jest moje miejsce.  Ale kocham podróże i często wyjeżdżam. Kiedy pada pytanie: „Czy przyjedziesz do Paryża spędzić ze mną wieczór?”, odpowiada: „Z przyjemnością” i pakuję torbę. Uwielbiam latać, choć wiem, że jestem wyjątkiem. Mogę w każdej chwili wsiąść do samolotu i polecieć do Los Angeles. Mam wtedy czas na przemyślenia, na czytanie, biorę zaległe pisma, książkę, trochę słucham muzyki, czasem obejrzę jakiś film. Ostatnio byłam wzruszona, ponieważ w samolocie puszczono „Last Vegas” z gwiazdorską obsadą: Robert De Niro, Michael Douglas, Morgan Freeman, no i epizod zagrała tam Weronika. Znałam na bieżąco relacje z planu tego filmu. Siedziałam w samolocie i nagle zobaczyłam moją córkę, jak na ekranie konwersuje z Michaelem Douglasem. Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie.
 

Co jakis czas podnosze glowe i obserwuje biegnacych pasazerow lotu czarterowego do Arrecife na Lanzarote, w wiekszosci sa to mlode malzenstwa (z dziecmi z wozkami) lub emeryci. Czas szybko mija i za oknem widze juz zaparkowany samolot Fokker 100, ktorym udam sie w rejs do ZRH. Zajmuje wybrane wczesniej miejsce 4F, tradycyjnie po prawej stronie przy oknie, wczesniej nie mialem mozliwosci leciec tym samolotem, wiec nieco zaskakuje mnie uklad siedzen 2-3, ale mozna sie do tego przyzwyczaic. Oba miejsca obok mnie zostaja wolne, zatem na swobode ruchow nie moge narzekac. Kapitan i dwie sympatyczne stewardessy witaja podroznych, boarding przebiega sprawnie  i juz niebawem kolujemy. Samolotem nieco trzesie i sam start jest glosny, ale po przebiciu sie przez warstwe chmur i osiagnieciu wysokosci przelotowej halas znacznie sie zmniejsza. Co ciekawe, szefowa zalogi przedstawia sie takze po polsku, bardzo mily gest i uklon w strone pasazerow. Niebawem rozpoczyna sie serwis, rozdawane sa kanapki oraz cieple i zimne napoje, po posilku zaczynam przegladac magazyn pokladowy, na okladce prezentuje sie majestatyczne Ateny. Grecka stolica prezentuje sie bardzo okazale, ja mialem zupelnie inne wrazenia z podrozy do tego miasta, ktore wydawalo mi sie dosc brudne i zaniedbane.
Powoli zblizamy sie do ladowania, niestety nad Zurichem pojawiaja sie chmury i beda sie one utrzymywac nad miastem przez caly weekend. Samolot laduje przed czasem, odbior bagazu przebiega sprawnie i szybko wychodze do hali przylotow, gdzie wita mnie kolorowy tlum osob oczekujacych na swoich bliskich. Tradycyjnie juz na mnie nikt nie czeka, powoli zwiedzam sobie przestronny terminal tego duzego portu lotniczego. Zatrzymuje sie na male zakupy w supermarkecie, tym razem znajduje jogurt o smaku rabarbarowym oraz herbate Nestea z mandarynkami. Ceny oczywiscie wygorowane, ale to w koncu jedno z najbogatszych panstwa swiata, wiec nie ma sie czemu dziwic. Jest takze urzad pocztowy, ale nie przyjmuja platnosci karta, wiec na razie odkladam na bok wybrane widokowki i ide na tramwaj numer 10. Przystanek tramwajowy oraz petla znajduja sie tuz przy glownym wejsciu do lotniska, oczywiscie na przystanku zlokalizowany jest takze automat biletowy, gdzie mozna nabyc odpowiedni bilet na przejazd. Kupuje bilet 24-godzinny za 5,20 CHF, akurat tyle bede w Zurichu, wiec w zupelnosci mi to wystarczy. Tramwaje z zewnatrz wygladaja dosc nowoczesnie, ale w srodku sa nieco staromodne. Na szczescie sa wyposazone w wyswietlacze z trasa przejazdu a ponadto emitowane sa zapowiedzi z informacja o nastepnych przystankach czy mozliwosciach przesiadki na inne polaczenia. Po rowno 30 minutach jazdy wysiadam i kieruje sie do mieszkania znajomego, ktory ugosci mnie na ta jedna noc w Zurichu. Okolica jest na wzgorzu, z ktorego roztacza sie piekny widok na srodmiescie i rzeke Limmat schowana w gestej miejskiej zabudowie. Po krotkim odpoczynku znajomy samochodem podwozi mnie nad brzeg Jeziora Zuryskiego skad rozpoczynam moja wedrowke po miescie. Przy tafli wody zamocowane sa male jachty,  Jest chlodno, ale zimowa aura nie daje sie bardzo we znaki, bo zewszad czuc juz cieply swiateczny nastroj. Na polozonym niepodal Placu Teatralnym widac mnostwo spacerujacych turystow, pod parkingiem przy Operze Narodowej znajduje sie wystawa archeologiczna, gdzie obejrzec mozna eksponaty znalezione podczas prac przy przebudowie tego obszaru przed kilkoma laty. Gmachy otaczajacych plac budynkow prezentuja sie okazale, wszystko wyglada elegancko tak samo jak i turysci przemierzajacy ta czesc miasta.

Przechadzam sie ulicami Niederdorfstrasse i Oberdorfstrasse, w zabytkowych budynkach z czerwonej cegly znalezc mozna liczne kawiarne, restauracje oraz sklepiki z pamiatkami, czesc waskich uliczek jest wybrukowana, co nadaje Zurichowi specyficzny klimat. Przechodze przez most nad rzeka Limmat i trafiam w samo centrum miasta za jaki uwazany jest dworzec kolejowy. Sam budynek nie jest imponujacych rozmiarow, ale po wejsciu do srodka okazuje sie, ze to istny moloch. W hali glownej odbywa sie wlasnie kiermasz swiateczny, mozna sprobowac wypiekow i grzanego wina oraz podziwiac ogromna choinke udekorowana krysztalkami od Svarowskiego. Prawdziwym zyciem tetni podziemna czesc dworca, gdzie zlokalizowame sa liczne punkty handlowo-uslugowe, a z licznych peronow odjedzaja pociagi podmiejskie oraz dalekobiezne, praktycznie na kazdym torze stoja wagony w innej stylistyce i kolorystyce. W dworcowym kiosku kupuje widokowki i znaczki, udaje mi sie tez wypatrzec mala cole waniliowa w puszcze i wychodze z dworca na najbardziej reprezentacyjna ulice Zurichu jaka jest Bahnhofstrasse. Cala ulica jest juz udekorowana kolorowymi swiatelkami, a po chodnikach przemierzaja liczni przechodnie; widac, ze swiat przedswiatecznych zakupow i prezentow zaczal sie na dobre. Okna wystawowe, zwlaszcza firm oferujacych wyroby czekoladowe, wygladaja jak z bajki, widac, ze wielu turystow gustuje w szwajcarskiej czekoladzie.
Trafiam takze na ulubiony McDonald’s, ale tym razem ograniczam sie tylko do shaka pistacjowego. Dalsza czesc ulicy zajmuja luksusowe butiki, jest zatem Louis Vuitton czy Prada, tutaj dziki tlum zakupoholikow sie juz znacznie przerzedza i moge w ciszy kontemplowac architekture Zurichu. W drodze powrotnej zatrzymuje sie na tarasie widokowym nieopodal lodowiska przy politechnice, skad podziwiam panorame miasta nocna pora. Okazuje sie, ze moj gospodarz zaprasza mnie jeszcze na spacer na dach szpitalu uniwersyteckiego, skad z jeszcze ciekawszej perspektywy moge podziwiac Zurich by night. Najbardziej podobalo mi sie szpitalne ladowisko dla helikopterow. Po calym popoludniu na dworze zglodnialem, wiec zaproszenie na klasyczne fondue serowe bylo dla mnie bardzo na reke, nigdy wczesniej nie mialem okazji probowac tej niemalze narodowej potrawy Szwajcarow. Po kolacji bylem bardzo najedzony, ale kalorie udalo mi sie zrzucic na imprezie. Jak sie okazalo, Zurich jest calkiem imprezowa miejscowka, polecam goraco!
Po raptem kilku godzinach snu wybudzam sie i delektuje sie filizanka mocnego espresso oraz croissantem z migdalami. Lampki za oknem przypominaja, ze to juz okres adwentu, lecac do Zurichu w gorach widac bylo juz snieg, ale w miescie bialy puch na szczescie jeszcze sie nie pojawil. Powoli czas sie zbierac, samolot do Warszawy mam o 12:05, dziekuje mojemu gospodarzowi za goscine i wychodze na tramwaj, ktory punkutalnie zjawia sie na przystanku. O tej porze na lotnisku nie ma zbytniego ruchu, przechodze do terminala, w ktorym odbywa sie odprawa na wszystkie rejsy operowane przez Swiss. Okazuje sie, ze w hallu ustawione sa liczne automaty, w ktorych nalezy samodzielnie wydrykowac karty pokladowe oraz naklejki bagazowe. Szkoda, bo karta okazuje sie byc na cienkim papierze i jest czarno-biala, a luggage tag nie ma zielonego paska przy brzegach. Nastepnie przechodzi sie do stanowisk baggage drop off, gdzie obsluga lotniska sprawdza poprawnosc danych i odsyla bagaz do sortowni. Przechodze sprawnie przez kontrole bezpieczenstwa i spaceruje po lotnisku, ktore jak juz wspomnialem jest jednym z wiekszych, jakie mialem ostatnio okazje odwiedzic. Nazwy destynacji wyswietlanych na monitorach nie wywoluja we mnie jednak gesiej skorki, ot, sa takie na wskros europejskie. Boarding lotu do WAW rozpoczyna sie punktualnie, do samolotu zostajemy dowiezieni autobusem. Zaloga tym razem jest mieszana, a szefowa pokladu nie sili sie na powitanie w jezyku polskim. Na lot powrotny zdecydowalem sie tym razem na miejsce przy oknie, ale po lewej stronie kabiny, krotko po starcie rozpoczyna sie serwis, staram sie obserwowac to, co dzieje sie za oknem, ale geste chmury pod nami skutecznie uniemozliwiaja mi podziwianie pasm gorskich Alp. Ladowanie na Okeciu lagodne i o czasie, do widzenia Panstwu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz