Sovietskoje Igristoje, czyli Kiszyniów / 27.05.2016 - 29.05.2016

Korzystajac z dlugiego weekendu postanowilem wybrac sie w podroz do dosc malo znanego w Polsce kraju. Mowa konkretnie o Moldawii, ktora wiele osob pamieta zapewne jako jedna z 15 republik z siermieznych czasow ZSRR i na tym ta wiedza sie konczy. Czesc osob nawegt nie jest w stanie zlokalizowac tego kraju na mapie. Kiszyniow na mojej liscie miast do odwiedzenia widnial od dawna, ale dopiero od niedawna PLL LOT wprowadzil to miasto do swojej siatki polaczen. Pierwsze skojarzenie z tym miastem to wczesne lata 90. i amerykanska opera mydlana „Dynastia”,  w ktorej pojawil sie watek ksiecia z Moldawii. W odcinku zamykajacy piaty sezon serialu miala miejsce masakra na ceremonii slubnej w Moldawii wlasnie; pamietam te emocje do dzisiaj, stad tez nazwa kraju dobrze zapadla mi w pamiec. A poniewaz ostatnio krag moich zainteresowan z Zachodu zmienil sie na Wschod, to wizyta w Kiszyniowie, gdzie dokonuje sie powolna transformacja gospodarcza, byla jak znalazl, a Szalona Sroda LOT tylko zdeterminowala mnie do zakupu biletow po korzystnej cenie.
W piatkowy poranek przed godzina 09:00 pojawiam sie na Lotnisku Chopina. Podchodze do automatu, w ktorym mozna pobrac wydrukowana karte pokladowa, ku mojego zaskoczeniu maszyna pyta mnie, czy mam do nadania bagas i po chwili drukuje mi zgrabny samoprzylepny tag bagazowy odpowiednio oznakowany. Jestem w szoku, dotychczas takie rozwiazania widzialem tylko w Kopenadze i Zurichu. Naklejke zachowuje na pamiatke (tak, kolekcjonuje je i karty pokladowe), a sam udaje sie do stanowiska, gdzie odbieram jeszcze raz boarding na klasycznym papierze i nadaje bagaz. Po chwili jestem juz przy fast tracku, w kolejce do kontroli bezpieczenstwa nie ma nikogo oprocz mnie, jeszcze tylko bluskawiczna wizyta w Aelii i juz jestem w moim ulubionym saloniku Polonez, gdzie przy delektuje sie sniadaniem i robie prasowke. Tym razem musze wyjsc z business lounge’u nieco wczesniej, gdyz przede mna jeszcze kontrola paszportowa, ale pod bramka numer 17 okazuje sie, ze boarding bedzie opozniony okolo 15 minut. Moja uwage skupia grupa mocno podchmielonych dzentelmenow w wieku ok. 40 lat, ktorzy rowniez oczekiwali na rejs do Kiszyniowa. Zachowywali sie dosc glosno i raczyli alkoholem, widac bylo, ze moze byc z nimi wesolo. Kiedy weszlismy do autobusu wiozacego pasazerow do Dasha Q-400 odnioslem wrazenie, ze ich przekrzykiwania wypelnily caly pojazd, po przejsciu do samolotu nie bylo lepiej. Szef pokladu p. Wojciech Grudniewski na na prosbe kapitana Igora Augustyniaka majac na uwadze zaistniale okolicznosci informuje, ze picie na pokladzie wniesionego alkoholu jest surowo zabronione. Chwile po starcie z Okecia podcza wzbijania sie do wysokosci przelotowej maszyna przez moment traci wysokosc, uczucie spadania w czarna dziure nie jest przyjemne, ale juz po chwili mozna odetchnac z ulga i rozpiac pasy. W tyle maszyny caly czas slychac podniesione meskie glosy, panowie probuja spiewac, cos krzycza, oprocz szefa pokladu upomina ich takze stewardesa p. Marzena Brudzinska, pierwszy raz widze cos takiego, o losie!
Po pobieznym przejrzeniu magazynu pokladowego Kalejdoskop (w koncu juz lecialem na pokladzie LO w tym miesiacu) zajalem sie lektura ksiazki „Bylam sluzaca w arabskich palacach”, wiec 1,5 h na pokladzie Bombardiera szybko mi minelo. Wprawdzie kapitan informowal, ze w Kiszyniowie niebo bedzie zasnute chmurami i bedzie deszczowo, ale chwile po wyladowaniu na niebie wychodzi slonce. Kontrola paszportowa idzie bardzo sprawnie, takze na bagaz nie trzeba dlugo czekac. Po wyjsciu w skromnej hali przylotow (lotnisko jest obecnie modernizowane) znajdziemy kantor oraz punkty korporacji taksowkarskich i firm wypozyczajacych samochody. Nie uswiadczymy tam natomiast bankomatu, jeden jedyny znajduje sie na poziomie odlotow w poblizu kas biletowych oraz  stanowisk  bankowych, dziala bez zarzutow, przyjmuje tradycyjne karty jak Visa, Maestro czy MasterCard. Po wyjsciu na parking przed lotniskiem widze, ze „weseli” panowie z samolotu juz racza sie piwkiem, widac, ze byli bardzo spragnieni. Kiedy tylko pojawiam sie na zewnatrz otaczaja mnie taksowkarze, ale smialo kieruje sie na postoj marszrutek. Przejazd do centrum to stala cena 3 lejow moldawskich, tyle samo trzeba tez zaplacic za bagaz, dojazd do centrum miasta zajmuje ok. 30 minut. Po drodze Mercedes dosc czesto sie zatrzymuje; poniewaz jest to marszrutka, kazdy z pasazerow ma prawo zatrzymac sie, gdzie mu sie zywnie podoba. Aby zatrzymac pojazd wystarczy ustawic sie przy krawezniku i odpowiednio wczesnie zamachac reka.

Z daleka dostrzegam charakterystyczna sylwetke budynku hotelu Cosmos, w ktorym przyjdzie mi spedzic ten weekend. Zaraz po wejsciu do hallu witaja mnie sympatyczne recepcjonistki i juz wiedza, jak sie nazywam. Okazuje sie, ze maja jeszcze tylko dwie rezerwacje na ten dzien, druga jest z Japonii, skosnych oczu nie posiadam, wiec panie od razu wiedzialy, z kim maja do czynienia. Dostaje pokoj na 7. pietrze, wystroj to poradziecki oldschool, jest fotel obity szara skaja, telewizor z kineskopem oraz lotewski telefon z tarcza. Z balkonu rozciaga sie widok na miasto i pomnik przed hotelem, tuz obok znajduja sie dwa male centra handlowe oraz hipermarket Bonus, gdzie kieruje pierwsze kroki po rozpakowaniu bagazu i krotkiej regeneracji. Wybor towarow na polkach jest calkiem spory, tak jak sie spodziewalem wiekszosc towarow pokrywa sie z tymi, ktore widzialem na Ukrainie i w Rosji. Ceny bardzo niskie, nie moge uwierzyc, ze pollitrowa butelka Coca Coli to wydatek rzedu 1,80 zl, butelka wina to koszt ok. 6- 8 zl, male opakowanie chipsow Pringles to raptem 3 zl. Za koszyk pelen lakoci place raptem rownowartosc ok 26 zlotych. Ciekawe, co czuja mieszkancy strefy euro, ktorzy tu przylatuja, dla nich niemal wszystko jest jak za darmo.
Po zakupach ruszam w miasto, bardzo pozytywnie zaskakuje mnie ruch drogowy w Kiszyniowie. O ile ulice i chodniki sa zazwyczaj w oplakanym stanie, to kierowcy sa nadzwyczaj uprzejmi, przepuszczaja pieszych na pasach, dostosowuja sie do sygnalizacji swietlnej i nie trabia bez potrzeby. Spodziewalem sie raczej powtorki w Teheranu, gdzie pieszy nie ma zadnych praw, a tutaj jest zupelnie inaczej. W miescie widac ducha minionej epoki, znajdziemy sporo wysokoch blokow z wielkiej plyty o czesto dosc fantazyjnych formach czy ksztaltach. Na parterach budynkow mieszkalnych przewazaja lokale handlowo-uslugowe, przede wszystkim sa to salony operatorow telefonii komorkowej jak Orange i Moldcell oraz sklepy spozywcze, kiczowate kasyna, kantory i banki, co jakis czas spotkac mozna sklepy odziezowe i obuwnicze, jednak nie sa to sieciowki, z tego typu sklepow na glownym bulwarze miasta im. Stefana Cel Mare dopatrzylem sie jedynie salonu United Colors of Benetton. Na tej ulicy znajduja sie takze gmachy administracji rzadowej, mozna przejsc sie przed siedzibe MSZ. Pozytywnie wyroznia sie Teatr Narodowy oraz siedziba Poczty Glownej, gdzie nastepnego dnia zaopatruje sie w pocztowki i znaczki. Niestety, wybor jest bardzo skromny, a na miescie pamiatki niemal nie funkcjonuja. Nie bylbym soba, gdybym nie dotarl do restauracji McDonald’s, by sprobowac lokalnych przysmakow, kanapka charakterystyczna dla Moldawii jest lavash, wersja z podwojnym serem oraz z warzywami jest bardzo smaczna. W koncu docieram do siedziby rzadu i Luku Triumfalnego symbolizujacego zwyciestwo nad Turcja, pod lukiem lopocze moldawska flaga. Po drugiej stronie placu znajduje sie mala swiatynia oraz bardzo ciekawe znalezisko – szachownica duzych rozmiarow, po ktorej mozna chodzic czy przestawiac poszczegolne figury.  Za skrzyzowaniem znajduje sie duzy park miejski, jego zycie tetni przy fontannie. W parku znajduja sie punkty malej gastronomii, gdzie mozna napic sie kawy, kupic lody, slodycze, popcorn czy wate cukrowa. W drodze powrotnej mijam takze wiekowy hoteli Chisinau oraz pozostalosci po gmachu hotelu International, ktory niszczeje niczym warszawski Prudential.
Nastepnego dnia o poranku schodze na sniadanie do hotelowej restauracji znajdujacej sie na wysokosci drugiego pietra. Restauracja to chyba jednak zbyt gornolotne okreslenie, gdyz wnetrze przestronnej Sali bardziej przypomina mi stolowke pracownicza w czasach PRL-u czy tez swietlice w osrodku wczasowym. Przy wejsciu swoj stolik ma pani w fartuszku, ktorej nalezy okazac specjalny kwit wydany na recepcji poswiadczajacy nasze prawo do posilku. Estetyka nie jest najlepszym punktem tego miejsca, serwowane sniadanie w formie szwedzkiego bufetu wyglada dosc topornie, co nie znaczy, ze odejdziemy od stolu glodni, jednak tego typu widokow i zastawy raczej nie spotkamy juz w hotelach, kolejny oldschool. Po posilku ruszam powoli do miasta, tym razem na chodnikach widac spory ruch, ludzie robia zakupy na weekend. W celach krajoznawczych korzystam z trolejbusa, po wejsciu do pojazdu czeka nas uiszczenie oplaty u bileterki. Jest to pani w fartuszku, ktora inkasuje pieniadze i wydziera nam papierowy bilet, koszt takiej przyjemnosci do 2 leje, niezaleznie od dlugosci trasy. W autobusie jest goraco i duszno, o klimatyzacji mozna tylko pomarzyc. Automatyczny glos zapowiada kolejne przystanki, nazwy pokazuja sie takze na wyswietlaczu, ale zorientowalem sie, ze nie zawsze sa one adekwatne do mijanych miejsc, wiec radze uwazac z poleganiem na tym systemie informacji. Jazda takim srodkiem transportu to nie lada wyzwanie. Popoludniowa pora zbiera sie na burze, czas ten spedzam w restauracji La Placinte, gdzie probuje serowego wypieku placinta, zupe z warzywami ciorba oraz czerwone wino moldawskie. Po smacznym obiedzie czas na deser, wybieram kawiarnie Tucano Coffee, ktora mozna smialo porownac do moldawskiej odpowiedzi na Starbucks Coffee. Ma bardzo ciekawy wystroj nawiazujacy do tukanow oraz egzotycznej przyrody, dosc rozbudowane menu cieplych oraz zimnych napojow i przekasek czy slodkosci. W glebokim fotelu delektuje sie chwila, sobotni wieczor mija mi w przyjemniej kawiarnianej atmosferze.
W niedzielny poranek po sniadaniu postanawiam odwiedzic kiszyniowski dworzec kolejowy, jako fan kolei zawsze staram sie odwiedzic glowne dworce, jezeli tylko mam taka mozliwosc. Zwlaszcza w krajach bylego Bloku Wschodniego tego tupu budynki prezentuja sie imponujaco. Niestety, dworzec w Kiszyniowie raczej nie przypomina poteznych gmachow widzianych w Moswie czy na Ukrainie, ale jest za to bardzo zadbany i udekorowany kolorowymi surfiniami. Na peronie czeka sporo pasazerow z bagazami, ale pociagu jeszcze nie widac, wiec nie mialem okazji zobaczyc, jak wygladaja moldawskie wagony. Na rozkladzie jest tylko kilka polaczen w ciagu dnia, kasy biletow sa czynne jedynie rano oraz poznym popoludniem przed „wieczorny szczytem”, kiedy odjezdzaja pociagi do Moskwy i St. Petersburga. Z zadbanym dworcem kolejowym kontrastuje bazarowe otoczenie. Cale zastepy ludnosci lokalnej wykladaja swoj towar na folii/ceracie/kocu i czekaja na potencjalnych klientow, przez placyk przewija sie sporo amatorow mydla i powidla, mozna tu znalezc niemalze wszystko, ale trzeba zaznaczyc, ze wiekszosc towarow jest z drugiej reki, ceny zas sa bezczelnie niskie.
Po takiej wizji lokalnej robie jeszcze drobne zakupy w centrum handlowym Green Hills, wracam do hotelu, wymeldowuje sie i ruszam lapac marszrutke z najblizszego przystanku. Czekalem raptem 5 minut nim podjechal busik z numerem 165, pasazerow nie ma jeszcze tak wielu, moge zajac miejsce siedzace. Niemal caly czas w samochodzie jest komplet podroznych, ale wymiana pasazerow odbywa sie plynnie, nie ma tloku, nikt nie stoi nade mna, moge nawet nieco wyprostowac nogi. Po okolo 25 minutach jazdy marszrutka wysiadam pod terminalem, w srodku klebi sie tlum podroznych, ale w wiekszosci sa to osoby odprowadzajace. Na monitorach rejs LO do WAW juz widnieje, ale poniewaz jest ponad 2,5 h do czasu odlotu, to odprawa sie jeszcze nie rozpoczela. Siadam na lawko-parapecie przy szybie (bardzo pomyslowe rozwiazanie) i spedzam czas na lekturze ksiazki, co jakis czas zerkajac na tablice swietlna z rozkladem lotow. W koncu pojawia sie obsluga i przy trzech stanowiskach prowadzona jest odprawa biletowo-bagazowa. Warto zauwazyc, ze odprawa online na rejsy z Kiszyniowa nie jest dostepna. Ze srebrna karta korzystam z odprawy dla klasy biznes, kontrola paszportowa oraz bezpieczenstwa przebiegaja bardzo sprawnie i juz po kilku minutach jestem w strefie duty free, ktora ze wzgledu na niskie ceny alkoholu i wyrobow tytoniowych w Moldawii cieszy sie duzym zainteresowaniem podroznych. Rejs z Warszawy przylatuje przed czasem i boarding mojego rejsu rowniez rozpoczyna sie sporo wczesniej, dzieki czemu startujemy prawie 10 minut wczesniej. Kapitanem rejsu jest p. Mariusz Czajkowski. Tym razem pogoda na calej trasie przelotu jest dobra i obywa sie bez jakichkolwiek turbulencji, chociaz miejsce 18C nie jest zbytnio  komfortowe. Ale 1 h 40 minut do Warszawy mozna sie przemeczyc ;) Do zobaczenia na pokladzie juz za tydzien!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz