Zima w Sandefjord i bajkowe Bergen / 25.01.2015 - 26.01.2015

Czas na kolejna podroz, tym razem za cel obralem sobie Norwegie. Dotychczas nie mialem okazji, by poznac ten kraj nieco blizej, wiec kiedy pojawily sie ultratanie bilety do Sandefjord i Bergen linii WizzAir, to nie musialem sie dlugo zastanawiac. Wprawdzie moznaby pomyslec, ze Norwegia zima bedzie mrozna i nieprzystepna, ale ten krotki wyjazd moge zaliczyc do jak najbardziej udanych.
Tym razem moja podroz sklada sie z dwoch etapow, w niedziele lecialem z Warszawy na kilka godzin do Sandefjord Torp (miejscowosc polozona pod Oslo), stamtad wracalem do Gdanska, gdzie nocowalem u kolezanki, by w poniedzialek rano z portu lotniczego imienia Lecha Walesy wyruszyc w rejs do Bergen i tego samego dnia wieczorem wrocic do polskiej stolicy. Dla wielu taka wycieczka moze wydawac sie czysta abstrakcja, ale dla fanow lotnictwa taki skladak to kolejna okazja, by odwiedzic nowe miejsca i spedzic kolejne godziny na pokladzie samolotu. Przy okazji udalo mi sie odwiedzic znajoma w Gdansku i tym samym uniknac wysokich kosztow ewentualnego noclegu w Norwegii.
W niedzielny poranek, przed 5 rano, kiedy za oknem jeszcze panuje noc, docieram nocnym autobusem N32 na Lotnisko Chopina. Terminal swieci pustkami, odprawa na wiekszosc porannych rejsow dopiero ma sie rozpoczas, a pierwsza fala podroznych linii WizzAir (odloty ok. 6 rano) juz przebila sie przez kontrole bezpieczenstwa. Widze postepy w przebudowie terminala, przy kilku bramkach ustawione sa dodatkowe zabezpieczenia w zwiazku z remontem, teoretycznie na wiosne powinna zostac otwarta dawna buraczkowa czesc terminala. Przed gatem numer 38, z ktorego mam odlot do Sandefjord Torp, zgromadzeni sa juz liczni pasazerowie, widac na pierwszy rzut oka, ze samolot bedzie pelny, a towarzystwo to przedstawiciele polskiej emigracji w Norwegii w postaci wasatych Januszow. Jest tez nieco rodzin z malymi dziecmi, wiec na pokladzie przez czas trwania lotu slychac placz niemowlakow. Kolejka pasazerow do wejscia na poklad tworzy sie stosunkowo wczesnie, jeszcze nim rozpoczyna sie boarding. Zawsze zastanawia mnie, dlaczego na lotnisku w Warszawie odrywane sa karty pokladowe, mimo faktu, ze kody kreskowe z kart pokladowych sa skanowane; moze to na wypadek awarii systemu personel lotniska zabezpiecza sie przed utrata cennych danych. Po zejsciu na dol okazuje sie, ze pierwszy autobus jest juz pelen i musimy poczekac na drugi pojazd. Po wejsciu na poklad i powitaniu przez zaloge fioletowo-rozowej landrynki pod dowodztwem kapitana Janika (po raz kolejny lot z tym pilotem) zajmuje miejsce z przodu kabiny, tym razem przy przejsciu, poniewaz miejscowki z przodu sa juz zajete, a nie przepadam za zajmowaniem miejsc w tylnej czesci maszyny. Start Airbusa A320 nieco sie opoznia, poniewaz samolot jest jeszcze odladzany, ale na miejscu ladujemy o czasie. Podczas rejsu jest tradycyjna sprzedaż na pokładzie, ale w porównaniu z Ryanairem jest ona bardzo dyskretna ;) Po lekturze magazynu WizzAir zagłębiam się w kolejny numer Vivy, gdzie znajduję interesujący wywiad z Weroniką Rosati, jest też wypowiedź na temat podróżowania:

- Od lat krążę między Krakowem i Warszawą i zdarza mi się, że kiedy otwieram rano oczy, przez       ułamek sekundy nie wiem, gdzie jestem.

- Bardzo często to mam. Ostatnio przylecialam ze Stanow do Wloch, ale w miedzyczasie wpadlam na chwile do Polski i kiedy na takim ciaglym jet jag obudzilam sie w obcym mieszkaniu w Rzymie, to nie mialam pojecia, gdzie jestem. To bardzo nieprzyjemne uczucie. Zabrzmi to strasznie banalnie, ale w Los Angeles czuje sie wolna. Ta wolnosc nie polega na tym, ze jestem tam sama i robie, co chce, tylko na poczuciu, ze zyje wsrod ludzi, ktorzy nie maja zadnych uprzedzen. Tam nauczylam sie tolerancji wobec wszelkiej innosci. Uwazam, ze to jest moja najwieszka zaleta. Mysle, ze to jest najwazniejsze w zyciu i to sie zwraca.
- Kiedy przekracza Pani te kilka tysiecy kilometrow, zanurza sie w inna przestrzen czasowa, w nieco odmienny swiat, czuje sie Pani rowniez troche inna?
- Powiem tak, naprawde uwazam Los Angeles i Warszawa za moj dom. Nie umiem powiedziec, co jest bardziej moim domem, dlatego ze ja urodzilam sie w Warszawie, mam rodzince w Warszawie, ale osiedlilam sie w Los Angeles i to byla moja wlasna, niezalezna decyzja. Jestem troche samotnikiem z natury.
 
Przez dluzsza czesc trasy za oknami jest ciemno, dopiero podczas znizania pojawiaja sie pierwsze promienie slonca a widoki podczas ladowania sa naprawde piekne, wschodzace slonce lagodnie pada na male zasniezone domki, w ktorych tli sie jasne swiatlo, do tego groznie wygladajace wybrzeze, wyglada to imponujaco. Po ladowaniu przechodzimy pieszko kilka metrow i znajdujemy sie juz w hali przylotow, gdzie na wiekszosc osob czekaja rodziny. Na parkingu przed lotniskiem stoi juz darmowy shuttle bus do stacji kolejowej w Torp, ktory jest skomunikowany z polaczeniami lokalnych pociagow. Tak sie sklada, ze za kwadrans jest odjazd skladu w kierunku przeciwnym niz Sandefjord, a pociag w kierunku miejscowosci Larvik zatrzymujacy sie w Sandefjord odjedzie dopiero za ponad godzine. Wsiadam zatem do autobusu, do stacji kolejowej jedzie sie jedynie 3 minuty i dalej ruszam w okolo 5 kilometrowy spacer o poranku. Okazuje sie, ze moim sladem porusza takze piecioosobowa grupa Polakow, ktora najwidoczniej takze zrobila sobie krotki wypad do krainy lososia. Jest lekki mroz, dookola w sloncu odbija sie snieg, ale drogi i pobocza sa odsniezone, a ruch kolowy jest znikomy, po drodze naliczylem raptem 5 przejezdzajacych samochodow. Droga przebiega przez rzadki lasek, pozniej mijam pola i okoliczne domostwa, przed kilkoma gospodarstwami w zagrodzie stoja konie. Co moze zwrocic uwage to fakt, ze przed wiekszoscia gospodarstw nie ma ogrodzen, a stoi najwyzej maly kilkucentymetrowy plotek. Po przejsciu pod wiaduktem z torami kolejowymi (idzie sie praktycznie caly czas w ich poblizu, wiec nie da sie zgubic) znajduje sie stacja kolejowa, kilkaset metrow za nia rozpoczyna sie juz wlasciwe miasto, zabudowa jest bardziej gesta i pojawia sie nawet sygnalizacja swietlna. Na ulicach wciaz pusto, podejrzewam, ze wiekszosc mieszkancow jeszcze spi, w koncu jest niedziela, kilka minut po godzinie 9 rano.

Zbaczam z glownej ulicy w bok i podziwiam srodmiescie, glowny placyk otoczony jest ladnymi kolorowymi kamienicami, w czesci mieszcza sie sklepiki oraz banki, jest kilka lokali gastronomicznych, ale wszystko jest pozamykane na glucho. Swiatelkiem w tunelu jest moj ulubiony McDonald’s, ktory w niedziele otwarty jest od 9 rano. Ale zanim tam wejde, robie sobie spacer po polozonym nad brzegiem zatoki parku, jest to miejsce przystani promu Colorline plywajacego do Szwecji. Na dworze pojawiaja sie jedynie starsze osoby wyprowadzajace swoich czworonogow, miasto jest jakby w letargu, wciaz pograzone we snie. Piekne slonce rozswietla miasteczko, nie czuc zimna, jedyne na co trzeba uwazac, to sliski od na chodnikach i alejkach w parku. We wspomnianym McDonald’s jestem jedynym klientem, jeszcze w zyciu nie bylem w tak pustym lokalu McD, zamawiam cafe latte oraz tost z serem i szynka,  to zdecydowanie moj najdrozszy tost w zyciu, kosztuje 20 NOK, czyli prawie 10 PLN. Coz, Norwegia to jeden z najdrozszych krajow na swiecie



Czas płynie szybko i spacerkiem udaje sie do stacji kolejowej. Budynek stacyjny jest w calosci drewniany w typowym skandynawskim stylu, w srodku jest skromna poczekalnia i kasa biletowa, przed dworcem znajduje sie takze automat biletowy, w ktorym kupilem bilet do stacji Torp, koszt to 41 NOK, czyli ok. 20 PLN. Pociag wjezdza na stacje w Sandefjord jeszcze przed czasem, jest to nowoczesny i wygodny szynobus, przestrzeni w nim pod dostatkiem, jest cieplo, na ekranie pojawiaja sie informacje o trasie i kolejnych przystankach. Chwile po odjezdzie pociagu przy pasazerach pojawia sie konduktor, ktory sprawdza bilety, mimo ze podroz do nastepnej stacji trwa raptem 5 minut, to nie ma mowy o jezdzie na gape ;) Ze stacji od razu pod terminal lotniska Oslo Torp podwozi shuttle bus, ktory jest skomunikowany z rozkladem jazdy pociagow. Mam jeszcze nieco czasu do rozpoczenia odprawy na moj rejs WizzAir do Gdanska i uwaznie lustruje tablice odlotow, okazuje sie, ze jak na tak skromny port lotniczy siatka lotow jest calkiem spora: pojawia sie duzo lotow krajowych po Norwegii (linia Norwegian oraz Wideroe) i innych krajach Skandynawii, sa tez loty w cieple regiony Hiszpanii. Kontrola bezpieczenstwa przebiega bardzo sprawnie, mily personel lotniska sprawnie instruuje pasazerow. Duza lotniskowa kawiarnia i restauracja ma okna na cala wysokosc parteru, stad mozna podziwiac stary i ladowania oraz maszyny zaparkowane tuz przy szybie, akurat konczyl sie boarding na lot DY do Trondheim, juz niepodal Kola Podbiegunowego. Pod bramka mojego lotu do GDN jest juz sporo pasazerow, maszyna z Gdanska przyleciala sporo przed czasem i boarding rozpoczal sie punktualnie. Tym razem tak sie zlozylo, ze zajalem miejsce przy oknie i cale dwa miejsce obok mnie nie zostaly zajete, wiec mialem wieksza przestrzen dla siebie a poniewaz nad Skandynawia pogoda byla bardzo ladna, to podziwialem ta urocza kraine z lotu ptaka. Nad Trojmiastem geste chmury, pas startowy pojawia sie dopiero tuz przed uziemieniem.

Po przemiłym pobycie w Gdańsku (special thanks to Klaudia!) w poniedziałek rano pojawiam się nad lotnisku im. Lecha Wałęsy. Nowy terminal prezentuje sie imponujaco, jest przed 4 rano, ale w hali odlotow znajduje sie sporo podroznych, otwarte sa juz stanowiska odpraw kilku przewoznikow. Sprawnie przechodze kontrole bezpieczenstwa i udaje sie w kierunku bramek 7 i 8, z ktorych bedzie odbywac sie boarding na moj lot do Bergen. Powoli dochodza kolejni pasazerowie i formuje sie kolejka do obu gate’ow, a pani z obslugi naziemnej przechadza sie miedzy nimi i nakleja przywieszki adekwatne do rozmiaru bagazu podrecznego; linia WizzAir rozroznia maly i duzy bagaz podreczny, za duzy przewidziana jest oczywiscie dodatkowa oplata. Przy wejsciu podroznych wita zaloga pokladowa, tym razem szefowa pokladu jest obywatelka ktoregos z krajow dawnego Bloku Wschodniego, jej niezywkle smukly towarzysz w koszuli z krotkim rekawem rowniez nosi egzotycznie imie Nazar, ale mowi po polsku. Z tylu samolotu widze stewarda o imieniu Oscar, ktory byl takze obecny na locie na trasie TRF-GDN. Ciekawa jest sytuacja z zapowiedziami dla pasazerow: czesc angielska wypowiada szefowa pokladu, a kwestie po polsku jej kolezanka z tylu samolotu. Zajmuje miejsce z przodu przy przejsciu, bo miejsce przy okniem z tylu nie jest dla mnie atrakcyjne ze wzgledu na wieksze odczuwanie ewentualnych turbulencji. Startujemy o czasie, caly lot jest w ciemnosciach, ladujemy przed 8 rano, slonce jeszcze nie pojawilo sie na horyzoncie, wiec postanawiam przeczekac w przestronnym jasnym terminalu na nastanie dnia. 


Z terminalu do centrum Bergen kursuje specjalny autobus, ale mam duzo czasu, wiec moge przejsc sie ok. 2,5 km do przystanku regularnej komunikacji miejskiej, by skorzystac z tanszego biletu. Po drodze mona podziwiac prace przy przedluzeniu linii tramwajowej, ktora to ma polaczyc lotnisko z miastem. Na petli autobusowej Birkelandskrysset mozna skorzystac z autobusow linii 51 lub 53, ktore po ok. 30 minutach dojezdzaja do centrum miasta. Poniewaz na petli nie ma automatu bilet trzeba nabyc u kierowcy i kosztuje on 41 NOK, czyli 10 koron wiecej niz standardowo, platnosc tylko gotowka. Po okolo kwadransie oczekiwania pojawia sie pojazd i pol godziny pozniej jestem juz w samym centrum malowniczego Bergen. Miasto naprawde urzeka, wszystkie budynki wygladaja jak z bajki, sa bardzo zadbane i kolorowe. Przechadzam sie waskimi uliczkami, mijam duza galerie handlowa oraz McDonald’s, co krok spotykam sklepy typu convenient store jak 7Eleven czy Narvesen, polecam zestawy kawa + drozdzowka po 25 koron norweskich, gratka! Po krotkiej kontemplacji centrum docieram do portu oraz urokliwej starowki zwanej Bryggen, gdzie mozna podziwiac kolorowe drewniane domki ze spiczastymi dachami. 

Po drugiej stronie zatoczki znajduje sie port, a wlasciwie jedna z jego czesci, bowiem jest on rozlozony wzdluz linii brzegowej na dosc sporej odleglosci. W sklepie z souvenirami kupuje pamiatkowe widokowki oraz znaczki, w Norwegii nie ma problemu z dostepnoscia do skrzynek pocztowych, czerwone skrzynki mozemy znalezc na wielu budynkach. Bergen slynie z tego, ze to jedno z najbardziej deszczowych miejsc na Ziemi, ale podczas mojego pobytu nie ma tragedii, deszczyk kropi tylko przez kilka minut, a sa tez takie momenty, kiedy na niebie pojawia sie samo slonce. W oddali majacza szczyty gorskie pokryte sniegiem, mozna tez dostrzec kolejke prowadzaca na szczyt.  

W McDonald’s w Bryggen (restauracja rowniez w klimacie domkow przy porcie) zaopatrzam sie w czarna mocna kawe, ktora doskonale rozgrzewa i smakuje doskonale z kanelbolle, czyli cynamonowymi drozdzowkami, ktore sa slodkim przysmakiem bardzo popularnym w tych rejonach. Kontemplujac urode Skandynawii nie sposb tez nie wspomniec o urodzie mieszkancow Norwegii, ktorzy sa uosobieniem Wikingow, dominuje jasna, blada cera oraz jasne blond lub rude wlosy. Czas wracac, zbliza sie pora odlotu, zbieram sie na autobus 51 i spacerkiem wracam na lotnisko. Mam jeszcze sporo czasu do odlotu, ale jestem dobrze zaopatrzony w prase a ponadto na lotnisku dziala darmowe wi-fi, wiec na nude nie narzekam. Przy bramce kreci sie juz sporo Polakow wracajacych na lono ojczyzny, boarding rowniez o czasie, jak zwykle pierwszenstwo w kolejce zajmuja rodziny z dziecmi, zajmuje ponownie miejsce przy przejsciu, nieopodal siedzi para z malenstwem na reku, drugie dziecko jest nieco starsze. Moja uwage zwraca fatalny stan czystosci w Airbusie, na podlodze walaja sie okruszki, papierki, przejscie jest ewidentnie nieposprzatane. Zapewne to ostatni rejs tego samolotu tego dnia, wiec nie ma sie co spodziewac, ze bedzie lsnil czystoscia. Kapitan Andrzej Chebda wita pasazerow na pokladzie, sam lot jest bardzo lagodny, po okolo 2 godzinach rejsu ladujemy na Lotnisku Chopina w Warszawie. Na niebie nie ma zbyt wielu chmur, zatem moge podziwiac panorame stolicy. Do zobaczenia w przestworzach, kiedyś, gdzieś!
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz