Kalimera!
 Dawno mnie tu nie bylo, czas nadrobic zaleglosci w podrozowaniu. 
Pierwszym etapem mojego urlopu jest Grecja. Podczas mojej pierwszej 
wizyty na wyspie Mykonos i w Atenach 3 lata temu bardzo mi sie podobalo,
 dlatego tez zdecydowalem sie odwiedzic ten kraj ponownie. Za cel 
obralem sobie kolejna bardzo  popularna wyspe Santorini oraz miasto 
Saloniki. Z Polski oprocz nieregularnych polaczen czarterowych nie ma 
bezposrednich lotow na Cyklady. Postanowilem wykorzystac szeroka siatke 
linii easyJet z lotniska w Mediolanie Malpensa. Bilet na lot MXP-JTR 
kupowalem jesienia ubieglego roku i kosztowal niecale 30 euro, niemal 
tyle samo zaplacilem za dolot linia Ryanair z Modlina do Bergamo. W 
cieply czwartkowy wieczor laduje w na lotnisku BGY, oczom nie wierze, 
jak bardzo zmienil sie wewnatrz terminal.  Ostatnio bylem tam w czerwcu 
2013 roku, teraz lotnisko wyglada zupelnie inaczej, jest swiezo, bardzo 
kolorowo i nowoczesnie, zdeydowanie ladniejsze niz glowne lotnisko 
Malpensa. Mam wczesniej zarezerwowany online bilet na autobus do centrum
 Mediolanu za 4 euro, do odjazdu mam jeszcze sporo czasu, zatrzymuje sie
 w McCafé przy cappuccino i czekoladowym croissancie. Jak to we Wloszech
 dokola jest glosno i zywiolowo, lubie to! :)
Do
 glownego dworca kolejowego Stazione Centrale docieram okolo godziny 
22:30, musze sie przesiasc tutaj na autobus lub pociag jadacy do 
terminalu lotniska MXP. Zarowno pociag jak i autobus maja nocna przerwe w
 kursowaniu, na nocny spacer pod katedre nie bedzie juz czasu. Zagladam 
na chwile na majestatyczny  dworzec kolejowy wylozony bialym marmurem, w
 McDonald’s zamawiam m.in. kokosowy shake. Mamma mia, co za 
rozkosz dla podniebienia :D Jeszcze szybki spacer wzdluz peronow, 
podziwiam roznego rodzaju wagony pociagow stojace przy peronach oraz 
reklamy wloskiej mody wiszace na scianach dworca. Wskazowka dla 
podroznych: autobusy do lotniska Malpensa (bilet 8 euro) parkuja z 
drugiej strony dworca niz te, ktore lacza go z Bergamo. Wspominam o tym,
 poniewaz dosc malo jest znakow wskazujacych  wlasciwy kierunek. 
Wszystkie sklepy i stoiska sa juz pozamykane, Stazione Centrale powoli 
szykuje sie do snu. Po okolo 40 minutach jazdy docieram na lotnisko do 
wciaz tak samo obskurnego Terminala 2, z ktorego obslugiwane sa rejsy 
linii easyJet. Przede mna nocka na lotnisku, poniewaz samolot na 
Santorini odlatuje dopiero we wczesny piatkowy ranek. Warunki do 
nocowania sa znosne, chociaz umieszczone miedzy siedzeniami barierki 
uniemozliwiaja przyjecie wygodniejszej pozycji. Okolo 5 rano staje w  
kolejce do odprawy, by odebrac pomaranczowa karte pokladowa. easyJet to 
jeszcze jedna z tych niewielu tanich linii, ktora wprawdzie zaleca 
odprawe online, ale nie kaze sobie slono placic za wydruk karty na 
lotnisku, z czego skwapliwie korzystam. O ile przy stanowiskach odprawy 
kolejek praktycznie nie ma, to do kontroli bezpieczenstwa trzeba juz 
swoje odstac, poranek to najwidoczniej godziny szczytu, widac to tez po 
tablicy odlotow, wedlug rozkladu startuje kilka maszyn jedna po drugiej.
 W  oczekiwaniu na lot wzmacniam sie kolejnym cappuccino i woda 
mineralna. Boarding nieco sie spoznia, a kiedy juz sie rozpocznie 
kolejka pasazerow nagle zatrzyma sie w rekawie przy wejsciu do samolotu.
 W koncu jednak wchodzimy na poklad i zajmujemy miejsca. Kapitan na 
wstepie informuje, ze wylecimy ok. pol godziny pozniej niz przewidywal 
to rozklad ze wzgledu na ograniczenia nalozone na Grecje w ruchu 
lotniczym czy tez scisle rzecz ujmujac na kontrolerow ruchu lotniczego. 
Podrozujacych jest  calkiem sporo, prawie wszyscy to Wlosi. Po okolo 3 
godzinach rejsu ladujemy na wyspie w miejscowosci Fira (Thira). Wyspa 
prezentuje sie podobnie jak Mykonos, ma pochodzenie wulkaniczne, ziemia 
jest ciemna i w oddali widac biel tradycyjnych greckich domostw. Samo 
lotnisko na poziomie przylotow wyglada bardzo skromnie (to taki 
„delikatny” opis), w maciupkiej toalecie brakuje wszystkiego, widac, ze 
ma juz lata swojej swietnosci dawno za soba. Tymczasem przed lotniskiem 
czeka juz na  mnie szofer gospodarza, to taki standard na wyspach, ze 
rodzinne hotele wysylaja na lotnisko czy do portu swojego kierowce. 
Kilka minut pozniej jestem juz milo przywitany sokiem ze swiezych 
pomaranczy w patio Hotelu Babis, jestem mile zaskoczony, bo czeka na 
mnie trzyosobowy przestronny pokoj, mimo ze klasycznie rezerwowalem dla 
siebie jedynke. Po krotkim odpoczynku ruszam pieszo do centrum stolicy 
wyspy, czyli wspomnianego miasta Fira. Droga jest kreta, bardzo ruchliwa
 i nie ma wzdluz niej  zadnego chodnika, radze miec sie na bacznosci, bo
 samochody i skutery sa rozpedzone. 
Po kilkunastu metrach na zakrecie dostrzegam nietypowa zagrode, w ktorej mieszka maly osiolek imieniem Zizel. Na drucianym ogrodzeniu widnieje tabliczka z imienia zwierzecia, mozna go karmic marchewkami i poic woda. Naprzeciwko znajduje sie stacja benzynowa, skad mozna ja zaczerpnac i przyniesc. Zastanawiam sie do dzis, czy to jakis bezpanski osiolek czy tez inicjatywa spoleczna. Osly uchodza za symbol wyspy, ale obecnie nie widac ich tak czesto na drogach, byc moze to zatem relikt przeszlosci. Około kwadrans później jestem juz w scislym zatloczonym centrum, trzeba nieco wspiac sie pod gore po stromej uliczce. Z nieba leje sie zar, jest glosno, dookola praktycznie sami turysci, lubie takie klimaty. W sklepie z pamiatkamki zaopatruje sie w magnes i pocztowki, czas posilic sie w ulicznym barze po drugiej stronie jezdni, wegetarianska kebab z cola smakuja wybornie, ceny o dziwo bardzo przystepne, sam kebab to koszt raptem 2,30 euro, napoj kosztowal chyba 0,60 euro.
Po konsumpcji przy stoliku wypisuje widokowki, chwile pozniej wrzucam je do skrzynki pocztowej i delektuje sie widokiem z gory wyspy. Waskie uliczki maja swoj klimat, domy sa tradycyjnie pomalowane na bialo, a okna czy dachy na niebiesko. Jest pora obiadowa, obsluga zaprasza do swoich restauracji a sklepikarze do zakupow u nich. Jakze milo tak poleniuchowac i nic nie musiec. W drodze powrotnej wstepuje jeszcze do supermarketu, gdzie zaopatruje sie w niezbedne wiktualy na kolejne dni, z „nowosci” niedostepnych w Polsce spotykam m.in Lipton Ice Tea o smaku mojito. Popoludnie spedzam nad basenem hotelowym wygrzewajaca sie w promieniach slonca.
Nastepnego dnia o poranku wybieram sie do miejscowosci Oia, ktora uchodzi za najbardziej malownicza na wyspie. Dojechac do niej mozna autobusem lokalnego przewoznika za 2 euro, za przejazd mozna zaplacic tylko w autobusie u biletera, natomiast glowny dworzec autobusowy znajduje sie w scislym centrum Firy i to stamtad odjezdzaja wszystkie linie wglad wyspy. Podroz trwa okolo 30 minut, po drodze ogladam przez szyby malownicze krajobrazy, niebieska ton morza, blekit nieba i surowa brazowa wypalona ziemia oraz biale domki wygladaja niesamowicie. Ponadto przez pewien czas jedziemy na klifie, zbocze pod nami jest bardzo strome, czasem az strach spojrzec w dol. Autokar zatrzymuje sie na malym placyku, skad mozna ruszyc na zwiedzanie zakatkow miasteczka. Domki wygladaja jak z bajki, po krotkiej wspinaczce w gore wychodze na szeroki marmurowy plac, przy ktorym znajduje sie sporych rozmiarow kosciol z charakterystyczna dzwonnica. Plac przed swiatynia sluzy przede wszystkim roznego rodzaju handlarzom, ktorzy prezentuja tutaj swoje rekodziela. Po jego drugiej stronie widac juz blekitne fale i statki wycieczkowe plynaca po morzu. Walesanie sie w labiryncie kretych uliczek ma swoj urok, przypadkiem mozna wejsc do ciekawego lokalu oferujacego pamiatki czy tez do restauracji serwujacej lokalne przysmaki. Przede mna kolejne kamienne schodki w dol a tuz obok miesci sie malutki okragly kosciolek, najslynniejsza chyba widokowka z Santorini. Na schodkach robi sie kolejka, w koncu kazdy chce miec fotke na takim tle. Kieruje sie w dol na prawo, by zobaczyc wyspe z nieco innej perspektywy i po napawaniu sie widokami zbieram sie do powrotu do Firy. Z autobusu akurat wysiada kolejna grupa przyjezdnych, kolejni podrozni zajmuja miejsca i po chwili ruszamy.
Po kilkunastu metrach na zakrecie dostrzegam nietypowa zagrode, w ktorej mieszka maly osiolek imieniem Zizel. Na drucianym ogrodzeniu widnieje tabliczka z imienia zwierzecia, mozna go karmic marchewkami i poic woda. Naprzeciwko znajduje sie stacja benzynowa, skad mozna ja zaczerpnac i przyniesc. Zastanawiam sie do dzis, czy to jakis bezpanski osiolek czy tez inicjatywa spoleczna. Osly uchodza za symbol wyspy, ale obecnie nie widac ich tak czesto na drogach, byc moze to zatem relikt przeszlosci. Około kwadrans później jestem juz w scislym zatloczonym centrum, trzeba nieco wspiac sie pod gore po stromej uliczce. Z nieba leje sie zar, jest glosno, dookola praktycznie sami turysci, lubie takie klimaty. W sklepie z pamiatkamki zaopatruje sie w magnes i pocztowki, czas posilic sie w ulicznym barze po drugiej stronie jezdni, wegetarianska kebab z cola smakuja wybornie, ceny o dziwo bardzo przystepne, sam kebab to koszt raptem 2,30 euro, napoj kosztowal chyba 0,60 euro.
Po konsumpcji przy stoliku wypisuje widokowki, chwile pozniej wrzucam je do skrzynki pocztowej i delektuje sie widokiem z gory wyspy. Waskie uliczki maja swoj klimat, domy sa tradycyjnie pomalowane na bialo, a okna czy dachy na niebiesko. Jest pora obiadowa, obsluga zaprasza do swoich restauracji a sklepikarze do zakupow u nich. Jakze milo tak poleniuchowac i nic nie musiec. W drodze powrotnej wstepuje jeszcze do supermarketu, gdzie zaopatruje sie w niezbedne wiktualy na kolejne dni, z „nowosci” niedostepnych w Polsce spotykam m.in Lipton Ice Tea o smaku mojito. Popoludnie spedzam nad basenem hotelowym wygrzewajaca sie w promieniach slonca.
Nastepnego dnia o poranku wybieram sie do miejscowosci Oia, ktora uchodzi za najbardziej malownicza na wyspie. Dojechac do niej mozna autobusem lokalnego przewoznika za 2 euro, za przejazd mozna zaplacic tylko w autobusie u biletera, natomiast glowny dworzec autobusowy znajduje sie w scislym centrum Firy i to stamtad odjezdzaja wszystkie linie wglad wyspy. Podroz trwa okolo 30 minut, po drodze ogladam przez szyby malownicze krajobrazy, niebieska ton morza, blekit nieba i surowa brazowa wypalona ziemia oraz biale domki wygladaja niesamowicie. Ponadto przez pewien czas jedziemy na klifie, zbocze pod nami jest bardzo strome, czasem az strach spojrzec w dol. Autokar zatrzymuje sie na malym placyku, skad mozna ruszyc na zwiedzanie zakatkow miasteczka. Domki wygladaja jak z bajki, po krotkiej wspinaczce w gore wychodze na szeroki marmurowy plac, przy ktorym znajduje sie sporych rozmiarow kosciol z charakterystyczna dzwonnica. Plac przed swiatynia sluzy przede wszystkim roznego rodzaju handlarzom, ktorzy prezentuja tutaj swoje rekodziela. Po jego drugiej stronie widac juz blekitne fale i statki wycieczkowe plynaca po morzu. Walesanie sie w labiryncie kretych uliczek ma swoj urok, przypadkiem mozna wejsc do ciekawego lokalu oferujacego pamiatki czy tez do restauracji serwujacej lokalne przysmaki. Przede mna kolejne kamienne schodki w dol a tuz obok miesci sie malutki okragly kosciolek, najslynniejsza chyba widokowka z Santorini. Na schodkach robi sie kolejka, w koncu kazdy chce miec fotke na takim tle. Kieruje sie w dol na prawo, by zobaczyc wyspe z nieco innej perspektywy i po napawaniu sie widokami zbieram sie do powrotu do Firy. Z autobusu akurat wysiada kolejna grupa przyjezdnych, kolejni podrozni zajmuja miejsca i po chwili ruszamy.
Powoli
 zegnam sie z Santorini, zamawiam mrozona kawe w kawiarni przy glownej 
ulicy Firy i saczac orzezwiajacy napoj obserwuje zycie uliczne w Grecji.
 Na pierwszy rzut oka nie jestem w stanie zauwazyc oznak kryzysu. Zaraz 
po powrocie do hotelu odjezdzam juz na lotnisko z szoferem i kilka minut
 pozniej stoje juz w kolejce do odprawy rejsu greckiej  linii Aegean 
Airlines do Aten. Okazuje sie, ze poziom odlotow jest tak samo mizerny 
jak i przyloty. W srodku znajduje sie jedno obielone na bialo 
pomieszczenie z kilkoma stanowiskami odprawy i monitorami, przy takiej 
ilosci podroznych, jak o tej porze sie tam przewijala, terminal pekal w 
szwach a kolejka wylewala sie na zewnatrz. Spotkala mnie jednak mila 
niespodzianka, poniewaz pani z personelu pokladowego za darmo nadala moj
 bagaz podreczny do luku (mialem kupiony bilet w taryfie jedynie z  
bagazem podrecznym), a co wiecej przykleila na nim naklejke Piority z 
logo Star Alliance, bardzo mily gest! Ciekawa sprawa, ze po naklejeniu 
tagu bagazowego trzeba walizke oddac do przeswietlenia w osobnym punkcie
 kontrolnym, calosc nadzoruje Grek o bujnej blond grzywie, taki widok 
czesto sie nie zdarza. Przede mna jeszcze kilometrowa kolejka do 
kontroli bezpieczenstwa, bramki piszcza praktycznie po przejsciu przez 
nie kazdego pasazera, w takim wypadku obsluga lotniska prosi o ponowne  
przejscie, wtedy juz nie piszczy :) I teraz nastepuje punkt krytyczny, 
kilka krokow dalej po prostu nie ma sie gdzie ruszyc. W malych odstepach
 czasowych spodziewanych jest 5-6 maszyn (jedna jest juz sporo 
opozniona), ludzie tlocza sie jak w bydlecych wagonach, nie ma gdzie 
usiasc, nie ma czym oddychac, klimatyzacja nie istnieje, a sklep 
wolnoclowy ma rozmiar kiosku, o jakiejs kawiarni nawet nie wspomne. Na 
lotnisku jest niesamowicie glosno, przewazaja pasazerowie z Francji i 
Wloch, bo  najblizsze maszyny odlatuja do Rzymu i Paryza wlasnie. Moj 
samolot do Aten rowniez sie opoznia o kwadrans z powodu poznego przylotu
 maszyna na Santorini, do Airbusa A320 obslugujacego ta rotacje 
zostajemy przewiezeni autobusem. Kabina samolotu jest bardzo elegancka, 
miejsca na nogi jest calkiem sporo, wnetrze sprawia wrazenie nowego. 
Zajmuje moje miejsce przy przejsciu z przodu kabiny i kontempluje urode 
stewardess, po raz pierwszy widze personel majacy na sobie sukienki (bez
 ramion).  Pasazerow nie ma duzo, zatem niebawem startujemy, pilot 
przeprasza za opoznienie spowodowane ograniczeniami w ruchu lotniczym i 
juz po 30 minutach jestemy w Atenach. Lot byl niesamowicie krotki, ale 
zaloga zdazyla przejsc pod kabine z serwisem, na ktory skladal sie 
croissant 7 Days w specjalnym srebrnym opakowaniu z granatowym logo 
przewoznika, niestety, nie podano zadnych napojow. Mimo tej drobnej 
niedogodnosci jestem pod wrazeniem serwisu i ciesze sie, ze na poczatku 
grudnia po raz kolejny  bede mial mozliwosc przetestowac ta linie na 
trasie WAW-ATH-VIE.
Lotnisko
 w Atenach jest mi znane, mialem okazje juz na nim byc przed trzema 
laty, zbyt wiele sie nie zmienilo. Na przesiadke na wieczorny rejs 
Ryanaira do Salonik mam jeszcze sporo czasu, wychodze zatem do strefy 
ogolnodostepnej i wjezdzam na gore ruchomymi schodami do McCafé, gdzie 
relaksuje sie przy  kubku aromatycznej kawy. Pozniej powoli przechodze 
do strefy tylko dla pasazerow i testuje perfumy. Lokalizuje takze 
business lounge Lufthansy, gdzie mam zamiar odpoczywac podczas 
przesiadki w grudniu. Kiedy pojawiam sie przed bramka mojego lotu 
Ryanair w przejsciu zastaje panie z obslugi, ktore sprawdzaja karty 
pokladowe i wiekszosci pasazerow oferuja przewiezienie bagazu 
podrecznego w luku. W tym celu na bagaze nakladane sa specjalne zolte 
naklejki. Widac, ze rejs bedzie pelny, boarding  rozpoczyna sie rowniez 
po czasie, ale rozklad Ryanaira ulozony jest tak, by wyladowac 
punktualnie i tak tez sie dzieje. Po wyjsciu z lotniska od razu 
znajdujemy sie przy przystanku autobusowym, jest sobotni wieczor, na 
autobus nocny trzeba poczekac prawie 30 minut, podroz do centrum rowniez
 trwa okolo pol godziny. Bilet autobusowy kosztuje 2 euro, mozna go 
nabyc w automacie w autobusie, platnosc wylacznie gotowka (monety 1 i 2 
euro). Nie mam ze soba dokladnej mapy, co utrudnia orientacje w  terenie
 (zwlaszcza noca w duzym miescie), ale udaje mi sie dobrze wysiasc na 
przystanku niemal tuz przed wejsciem do hotelu Argo. Jest grubo po 
polnocy, kiedy sie melduje, po prysznicu zmeczenie znika rak reka odjal i
 postanawiam skorzystac z weekendu. Okazuje sie, ze kilkanascie metrow 
dalej znajduje sie zaglebie klubowe, gdzie milo spedzam noc.
Nastepnego poranka kiedy wygladam za okiennice slonce juz mocno swieci, dochodzi 8 rano, czas wstawac. Moje pierwsze kroki kieruje do dworca kolejowego, ktory znajduje sie nieopodal. Dworzec z zewnatrz prezentuje sie nawet, nawet, ale w srodku ukazuje swoje drugie oblicze, nie jest moze zniszczony, ale opustoszaly i wyludniony, prawie nic sie tam nie dzieje, perony ziona pustka, widze raptem jeden dosc „dziadowski” sklad lokalnego szynobusa. Byc moze dworzec odzyje po ukonczeniu budowy metra, ktore ma tutaj docierac, prace juz trwaja, teren jest ogrodzony. W drodze powrotnej dosc dluga zastanawiam sie, gdzie zjesc sniadanie, wybor jest niesamowicie duzy jak na ulice o bardziej przemyslowym charakterze. Lokale sa kolorowe, nowoczesne i zadbane, serwuja roznego rodzaju napoje, a patrzac po „lokalsach” prawdziwa furore robi frappuccino. Tym razem decyduje sie jednak na wizyte w ulubionej Starbucks Coffee, ceny nawet nieco nizsze niz w Polsce, a to chyba i tak najdrozsze miejsce, bo w innych miejscach czy budkach z jedzeniem i napojami ceny sa znacznie nizsze niz w Polsce. Jest tez sporo cukierni i piekarni serwujacych najrozniejsze wypieki. Po wzmocnieniu sie ruszam w kierunku Bialej Wiezy, symbolu Salonik. Moja droga wiedzie m.in. przez elegancki ukwiecony bulwar, slonce mocno prazy, wiec na moment chowam sie pod sklepieniami eleganckich budynkow, w ktorych przewaznie na parterze zlokalizowane sa restauracje. Niebawem docieram do nadmorskiej arterii, po lewej stronie znajduja sie restauracje jedna obok drugiej, nastepnie mamy pas ulicy i szeroki chodnik przy samej wodzie, nieopodal portu; na samym koncu widac juz wieze oraz park w jej poblizu. Wybija poludnie, w okolicy klebi sie juz sporo turystow. Na tablicach zlokalizowanych przy latarni zapoznaje sie z jej historia a nastepnie przechodze do parku i podziwiam pomnik slynnego wodza Aleksandara Macedonskiego na koniu. Odwiedzam jeszcze ruiny kilku starych bizantynskich swiatyn i zasiadam w kolejnej kawiarni, by sprobowac wspomnianego wczesniej frappuccino oraz lokalnych wypiekow. Wieczorem przy zachodzacym sloncu wracam zas na bulwar przy porcie, by sprobowac kawy po grecku. Barista w ulubionym Starbucksie zagaduje mnie, pyta, skad i na jak dlugo przyjechalem i wrecza plan miasta. ;) Zasiadam przy tetniacym bulwarze i wpatruje sie w ciemna wode. Czas zegnac sie z Grecja.
Nazajutrz o poranku po wymeldowaniu z hotelu zaopatruje sie w kawalek pizzy i mocne espresso, moj autobus lotniskowy prawie od razu podjezdza na przystanek, kiedy mijamy nadmorski bulwar ostatni raz zwracam sie w strone morza, pol godziny pozniej jestem juz na lotnisku i oczekuje na moj rejs Ryanair do Modlina. Do widzenia!
Nastepnego poranka kiedy wygladam za okiennice slonce juz mocno swieci, dochodzi 8 rano, czas wstawac. Moje pierwsze kroki kieruje do dworca kolejowego, ktory znajduje sie nieopodal. Dworzec z zewnatrz prezentuje sie nawet, nawet, ale w srodku ukazuje swoje drugie oblicze, nie jest moze zniszczony, ale opustoszaly i wyludniony, prawie nic sie tam nie dzieje, perony ziona pustka, widze raptem jeden dosc „dziadowski” sklad lokalnego szynobusa. Byc moze dworzec odzyje po ukonczeniu budowy metra, ktore ma tutaj docierac, prace juz trwaja, teren jest ogrodzony. W drodze powrotnej dosc dluga zastanawiam sie, gdzie zjesc sniadanie, wybor jest niesamowicie duzy jak na ulice o bardziej przemyslowym charakterze. Lokale sa kolorowe, nowoczesne i zadbane, serwuja roznego rodzaju napoje, a patrzac po „lokalsach” prawdziwa furore robi frappuccino. Tym razem decyduje sie jednak na wizyte w ulubionej Starbucks Coffee, ceny nawet nieco nizsze niz w Polsce, a to chyba i tak najdrozsze miejsce, bo w innych miejscach czy budkach z jedzeniem i napojami ceny sa znacznie nizsze niz w Polsce. Jest tez sporo cukierni i piekarni serwujacych najrozniejsze wypieki. Po wzmocnieniu sie ruszam w kierunku Bialej Wiezy, symbolu Salonik. Moja droga wiedzie m.in. przez elegancki ukwiecony bulwar, slonce mocno prazy, wiec na moment chowam sie pod sklepieniami eleganckich budynkow, w ktorych przewaznie na parterze zlokalizowane sa restauracje. Niebawem docieram do nadmorskiej arterii, po lewej stronie znajduja sie restauracje jedna obok drugiej, nastepnie mamy pas ulicy i szeroki chodnik przy samej wodzie, nieopodal portu; na samym koncu widac juz wieze oraz park w jej poblizu. Wybija poludnie, w okolicy klebi sie juz sporo turystow. Na tablicach zlokalizowanych przy latarni zapoznaje sie z jej historia a nastepnie przechodze do parku i podziwiam pomnik slynnego wodza Aleksandara Macedonskiego na koniu. Odwiedzam jeszcze ruiny kilku starych bizantynskich swiatyn i zasiadam w kolejnej kawiarni, by sprobowac wspomnianego wczesniej frappuccino oraz lokalnych wypiekow. Wieczorem przy zachodzacym sloncu wracam zas na bulwar przy porcie, by sprobowac kawy po grecku. Barista w ulubionym Starbucksie zagaduje mnie, pyta, skad i na jak dlugo przyjechalem i wrecza plan miasta. ;) Zasiadam przy tetniacym bulwarze i wpatruje sie w ciemna wode. Czas zegnac sie z Grecja.
Nazajutrz o poranku po wymeldowaniu z hotelu zaopatruje sie w kawalek pizzy i mocne espresso, moj autobus lotniskowy prawie od razu podjezdza na przystanek, kiedy mijamy nadmorski bulwar ostatni raz zwracam sie w strone morza, pol godziny pozniej jestem juz na lotnisku i oczekuje na moj rejs Ryanair do Modlina. Do widzenia!

Fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń