Krajówka do Wrocka ;) / 07.02.2015 - 08.02.2015


W sobotni poranek skoro świt pojawiam się na peronie stacji Warszawa Żwirki i Wigury, skąd składem Kolei Mazowieckich docieram do Modlina. Pociąg kończy bieg na stacji PKP, następnie skomunikowanym autobusem podjeżdżam pod sam terminal á la kurnik (koszt biletu lotniskowego to 17 zł). Jest kwadrans po godzinie 7 rano, za równą godzinę mój samolot linii Ryanair wystartuje do Wrocławia. Czas zatem na bardzo krótki lot krajowy, irlandzki tani przewoźnik kusi niskimi biletami, które na stronie internetowej można kupić już od 19 zł za przelot w jedną stronę, a znając różnego rodzaju triki sztuczki da się tę cenę jeszcze bardziej obniżyć. Ale to nie czas i miejsce na korepetycje z taniego latania…
Na terminalu w Modlinie ostatnio byłem latem, kiedy to leciałem stamtąd do Gdańska, ale niewiele się od tamtej pory zmieniło. Tym razem mimo wczesnej pory funkcjonowały aż 3 stanowiska przy kontroli bezpieczeństwa, zazwyczaj była tylko jedna kolejka, a tym razem mogłem wybrać, w którym ogonku się ustawić. Miałem wątpliwą przyjemność, że po przejściu przez bramkę zostałem wytypowany do kontroli, więc musiałem przejść przez macankę dość mało sympatycznego pracownika ochrony. Po przejściu do hali odlotów moją uwagę zwróciła długa kolejka pasażerów do boardingu na rejs do Gdańska, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że liczba pasażerów na lot do Wrocławia będzie prezentować się podobnie. Pojawiłem się przy wyjściu 4B, chwilę później obsługa lotniska poprosiła o uformowanie kolejki i rozpoczęła się kontrola kart pokładowych oraz dokumentów ze zdjęciem. Z rozmowy agentów handlingowych wynikało, że tego ranka podróżować ma 173 osoby, co jest według mnie naprawdę rewelacyjnym wynikiem. Kiedy w sierpniu testowałem tą trasę wypełnienie maszyny nie było zbyt obiecujące, ale reklama oraz niskie ceny zrobiły swoje.
Boarding rozpoczął się o czasie, przez szybę widziałem lądowanie maszyny z Wrocławia, jest to bowiem lot obsługiwany przez bazę ze stolicy Dolnego Śląska. Kiedy pasażerowie z WRO przemierzali pieszo płytę lotniska i kierowali się do budynku, my już staliśmy w przedsionku oraz od wiatą i czekaliśmy, aż pracownicy Służby Ochrony Lotniska zaproszą nas na pokład.
Tym razem system przewoźnika przydzielił mi miejsce 21D, zatem przy przejściu po prawej stronie; wprawdzie nie przepadam za miejscami w tylnej części kabiny, ale lepsze to niż sam ogon bądź kiszenie się w środku, nawet przez taki krótki czas jak 40 minut, ile trwa ten lot krajowy. Na pokładzie bryluje rubaszna załoga, rozpoznaję dwóch łysych roztytych stewardów (p. Piotr i p. Tomasz) o urodzie śp. Józefa Oleksego, a towarzyszą im dwie młode dziewczyny, obie o imieniu Justyna. Nieco trwa nim wszyscy pasażerowie zajmą swoje miejsca, współpasażerki z mojego rzędu wchodzą na pokład dość późno, ale o dziwo w półkach bagażowych nad fotelami znajduje się jeszcze miejsce na bagaż podręczny. To jak dla mnie jedyny plus Ryanair nad WizzAirem, że linia lotnicza nie rozróżnia między małym a dużym bagażem podręcznym a od niedawna na pokład można wnieść dwie sztuki bagażu, jedną klasyczną walizkę kabinową oraz małą torebkę czy plecaczek; wreszcie skończyły się dantejskie sceny upychania wszystkiego po kieszeniach. Jeszcze lepiej jest w linii easyJet, gdzie nie obowiązuje limit wagony na bagaż podręczny a na dodatek pracownicy handlingowi często nadają bagaż do luku za darmo. Pasy zapięte, następuje instruktaż bezpieczeństwa w języku angielskim, a dopiero tuż przed startem z taśmy puszczona zostaje zapowiedź w języku polskim. Zastanawia mnie, czy skoro nie lecimy nad wodą, jest sens informowania o możliwości używania kamizelek ratunkowych. Interesowałem się tym tematem i o ile mi wiadomo, to na lotach o krótkim dystansie, których trasa nie przebiega nad zbiornikiem wodnym, nie ma takiej konieczności. W PLL LOT na krótkich rejsach wewnątrz Europy często ta część instruktażu została pomijana, ale widocznie Ryanair nie ma oddzielnego nagrania, w którym fragment tez został wycięty. A może linia po prostu woli dmuchać na zimne? Mniejsza oto, czas start!
Wznosimy się w powietrze i tylko przez bardzo krótką chwilę jesteśmy w chmurach, już za moment wznosimy się ku słońcu, które będzie nam towarzyszyć aż do lądowania we Wrocławiu. Mimo że na ziemi w Modlinie pogoda i widzialność była kiepska, to gdzieś tam w chmurach wcale tego nie widać. Ledwo zdążyliśmy się wzbić w przestworza, kiedy śmieszna na siłę załoga rozpoczęła swoje standardowe slogany o możliwości skorzystania z pseudoatrakcyjnych ofert i promocji na napoje czy przekąski. Następnie panowie namawiali do „drapania” (cytat jednego ze stewardów: „Co można wydrapać? Na przykład komuś oczy, ale mu tego nie polecamy.”), czyli agitacja zdrapek, z których dochody przeznaczone są na cele charytatywne. Byłem szczerze zdziwiony, bo całkiem sporo pasażerów się w nie zaopatrzyło, oczywiście w ramach niesamowitej promocji „2 w cenie 1” za 10 zł, były też zestawy 7 zdrapek w odpowiednio wyższej cenie. Później przez kabinę przejechał jeszcze wózek z perfumami i kosmetykami i kapitan rozpoczął zniżanie do lądowania na lotnisku Wrocław Starachowice.  Przyziemienie dość łagodne, jeszcze tylko fanfary (już nie ogłuszające trąbki) i można wysiadać z Boeinga 737-800.

Sam pobyt we Wrocławiu ma dla mnie znaczenie sentymentalne, bo spędziłem tam 13 miesięcy mojego życia i minął właśnie równy rok od mojego powrotu do Warszawy. Wrocław jest mi trudno jednoznacznie ocenić, bo jakby nie patrzeć mam z tym miastem sporo przykrych skojarzeń przez pryzmat pracy w Qatar Airways. Z pozoru idealna praca dla pasjonata lotnictwa jak ja szybko podcięła mi skrzydła i pokazała jak bardzo bezduszna i zakłamana jest to firma, nikomu nie polecam pracy w tym akurat arabskim „kołchozie”. Ale nie znaczy to, że cała organizacja jest taka zła, może to być po prostu zasługa źle dobranego kierownictwa. Z drugiej zaś strony był to też czas, który spędziłem na odkrywaniu nowych miejsc, nawiązałem nowe znajomości, które przetrwały do dziś. Utwierdziłem się w przekonaniu, że moje miejsce jest w większych metropoliach, Wrocław choć ładny architektonicznie nie ma tego „flowu”, jaki wyczuwam w Warszawie. Co kto lubi…
W drogę powrotną wyruszam w niedzielne popołudnie, pod Renomą wsiadam w autobus 406 jadący bezpośrednio do portu lotniczego im. Mikołaja Kopernika. Czas przejazdu wynosi około 40 minut, jestem przyzwyczajony, że mieszkam nieopodal Okęcia i mogę się tam dostać w niespełna kwadrans, więc te 40 minut w zatłoczonym autobusie wydają mi się wiecznością. Mimo że przez Lotnisko Chopina w Warszawie przewija się więcej pasażerów dziennie, to w środkach komunikacji publicznej obsługującej port lotniczy nie widać tłumów,  ponieważ dojeżdża tam kilka linii autobusowych, została uruchomiona linia kolejowa a zdecydowana część cudzoziemców decyduje się na dojazd taksówką. Jestem na wrocławskim lotnisku stosunkowo wcześnie, sprawnie przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa (uff, udało się nie zapiszczeć na bramce!) i wjeżdżam schodami ruchomymi na poziom odlotów, gdzie na wygodnych fotelach mogę w spokoju oczekiwać na mój lot. Ruch jest tutaj znacznie większy niż na lotnisku w Modlinie, który obsługuje tylko jednego przewoźnika. Podczas mojego pobytu we WRO odlatują dwa rejsy Lufthansy (do Frankfurtu i Monachium), PLL LOT do Warszawy, SAS do Kopenhagi oraz WizzAir do Oslo Torp. Niebawem i pod gatem numer 5 pojawia się obsługa lotniska i tworzy się kolejka pasażerów. Bardzo szybko zostajemy zaproszeni do wyjścia, po przejściu przez korytarz i schody w dół oczekujemy aż pracownik płyty lotniska otworzy drzwi i da znak, że można wejść do samolotu. Pogoda jest już gorsza i wieje mocny wiatr, ale na szczęście do przejścia jest tylko krótki odcinek. W progu maszyny wita nas męska część załogi, jednego ze stewardów już rozpoznaję z poprzednich rejsów krajowych Ryanair, drugi natomiast ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu jest czarnoskóry.


Z tyłu kabiny kolegom towarzyszą dwie panie, zapamiętałem, że jedna z nich ma na imię Marta, a to dlatego, że po zajęciu przypisanego mi miejsca (15C) zostałem przez nią spytany, czy podróżuję sam i mogłem przesiąść się na wygodne miejsce 16C w rzędzie ewakuacyjnym, a obok miałem jeszcze dwa miejsca wolne. Przez cały lot miałem możliwość oglądania ziemi z lotu ptaka, co nie udało mi się na rejsie sobotnim. Tym razem safety demo zaprezentowane zostało wyłącznie w języku angielskim, załoga najwyraźniej zapomniała o włączeniu polskiej wersji, a myślę, że byłoby warto, bo spora część pasażerów była starsza wiekiem i podejrzewam, że nie mają większego doświadczenia w lataniu, a do skorzystania z tego środka transportu skusiła ich niska cena oraz pewna ciekawość. Lot jest bardzo spokojny, podczas rejsu wertuję magazyn pokładowy, ale nie znajduję w nim zbyt wielu informacji godnych uwagi. Oczywiście przez cały czas pasażerowie są zachęcani do załogę do zakupów wszelkiego rodzaju posiłków i innego badziewia, szczerze mówiąc na 175 odbytych lotów nie widziałem jeszcze kogoś, kto kupowałby na pokładzie perfumy. Podejście do lądowania również i tym razem łagodne i o godzinie 17:05 przyziemiamy na pasie startowym w Modlinie. Przede mną jeszcze długa  droga do domu. Cóż, tanie podróżowania wymaga czasem poświęceń, ale czas spędzony w przestworzach jest tego warty. Przynajmniej takie mam zdanie na ten temat obecnie. Do zobaczenia za miesiąc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz