Galicyjskie impresje / 16.09.2017 - 18.09.2017

W sobotni poranek melduje sie na ulubionym Lotnisku Chopina, przy stanowiskach odprawy PLL LOT jest juz spora kolejka pasazerow odprawiajacych bagaz rejestrowany, z racji posiadania karty Frequent Traveller podchodze do odprawy dla pasazerow klasy biznes, nadaje moja mala walizeczke na rejs krajowy do Wroclawia i odbieram karte pokladowa w papierowej wersji, za zadowoloniem stwierdzam, ze nieco zmienila sie ich forma (pojawil sie grubszy granatowy pasek oddzielajacy odcinek dla pasazera od czesci zabieranej przez agentow handlingowych – teraz to juz w wiekszosci przypadkow niemal prehistoria, ale kiedy byl to szeroko stosowany zabieg podczas boardingu). Po sytym sniadaniu w saloniku Polonez docieram do bramki 42, gdzie za kilka minut rozpoczyna sie boarding rejsu LO 3851 do Wroclawia. Po podlozeniu karty pokladowej pod czytnik bramka piszczy i wyswietla sie komunikat SEATING ISSUE. Pan z obslugi informuje mnie, ze z uwagi na konfiguracje samolotu zmieniono mi wybrane przez mnie podczas odprawy online miejsce z 2A na 19A, czyli przedostatni rzad Dasha 8. Nie jest mi to na reke, ale podejrzewam, ze chodzilo o wywazenie samoloty, gdyz na oko tylko 1/3 z dostepnych miejsc jest zajeta. W samolotach Bombardier Q 400 zdecydowanie bardziej odczuwalne sa wszelkie turbulencje, poza tym jest w nich po prostu glosniej i bardziej ciasno, ale 40 minut lotu jestem w stanie spokojnie zniesc. O tej porze pas startowy nie jest juz zapchany, kapitanem Roman Karbolewski podaje krotkie informacje na temat lotu i mozemy startowac niemal bezposrednio w kierunku poludniowo-zachodnim. Chwile pozniej, po osiagniecu wysokosci przelotowej szefowa pokladu Pani Iwona Brzostowska razem z druga stewardessa rozpoczynaja standardowy serwis pokladowy: niesmiertelyn wafelek Prince Polo lub zelki Frugo oraz woda mineralna lub napoj Pepsi. Na trasie rejsu caly czas jest pochmurno, ale po wyladowaniu we Wroclawiu na niebie pojawiaja sie przejasnienia i widac promienie slonca. Po odebraniu bagazu z tasmy przechodze do ogolnodostepnej czesci wroclawskiego lotniska, gdzie oczekuje na rejs linii WizzAir do Lwowa, na lotnisku gromadzi sie juz ukrainska diaspora, ktora na Dolnym Slasku jest wyjatkowo liczna, wiec wegierski przewoznik niskokosztowy doskonale wstrzelil sie z nowa trasa. Po przejsciu kontroli bezspieczenstwa i paszportowej oczekuje na odlot samolotu, przy okazji obserwuje bardzo liczny oddzial amerykanskich zolnierzy, na ktorych czeka juz maszyna majaca przetransportowac ich w godzinach popoludniowych do Kuwejtu. Po boardingu dlugo stoimy na schodkach prowadzacych na plyte lotniska, w koncu zostajemy zaproszeni na poklad Airbusa A320 i zajmuje moje miejsce 23C. Akurat przede mna na swoich miejscach 23A i 23B usadowila sie juz para pasazerow, nie ma wiec przepychanek a i ja sprawnie umieszczam moja podreczna walizke (duzy bagaz podreczny) w schowku nad glowami i niemal co do minuty startujemy. Lot trwa prawie rowna godzine, mniej wiecej na wysokosci Rzeszowa kapitan informuje, ze za chwile zaczniemy schodzenie do ladowania i przed rozkladowym czasie ladujemy na lotnisku we Lwowie. 
Pogoda jest calkiem przyjemna, slonce moze nie swieci zbyt mocno, ale dzieki temu nie jest tak goraco.
Kontrola paszportowa przebiega bardzo sprawna, zero pytan ze strony strazy granicznej i juz po chwili jestem w hali przylotow lwowskiego lotniska, niemal nic sie nie zmienilo od ponad dwoch lat, kiedy to bylem tam po raz pierwszy. W hali na swoich bliskich oczekuje calkiem spora grupa osob, ja udaje sie od razu do torlejbusa numer 9, ktory teraz odjezdza sprzed nowego terminalu, kiedys trzeba bylo udac sie na petle w poblize starego nieczynnego juz terminala. Bilet do centrum kosztuje 3 hrywny, platnosci dokonuje sie u kierowcy pojadzu, otrzymany bilet papierowy nalezy natychmiast skasowac w przedpotopowym kasowniku na dziurki. Akurat trafilem na w miare nowoczesny pojazd, ale na innych trasach w miescie transport miejski uzywa ewidentnie bardzo starego zdelezowanego taboru, a tory tramwajowe w niektorych miejscach niemal wypadaja z nawierzchni. Dojazd pod gmach Uniwersytetu Lwowskiego zajmuje okolo 20 minut, po dotarciu na miejsce jestem zaskoczony, ze nie musze wyjmowac mapy, gdyz calkiem dobrze zapamietalem uklad ulic. Przemierzam Prospekt Swobody, mijam zatloczona restauracje McDonald’s i pobliski Pasaz Handlowy Opera, w sobotnie popoludnie na glownym bulwarze Lwowa sa cale rzesze spacerowiczow, a wsrod nich slychac licznie przybylych turystow z Polski. Przy pomniku Adama Mickewicza trwa sesja fotograficzna, mijam znajdujacy sie po drugiej stronie Hotel George, w ktorym zatrzymalem sie ostatnio, teraz zbyt pozno zabralem sie za szukanie noclegu. Pozostalo mi jeszcze przedostanie sie przez Rynek Halicki i po jescze ok. 10 minutach spaceru bylem w moim hotelu Eurohotel, ktory moge z czystym sercem polecic, do gustu przypadla mi zwlaszcza przeszklona restauracja z widokiem na miasto. Po rozpakowaniu sie i odswiezeniu bagazu ruszam na Stare Miasto, gdzie testuje lokalne kawiarnie i restauracje. Przy ultraniskim poziomie cen na Ukrainie moge poczuc sie niczym krol; na poczatek zamawiam obiad w Puzatej Chacie a pozniej jako entuzjasta lokali kawiarnianych z przyjemnoscia spedzam w nich niemal cale popoludnie, a czas umialm sobie lektura polskie prasy. Po takiej uczcie Lukullusa czas ruszyc w droge, wczesnym wieczorem udaje sie na zakupy do supermarketu Silpo w centrum handlowym Forum Lviv – w koszyku laduja ukrainskie chalwy oraz czekolady Roshen czy jogurty Danone Activia o smakach innych niz w Polsce – od niedawna dostepna jest seria pitnych jogutow z warzywami, bardzo polecam smak selera. W drodze powrotnej wstepuje jeszcze po latte na wynos do McCafe i ciemna noca wracam do hotelu. Kolejny dzien po bardzo sytym sniadaniu w hotelowej restauracji mija mi na spacerach po miescie, jako entuzjasta transportu szynowego kieruje sie na dworzec kolejowy, ostatnim razem nie mialem okazji go zobaczyc, wiec teraz nadrabiam zaleglosci, budynek przypomina inne gmachy tego typu w krajach bloku wschodniego. Zaskoczyla mnie elegancka i bardzo obszerna poczekalnia dla pasazerow, w Polsce tego typu obiekty po czasach transformacji i odnowie przed Euro 2012 zwykle stracily swoja pierwotna funkcje, tutaj jednak maja sie dobrze. Na rozkladzie pisanym cyrylica jestem w stanie zidentyfikowac polaczenia do Polski (Krakow, Przemysl, Warszawa). Wieczor spedzam zas dla odmiany we Lwowskiej Operze, gdzie ogladam arie Nabucco Giuseppe Verdiego. Wprawdzie przy warszawskim Teatrze Wielkim glowna sala opery nie robi na mnie takiego wrazenia, ale nie moge sie do czego przyczepic, inny styl, inne materialy.
Na koniec wyjazdu pogoda postanowila sprawic psikusa i sie popsula, nie udalo mi sie zatem jeszcze raz pospacerowac czy usiasc w kawiarnianym ogrodku, ale musialem salwowac sie ucieczka na lotnisko, gdzie uroczo spedzilem czas w oczekiwaniu na LOT-owski samolot. Co ciekawe, to wlasnie linia PLL LOT wykonuje najwiecej polaczen z tego lotniska, 3 polaczenia hubowe z Warszawa oraz od niedawna nocne rejsy bezposrednie do Poznania i Bydgoszczy. Polaczenia te zostaly z pewnoscia wprowadzone z mysla o imigrantach zza Buga, stawki tych polaczen sa nizsze niz rejs do WAW a przy okazji nocna pora samolot na siebie zarabia zamiast zostawac na nocowaniu w POZ i LWO. Samolot jest bardzo dobrze wypelniony, cala operajca trwa godzine, tym razem na rejsie miedzynarodowym oprocz wafelka mozemy dostac takze cieply napoj. Kapitan Konrad Krychowski bardzo sprawnie prowadzi Dasha ciemna noca i ponad 40 minut przed czasem ladujemy na pustej plycie bydgoskiego lotniska. Dobranoc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz