Korzystajac z dlugiego weekendu postanowilem wybrac sie w podroz do dosc
malo znanego w Polsce kraju. Mowa konkretnie o Moldawii, ktora wiele osob pamieta
zapewne jako jedna z 15 republik z siermieznych czasow ZSRR i na tym ta wiedza
sie konczy. Czesc osob nawegt nie jest w stanie zlokalizowac tego kraju na
mapie. Kiszyniow na mojej liscie miast do odwiedzenia widnial od dawna, ale
dopiero od niedawna PLL LOT wprowadzil to miasto do swojej siatki polaczen. Pierwsze
skojarzenie z tym miastem to wczesne lata 90. i amerykanska opera mydlana
„Dynastia”, w ktorej pojawil sie watek
ksiecia z Moldawii. W odcinku zamykajacy piaty sezon serialu miala miejsce
masakra na ceremonii slubnej w Moldawii wlasnie; pamietam te emocje do dzisiaj,
stad tez nazwa kraju dobrze zapadla mi w pamiec. A poniewaz ostatnio krag moich
zainteresowan z Zachodu zmienil sie na Wschod, to wizyta w Kiszyniowie, gdzie
dokonuje sie powolna transformacja gospodarcza, byla jak znalazl, a Szalona
Sroda LOT tylko zdeterminowala mnie do zakupu biletow po korzystnej cenie.
W piatkowy poranek przed godzina 09:00 pojawiam sie na Lotnisku Chopina.
Podchodze do automatu, w ktorym mozna pobrac wydrukowana karte pokladowa, ku
mojego zaskoczeniu maszyna pyta mnie, czy mam do nadania bagas i po chwili
drukuje mi zgrabny samoprzylepny tag bagazowy odpowiednio oznakowany. Jestem w
szoku, dotychczas takie rozwiazania widzialem tylko w Kopenadze i Zurichu. Naklejke
zachowuje na pamiatke (tak, kolekcjonuje je i karty pokladowe), a sam udaje sie
do stanowiska, gdzie odbieram jeszcze raz boarding na klasycznym papierze i
nadaje bagaz. Po chwili jestem juz przy fast tracku, w kolejce do kontroli
bezpieczenstwa nie ma nikogo oprocz mnie, jeszcze tylko bluskawiczna wizyta w
Aelii i juz jestem w moim ulubionym saloniku Polonez, gdzie przy delektuje sie
sniadaniem i robie prasowke. Tym razem musze wyjsc z business lounge’u nieco
wczesniej, gdyz przede mna jeszcze kontrola paszportowa, ale pod bramka numer
17 okazuje sie, ze boarding bedzie opozniony okolo 15 minut. Moja uwage skupia
grupa mocno podchmielonych dzentelmenow w wieku ok. 40 lat, ktorzy rowniez
oczekiwali na rejs do Kiszyniowa. Zachowywali sie dosc glosno i raczyli
alkoholem, widac bylo, ze moze byc z nimi wesolo. Kiedy weszlismy do autobusu
wiozacego pasazerow do Dasha Q-400 odnioslem wrazenie, ze ich przekrzykiwania
wypelnily caly pojazd, po przejsciu do samolotu nie bylo lepiej. Szef pokladu
p. Wojciech Grudniewski na na prosbe kapitana Igora Augustyniaka majac na
uwadze zaistniale okolicznosci informuje, ze picie na pokladzie wniesionego
alkoholu jest surowo zabronione. Chwile po starcie z Okecia podcza wzbijania
sie do wysokosci przelotowej maszyna przez moment traci wysokosc, uczucie
spadania w czarna dziure nie jest przyjemne, ale juz po chwili mozna odetchnac
z ulga i rozpiac pasy. W tyle maszyny caly czas slychac podniesione meskie
glosy, panowie probuja spiewac, cos krzycza, oprocz szefa pokladu upomina ich
takze stewardesa p. Marzena Brudzinska, pierwszy raz widze cos takiego, o
losie!
Po pobieznym przejrzeniu magazynu pokladowego Kalejdoskop (w koncu juz
lecialem na pokladzie LO w tym miesiacu) zajalem sie lektura ksiazki „Bylam
sluzaca w arabskich palacach”, wiec 1,5 h na pokladzie Bombardiera szybko mi
minelo. Wprawdzie kapitan informowal, ze w Kiszyniowie niebo bedzie zasnute
chmurami i bedzie deszczowo, ale chwile po wyladowaniu na niebie wychodzi
slonce. Kontrola paszportowa idzie bardzo sprawnie, takze na bagaz nie trzeba
dlugo czekac. Po wyjsciu w skromnej hali przylotow (lotnisko jest obecnie
modernizowane) znajdziemy kantor oraz punkty korporacji taksowkarskich i firm
wypozyczajacych samochody. Nie uswiadczymy tam natomiast bankomatu, jeden
jedyny znajduje sie na poziomie odlotow w poblizu kas biletowych oraz stanowisk
bankowych, dziala bez zarzutow, przyjmuje tradycyjne karty jak Visa,
Maestro czy MasterCard. Po wyjsciu na parking przed lotniskiem widze, ze „weseli”
panowie z samolotu juz racza sie piwkiem, widac, ze byli bardzo spragnieni.
Kiedy tylko pojawiam sie na zewnatrz otaczaja mnie taksowkarze, ale smialo
kieruje sie na postoj marszrutek. Przejazd do centrum to stala cena 3 lejow
moldawskich, tyle samo trzeba tez zaplacic za bagaz, dojazd do centrum miasta
zajmuje ok. 30 minut. Po drodze Mercedes dosc czesto sie zatrzymuje; poniewaz
jest to marszrutka, kazdy z pasazerow ma prawo zatrzymac sie, gdzie mu sie
zywnie podoba. Aby zatrzymac pojazd wystarczy ustawic sie przy krawezniku i
odpowiednio wczesnie zamachac reka.
Z daleka dostrzegam charakterystyczna sylwetke budynku hotelu Cosmos, w ktorym przyjdzie mi spedzic ten weekend. Zaraz po wejsciu do hallu witaja mnie sympatyczne recepcjonistki i juz
wiedza, jak sie nazywam. Okazuje sie, ze maja jeszcze tylko dwie rezerwacje na
ten dzien, druga jest z Japonii, skosnych oczu nie posiadam, wiec panie od razu
wiedzialy, z kim maja do czynienia. Dostaje pokoj na 7. pietrze, wystroj to
poradziecki oldschool, jest fotel obity szara skaja, telewizor z kineskopem
oraz lotewski telefon z tarcza. Z balkonu rozciaga sie widok na miasto i pomnik
przed hotelem, tuz obok znajduja sie dwa male centra handlowe oraz hipermarket
Bonus, gdzie kieruje pierwsze kroki po rozpakowaniu bagazu i krotkiej
regeneracji. Wybor towarow na polkach jest calkiem spory, tak jak sie
spodziewalem wiekszosc towarow pokrywa sie z tymi, ktore widzialem na Ukrainie
i w Rosji. Ceny bardzo niskie, nie moge uwierzyc, ze pollitrowa butelka Coca
Coli to wydatek rzedu 1,80 zl, butelka wina to koszt ok. 6- 8 zl, male
opakowanie chipsow Pringles to raptem 3 zl. Za koszyk pelen lakoci place raptem
rownowartosc ok 26 zlotych. Ciekawe, co czuja mieszkancy strefy euro, ktorzy tu
przylatuja, dla nich niemal wszystko jest jak za darmo.
Z daleka dostrzegam charakterystyczna sylwetke budynku hotelu Cosmos, w ktorym przyjdzie mi spedzic ten weekend.
Po zakupach ruszam w miasto, bardzo pozytywnie zaskakuje mnie ruch drogowy
w Kiszyniowie. O ile ulice i chodniki sa zazwyczaj w oplakanym stanie, to
kierowcy sa nadzwyczaj uprzejmi, przepuszczaja pieszych na pasach, dostosowuja
sie do sygnalizacji swietlnej i nie trabia bez potrzeby. Spodziewalem sie
raczej powtorki w Teheranu, gdzie pieszy nie ma zadnych praw, a tutaj jest
zupelnie inaczej. W miescie widac ducha minionej epoki, znajdziemy sporo
wysokoch blokow z wielkiej plyty o czesto dosc fantazyjnych formach czy ksztaltach.
Na parterach budynkow mieszkalnych przewazaja lokale handlowo-uslugowe, przede
wszystkim sa to salony operatorow telefonii komorkowej jak Orange i Moldcell
oraz sklepy spozywcze, kiczowate kasyna, kantory i banki, co jakis czas spotkac
mozna sklepy odziezowe i obuwnicze, jednak nie sa to sieciowki, z tego typu
sklepow na glownym bulwarze miasta im. Stefana Cel Mare dopatrzylem sie jedynie
salonu United Colors of Benetton. Na tej ulicy znajduja sie takze gmachy
administracji rzadowej, mozna przejsc sie przed siedzibe MSZ. Pozytywnie wyroznia
sie Teatr Narodowy oraz siedziba Poczty Glownej, gdzie nastepnego dnia
zaopatruje sie w pocztowki i znaczki. Niestety, wybor jest bardzo skromny, a na
miescie pamiatki niemal nie funkcjonuja. Nie bylbym soba, gdybym nie dotarl do
restauracji McDonald’s, by sprobowac lokalnych przysmakow, kanapka charakterystyczna
dla Moldawii jest lavash, wersja z podwojnym serem oraz z warzywami jest bardzo
smaczna. W koncu docieram do siedziby rzadu i Luku Triumfalnego symbolizujacego
zwyciestwo nad Turcja, pod lukiem lopocze moldawska flaga. Po drugiej stronie
placu znajduje sie mala swiatynia oraz bardzo ciekawe znalezisko – szachownica duzych
rozmiarow, po ktorej mozna chodzic czy przestawiac poszczegolne figury. Za skrzyzowaniem znajduje sie duzy park
miejski, jego zycie tetni przy fontannie. W parku znajduja sie punkty malej
gastronomii, gdzie mozna napic sie kawy, kupic lody, slodycze, popcorn czy wate
cukrowa. W drodze powrotnej mijam takze wiekowy hoteli Chisinau oraz
pozostalosci po gmachu hotelu International, ktory niszczeje niczym warszawski
Prudential.
Nastepnego dnia o poranku schodze na sniadanie do hotelowej restauracji
znajdujacej sie na wysokosci drugiego pietra. Restauracja to chyba jednak zbyt
gornolotne okreslenie, gdyz wnetrze przestronnej Sali bardziej przypomina mi stolowke
pracownicza w czasach PRL-u czy tez swietlice w osrodku wczasowym. Przy wejsciu
swoj stolik ma pani w fartuszku, ktorej nalezy okazac specjalny kwit wydany na
recepcji poswiadczajacy nasze prawo do posilku. Estetyka nie jest najlepszym
punktem tego miejsca, serwowane sniadanie w formie szwedzkiego bufetu wyglada
dosc topornie, co nie znaczy, ze odejdziemy od stolu glodni, jednak tego typu
widokow i zastawy raczej nie spotkamy juz w hotelach, kolejny oldschool. Po
posilku ruszam powoli do miasta, tym razem na chodnikach widac spory ruch,
ludzie robia zakupy na weekend. W celach krajoznawczych korzystam z trolejbusa,
po wejsciu do pojazdu czeka nas uiszczenie oplaty u bileterki. Jest to pani w
fartuszku, ktora inkasuje pieniadze i wydziera nam papierowy bilet, koszt
takiej przyjemnosci do 2 leje, niezaleznie od dlugosci trasy. W autobusie jest goraco
i duszno, o klimatyzacji mozna tylko pomarzyc. Automatyczny glos zapowiada
kolejne przystanki, nazwy pokazuja sie takze na wyswietlaczu, ale zorientowalem
sie, ze nie zawsze sa one adekwatne do mijanych miejsc, wiec radze uwazac z
poleganiem na tym systemie informacji. Jazda takim srodkiem transportu to nie
lada wyzwanie. Popoludniowa pora zbiera sie na burze, czas ten spedzam w
restauracji La Placinte, gdzie probuje serowego wypieku placinta, zupe z
warzywami ciorba oraz czerwone wino moldawskie. Po smacznym obiedzie czas na
deser, wybieram kawiarnie Tucano Coffee, ktora mozna smialo porownac do
moldawskiej odpowiedzi na Starbucks Coffee. Ma bardzo ciekawy wystroj
nawiazujacy do tukanow oraz egzotycznej przyrody, dosc rozbudowane menu
cieplych oraz zimnych napojow i przekasek czy slodkosci. W glebokim fotelu delektuje
sie chwila, sobotni wieczor mija mi w przyjemniej kawiarnianej atmosferze.
W niedzielny poranek po sniadaniu postanawiam odwiedzic kiszyniowski
dworzec kolejowy, jako fan kolei zawsze staram sie odwiedzic glowne dworce,
jezeli tylko mam taka mozliwosc. Zwlaszcza w krajach bylego Bloku Wschodniego
tego tupu budynki prezentuja sie imponujaco. Niestety, dworzec w Kiszyniowie
raczej nie przypomina poteznych gmachow widzianych w Moswie czy na Ukrainie,
ale jest za to bardzo zadbany i udekorowany kolorowymi surfiniami. Na peronie
czeka sporo pasazerow z bagazami, ale pociagu jeszcze nie widac, wiec nie
mialem okazji zobaczyc, jak wygladaja moldawskie wagony. Na rozkladzie jest
tylko kilka polaczen w ciagu dnia, kasy biletow sa czynne jedynie rano oraz
poznym popoludniem przed „wieczorny szczytem”, kiedy odjezdzaja pociagi do
Moskwy i St. Petersburga. Z zadbanym dworcem kolejowym kontrastuje bazarowe otoczenie.
Cale zastepy ludnosci lokalnej wykladaja swoj towar na folii/ceracie/kocu i
czekaja na potencjalnych klientow, przez placyk przewija sie sporo amatorow mydla
i powidla, mozna tu znalezc niemalze wszystko, ale trzeba zaznaczyc, ze wiekszosc
towarow jest z drugiej reki, ceny zas sa bezczelnie niskie.
Po takiej wizji lokalnej robie jeszcze drobne zakupy w centrum handlowym Green
Hills, wracam do hotelu, wymeldowuje sie i ruszam lapac marszrutke z
najblizszego przystanku. Czekalem raptem 5 minut nim podjechal busik z numerem
165, pasazerow nie ma jeszcze tak wielu, moge zajac miejsce siedzace. Niemal
caly czas w samochodzie jest komplet podroznych, ale wymiana pasazerow odbywa
sie plynnie, nie ma tloku, nikt nie stoi nade mna, moge nawet nieco wyprostowac
nogi. Po okolo 25 minutach jazdy marszrutka wysiadam pod terminalem, w srodku
klebi sie tlum podroznych, ale w wiekszosci sa to osoby odprowadzajace. Na
monitorach rejs LO do WAW juz widnieje, ale poniewaz jest ponad 2,5 h do czasu
odlotu, to odprawa sie jeszcze nie rozpoczela. Siadam na lawko-parapecie przy
szybie (bardzo pomyslowe rozwiazanie) i spedzam czas na lekturze ksiazki, co
jakis czas zerkajac na tablice swietlna z rozkladem lotow. W koncu pojawia sie obsluga
i przy trzech stanowiskach prowadzona jest odprawa biletowo-bagazowa. Warto
zauwazyc, ze odprawa online na rejsy z Kiszyniowa nie jest dostepna. Ze srebrna
karta korzystam z odprawy dla klasy biznes, kontrola paszportowa oraz
bezpieczenstwa przebiegaja bardzo sprawnie i juz po kilku minutach jestem w
strefie duty free, ktora ze wzgledu na niskie ceny alkoholu i wyrobow
tytoniowych w Moldawii cieszy sie duzym zainteresowaniem podroznych. Rejs z
Warszawy przylatuje przed czasem i boarding mojego rejsu rowniez rozpoczyna sie
sporo wczesniej, dzieki czemu startujemy prawie 10 minut wczesniej. Kapitanem
rejsu jest p. Mariusz Czajkowski. Tym razem pogoda na calej trasie przelotu
jest dobra i obywa sie bez jakichkolwiek turbulencji, chociaz miejsce 18C nie jest
zbytnio komfortowe. Ale 1 h 40 minut do
Warszawy mozna sie przemeczyc ;) Do zobaczenia na pokladzie juz za tydzien!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz